23/10/17

Graal na Wawelu

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Urodzony w 1962 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, dramatopisarz i artysta wizualny. Autor wielu książek (poezja, dramat, proza); ostatnio m.in. Miejsca styku (2018), Runy lunarne (2019), Pani Sześć Gier (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), książka asemic writing Shanty Town (2022), tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski (Our Flying Objects - selected poems (2007), A Marzipan Factory - new and selected poems (2010), Kopenhaga - prose poems(2013), Let's Go Back to the Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023). Dwukrotnie wyróżniony w Konkursie na Brulion Poetycki (1990, 1992). Stypendysta Duńskiej Rady Literatury i Duńskiej Państwowej Fundacji Sztuki. Należy do Duńskiego Związku Pisarzy (Dansk Forfatterforening). Od 1985 roku mieszka w Kopenhadze.

Regres pla­ne­ty… Czyż­by zbli­żał się nowy potop? Prze­po­wied­nie Świad­ków? 2017 – wysyp grzy­bów, nazi­stów, popier­do­leń­ców… „Co dokład­nie widzia­łeś? Jeśli jesteś roz­sąd­ny, nie możesz o tym niko­mu mówić” – stra­szą nas sąsie­dzi, czy­li odzia­ni w dre­sy, sła­bo zakon­spi­ro­wa­ni face­ci w czer­ni… „Z ukry­cia wyszli czci­cie­le węża”. Wia­do­mo. Ilu­mi­na­ci! Wie­dza skry­wa­na przed ludz­ko­ścią. Nasze życie nie jest już pod naszą kon­tro­lą. Sprze­da­ne twa­rze, nie ma tu niko­go szczę­śli­we­go. Demo­nicz­ne dzie­ci, z arbu­za­mi, zamiast głów. Rzą­do­we spi­ski… Pobie­ra­nie ener­gii z oto­cze­nia, napęd anty­gra­wi­ta­cyj­ny? Na to nigdy nie zezwo­lą mono­po­le, padł­by wte­dy prze­mysł moto­ry­za­cyj­ny. Mogli­by­śmy za fri­ko wsta­wiać sobie zło­te jedyn­ki. Każ­dy miał­by „to samo”. Więc każ­dy był­by wkur­wio­ny, że posia­da tyle, co każ­dy. Sytu­acja nie-do-prze­łknię­cia. W tym ukła­dzie trzy­ma­ją nas za mor­dę, czy­li my sami sku­tecz­nie trzy­ma­my Kowalskich/Nowaków za mor­dę, żeby przy­pad­kiem nie prze­sko­czy­li nas w ilo­ści rowe­rów gór­skich i wycie­czek czar­te­ro­wych do Wól­ki. Socjo­pa­ci nisz­czą pla­ne­tę. Jeste­śmy zwy­kłym pyłem? Bóg jest trans­cen­dent­ny? Albo: „Kto stwo­rzył boga? Ludz­ka logi­ka nie jest w sta­nie tego pojąć. Dla­te­go jest to nie­lo­gicz­ne pyta­nie”. Prze­cież Lucia­no uła­twił alian­tom inwa­zję Sycy­lii! Oso­bli­wość począt­ko­wa… Krop­ka nagle eks­plo­do­wa­ła i naro­dzi­li się idio­ci, wyci­na­ją­cy nam teraz lasy, zatru­wa­ją­cy stud­nie & źró­dła. Pira­mi­dy to na bank kosmicz­na latar­nia mor­ska. I jak tu mamy wyro­bić? Mieć regu­lar­ne wypróżnienia/wytryski, zaj­mo­wać