03/10/16

Fun, fun, fun

Adam Poprawa

Strona cyklu

Niepogubione afekty
Adam Poprawa

(ur. 1959) – filolog, krytyk literacki i muzyczny, edytor, pisarz. Wydał m.in. monografię Kultura i egzystencja w poezji Jarosława Marka Rymkiewicza (Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1999), zbiór szkiców Formy i afirmacje (Universitas, Kraków 2003), tomy prozatorskie Walce wolne, walce szybkie (WBPiCAK, Poznań 2009), Kobyłka apokalipsy (WBPiCAK, Poznań 2014), zbiór Szykista. Felietony po kulturze (WBPiCAK, Poznań 2020). Przetłumaczył Epifanie Jamesa Joyce’a (Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2016). Przygotował poprawioną (odcenzurowaną i uzupełnioną) edycję Pamiętnika z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego (PIW, Warszawa 2014). Opracował poszerzone wydanie Języka poetyckiego Mirona Białoszewskiego (Ossolineum, Wrocław 2016) oraz tom Odbiorca ubezwłasnowolniony. Teksty o kulturze masowej i popularnej Stanisława Barańczaka (Ossolineum, Wrocław 2017). Jest felietonistą „Nowych Książek”.

W kali­for­nij­skim Los Gatos Wań­ko­wicz musiał sko­rzy­stać z pomo­cy den­ty­stycz­nej. Wybrał się zatem do sto­ma­to­lo­ga nazwi­skiem Pay­et­te, pozna­jąc przy oka­zji lokal­ną ani­ma­tor­kę kul­tu­ry: z odda­niem udzie­la­ją­cą się na niwie muzycz­nej dok­to­ro­wą Pay­et­te. Nie był wpraw­dzie prze­ko­na­ny do roz­brzmie­wa­ją­cych wokół efek­tów jej aktyw­no­ści, nie­mniej, sko­ro „dla repor­te­ra nie ma nic nud­ne­go na świe­cie”, zde­cy­do­wał się „ścią­gnąć z pani Pay­et­te sze­reg wywia­dów”. Poświę­ce­nie pisa­rza nie poszło na mar­ne, dzię­ki cze­mu do dziś poczy­tać moż­na mnó­stwo intry­gu­ją­cych rze­czy o ame­ry­kań­skim socjo­tro­pi­zmie:

To, co tu się robi, to objaw powszech­ny. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych jest dwa tysią­ce sta­łych teatrów ama­tor­skich. Pła­cą za pra­wo ode­gra­nia 25–50 dola­rów, a jed­nak z tych nie­znacz­nych opłat popu­lar­na sztu­ka zebra­ła oko­ło poło­wy swe­go ćwierć­mi­lio­no­we­go hono­ra­rium.
Pani Pay­et­te poka­zu­je mi par­ty­tu­rę – ope­ra, któ­rą wysta­wia­ją, to Zuzan­na Car­li­sle Floy­da.
– Co to? Z chó­rem i bale­tem aż czter­dzie­ści osób wystę­pu­je?
– Praw­da? – oży­wia się Mrs Pay­et­te. – Szu­ka­li­śmy tek­stu z naj­licz­niej­szą obsa­dą.
Oka­zu­je się, że nale­ży dać fun, zaba­wę, jak naj­więk­szej licz­bie osób. Sztu­ki teatral­ne dobie­ra się z naj­licz­niej­szą obsa­dą.
Kie­dy odczu­wa się brak, miej­sco­wa gaze­ta poma­ga wezwa­nia­mi, jak na przy­kład „Skąd wie­cie, że nie może­cie być na sce­nie? Jesz­cze nam brak: czter­dzie­sto­let­nich – dwu męż­czyzn i trzech kobiet; pod trzy­dziest­kę – dwu męż­czyzn, dwu kobiet; pod dwu­dziest­kę – dwu męż­czyzn, trzech kobiet; po kil­ka­na­ście lat – jed­ne­go chło­pa­ka, dwu dziew­czyn”.
Teraz ma ubaw całe mia­stecz­ko. Jeśli w sztu­ce listo­nosz przy­no­si list – sala wybu­cha śmie­chem: toż to sta­ry Jim­my, któ­ry od lat obsłu­gu­je oko­li­cę. Jest wiel­ka radość, kie­dy rolę pasto­ra, sędzie­go, dok­to­ra, adwo­ka­ta, restau­ra­to­ra, poli­cjan­ta powie­rzy się miej­sco­wym auten­ty­kom. I na mun­du­ry, togi itd. nie ma wydat­ków.
A teraz falan­gą docho­dzą rze­mieśl­ni­cy: cie­śle, sto­la­rze, mala­rze, tapi­ce­rzy, elek­tro­tech­ni­cy, szwacz­ki, wszyst­ko to zjeż­dża po pra­cy, przy­wo­żą piwo, coca-colę, san­dwi­cze, szy­ją, heblu­ją, malu­ją, insta­lu­ją, maj­dru­ją – mają ubaw. A do tego docho­dzi kil­ku­dzie­się­ciu nota­blów-patro­nów, co sfi­nan­so­wa­li resz­tę kosz­tów – takich jak spro­wa­dze­nie facho­we­go reży­se­ra albo zaan­ga­żo­wa­nie do paru głów­nych ról facho­wych arty­stów.

