08/02/21

Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, XII.

Tadeusz Dąbrowski

Strona cyklu

W metaforze
Tadeusz Dąbrowski

Urodzony w 1979 roku,  poeta, eseista, redaktor dwumiesięcznika literackiego „TOPOS”. Publikuje m.in. w „The New Yorker”, „Paris Review”, „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Ogłosił siedem tomów wierszy, ostatnio Środek wyrazu (a5, 2016), oraz powieść Bezbronna kreska (Biuro Literackie, 2016). Laureat m.in. Nagrody Fundacji Kościelskich (2009) oraz Nagrody Fundacji Kultury Polskiej, którą otrzymał od Tadeusza Różewicza. Tłumaczony na ponad dwadzieścia języków. Mieszka w Gdańsku.

Euge­niusz Tka­czy­szyn-Dyc­ki

XII.

moja sio­stra Wan­da przy­no­si ze spa­ce­ru lilię
a ja piszę wiersz o śmier­ci
a ja zno­wu ten wiersz piszę od począt­ku
i nie umiem skoń­czyć

ani prze­rwać w poło­wie tak żeby się zachwiał
jak lilia śmier­tel­nie kie­dy szu­kam dla niej
naj­od­po­wied­niej­sze­go sło­wa
zamiast gar­nusz­ka wody

Euge­niusz Tka­czy­szyn-Dyc­ki przez całe życie pisze jeden wiersz – zga­dza­ją się co do tego zarów­no wiel­bi­cie­le jego poezji, jak i ci, któ­rych draż­ni jego prze­wi­dy­wal­ność, powta­rzal­ność poru­sza­nych przez nie­go tema­tów, kata­ryn­ko­wość fra­zy, baro­ko­wa manie­ra.

Nie­któ­rzy twier­dzą, że poetą się jest, inni – że się nim bywa; Euge­niusz Tka­czy­szyn-Dyc­ki sta­ra się być poetą per­ma­nent­nie, ponie­waż ma poczu­cie, że świat, któ­re­go nie moż­na wyśpie­wać w wier­szu, roz­sy­pu­je się, osu­wa w nicość, że lęk, któ­re­go nie da się zapę­tlić w wier­szu, zapę­tli się wokół szyi. Tak, Dyc­ki pisze, aby uchro­nić świat przed roz­pa­dem i aby nie osza­leć.

Naj­lep­szym tego świa­dec­twem jest wiersz ozna­czo­ny łaciń­ską cyfrą XII – jed­na z setek pie­śni, pio­sne­czek, tre­nów, two­rzą­cych wspól­ny cykl, łań­cuch, do któ­re­go poeta uwią­zał śmierć oraz bez­dom­ne­go psa wła­sne­go cia­ła, szu­ka­ją­ce­go czu­ło­ści i akcep­ta­cji w cia­łach innych męż­czyzn.

W wier­szu pt. XII. autor mówi wła­ści­wie to samo, co zdą­ży­łem przed chwi­lą o nim opo­wie­dzieć:

(…) piszę wiersz o śmier­ci
a ja zno­wu ten wiersz piszę od począt­ku
i nie umiem skoń­czyć.

