Głos jeszcze do wyłowienia
Michał Domagalski
Strona cyklu
Re:cyklizacjeMichał Domagalski
Urodził się w Ostrzeszowie w 1982. Publicysta i krytyk. Redaktor prowadzący portalu Wywrota w latach 2015-2016. Debiutował w almanachu Połów. Poetyckie debiuty 2014-2015, w 2018 roku ukazała się jego pierwsza książka poetycka - Poza sezonem. Mieszka w Poznaniu.
W Połowie interesuje mnie zderzenie. Zderzenie, z którego nie musi wcale powstać wielka literatura. Kolejne antologie Połowu stają się więc połączeniem elementów, które dotychczas trudno byłoby ze sobą złączyć. W przypadkowych tekstach kilku – w tym roku dziewięciu, w poprzednim ośmiu – osób zagłębiamy się, nie do końca wiedząc, co nas czeka. Nie jest to zabawa dla ludzi, którym podobają się tylko melodie już słyszane. Zapewne nawet lepiej byłoby dla percepcji młodej poezji, aby lubujący się w zjawiskach określonych, czasami do bólu jednoznacznych, po Połów nie sięgali.
W Połowie dochodzi – niemal z założenia – do mówienia wieloma językami. Czasami to języki raczkujące, budujące własną gramatykę w oparciu o kolejne gromadzone przykłady użycia. Czasami – wychodząc wreszcie z tymi przykładami na zewnątrz – proszące o ułożenie gramatyki przez niezależnych obserwatorów. Czy nie tym po części jest antologia każdego kolejnego Połowu? Czy rok rocznie wraz z towarzyszącymi poławianiu warsztatami, wraz z możliwością zderzenia swoich wierszy i przemyśleń z doświadczeniem redakcyjnym i twórczym poławiaczy – w tym roku Marta Podgórnik, Tadeusz Dąbrowski, Kacper Bartczak – Połów nie staje się dla uczestników nauką chodzenia, a dla odbiorców tych zmagań, dla czytelników almanachu przyglądaniem się, jak ustawiają się głosy?
I dziwi, gdy Marcin Jurzysta – zabierając głos w debacie „Biurowe książki roku 2016” – pisze o zeszłorocznym almanachu: „Nie przekonują mnie jednak almanachy w stylu Połów. Poetyckie debiuty 2014–2015, bo widzę w nich jedynie zabieg marketingowy, mający na celu promowanie tylko własnych autorów.”
Dziwi, bo żaden z nas – póki co – nie jest autorem Biura, nie licząc właściwie tego almanachu i kilku wierszy na stronach „biBLioteki”. W Połowie nie brali udziału autorzy żadnego wydawnictwa, bo wszyscy byli przed debiutem. Zaś ci wyławiani w latach poprzednich swe książki składali niekoniecznie w Biurze Literackim, żeby wspomnieć choć Joanne Żabnicką, która zadebiutowała niedawno w Poznaniu, a w 2011 w almanachu Połowu opublikowała zestaw Tymczasem.
Przekonanie zaś (wygłaszane w mniej lub bardziej udanych recenzjach), że będzie to zbiór wierszy napisanych przez ludzi pragnących zgromadzić się pod jakimś szyldem – pokoleniowym, wspólnej sprawy, czy czego tam sobie jeszcze nie wymyślimy – jest przekonaniem, że taka zmiana w Połowie jest potrzebna. Tymczasem jeśli pragniemy szyldów, możemy zajrzeć w inne miejsca.
Niedawno Biuro Literackie wydało Zebrało się śliny. Zbiór, który ułożył obok siebie nazwiska różnych poetów, odnajdując w ich twórczości elementy wystarczająco wspólne, aby zamknąć wiersze w jednym tomie.