się pisa­niem szla­chet­nych wier­szy o poża­rach w fabry­ce zakła­dów tek­styl­nych na Ślą­sku (czy­li w Wiet­na­mie, poezja to niby meta­fo­ra, szcze­gó­ły są bez zna­cze­nia)? Kim była wła­ści­wie ta cho­ler­na Pani Sześć Gier? Pie­nią­dze są waż­niej­sze od wła­snej rodzi­ny, zosta­li­śmy zdra­dze­ni i znie­wo­le­ni. Nauka dała dupy, mrocz­na histo­ria się powtó­rzy­ła, wszyst­ko jest poza naszy­mi moż­li­wo­ścia­mi. Księ­życ, ten śmiesz­ny sztucz­ny twór, w niczym ci nie pomo­że. Kon­kor­dat. Kobie­ta sta­ła się znów cudzo­łoż­ni­cą. A prze­cież zbaw­ca & co. nigdy nie łączy­li sił z Ceza­ra­mi! Bestia jed­no­czy powo­li wszyst­kie moż­li­we reli­gie… Tra­twa zaczy­na nam tonąć. KKK (orga­ni­za­cja utwo­rzo­na w miej­sco­wo­ści Pula­ski) ponow­nie u szczy­tu popu­lar­no­ści. Ist­nie­je 25 skom­pli­ko­wa­nych reguł rzą­dzą­cych odpu­sta­mi. I jaki w tym ukła­dzie prze­trwal­nik? Wega­nizm, a może uciecz­ka do dżun­gli, czy inny „Pro­jekt Gang­sta”? Więc taki (mniej wię­cej) obec­ny poli­gon.

I zaczy­na się to wszyst­ko (oczy­wi­ście) koja­rzyć. Lot z Mia­mi na Kubę trwa jedy­nie pół godzi­ny, ale skon­cen­truj­my się na nie­co mniej egzo­tycz­nym feno­me­nie. Pró­bo­wa­li­śmy pro­du­ko­wać naj­lep­szy na świe­cie prze­cier pomi­do­ro­wy, ale nam prze­cież nie pozwo­li­li (sygnał dla zna­ją­cych histo­rię syn­dy­ka­tów XX wie­ku). Nazi Low Rider… „Za moich cza­sów” – bar­dzo lubię to hasło-wytrych. Tajem­ni­cze i z miej­sca dys­kwa­li­fi­ku­ją­ce! Dener­wu­ją­ce para­fian młod­szych rocz­ni­ko­wo, tych mają­cych wyraź­ną obse­sję „bar­da” i meda­li­sty (spryt­nie wsz­cze­pio­ną im przez jego nie­zre­ali­zo­wa­ną kon­ku­ren­cję), któ­re­mu lata­mi liza­no… i zawsze mu przy­kla­ski­wa­no… Więc za moich cza­sów, w babi­loń­skiej (było tam wte­dy dokład­nie tak samo jak teraz) kra­inie, obli­ga­to­ryj­na była zna­jo­mość książ­ki Niem­cy Leona Krucz­kow­skie­go. Linia nastę­pu­ją­ca: Jak „oni” mogli popaść w tak strasz­ną para­no­ję, doznać zbio­ro­wej halu­cy­na­cji i ulec uro­ko­wi demo­na? Tak mądry, zaawan­so­wa­ny inte­lek­tu­al­nie, udu­cho­wio­ny naród? Co się wła­ści­wie sta­ło z tym total­nym szcze­pem Bacha, Goethe­go (Wagner to była­by tutaj, z wia­do­mych powo­dów, inna tzw. melo­dia & kate­go­ria)? I Leon Krucz­kow­ski „rezolutnie/pojemnie” nam to wszyst­ko (wy)tłumaczył. Mamy tam róż­ne, b. prze­wi­dy­wal­ne kloc­ki, ukła­dan­ki. Jest ponu­ry SS-mann słu­żą­cy w oku­po­wa­nej Nor­we­gii, obok nie­go bio­log-nauko­wiec, artyst­ka, żydow­skie dziec­ko, nazi­ści i komu­ni­ści… Taki wyma­rzo­ny prze­krój