Wań­ko­wicz przed­sta­wiał ame­ry­kań­skie realia lat pięć­dzie­sią­tych i wcze­snych sześć­dzie­sią­tych. Cytat wca­le dłu­gi, ale to dobry pisarz, poza tym czuć w tym frag­men­cie coś w rodza­ju nie­spo­koj­nej prze­po­wied­ni. I rze­czy­wi­ście: po pół wie­ku z okła­dem kul­tu­ra spo­łecz­na zaczy­na docie­rać też do Pol­ski. W miej­sco­wej gaze­cie, to zna­czy we wro­cław­skim dodat­ku „Wybor­czej” przy­naj­mniej tro­chę wystra­szył mnie tytuł ESK jest wresz­cie dla ludzi. Ojej. Cho­dzi­łem na Nowe Hory­zon­ty, na Mię­dzy­na­ro­do­wy Festi­wal Poezji Sile­sius, obie impre­zy nie­wąt­pli­wie zwią­za­ne z ESK, myśla­łem jed­nak, że to też dla ludzi. Jasny gwint, mam tyl­ko dowód oso­bi­sty, a żad­ne­go zaświad­cze­nia antro­po­lo­gicz­ne­go, ale uwierz­cie mi, też jestem czło­wie­kiem.

Nie­ste­ty, mia­łem rację, wystra­szyw­szy się tytu­łu. Tak więc:

W sobo­tę na gór­ce pomię­dzy budyn­ka­mi u zbie­gu ul. Reja i Sien­kie­wi­cza, sta­nę­ły ekran oraz ponad dwa­dzie­ścia leża­ków i dmu­cha­nych fote­li. Za mało.
Dru­gi odci­nek podwór­ko­we­go pro­jek­tu Kto tam przy­szło obej­rzeć ponad 70 osób.
Wyświe­tla­ny w kinie na gór­ce serial to fik­cyj­na histo­ria miesz­kań­ców osie­dla, na któ­rym gra­su­je potwór. Nikt nie wie, kto nim jest.
Pro­jekt odby­wa się w ramach akcji ESK „Wro­cław – wej­ście od podwó­rza”. Jego pomy­sło­daw­czy­nią jest mul­ti­me­dial­na artyst­ka Karo­li­na Bre­gu­ła.
– Naj­waż­niej­sze jest to, że wszyst­ko napraw­dę zro­bi­li­śmy razem – mówi­ła przed sobot­nią pro­jek­cją.
[…]
Wszy­scy miesz­kań­cy są akto­ra­mi, mają wpływ na sce­na­riusz, mogą mon­to­wać film, asy­sto­wać reży­se­ro­wi albo two­rzyć sce­no­gra­fię (na przy­kład udo­stęp­nia­jąc swo­je miesz­ka­nia).
[…]
– To naj­lep­szy pro­jekt Euro­pej­skiej Sto­li­cy Kul­tu­ry. Nie odby­wa się na wiel­kim forum i nie jest na pokaz. Jest wresz­cie dla ludzi.

