10/07/17

Emilia próbuje, ale nie pojmuje

Adam Poprawa

Strona cyklu

Niepogubione afekty
Adam Poprawa

(ur. 1959) – filolog, krytyk literacki i muzyczny, edytor, pisarz. Wydał m.in. monografię Kultura i egzystencja w poezji Jarosława Marka Rymkiewicza (Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1999), zbiór szkiców Formy i afirmacje (Universitas, Kraków 2003), tomy prozatorskie Walce wolne, walce szybkie (WBPiCAK, Poznań 2009), Kobyłka apokalipsy (WBPiCAK, Poznań 2014), zbiór Szykista. Felietony po kulturze (WBPiCAK, Poznań 2020). Przetłumaczył Epifanie Jamesa Joyce’a (Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2016). Przygotował poprawioną (odcenzurowaną i uzupełnioną) edycję Pamiętnika z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego (PIW, Warszawa 2014). Opracował poszerzone wydanie Języka poetyckiego Mirona Białoszewskiego (Ossolineum, Wrocław 2016) oraz tom Odbiorca ubezwłasnowolniony. Teksty o kulturze masowej i popularnej Stanisława Barańczaka (Ossolineum, Wrocław 2017). Jest felietonistą „Nowych Książek”.

Emi­ly tries but misun­der­stands, ah ooh
Syd Bar­rett

Od jakie­goś cza­su w lewi­co­wych stre­fach kul­tu­ry wystę­pu­je coraz wię­cej zja­wisk nad­przy­ro­dzo­nych. Ostat­nio Maja Staś­ko, taka pary­te­to­wa dzier­lat­ka, mia­ła widze­nie. Zwi­dzia­ło się jej mia­no­wi­cie, że pisze o Mar­ci­nie Świe­tlic­kim. I owszem, ponie­kąd napi­sa­ła, ponie­waż jed­nak, jak na oso­bę w sta­nie unie­sie­nia przy­sta­ło, mówi języ­ka­mi – raczej trud­no jej glo­so­la­lię zro­zu­mieć. Owszem, da się wyja­śnić poszcze­gól­ne zda­nia lub nawet pró­bo­wać opi­sać, o co tak ogól­nie jej cho­dzi. Choć trze­ba moc­no uwa­żać na sto­so­wa­nie nie­któ­rych pojęć, uży­wa­nych przez tchnię­tą duchem oso­bę w zna­cze­niach nie naj­pow­szech­niej­szych. Nie spo­sób prze­cież pojąć, jak moż­na było napi­sać taki tekst. Jasne, sko­ro rzecz powsta­ła, to widać moż­na było. Nas jed­nak takie zdro­wo­roz­sąd­ko­we wyja­śnie­nie nie zado­wa­la. Wie­my co praw­da, że duch tchnie, kędy chce. Tym bar­dziej radzi byśmy zerwać tę przy­ziem­ną zasło­nę ułu­dy, któ­rą san­skryt nazy­wa: maja.

Powia­da Koła­kow­ski, iż mistyk i scep­tyk są epi­ste­mo­lo­gicz­ny­mi bliź­nia­ka­mi. Poza więc korzy­sta­niem z pomo­cy instru­men­ta­rium reli­gio­znaw­cze­go, się­gnąć war­to i do tej dru­giej meto­dy, bo bar­dzo jest potrzeb­na do opi­su lewi­tu­ją­cych kry­ty­ków. Ano wła­śnie, nie da rady bez odwo­ły­wa­nia się do tego, co poza­ra­cjo­nal­ne, sko­ro lewi­ca lewi­tu­je. Nie tyl­ko wte­dy, gdy dobie­ra się do lite­ra­tu­ry, rów­nież wte­dy, gdy ma widze­nia spo­łecz­ne. Obja­wił kie­dyś druh Sła­wek, że teraz rolę ludu przej­mu­je kla­sa śred­nia. No cóż. 25 mar­ca 1848 roku Mic­kie­wicz prze­ko­ny­wał Piu­sa IX: „Wiedz, że duch Boży jest dzi­siaj w blu­zach pary­skie­go ludu”. Jakie kla­row­ne, jakie spój­ne było to zda­nie! Inny lewi­tant, spe­cja­li­sta od ciał fan­to­mo­wych, grzmi pro­roc­ko na miesz­kań­ców strze­żo­nych osie­dli, albo­wiem są oni bar­ba­rzyń­ca­mi. Sowa Miner­wy wyla­tu­je o zmierz­chu, nie o świ­cie. Ale to u Hegla, bo u nas widu­je się sowy, któ­re lata­ją jak popa­dło.

