Julian Przyboś, Gmachy
Tadeusz Dąbrowski
Strona cyklu
W metaforzeTadeusz Dąbrowski
Urodzony w 1979 roku, poeta, eseista, redaktor dwumiesięcznika literackiego „TOPOS”. Publikuje m.in. w „The New Yorker”, „Paris Review”, „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Ogłosił siedem tomów wierszy, ostatnio Środek wyrazu (a5, 2016), oraz powieść Bezbronna kreska (Biuro Literackie, 2016). Laureat m.in. Nagrody Fundacji Kościelskich (2009) oraz Nagrody Fundacji Kultury Polskiej, którą otrzymał od Tadeusza Różewicza. Tłumaczony na ponad dwadzieścia języków. Mieszka w Gdańsku.
Julian Przyboś
Gmachy
Poeta, wykrzyknik ulicy!
Masy wpółzatrzymane, z których budowniczy
uprowadził ruch: znieruchomiałe piętra.
Dachy
przerwane w skłonie.
Mury
wynikłe ściśle.
Góry naładowane trudem człowieczym:
gmachy.
Pomyśleć:
Każda cegła spoczywa na wyjętej dłoni.
Poeta jako „wykrzyknik ulicy”. Cóż ktoś taki robi? Sprawa jest całkiem prosta: wykrzykuje. Skoro piekarz piecze, lekarz leczy, a malarz maluje, to poeta, który jest wykrzyknikiem – wykrzykuje. Przyboś dookreśla, że ten ktoś wykrzykuje ulicę.
Krzyk jest wyrazem skrajnych emocji. A więc w tej zwartej, zbitej, ścieśnionej metaforze czai się poetycki postulat, taki mianowicie, że poezja jest także wyrazem uczuć. To spore zaskoczenie dla tych, którzy pamietają ze szkoły, że poezja awangardowa jest powściągliwa w okazywaniu uczuć. Otóż nieprawda. Ona te emocje kumuluje w metaforze jak w akumulatorze, tak byśmy w każdej chwili mogli się do niego podłączyć i uczucia te odzyskać. Ona skupia emocje w metaforze, która eksploduje nie na papierze, lecz dopiero w naszej wyobraźni.
Ulica to, oczywiście, nie tylko szosa, chodnik, przejście dla pieszych. To także stojące przy niej domy i mieszkający w nich ludzie. To setki, tysiące życiorysów, nadziei, wielkich planów na przyszłość i spisanych na karteczkach list zakupów, mijających się nieustannie i spotykających się w różnych okolicznościach dnia i nocy. Ulica to nie tylko termin urbanistyczny, to także codzienność we wszystkich jej przejawach.
„Wykrzyknik ulicy” jest więc piewcą – złe słowo, zbyt klasyczne, zbyt romantyczne – rejestratorem, sejsmografem powszedniości – znów za wąsko, bo rejestrator jest bierny, a więc jeszcze inaczej: wykrzyknik ulicy jest żywą, twórczą komórką miejskiego organizmu, uczestnikiem ruchu. Tym, który w powszedniości zauważa odświętność, albo raczej: wzniosłość bez odwoływania się do filozofii, ideologii czy pustych politycznych haseł.
Ale skoro poeta jest wykrzyknikiem ulicy, także w sensie dosłownym, to znaczy, że stoi na końcu zdania. Ulica jest więc zdaniem, długim bądź krótkim, prostym albo zawiłym, pustym lub zatłoczonym znaczeniami. Nie jest zadaniem poety zmiana układu ulic, tworzenie nowej mapy, rewolucja, romantyczne burzenie i odbudowywanie rzeczywistości. Zadaniem poety, który stoi na końcu ulicy, na skrzyżowaniu jak wykrzyknik, jak policjant z gwizdkiem w ustach, jest kierowanie ruchem znaczeń, bo zmiana organizacji ruchu jest w jakimś sensie zmianą, przynajmniej na jakiś czas sensu ulicy, zdania, dzielnicy naszego myślenia i odczuwania. Kolejne zaskoczenie: wbrew temu, co pamiętam ze szkoły poeta awangardowy nie burzy zastanego świata, gmachu Rzeczywistości, on go współtworzy, przekształca, modyfikuje.
Przy pełnej świadomości, że język jest transformacją jakiejś obiektywnej rzeczywistości – bo przecież miasto i ulica istnieją – a poeta tylko je zamieszkuje, ale zamieszkuje świadomie, a więc współtworzy jego ruch – poeci Awangardy Krakowskiej z całą stanowczością stawiają na język, na zdanie, na metaforę. Nie po to jednak, by uciec na niej z codziennego świata w podniebną przestrzeń idei i mitu, ponad chmury, skąd ludzka krzątanina wydaje się mało ważna. Nie po to także, by w języku obwarować się jak w twierdzy, zamknąć jak w strzeżonym osiedlu.
Po co zatem? Aby wykrzykiwać odświętność powszedniości, kierować ruchem znaczeń w ‒ zdawałoby się ‒ oczywistej siatce ulic, by cieszyć się z jasnej, czytaj: twórczej natury człowieka, z niej czerpać, współuczestniczyć poetycko zarówno z architektem, jak i z prostym murarzem. Czy to jest poetycki socjalizm? Tak, to jest poetycki, a więc: apolityczny socjalizm. To jest radosny konstruktywizm, który zrodził się w polskiej literaturze w latach 20. XX w. i którego wielkim reprezentantem jest Julian Przyboś.
Poeta ‒ wykrzyknik ulicy. Ktoś, kto żyje obok nas. Ale też ktoś, kto z gwizdkiem metafory w ustach pomaga rozładować korki w wielkich arteriach i zapuszczonych uliczkach naszego umysłu.