spo­łecz­ny. Róż­ne posta­wy w sytu­acji eks­tre­mal­nej – wewnętrz­na emi­gra­cja, opór i uwiel­bie­nie dla Bestii. Zło­żo­ność. Strach przed repre­sja­mi i chęć wzbo­ga­ce­nia się, ide­olo­gicz­ny wirus mózgu. Krucz­kow­ski zała­twił więc spra­wę, Niem­cy to naród jak każ­dy inny (koniunk­tu­ral­ny, przy­głu­pi i zara­zem ducho­wo zaawan­so­wa­ny) i mogli­śmy spać spo­koj­nie dalej. „To się NIGDY już nie powtó­rzy, prze­ana­li­zo­wa­li­śmy zagad­nie­nie, ale bądź­my wciąż czuj­ni”. I tę czuj­ność wzmac­nia­no nam bez­u­stan­nie bitwa­mi pod Grun­wal­dem, powsta­nia­mi, obec­no­ścią nie­bez­piecz­nych agen­tów sabo­tu­ją­cych budo­wę Tra­sy Łazien­kow­skiej. Każ­de­go poran­ka poja­wiał się na szkla­nym ekra­nie Jagieł­ło, spo­glą­dał na zega­rek i szep­tał do prze­ra­żo­nych widzów: „Je cas”. W kil­ka minut po nim nad­cią­gał ze swo­ją walecz­ną dru­ży­ną wnuk Wsie­wo­ło­da III Wiel­kie Gniaz­do. I zaczy­na­ła się jat­ka na jezio­rze Pej­pus. O szmal­cow­ni­kach jakoś się nie mówi­ło. Wojen­na psy­cho­za! Zakon Szpi­ta­la Naj­święt­szej Marii Pan­ny Domu Nie­miec­kie­go w Jero­zo­li­mie i Raj­mund Kol­be, męczen­nik z KL Auschwitz. I nasz Bisku­pin, żeby nie było wąt­pli­wo­ści (potem się oka­za­ło, że pro­jekt ten nie wypa­lił, arche­olo­gia udo­wod­ni­ła, że był to ger­mań­ski gród). O upad­ku Arko­ny, gdzie mie­ści­ła się naj­waż­niej­sza świą­ty­nia Świa­to­wi­ta, 12 czerw­ca 1168 roku, spe­cjal­nie nie dywa­go­wa­no. Biskup Absa­lon i jego zało­gan­ci byli już od daw­na chrze­ści­ja­na­mi, a Sło­wia­nie nadal w „prze­strze­ni eko­lo­gicz­nej”. Rugia sta­ła się len­nem Danii. Pro­pa­go­wa­nie tego histo­rycz­ne­go zda­rze­nia nie było­by popraw­ne poli­tycz­nie. Cią­głe dosta­wa­nie w dupę (mie­li­śmy prze­cież Her­ma­szew­skie­go i Skło­dow­ską!), a tu prze­cież chry­stia­ni­za­cja, szyn­ka, miód pit­ny… Duma. Awans w ran­kin­gu FIFA. Więc dotar­łem w 1985 do Duń­skie­go Kró­le­stwa, jako oso­ba nie­źle zorien­to­wa­na w nalo­tach bom­bo­wych na mia­sta pol­skie w 1939 roku. Para­dok­sal­nie w war­szaw­skich szko­łach tra­fia­łem zawsze na język nie­miec­ki, angiel­skie­go wte­dy nie zna­łem, co oka­za­ło się nad Sun­dem dość kło­po­tli­we. Szyb­ko zorien­to­wa­łem się co do kosmo­po­li­tycz­ne­go cha­rak­te­ru nowe­go miej­sca zamiesz­ka­nia. Nawet bab­cie klo­ze­to­we nawi­ja­ły tu per­fek­cyj­nie po angiel­sku, nato­miast pró­by wymia­ny sygna­łów po nie­miec­ku były zawsze bez­owoc­ne. Blo­ka­da… Tro­chę mnie to na star­cie dzi­wi­ło, ale szyb­ko zała­pa­łem, na czym spra­wa pole­ga. Nie było to trud­ne do roz­szy­fro­wa­nia.