Interesujące? O tyle, o ile lubi się poszukiwanie wspólnego pierwiastka. Interesujące? Choć wolę wiersze Tomasza Bąka, Szczepana Kopyta czy Konrada Góry w osobnych wydaniach, które jednak nie ukierunkowywały mojego czytania tak bardzo, to chętnie zajrzałem i do Zebrało się śliny. W lekturze i tak szukając tego, co tych poetów różni.
Nie chciałbym zostać źle zrozumiany. Nie wartościuję. Dostrzegam potrzebę istnienia tej antologii – zaprezentowania w niej czegoś, co dla niektórych stało się ukształtowanym środowiskiem. Podobnie jak dostrzegam potrzebę różnorodności w almanachu Połów. I chyba w zgodzie będzie to z myślą Jakuba Skurtysa zawartą w jednym z pierwszych akapitów artykułu ”Dysfagicy i dysfaganci”. Istnienie obu tych zbiorów pozwala nam na wybranie tego, co nam bliższe, z czym sympatyzujemy. I afirmujmy to.
Zebrało się śliny to dla niektórych to dowód, że – jak określił to Krzysztof Sztafa – roczniki dziewięćdziesiąte widzą całkiem wyraźnie. W wywiadzie z Martą Podgórnik, w pierwszym przydługim pytaniu, które raczej stało się wygłaszaniem swojego poglądu, stwierdza on, że ukształtowała się już jakaś formacja poetycka (formacje poetyckie) spod znaku roczników dziewięćdziesiątych i że dokonała się już restauracja krytyki towarzyszącej i nowych języków, jakimi ona mówi. Wszystko już poustawiane? Dokonało się?
Wydawanie wierszy dziewięciu osób przed debiutem książkowym zdaje się z tej perspektywy czymś odsuniętym, wyautowanym. Tym bardziej trzeba jednak docenić odwagę, że po raz kolejny z nadesłanych zestawów na Połów wybiera się te, które mogą stanowić nową wartość. Czy będą? To się jeszcze okaże.
Dostajemy mimo wszystko dowód na to, że nie tylko roczniki dziewięćdziesiąte się już wyraziły, ale że czasami nawet nie usłyszeliśmy wszystkich głosów z wcześniejszej dekady. Może restauracja języka się jeszcze nie zakończyła? Może trzeba dokonać odnawiania restauracji?
Zresztą łatwo zauważyć, że wielu czytelników nie odnajduje się w dokonanych ustawieniach. Warto zastanowić się także, jakie głosy wyklucza takie ustawianie głosów współczesnej poezji.
I nie chcę powiedzieć przez to, że poezja zaangażowana nie jest potrzebna. Poezja zawsze jest jakoś zaangażowana, mówiąc nazbyt pewnie górnolotnie, w sprawy tego świata. Czy to będzie zaangażowanie polityczne? To będzie zależało od tego, jak daleko przesuniemy granicę polityczności. I – co ostatnio aż nazbyt aktualne – jak daleko polityka chce wchodzić w to, co uznamy za prywatne. Jeśli wszystkie nasze decyzje są polityczne, to niepotrzebnie tworzymy kategorię zaangażowania. Wtedy cała dyskusja staje się tylko zabawą krytyczną. Chyba że mianem zaangażowanej mielibyśmy oznaczać tylko poezję – parafrazuję skrzydełko Zebrało się śliny – szczególnie wrażliwą na kwestie społeczne, zainteresowaną socjoekonomicznymi problemami współczesności.
Może kiedyś Paweł Biliński, Sebastian Brejnak, Paula Gotszlich, Robert Jóźwik, Kuba Kiraga, Julia Mika, Adrianna Olejarka, Jakub Pszoniak, Bartek Zdunek znajdą się w antologii poezji zaangażowanej. A może pójdą drogą, której na razie w poezji roczników osiemdziesiątych/dziewięćdziesiątych nie znamy. Nie ustawiajmy im jeszcze świata. Nie ustawiajmy go także tym, których – miejmy nadzieję – redaktorzy wyłowią za rok.