Więk­sza jest podob­no w nie­bie radość z jed­ne­go grzesz­ni­ka czy­nią­ce­go poku­tę niż z dzie­więć­dzie­się­ciu dzie­wię­ciu kry­ty­ków. Nawet do „Kry­ty­ki Poli­tycz­nej” zaczę­ło docie­rać, że tym razem, publi­ku­jąc Maję Staś­ko, prze­ho­lo­wa­ła napraw­dę cięż­ko. Emi­lia Kon­wer­ska ogło­si­ła tedy list paster­ski pt. „Daj­cie chło­pu sie­dzieć w domu”. Redak­cja zakwa­li­fi­ko­wa­ła ów tekst jako pole­mi­kę, ale jest raczej pró­bą jed­no­cze­sne­go wyko­na­nia szpa­ga­tu i hołub­ca. Z jed­nej stro­ny chce bowiem autor­ka mity­go­wać Staś­ko, z dru­giej zaś nie wypa­da jej (Kon­wer­skiej) się od niej (Staś­ko) odciąć, oskar­ża­jąc na przy­kład o femi­ni­stycz­no-mime­tycz­ne odchy­le­nie. Ostrych walk frak­cyj­nych chy­ba jesz­cze w „Kry­ty­ce” nie prze­ra­bia­li. W każ­dym razie zaczy­na Kon­wer­ska sta­now­czo acz bojaź­li­wie. Może Świe­tlic­ki to, może tam­to, ale może pisać o róż­nych. „Dla­cze­go? Bo może. I ja to sza­nu­ję”.

Mam tro­chę wię­cej kon­tak­tów z ludem niż KC „Kry­ty­ki Poli­tycz­nej” i jej wyznaw­cy. Jeden z maj­strów odna­wia­ją­cych miesz­ka­nie, gdy­śmy się zga­da­li na tema­ty pił­kar­skie, opo­wia­dał o swo­im kole­dze, któ­ry nie chu­li­ga­ni na sta­dio­nach, uma­wia się za to na kibol­skie bija­ty­ki w uzgod­nio­nych miej­scu i cza­sie. „I ja to sza­nu­ję”. Powie­dział malarz poko­jo­wy.

Dość szyb­ko okre­śla Kon­wer­ska aktu­al­ne miej­sce Świe­tlic­kie­go w lite­ra­tu­rze: „Może [znów „może” – A.P.] stał się tro­chę tym wuj­kiem na wese­lu czy imie­ni­nach, któ­re­go wszy­scy zna­my i w sumie lubi­my, ale wie­my, że śpie­wa melo­die prze­szło­ści i raczej nie powie nam nic nowe­go”. Poza tak bra­wu­ro­wym porów­na­niem autor­ka się­ga rów­nież po bar­dziej spe­cja­li­stycz­ny język lite­ra­tu­ro­znaw­czy, żeby prze­kro­jo­wo okre­ślić tema­ty­kę komen­to­wa­nej twór­czo­ści: „Nie­trud­no zauwa­żyć, że w poezji Świe­tlic­kie­go nigdy nie było pra­cy, spo­łe­czeń­stwa, pro­ble­mów innych niż jego wła­sne. Świat jego poezji to eska­pizm, indy­wi­du­alizm, knaj­pa, miesz­ka­nie i Kra­ków, jed­nym sło­wem »ludzie to nie ty«”.

Gdy­bym pró­bo­wał teraz wyja­śnić piszą­cej, że sen­sy cyto­wa­ne­go wyra­że­nia są u Świe­tlic­kie­go wyso­ce zło­żo­ne, zgrze­szył­bym tym razem ja – nad­mier­nym ide­ali­zmem. Nie zna­łem zresz­tą wcze­śniej Emi­lii Kon­wer­skiej. W „Kry­ty­ce” piszą, że to „lite­ra­tu­ro­znaw­czy­ni, kry­tycz­ka i ani­ma­tor­ka kul­tu­ry”. Chcia­łem wie­dzieć wię­cej i tak tra­fi­łem na stro­nę Par­tii Razem, gdzie sama autor­ka przed­sta­wia się w ten spo­sób: „Jestem dzia­łacz­ką spo­łecz­ną i orga­ni­za­tor­ką olsz­tyń­skich Manif. Piszę o lite­ra­tu­rze i kinie. Wła­śnie ukoń­czy­łam pra­cę dok­tor­ską poświę­co­ną twór­czo­ści Micha­ła Wit­kow­skie­go. Stu­dio­wa­łam filo­zo­fię. Pra­cu­ję jako sekre­tar­ka. Mam 30 lat”.

W jaki spo­sób – dys­po­nu­jąc inter­pre­ta­cyj­ny­mi kom­pe­ten­cja­mi obja­wio­ny­mi w pod­su­mo­wa­niu pro­ble­ma­ty­ki wier­szy Świe­tlic­kie­go – napi­sa­ła autor­ka dok­to­rat o lite­ra­tu­rze (i nie szko­dzi, że tyl­ko o takiej, na jaką stać Wit­kow­skie­go)? To zakra­wa na cud; nie­wy­klu­czo­ne, że za wsta­wien­nic­twem św. Judy Tade­usza. Ale może to dok­to­rat bar­dziej socjo­lo­gicz­ny? Spo­łecz­ny raczej na pew­no.