Rela­cje duń­sko-nie­miec­kie… „Wojen­ko, wojen­ko, cóżeś ty za pani…” – w Danii ina­czej to wyglą­da­ło. Huba­li tutaj nigdy nie było. Inna spra­wa, że lasy daw­no zosta­ły wycię­te (budo­wa flo­ty) i za bar­dzo nie było­by się gdzie przy­bun­kro­wać. Kapi­tu­la­cja nastą­pi­ła pra­wie bez wystrza­łu. „Jeste­śmy prag­ma­tycz­nym naro­dem, nie mie­li­śmy wte­dy żad­nych szans” – wie­lo­krot­nie mi tłu­ma­czo­no. Na pogra­ni­czu w Szle­zwi­ku zgi­nę­ło 16 duń­skich żoł­nie­rzy, a kil­ku­na­stu zosta­ło ran­nych. W Kopen­ha­dze nastą­pił desant z trans­por­tow­ca „Dan­zig” (żeby było wese­lej) i po pta­kach. 9 kwiet­nia 1940 roku, bez pra­wie żad­ne­go opo­ru zbroj­ne­go, roz­po­czę­ła się oku­pa­cja Danii. Dla kogoś pocho­dzą­ce­go z Pol­ski, z gło­wą nała­do­wa­ną uła­na­mi prze­ciw czoł­gom, wyda­wa­ło się to, co naj­mniej, mistycz­ne… W każ­dym razie zero kli­ma­tów w sty­lu: „Wojen­ko, wojen­ko, co za moc jest w tobie?/ Kogo ty poko­chasz, kogo ty pokochasz/ W zim­nym leży gro­bie”. Ofi­cjal­ną wizy­tów­ką (wer­sją utrzy­my­wa­ną przez lata) był sabo­taż. Sabo­taż i sabo­taż (za któ­ry kara­no śmier­cią). Duń­ski „ruch opo­ru”. Pod­ziem­na orga­ni­za­cja „Hol­ger Dan­ske”. Cały świat nie mógł wyjść tak­że z podzi­wu z powo­du prze­rzu­tu duń­skich Żydów do Szwe­cji, w paź­dzier­ni­ku 1943 (zro­bio­no to czę­ścio­wo za dużą kasę, ale o tym rzad­ko już mówio­no). Ura­to­wa­no w ten spo­sób 7 tysię­cy ludzi. 477 oso­by się nie zała­pa­ły i zosta­ły wywie­zio­ne do The­re­sien­stadt. O akcji tej zro­bio­no masę fil­mów i napi­sa­no wie­le ksią­żek. Pamię­tam, że kie­dyś zga­da­łem się w Nowym Jor­ku z jakimś przy­pad­ko­wo spo­tka­nym far­me­rem z Mon­ta­ny. Gdy się dowie­dział, że jestem z Pol­ski, szczę­ka mu raczej opa­dła, ale jak doda­łem, że od lat miesz­kam w Kopen­ha­dze, nie­spo­dzie­wa­nie się uak­tyw­nił z kufla­mi piwa. Nawi­jał non stop wła­śnie o tym słyn­nym, spek­ta­ku­lar­nym prze­rzu­cie, hero­icz­nej posta­wie duń­skich szy­prów etc. Więc „Hol­ger Dan­ske”, sabo­taż i pomoc Żydom. Czy coś przy­pad­kiem prze­oczy­li­śmy? Raczej na pew­no. I tutaj poja­wia się to słyn­ne sło­wo – kola­bo­ra­cja…  „Poli­ty­ka kola­bo­ra­cji” (po duń­sku „samar­bejd­spo­li­tik­ken”). Jakoś nagle burzą­ca nam tę wspa­nia­łą wizję głę­bo­ko zakon­spi­ro­wa­ne­go naro­du. Wia­do­mo – wyso­cy blon­dy­ni & nie­bie­skie oczy, rasa panów itd. Skan­dy­na­wia była prze­cież kra­iną Tho­ra i Ody­na. Naro­do­wo­so­cja­li­stycz­na Duń­ska Par­tia Robot­ni­cza (Dan­marks Natio­nal-Socia­li­sti­ske Arbej­der Par­ti) szyb­ko zadzia­ła­ła i w 1941 roku uru­cho­mi­ła Ochot­ni­czy Legion Duń­ski (Fre­ikorps Dan­mark), do któ­re­go zaczę­li się zgła­szać (dobro­wol­nie) zwolennicy/miłośnicy wschod­nich bata­lii Hitle­ra. Więc zamiast Huba­la: SS-Wiking, SS-Toten­kopf, SS-Nor­dland. Fana­tycz­ne akcje, fana­tycz­ne jed­nost­ki bojo­we. Nazi­stow­scy mania­cy… Tak zwa­na ciem­na stro­na księ­ży­ca, nie­we­so­ła prze­szłość kra­iny LEGO, słod­kich śle­dzi i mar­ce­pa­na. I cha­rak­te­ry­stycz­ne, że SS-Nor­dland wal­czy­ła „wier­nie” (na zasa­dzie kami­ka­dze) do same­go koń­ca w Ber­li­nie, w pobli­żu wia­do­me­go bun­kra. Popeł­nia­li zbrod­nie inden­tycz­ne jak ludzie Dir­le­wan­ge­ra… Czy tłu­ma­czo­no to wszyst­ko w Kró­le­stwie podob­nie jak nasz Leon Krucz­kow­ski? Kry­zys gospo­dar­czy, chęć doro­bie­nia się, ide­olo­gicz­ny „black-out”, nie­na­wiść do komu­ni­zmu? Po woj­nie roz­strze­la­no kil­ku­dzie­się­ciu „nad­lu­dzi” i szyb­ko nabra­no wody w usta… Sabo­taż! Dania to był oczy­wi­ście tyl­ko sabo­taż… Przez deka­dy panicz­nie uni­ka­no tego b. nie­wy­god­ne­go tema­tu. Atlan­ty­dzi prze­cież nie mie­li nic wspól­ne­go z Rze­szą, zawsze kocha­li sło­wiań­skich bra­ci i nie zna­ją nawet języ­ka nie­miec­kie­go. Ale nowe gene­ra­cje bada­czy nie prze­pu­ści­ły oka­zji i zaczę­ło się ujaw­nia­nie dotych­czas nie­do­stęp­nych doku­men­tów. Trop był podob­ny wszę­dzie. Nie tyl­ko w Kopenhadze/Odense, ale tak­że w Lon­dy­nach, Ber­li­nach, Sztok­hol­mach… Więc nie tyl­ko prze­gra­na Nie­miec w I Woj­nie Świa­to­wej, zała­ma­nie gospo­dar­cze w Sta­nach i wpływ tego na gospo­dar­ki euro­pej­skie, naro­dzi­ny bol­sze­wi­zmu etc. Coś inne­go musia­ło ludziom rów­no­le­gle zamą­cić w gło­wach. Cała ta euge­ni­ka, pale­nie ludzi w pie­cach, zbio­ro­wa psy­cho­za nie mogły być prze­cież spo­wo­do­wa­ne tyl­ko i wyłącz­nie przez sza­le­ją­cą infla­cję. Może ktoś jesz­cze koja­rzy słyn­ne wyda­nie „bru­Lio­nu” (1991, nr 17–18). Zna­la­zły się w nim Kaza­nia Hein­ri­cha Him­m­le­ra, m.in. o kul­cie przod­ków, któ­re wygło­sił do gene­ra­łów i sze­fów służb SS. Ponad­to frag­ment przy­go­to­wy­wa­nej do dru­ku książ­ki