13/12/21

Kartoteka 25: Debiuty (17)

Joanna Mueller

Strona cyklu

Kartoteka 25: Debiuty
Joanna Mueller

Urodzona w 1979 roku. Poetka, eseistka, redaktorka. Wydała tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (2010), intima thule (2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa), wspólnie z Joanną Łańcucką Waruj (2019, nominacje do Silesiusa i Nagrody im. W. Szymborskiej) oraz Hista & her sista (2021, nominacja do Silesiusa), dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące(2013) oraz zbiór wierszy dla dzieci Piraci dobrej roboty (2017). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Członkini grupy feministyczno-artystycznej Wspólny Pokój. Mieszka w Warszawie.

Kata­rzy­na Szau­liń­ska, Dru­ga oso­ba, Stro­nie Ślą­skie 2020

Do ostat­nie­go odcin­ka moje­go cyklu zapra­szam Was wier­szem Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej, do któ­re­go sama czu­ję się zapro­szo­na w spo­sób szcze­gól­ny, bo wiem, czy­je imię kry­je się za A. w dedy­ka­cji, wiem też – od samej autor­ki (i niech nie ma mi za złe tej nie­dy­skre­cji) – jaka meta­fo­ra poru­szy­ła ten tekst do powsta­nia.

żyzna

A.

o próż­ni mówią: jest osią odda­leń
języ­ka od zębów i wekiem obra­zu
lub dźwię­kiem zni­kąd bo wcze­śniej nie było
żad­nych prze­miesz­czeń gar­dła ani pojęć
dla któ­rych wte­dy otwo­rzy­łaś nisze

to były dni ujaw­nień roz­dzia­łów
jak kie­dy wiatr znie­nac­ka trza­śnie szy­bą
i to już jest: ta jasność roz­chy­lo­nej płach­ty
peł­zną­ca skra­jem powie­ki mie­dzian­ka
cyr­klu­je bra­mę nad tra­co­nym polem

o ile wzglę­dem sie­bie moż­na się prze­su­nąć
dowiesz się tam gdzie pęka ziar­no roli
swę­dząc jęcz­mie­niem i luzu­jąc kości
cokol­wiek prze­łkniesz weź­mie w posia­da­nie
i spy­ta w zamian: jak ist­nia­łaś wcze­śniej?

Meta­fo­rycz­ną zabaw­kę, któ­rą Kata­rzy­na Szau­liń­ska poży­czy­ła sobie z mojej książ­ki Powle­kać rosną­ce, ja sama poży­czy­łam przed laty od nie­od­ża­ło­wa­ne­go Tade­usza Komen­dan­ta. Na pew­no mie­li­ście ją w rękach nie raz – pro­stą łami­głów­kę, w któ­rej tak dłu­go trze­ba prze­su­wać kwa­dra­ci­ki na zamknię­tej kwa­dra­to­wej plan­szy, aż uło­ży się z nich pełen obraz. Tade­usz Komen­dant tłu­ma­czył na jej pod­sta­wie spo­sób dzia­ła­nia dekon­struk­cji – w czy­tel­ni­czej zaba­wie naj­waż­niej­sze jest puste pole (brak, nie­obec­ność, nie-miej­sce sen­su), któ­re umoż­li­wia nam ruch inter­pre­ta­cyj­ny i nie­skoń­czo­ne ukła­da­nie zna­cze­nio­wych obra­zów. W moim uję­ciu-prze­ję­ciu meta­fo­ry cho­dzi­ło o dowar­to­ścio­wa­nie tych prze­śle­pia­nych, mar­gi­na­li­zo­wa­nych przez Kanon prze­gró­dek, któ­re umoż­li­wia­ją apo­kry­ficz­ny ruch zna­czeń – w Powle­kać rosną­ce taki­mi pusty­mi pola­mi były wąt­ki macie­rzyń­skie w lite­ra­tu­rze i sztu­ce.