To wyzna­nie nie ozna­cza bynaj­mniej, że poeta bez prze­rwy sie­dzi przy biur­ku nad kart­ką, z pod­par­tym czo­łem, pogrą­żon w twór­czym mozo­le. Ja go widzę raczej jako czło­wie­ka, któ­ry pisze, idąc uli­cą, kupu­jąc 20 dkg sera (albo – wszak to Dyc­ki: kości) czy roz­bie­ra­jąc się do snu. Teraz aku­rat – a więc w wier­szu XII – wcią­ga do tek­stu swo­ją sio­strę Wan­dę, któ­ra przy­no­si ze spa­ce­ru lilię. Teraz aku­rat sio­stra Wan­da weszła poecie w poetyc­ki kadr nr XII, a lilia, któ­rą przy­nio­sła, sta­ła się czymś wię­cej niż kwia­tem i dzię­ki poecie już nigdy nie zwięd­nie.
Spró­buj­my przyj­rzeć się całej sytu­acji: Wan­da wra­ca ze spa­ce­ru z kwia­tem i albo wrę­cza go bra­tu, albo zosta­wia bez­tro­sko na sto­le. Poeta czu­je, że powi­nien jak naj­szyb­ciej wsa­dzić lilię do wody, tym bar­dziej, że – jak zauwa­ża – „zachwia­ła się śmier­tel­nie”. Lecz co robi zamiast tego? Szu­ka dla niej „naj­od­po­wied­niej­sze­go sło­wa”. Uzna­je, że sło­wo jest w tej chwi­li waż­niej­sze od wody, i ma rację, wszak lilia oca­la­ła, a nawet roz­kwi­tła nam w wier­szu. Cie­ka­we, czy na wpół zwię­dła, omdla­ła lilia uwa­ża­ła podob­nie…
Skup­my się na tym jej omdle­niu. Boha­ter jak­by zazdro­ści jej tego sta­nu; taka świe­ża jesz­cze, a już wiot­cze­ją­ca, „zachwia­na” – jak czy­ta­my – intry­gu­je poetę naj­bar­dziej:

a ja piszę wiersz o śmier­ci
a ja zno­wu ten wiersz piszę od począt­ku
i nie umiem skoń­czyć

ani prze­rwać w poło­wie tak żeby się zachwiał
jak lilia śmier­tel­nie (…)

Poeta boi się wiersz prze­rwać nie dla­te­go, że mógł­by stra­cić wątek, bie­gnąc z pomo­cą lilii, że jego tekst mógł­by się zachwiać. Gdy­by tak było, użył­by prze­cze­nia, napi­sał­by:

(…) nie umiem skoń­czyć
ani prze­rwać w poło­wie tak żeby się [nie] zachwiał

…lecz tego „nie” w wier­szu nie ma. To łatwa do prze­ocze­nia, a jed­nak klu­czo­wa dla zro­zu­mie­nia pie­śni XII róż­ni­ca.

Nale­ża­ło­by więc sądzić, że cho­ciaż poeta mozol­nie i być może od wie­lu już lat pisze „ten sam wiersz o śmier­ci”, wciąż nie jest w sta­nie uchwy­cić jej isto­ty, któ­ra z taką siłą obja­wi­ła mu się w obra­zie chwie­ją­ce­go się kwia­tu. Nie jest w sta­nie, a może: nie chce, ponie­waż pisząc o śmier­ci, tak napraw­dę ją odga­nia, odpę­dza, egzor­cy­zmu­je, wyrzu­ca poza tekst.

Trud­no jest stwo­rzyć wia­ry­god­ny wiersz o śmier­ci, pisząc prze­ciw­ko niej. Mówiąc o lęku wobec śmier­ci, mówi­my o sobie, nie o niej. Odda­la­my się od jej isto­ty. To tak, jak­by napi­sać trak­tat o mil­cze­niu. Cóż począć w takiej sytu­acji?

Z pomo­cą przy­cho­dzi Euge­niu­szo­wi Tka­czy­szy­no­wi-Dyc­kie­mu sio­stra Wan­da i przy­nie­sio­na przez nią lilia. Szu­ka­jąc dla niej „naj­od­po­wied­niej­sze­go sło­wa zamiast gar­nusz­ka wody”, wcią­ga poeta do tek­stu, a więc do swe­go umy­słu, umie­ra­nie praw­dzi­we – z całym jego pięk­nem – i w rezul­ta­cie spra­wia, że to, cze­go się bał, a cze­go w głę­bi duszy pra­gnął, sta­ło się praw­dzi­we: jego wiersz o śmier­ci się zachwiał.

Tekst wej­dzie do tomu szki­ców Tade­usza Dąbrow­skie­go pt. W meta­fo­rze, któ­ry uka­że się wio­sną 2021 r. nakła­dem wydaw­nic­twa „sło­wo / obraz tery­to­ria”.