Ezo­te­rycz­ne źró­dła nazi­zmu. Publi­ka­cja ta wywo­ła­ła w Pol­sce (z tego co mi wia­do­mo) dużą sen­sa­cję. Potem nastą­pił tam praw­dzi­wy wysyp ksią­żek o tej tema­ty­ce. Z roku na rok księ­gar­nie zawa­lo­no „sen­sa­cja­mi” o magach Hitle­ra, Ahne­ner­be, tan­trycz­nych rytu­ałach, sym­bo­li­ce gotyc­kich katedr, różo­krzy­żow­cach, Towa­rzy­stwie Thu­le. Zna­łem te wszyst­kie ścież­ki już wcze­śniej z Danii, tutaj tak­że wpa­dli na pomysł, że winę za ludo­bój­stwo nale­ży zwa­lić na gości typu Haushofera/Sebottendorffa, czy Kri­stia­na Rozen­kreut­za. To wła­śnie oni byli odpo­wie­dzia­li za cho­ro­bę psy­chicz­ną Wodza i jego naj­bliż­szej świ­ty, a w rezul­ta­cie za zbio­ro­wą hip­no­zę dzie­sią­tek milio­nów ludzi na całym glo­bie. Więc Vril, Astro­lo­gi­sche Rund­schau, a potem pro­dukt final­ny tej para­no­icz­nej „zaba­wy” w wywo­ły­wa­nie duchów i runy, czy­li Schutz­staf­feln (SS). Zagad­ka zosta­ła wyja­śnio­na. Wszyst­kie­mu win­na była czar­na reli­gia, któ­ra porwa­ła się na wia­rę „wła­ści­wą”, waty­kań­ską (tutaj otwie­ra­ły­by się oczy­wi­ście kolej­ne, nie­zli­czo­ne wąt­ki, powo­jen­na pomoc w prze­rzu­cie „funk­cjo­na­riu­szy” do Argen­ty­ny etc.). Coś w sty­lu biblij­ne­go „bun­tu straż­ni­ków”. Ale Bestia osta­tecz­nie pole­gła. A w roli „pozy­tyw­nych anio­łów” musie­li­by być Sta­lin (!) wraz z bry­tyj­ski­mi i ame­ry­kań­ski­mi spadochroniarzami/czołgistami. I oczy­wi­ście pol­scy pilo­ci RAF‑u (o czym nigdy nie nale­ży zapo­mi­nać, bo zorien­to­wa­ni w naj­now­szej histo­rii świa­ta kibi­ce potrak­tu­ją nas petar­da­mi). Sza­tan poka­zał kły i zaczę­ła się budo­wa szczę­śli­we­go osie­dla miesz­ka­nio­we­go. Dr Yves Ter­non i dr Socra­te Hel­man napi­sa­li Histo­rię medy­cy­ny SS, a Adrian Weale SS, histo­rię pisa­ną na nowo. Aktu­al­ny papież (podob­nie jak jezu­ici) nie wie­rzy w boga, ale robi dobrą minę do złej gry. Nie mógł­by ogło­sić praw­dy dwu­noż­nym ssa­kom, gdyż „wszy­scy wyszli­by na uli­cę”… Zna­my dobrze fascy­nu­ją­ce fil­my o zbli­ża­ją­cych się mete­orach i zwią­za­nych z tym smut­nym „fuck­tem” kra­dzie­żach piwa, czy zbio­ro­wych samo­bój­stwach. Prze­cież nie wyśle się 50% popu­la­cji na zasłu­żo­ną pen­sję oby­wa­tel­ską lub inne doży­wot­nie waka­cje na Kre­tę. Ludzie dosta­li­by od tego nie­zdro­we­go popę­du i zaczę­li demol­kę par­la­men­tów.