Tę myśl sfor­mu­ło­wa­ła jed­na z uczest­ni­czek. No tak. Dzien­ni­kar­ka roz­pły­wa się  nad tym, że miesz­kań­cy się pozna­ją, że może nawet zaczy­na się jakaś histo­ria mie­dzy chło­pa­kiem a dziew­czy­ną, że sąsie­dzi zapra­sza­ją się na kawę i koniak. Poza tym, jak widać, gra­ją, piszą, mon­tu­ją, asy­stu­ją. Ja wiem, że wro­cła­wia­nom z gór­ki pomię­dzy budyn­ka­mi u zbie­gu też cho­dzi o fun. Nie wyklu­czam prze­cież, że za jakieś dwa­dzie­ścia lat, a może jesz­cze wcze­śniej, prze­czy­ta­ją pań­stwo w miej­sco­wej gaze­cie taki mniej wię­cej tekst:

Tego­rocz­ny sezon kul­tu­ral­ny we Wro­cła­wiu nie nale­żał, nie­ste­ty, do uda­nych. Mówi pan Janusz, eme­ry­to­wa­ny ope­ra­tor dźwi­gu:
– Tyle się nasłu­cha­łem o tych Hory­zon­tach od wnu­ka, że posze­dłem do kina. Wysie­dzia­łem spo­koj­nie całe dwie godzi­ny na fil­mie, co go ktoś poka­zy­wał, nie powie­dzie­li, kto, ale cze­ka­łem cier­pli­wie. Kie­dy się skoń­czył, wyją­łem tele­fon, żeby poka­zać teraz swój film, mia­łem jak raz z wese­la dru­giej cór­ki, a tu nikt nie chciał oglą­dać, wszy­scy wycho­dzi­li. To jak to tak? Ja mogę zoba­czyć, a oni nie?
Gra­ży­na, stu­dent­ka pierw­sze­go roku stre­so­lo­gii sto­so­wa­nej i mediów inte­rak­tyw­nych, też kry­ty­ku­je:
– Poszłam do biblio­te­ki, byłam nawet goto­wa się zapi­sać, ale nie było żad­nej książ­ki o mnie.
Pan Woj­tek, nauczy­ciel wuefu, nie kry­je obu­rze­nia:
– Pomy­śla­łem: raz w życiu pój­dę na kon­cert, jak to mówią, muzy­ki kla­sycz­nej. No i z począt­ku wyglą­da­ło nawet faj­nie, ale kie­dy wyją­łem cym­bał­ki, żeby pograć z orkie­strą, wyrzu­ci­li mnie. To co, tyl­ko im wol­no?

Tym­cza­sem czy­tam super­la­ty­wy o seria­lu The Wire; żeby nie skła­mać, nie widzia­łem dotąd ani jed­ne­go odcin­ka, opi­sy nie­spe­cjal­nie mnie przy­cią­ga­ją. W każ­dym razie są tam pomniej­sze role odgry­wa­ne przez poli­cjan­tów i (byłych, jak ktoś zapew­nia na któ­rejś stro­nie) prze­stęp­ców. Nie­któ­rzy z akto­rów dru­giej gru­py byli wcze­śniej, w rze­czy­wi­sto­ści przede­ste­tycz­nej, aresz­to­wa­ni przez póź­niej­szych part­ne­rów z pla­nu.