03/05/21

Kartoteka 25: Debiuty (9)

Joanna Mueller

Strona cyklu

Kartoteka 25: Debiuty
Joanna Mueller

Urodzona w 1979 roku. Poetka, eseistka, redaktorka. Wydała tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (2010), intima thule (2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa), wspólnie z Joanną Łańcucką Waruj (2019, nominacje do Silesiusa i Nagrody im. W. Szymborskiej) oraz Hista & her sista (2021, nominacja do Silesiusa), dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące(2013) oraz zbiór wierszy dla dzieci Piraci dobrej roboty (2017). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Członkini grupy feministyczno-artystycznej Wspólny Pokój. Mieszka w Warszawie.

Bron­ka Nowic­ka, Nakar­mić kamień, Wro­cław 2015

W tym odcin­ku moje­go cyklu mogła­bym pisać o tym, jak Bron­ka Nowic­ka kata­lo­gu­je świat. Jak go sie­ka: na kate­go­rie, pokre­wień­stwa, modu­ły. Jak inwen­ta­ry­zu­je rze­czy (zwłasz­cza w debiu­tanc­kiej książ­ce – Nakar­mić kamień z 2015 roku) oraz jak to, co pomy­lo­ne, wpi­su­je w indek­sy i kodek­sy (w Kodek­sie Pomy­lo­nych z 2020 roku). Mogła­bym też opo­wie­dzieć o tym, jak kil­ka lat temu Artur Bursz­ta poka­zał mi – z proś­bą o opi­nię – nade­sła­ną przez Bron­kę pro­po­zy­cję wydaw­ni­czą, a mnie ona poha­ra­ta­ła w środ­ku (a może raczej – dotknę­ła tego, co sama mam poha­ra­ta­ne), więc bez waha­nia napi­sa­łam mu: „wyda­waj­my!”. I mogła­bym jesz­cze pisać o tym, w jakim byłam szo­ku, kie­dy za Nakar­mić kamień Bron­ka Nowic­ka dosta­ła Nike (a był to pierw­szy nagro­dzo­ny debiut poetyc­ki w histo­rii Nike i pew­nie na dłu­go ostat­ni), na pew­no mogła­bym też sobie i Wam przy­po­mnieć, jakie ten wer­dykt wzbu­dził burz­li­we (i peł­ne obu­rze­nia) dys­ku­sje w śro­do­wi­sku. Mogła­bym, ale po co?

Może więc tyl­ko o poha­ra­ta­niu. Bo – pro­szę wyba­czyć tę sła­bość – dla mnie głów­nie po to, żeby hara­tać, są wier­sze (lub w tym wypad­ku „modu­ły”, jak je nazy­wa autor­ka; i zno­wu: mogła­bym teraz roz­pa­try­wać sta­tus gatun­ko­wy tek­stów Nowic­kiej, ale dość o tym). Przy­znam (sko­ro to odci­nek pełen wyznań), że nie­wie­le tek­stów o prze­mo­cy poha­ra­ta­ło mnie z rów­ną siłą, jak „Próg” (w następ­nym odcin­ku opo­wiem o innym wier­szu z tej serii). Prze­moc roz­snu­wa tu swo­je nici na każ­dym pozio­mie, jest usie­cio­wio­na i krzy­żu­ją­ca (inter­sek­cjo­nal­na), pęta i kne­blu­je na rów­ni zabi­ja­ną rybę oraz dozna­ją­ce krzyw­dy dziec­ko, roz­pie­ra się w gwał­cie, w biciu i drwi­nie, w sinia­cze­niu i poni­ża­niu, w tor­tu­rze, w ago­nii, w poro­do­wych bólach par­tych, ale też w zwy­kłych, pozba­wio­nych miło­ści (czy przy­naj­mniej uwa­gi) wię­zach-wię­ziach rodzin­nych, każ­de­go dnia od nowa. Prze­moc jest ścia­ną, kan­tem, trzon­kiem, nożem, paskiem, tamą dla słów. „Próg” jest o zabi­ja­niu na pro­gu, ale też o pro­gu mil­cze­nia, poza któ­ry nie prze­do­sta­je się ani skar­ga, ani krzyk, ani wyzna­nie, ani żad­ne cie­płe sło­wo.

Próg we mnie jest tym, cze­go dotknął „Próg” Bron­ki Nowic­kiej. Pozwo­lił usły­szeć w sobie chrzęst­ną mowę kar­pi, któ­re nie pozwo­lą, by uci­nać im łby.

Próg

Moje nogi cho­dzą po poko­ju. Ręce bro­nią dostę­pu do uszu. Mam zamknię­te oczy. Cho­dzę z zamknię­ty­mi. Ścia­ny, o któ­re ude­rzam, mówią: odwróć się w porę i idź w dru­gą stro­nę, ina­czej zgni­jesz od siń­ców jak jabł­ko. To się musi skoń­czyć, ale teraz się dzie­je. Niech ktoś popę­dzi „teraz” batem w przód. Niech zamilk­ną ryby zarzy­na­ne na pro­gu.

W miesz­ka­niu jest tyl­ko jeden. Ten za drzwia­mi wej­ścio­wy­mi się nie liczy. Nie nale­ży do nas, tyl­ko do świa­ta. W domu z jed­nym pro­giem jest za mało miej­sca, żeby się scho­wać. Nie sły­szeć tępej, chrzęst­nej mowy kar­pi, któ­rym uci­na się łby.

Próg jest sze­ro­ki – przed­wo­jen­na robo­ta. Wolą zarzy­nać na nim niż na sto­le. Ze sto­łu ryba lubi się ześli­znąć – na pro­gu moż­na zro­bić uży­tek z kola­na. Na pro­gu nie trze­ba mar­no­wać gaze­ty. Próg łatwo myje się z krwi. Próg nie będzie brzyd­szy przez bli­zny po nożu.

Moje nogi nigdzie już nie pój­dą. Zwią­zał je w kost­kach paskiem od szla­fro­ka. Moje usta krzy­czą w jego rękę, ale to, co krzy­czę, nie wni­ka mu w krwio­bieg. Dziec­ko nie może bła­gać o łaskę dla ryby, któ­rą nie­daw­no nakar­mi­ło chle­bem. Któ­rą rano ochrzci­ło. Ojciec nie słu­cha, umie tyl­ko trzy­mać. Wie, gdzie uci­snąć, żeby zata­mo­wać krzyk. Mat­ka nie dała­by rady, ona cięż­ko pra­cu­je na pro­gu.

Co zro­bić z chwi­lą, któ­ra nie chce iść? Utknę­ła tu jak ostrze w pół gło­wy. Nie chce prze­cho­dzić, mimo że się prze. Prze się na trzo­nek nie­ostre­go noża. Trze­ba się na czymś zaprzeć, żeby dobrze przeć. Wło­żyć pal­ce w skrze­la, roze­wrzeć – i teraz – jed­nym moc­nym ruchem uro­dzić śmierć ryby.

Jak cicho. Odej­mu­je rękę. Bar­dzo cicho. Ścią­ga mi z nóg pasek. Wycho­dzi z poko­ju. Mój ojciec zwy­czaj­nie prze­cho­dzi przez próg.