A.D. 2017. Osie­dla już uszczel­nio­ne watą. Pla­ga amfe­ta­mi­ny opa­no­wa­na. Lucy­fer zato­pio­ny w deli­rycz­nym Jezior­ku Czer­nia­kow­skim. Libe­ra­ło­wie i gen­der razem z nim. „Legio klu­bie ty nasz, pokaż cwe­lom jak ty grasz!” Romo­wie prze­pro­wa­dzi­li się na Sło­wa­cję, gdzie dewa­stu­ją poda­ro­wa­ne im blo­ko­wi­ska i zja­da­ją zapchlo­ne psy. Gra­al wró­cił na Wawel. Ima­mo­wie nie mają szans na prze­kro­cze­nie gra­ni­cy. Jest git! Kata­ryzm został sku­tecz­nie zasto­po­wa­nyz. Żyje­my w Raju na Zie­mi (umo­ru­sa­ni w zie­mi). Mrów­ki fara­ona wcho­dzą nam w chiń­skie majt­ki. I pro­szę nie robić tych bez­sen­sow­nych porów­nań. Nasze bojów­ki w niczym nie przy­po­mi­na­ją tych spe­da­lo­nych SA. My NIGDY nie dali­by­śmy się tak naiw­nie wyma­new­ro­wać. Zresz­tą wkrót­ce zoba­czy­cie nas w akcji. Jak spie­prza­my przed Han­ni­ba­lem (któ­ry zamiast sło­ni przy­bę­dzie na meta­lo­wych wiel­błą­dach ze wscho­du). Osta­tecz­nie jeste­śmy mło­dzi, nasz rząd dopie­ro co roz­po­czął wycin­kę. Trze­ba dać szan­sę piel­grzy­mom, żeby z rzeź­by nie zaczął pły­nąć pomi­do­ro­wy sok. Wia­tra­ki wymy­ślił Ale­ister Crow­ley, żeby zaszko­dzić nasze­mu eko­lo­gicz­ne­mu rol­nic­twu. Prze­cież każ­dy ceni pol­skie­go bura­ka. A oni chcą insta­lo­wać na polach wywo­łu­ją­ce noc­ne zma­zy swa­sty­ki. NSDAP niech odda mi kasę, któ­rą uto­pi­łem wyjeż­dża­jąc do pra­cy w Reichu. Zaczy­na­my pra­cę misyj­ną:

- Bij Ara­ba! – Masz jakiś kon­kret­ny powód? – Tak bez powo­du. – Dla spor­tu? – Gwał­cą nasze kobi­ty. – Gdzie? – W San­do­mie­rzu. – Ząb za ząb? – A co, mam cze­kać, żeby mnie wyru­cha­li? – Jesz u nich keba­by. – Za rok zli­kwi­du­je­my ten wirus. – Masz chy­ba brą­zo­we oczy. – I co z tego? – To mogło­by komuś prze­szka­dzać. – Nie pocho­dzę od mał­py. – A jak ci nikt nie uwie­rzy? – Poja­dę do Szwe­cji z kaste­tem. – Tam mają na to meto­dy. – Szwe­cja i tak nale­ży do nas. – Zemsta za Potop? – Zro­bię to w pro­sty spo­sób… – W jaki? – Krzyk­nę bru­da­som: pie­nię­dze, pie­nię­dze, kur­wa, bo kosę wyj­mę! – Po pol­sku? – A jak, po pol­sku. – A twoi sta­rzy przy­bu­lą za trum­nę? – Zosta­nę na wsi boha­te­rem.

Dez­in­te­gra­cja. To nie jest z pew­no­ścią ten obie­ca­ny świat rów­no­le­gły. To raczej kla­sycz­ny szwin­del. Źle dobra­ne wymia­ry. Kot dziw­nie nam się przy­glą­da, nie wspo­mi­na­jąc o twa­rzy w lustrze. Pusta aptecz­ka. Wypa­da­ło­by się jakoś bro­nić. Jeste­śmy pod nie­ustan­nym, inten­syw­nym ostrza­łem. Zaczy­na­my tra­cić grunt pod noga­mi. Obja­wy amne­zji. Zdra­dził nas naj­bliż­szy czło­wiek, wyraź­nie cier­pią­cy na hiper­re­al­ność. Nie ma już nic:

- Bawi­my się więc wytrwa­le dalej.