Rów­nież Kata­rzy­na Szau­liń­ska w wier­szu zamy­ka­ją­cym jej debiu­tanc­ki tom Dru­ga oso­ba się­ga po moty­wy pre­na­tal­ne. Autor­ka pisze o cią­ży (w któ­rej była, kie­dy two­rzy­ła ten wiersz, podob­nie jak ja, gdy pisa­łam esej „Embrion­ka i emble­mat­ka”, skąd pocho­dzi nawią­za­nie), o czę­sto bole­snych prze­miesz­cze­niach we wła­snej pod­mio­to­wo­ści („o ile wzglę­dem sie­bie moż­na się prze­su­nąć”), o pasji otwie­ra­nia nisz, o roz­chy­la­niu i luzo­wa­niu (umy­słu i brze­mien­ne­go cia­ła), o poro­dli­wo­ści słów i żyzno­ści ciał.

Gdy­by dalej nawle­kać pacior­ki nawią­zań, war­to by tu przy­wo­łać esej „Otwar­cie” Jolan­ty Brach-Cza­iny (wie­lo­kroć cyto­wa­ny prze­ze mnie w Powle­kać rosną­ce), w któ­rym filo­zof­ka uka­zu­je egzy­sten­cjal­ną pra­cę macie­rzyń­skie­go otwar­cia, czy­li dokład­nie to, co Szau­liń­ska pięk­nie nazy­wa „cyr­klo­wa­niem bra­my nad tra­co­nym polem”.

Kolej­ny inspi­ra­cyj­ny kora­lik? Może ten, któ­ry powią­że „żyzną” Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej z pierw­szym tek­stem oma­wia­nym prze­ze mnie w ramach koń­czą­ce­go się wła­śnie 25-odcin­ko­we­go cyklu. A był to wiersz Julii Fie­dor­czuk z Listo­pa­da nad Narwią, czy­li debiu­tu wyda­ne­go dokład­nie 20 lat przed Dru­gą oso­bą. Pod­miot­ka Fie­dor­czuk budzi­ła się tam do bycia kobie­tą („obu­dzi­łam się/ i byłam kobietą/ od stóp, po koń­ce wło­sów, w które/ zaplą­ta­ło się peł­no dobrych duchów, bo/ sny mia­łam dobre tej nocy”), pod­miot­ka Szau­liń­skiej budzi się do bycia mat­ką. Budzi się do pytań o to, jak ist­nia­ła dotąd i jak będzie ist­nia­ła odtąd. Budzi się, żeby spy­tać, jaka będzie, gdy w akcie wypy­cha­nia z sie­bie dziec­ka – uro­dzi na nowo rów­nież samą sie­bie (oto kolej­ny kora­lik: kon­cep­cja „rodze­nia sie­bie” w poezji Anny Świrsz­czyń­skiej, tak­że opi­sa­na w Powle­kać rosną­ce).

Fie­dor­czuk zaczy­na­ła cykl moich opo­wie­ści o debiu­tach „bar­dzo dobrą nowi­ną” – Szau­liń­ska taką bar­dzo dobrą nowi­ną go koń­czy. Koń­czy w czas zły – w gru­dnio­wą porę, kie­dy czu­je­my się zaklesz­cze­ni w sztyw­nych ramach ocen i w zbyt szczel­nych gra­ni­cach, kie­dy nie­któ­rzy z nas są zamknię­ci w czte­rech ścia­nach pan­de­micz­nych plansz, a inne czu­ją, że nie mają ruchu w prze­mo­co­wych rela­cjach. To są dni (mie­sią­ce, lata) ujaw­nień podzia­łów ostrych jak trza­ska­ją­ce szy­by, ale Kata­rzy­na Szau­liń­ska ujaw­nia po swo­je­mu „inne roz­dzia­ły”: otwie­ra na oścież emo­cje i umysł, cia­ło i bra­mę, pozwa­la pęk­nąć „ziar­nu roli”, robi inne­mu miej­sce przy sto­le i w sobie, odczy­nia rzeź w żyzność. Jest to gościn­na nowi­na, któ­rą – pro­szę, zapra­szam – ponie­śmy w sobie: w bożo­na­ro­dze­nio­wą noc, we wła­sny wiersz, w nowy rok.