Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, XII.
Tadeusz Dąbrowski
Strona cyklu
W metaforzeTadeusz Dąbrowski
Urodzony w 1979 roku, poeta, eseista, redaktor dwumiesięcznika literackiego „TOPOS”. Publikuje m.in. w „The New Yorker”, „Paris Review”, „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Ogłosił siedem tomów wierszy, ostatnio Środek wyrazu (a5, 2016), oraz powieść Bezbronna kreska (Biuro Literackie, 2016). Laureat m.in. Nagrody Fundacji Kościelskich (2009) oraz Nagrody Fundacji Kultury Polskiej, którą otrzymał od Tadeusza Różewicza. Tłumaczony na ponad dwadzieścia języków. Mieszka w Gdańsku.
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki
XII.
moja siostra Wanda przynosi ze spaceru lilię
a ja piszę wiersz o śmierci
a ja znowu ten wiersz piszę od początku
i nie umiem skończyć
ani przerwać w połowie tak żeby się zachwiał
jak lilia śmiertelnie kiedy szukam dla niej
najodpowiedniejszego słowa
zamiast garnuszka wody
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki przez całe życie pisze jeden wiersz – zgadzają się co do tego zarówno wielbiciele jego poezji, jak i ci, których drażni jego przewidywalność, powtarzalność poruszanych przez niego tematów, katarynkowość frazy, barokowa maniera.
Niektórzy twierdzą, że poetą się jest, inni – że się nim bywa; Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki stara się być poetą permanentnie, ponieważ ma poczucie, że świat, którego nie można wyśpiewać w wierszu, rozsypuje się, osuwa w nicość, że lęk, którego nie da się zapętlić w wierszu, zapętli się wokół szyi. Tak, Dycki pisze, aby uchronić świat przed rozpadem i aby nie oszaleć.
Najlepszym tego świadectwem jest wiersz oznaczony łacińską cyfrą XII – jedna z setek pieśni, piosneczek, trenów, tworzących wspólny cykl, łańcuch, do którego poeta uwiązał śmierć oraz bezdomnego psa własnego ciała, szukającego czułości i akceptacji w ciałach innych mężczyzn.
W wierszu pt. XII. autor mówi właściwie to samo, co zdążyłem przed chwilą o nim opowiedzieć:
(…) piszę wiersz o śmierci
a ja znowu ten wiersz piszę od początku
i nie umiem skończyć.
To wyznanie nie oznacza bynajmniej, że poeta bez przerwy siedzi przy biurku nad kartką, z podpartym czołem, pogrążon w twórczym mozole. Ja go widzę raczej jako człowieka, który pisze, idąc ulicą, kupując 20 dkg sera (albo – wszak to Dycki: kości) czy rozbierając się do snu. Teraz akurat – a więc w wierszu XII – wciąga do tekstu swoją siostrę Wandę, która przynosi ze spaceru lilię. Teraz akurat siostra Wanda weszła poecie w poetycki kadr nr XII, a lilia, którą przyniosła, stała się czymś więcej niż kwiatem i dzięki poecie już nigdy nie zwiędnie.
Spróbujmy przyjrzeć się całej sytuacji: Wanda wraca ze spaceru z kwiatem i albo wręcza go bratu, albo zostawia beztrosko na stole. Poeta czuje, że powinien jak najszybciej wsadzić lilię do wody, tym bardziej, że – jak zauważa – „zachwiała się śmiertelnie”. Lecz co robi zamiast tego? Szuka dla niej „najodpowiedniejszego słowa”. Uznaje, że słowo jest w tej chwili ważniejsze od wody, i ma rację, wszak lilia ocalała, a nawet rozkwitła nam w wierszu. Ciekawe, czy na wpół zwiędła, omdlała lilia uważała podobnie…
Skupmy się na tym jej omdleniu. Bohater jakby zazdrości jej tego stanu; taka świeża jeszcze, a już wiotczejąca, „zachwiana” – jak czytamy – intryguje poetę najbardziej:
a ja piszę wiersz o śmierci
a ja znowu ten wiersz piszę od początku
i nie umiem skończyć
ani przerwać w połowie tak żeby się zachwiał
jak lilia śmiertelnie (…)
Poeta boi się wiersz przerwać nie dlatego, że mógłby stracić wątek, biegnąc z pomocą lilii, że jego tekst mógłby się zachwiać. Gdyby tak było, użyłby przeczenia, napisałby:
(…) nie umiem skończyć
ani przerwać w połowie tak żeby się [nie] zachwiał
…lecz tego „nie” w wierszu nie ma. To łatwa do przeoczenia, a jednak kluczowa dla zrozumienia pieśni XII różnica.
Należałoby więc sądzić, że chociaż poeta mozolnie i być może od wielu już lat pisze „ten sam wiersz o śmierci”, wciąż nie jest w stanie uchwycić jej istoty, która z taką siłą objawiła mu się w obrazie chwiejącego się kwiatu. Nie jest w stanie, a może: nie chce, ponieważ pisząc o śmierci, tak naprawdę ją odgania, odpędza, egzorcyzmuje, wyrzuca poza tekst.
Trudno jest stworzyć wiarygodny wiersz o śmierci, pisząc przeciwko niej. Mówiąc o lęku wobec śmierci, mówimy o sobie, nie o niej. Oddalamy się od jej istoty. To tak, jakby napisać traktat o milczeniu. Cóż począć w takiej sytuacji?
Z pomocą przychodzi Eugeniuszowi Tkaczyszynowi-Dyckiemu siostra Wanda i przyniesiona przez nią lilia. Szukając dla niej „najodpowiedniejszego słowa zamiast garnuszka wody”, wciąga poeta do tekstu, a więc do swego umysłu, umieranie prawdziwe – z całym jego pięknem – i w rezultacie sprawia, że to, czego się bał, a czego w głębi duszy pragnął, stało się prawdziwe: jego wiersz o śmierci się zachwiał.
Tekst wejdzie do tomu szkiców Tadeusza Dąbrowskiego pt. W metaforze, który ukaże się wiosną 2021 r. nakładem wydawnictwa „słowo / obraz terytoria”.