– Oczy­wi­ście… Zero pożą­da­nia!
– Czyż­by zbrod­nia dosko­na­ła?
– Pra­ca zawo­do­wa. Agit­ki mają spa­cy­fi­ko­wać agit­ki.
– Tyl­ko to masz w gło­wie… Poezję w rady­kal­nie zmie­nio­nych warun­kach spo­łecz­nych.
– Gene­ra­cyj­ny fun­da­men­ta­lizm fore­ver!
– Śmiesz­ne i dołu­ją­ce. Krza­cza­ste brwi Ojca kon­tra cza­ro­dziej­skie zdol­no­ści Sybil­li zain­spi­ro­wa­nej krza­cza­sty­mi brwia­mi Ojca.
– Poezja, poezja, poezja… Faj­ne, wal­czą­ce laski, czy­li jak sku­tecz­nie pozbyć się rdzy z auta.
– Poukła­da­ne jak trze­ba przez swo­ich pro­mo­to­rów.
– Namięt­ność, czy może kom­pleks kolek­cjo­ne­ra?
– Bie­gu­no­wość…
– Czy­li sztu­ka prze­ina­cza­nia fak­tów.
– Coś jak­by lili­put z wąsa­mi w spra­wie usta­wy o jed­no­ra­zo­wych toreb­kach…
– I „gło­sy roz­sąd­ku”, czy­li opcja umiar­ko­wa­na, deli­kat­nie nam suge­ru­ją­ca, że mani­che­izm był jed­nak pro­ko­bie­cy…
– Zgod­nie z natchnio­ny­mi pisma­mi: „zło to kobie­ty i wino”.
– Kobie­ta mie­siącz­ku­ją­ca może zwa­rzyć nam mle­ko.
– A wszyst­ko będzie nad­zo­ro­wać eks­pert od nazi­stow­skich wia­tra­ków.
– Tak było praw­do­po­dob­nie zawsze.
– Eks­pe­ry­men­ty z niski­mi tem­pe­ra­tu­ra­mi w Dachau?
– Raczej tre­ner kadry zwol­nio­ny za mało skom­pli­ko­wa­ną, rasi­stow­ską wypo­wiedź.
– Znu­dzi­ło nam się bez epi­ne­fry­ny, nie sądzisz?
– Nie musi ozna­czać to kata­stro­fy.
– Tak, to tyl­ko zwy­kłe, glo­bal­ne prze­si­le­nie.
– Sły­sza­łeś, że pre­mier Kana­dy zasko­czył swo­imi skar­pet­ka­mi?
– Ja to odbie­ram jako wezwa­nie do ofiar i ide­ali­zmu!
– Meto­dy roz­grze­wa­nia ciał pod­da­nych wychło­dze­niu?
– Dokład­nie. Orien­tu­jesz się, ile cza­su moż­na trzy­mać jedze­nie w lodów­ce?
– Prze­cież wiesz, że noto­rycz­ne kon­ku­bi­ny cze­ka­ła bani­cja.
– Nale­ża­ło­by to wresz­cie usta­lić. Spół­ko­wa­nie bez wyuczo­nych chwy­tów nie jest wca­le czymś nie­do­rzecz­nym.
– Jak symu­lo­wa­ne opa­da­nie na spa­do­chro­nie.
– Zobacz! Kolej­ny debil, któ­re­mu się zda­je, że upra­wia poezję kon­kret­ną.
– Bar­dziej wzru­szy­ła mnie pro­mo­tor­ka debi­la, nad­uży­wa­ją­ca sło­wa „rady­kal­nie”…
– Kopia Rebel Lynn?
– Jak u Bau­dril­lar­da. Wyzwa­nie i uwo­dze­nie łączy bli­skie pokre­wień­stwo…