Poza tym na zdję­ciu Emi­lia Kon­wer­ska ład­nie, pro­mien­nie się uśmie­cha. Myśla­łem, że lewi­ca jest głów­nie zatro­ska­na losem wyklu­czo­nych, ale pre­ka­riat pre­ka­ria­tem, a kapi­ta­li­stycz­na auto­pro­mo­cja wize­run­ko­wa ma swo­je pra­wa.

Wróć­my jed­nak do nie­zręcz­nej sytu­acji kry­tycz­no­li­te­rac­kiej, w któ­rą odważ­nie – choć tak tro­chę na głów­kę bez spraw­dze­nia, ile jest wody – wsko­czy­ła Kon­wer­ska. „Oskar­ża­nie poety o pra­cę na rzecz faszy­stów i kapi­ta­li­stów, sta­wia­nie go obok Trum­pa i Kuki­za jest nie tyl­ko prze­sa­dą, ale też nie­bez­piecz­ną prak­ty­ką, któ­ra ude­rza wła­ści­wie we wszyst­kich poza skraj­ną pra­wi­cą”.

Autor­ka pisze o „prze­sa­dzie”, co jest tutaj towa­rzy­skim (w par­tyj­nym sen­sie tego przy­miot­ni­ka) eufe­mi­zmem. Pro­blem według Kon­wer­skiej pole­ga nie na tym, że Staś­ko nie­mi­ło­sier­nie bzdu­rzy, ale na tym, że to może zra­zić poten­cjal­nych sojusz­ni­ków. Kon­wer­ska posu­wa się nawet do samo­kry­ty­ki – na razie zbio­ro­wej, war­to jed­nak ten gest doce­nić, gdyż lewi­cę zdo­by­wa­ją­cą się na scep­ty­cyzm wobec samej sie­bie widzia­no ostat­nio utknię­tą w uchu igiel­nym. „I tutaj zaczy­na się nasza wina, tak zwa­nej lewi­cy, któ­ra w każ­dym, któ­re­go poezja nam się nie podo­ba, któ­ry sta­je się mało aktu­al­ny, widzi faszy­stę, rasi­stę i zbo­czeń­ca”. No ale lewi­cow­cy wszyst­kich płci nie byli­by sobą, gdy­by tyl­ko opi­sy­wa­li świat, zamiast dążyć do jego zmia­ny. Autor­ka wska­zu­je tedy dro­gę wyj­ścia, wpraw­dzie znów zasła­nia się słów­kiem „może”, ale to widać sil­niej­sze od niej: „I czy napraw­dę musi­my Świe­tlic­kie­go robić swo­im wro­giem? Czy napraw­dę chło­pa­ki czy­ta­ją­cy jego wier­sze sta­ją się ONR-owca­mi i gwał­ci­cie­la­mi? A może powin­ni­śmy doce­nić, że nawet jeśli Świe­tlic­ki kry­ty­ku­je znie­na­wi­dzo­ną przez sie­bie »poli­tycz­ną popraw­ność«, femi­nizm i lewi­cę (cho­ciaż nie znaj­dzie­my u nie­go kry­ty­ki żad­nych femi­ni­stycz­nych i lewi­co­wych postu­la­tów, nie znaj­dzie­my pochwa­ły żad­ne­go faszy­zmu ani kapi­ta­li­zmu, real­nej homo­fo­bii, a raczej złość na tak zwa­ne lewi­co­we śro­do­wi­sko), to jed­nak uwa­ża te zja­wi­ska za tema­ty, do któ­rych współ­cze­śnie trze­ba się odnieść”.

W nowo­mo­wie pezet­pe­erow­skiej cie­szy­ło się wzię­ciem wyra­że­nie „pra­co­wać nad…”. Gło­wiń­ski wyja­śnia jego zna­cze­nie: „sta­ry par­tyj­ny fra­zes okre­śla­ją­cy pro­ces indok­try­no­wa­nia poszcze­gól­nych osób, przy­strzy­ga­nia ich do roz­mia­rów dla par­tii do przy­ję­cia”. Autor poda­je przy­kład: „Opo­wia­da­no mi, że jesie­nią 1966 r., kie­dy usu­nię­to z par­tii Lesz­ka Koła­kow­skie­go, Kępa […] oświad­czył samo­kry­tycz­nie na jakimś zebra­niu: »Za mało, towa­rzy­sze pra­co­wa­li­śmy nad pro­fe­so­rem Koła­kow­skim«”. W zamknię­ciu tej noty dzien­ni­ka filo­lo­ga Gło­wiń­ski doda­je, iż „uży­cie tej for­mu­ły w prze­mó­wie­niu Kępy ma wymiar gro­te­sko­wy, jeśli się zwa­ży, że tuzin­ko­wy stu­paj­ka par­tyj­ny ma pra­co­wać nad naj­więk­szym umy­słem współ­cze­snej Pol­ski, czy­li go kształ­to­wać”.

A „Kry­ty­ka Poli­tycz­na” za mało pra­co­wa­ła nad poetą Świe­tlic­kim.