Kartoteka 25: Piosenki (11)
Filip Łobodziński
Strona cyklu
Kartoteka 25: PiosenkiFilip Łobodziński
Ur. w 1959 r. Iberysta, dziennikarz, muzyk i tłumacz z języków: angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego, katalońskiego, portugalskiego oraz ladino. Laureat Nagrody Instytutu Cervantesa w Warszawie w 2005 r. za najlepszy przekład literacki. Przez lata pracował jako dziennikarz (TVP, Polsat News, Trójka, Inforadio, „Non Stop”, „Rock’n’Roll”, „Machina”, „Przekrój”, „Newsweek”), a obecnie współprowadzi program telewizyjny „Xięgarnia”. Współzałożyciel Zespołu Reprezentacyjnego (od 1983, sześć płyt) oraz dylan.pl (od 2014, jedna płyta), specjalizującego się w wykonywaniu przekładów piosenek Boba Dylana. W Biurze Literackim ukazały się przetłumaczone przez niego książki Dylana: Duszny kraj (2016) oraz Tarantula (2018), Patti Smith: Tańczę boso i Nie gódź się oraz Salvadora Espriu Skóra byka. Mieszka w Warszawie.
Lech Janerka
W naturze mamy ciągły ruch
[1992]
Dotykam sedna sprawy
co łamie mnie na pół
dotykam sedna sprawy
unoszę się jak duch
więc żegnaj
zostałem prorokiem much
Objawiać muszę prawdy
okrutny wstrzymać los
dlatego jestem marny
i marny jest mój tors
więc żegnaj
skrzydełka mnie znoszą w mrok
W naturze mamy ciągły ruch
I z larwy
z larwy
z larwy do gwiazd
Dotykam sedna sprawy
dotykam twoich ust
a wiedząc co się zdarzy
unikam szarych smug
twych rąk
więc żegnaj
i nie wywymachuj już
Coś odpada coś odpada i upada
Wrocławski artysta deklarował się bodaj zawsze jako co najmniej agnostyk, jeśli nie wprost ateista. Bez wątpienia jednak bywa metafizykiem. Dostrzeganie prawideł rządzących i ciążących, fatalności losu oraz kiepskich perspektyw na odmianę czynią z Janerki swoistego wieszcza (choć sam pewnie wzdrygnąłby się z niesmakiem na tę myśl). Mimo wszystko, mimo konstatacji, że „skrzydełka unoszą w mrok”, a „coś odpada i upada”, jest pocieszające, że ktoś to umie nazwać.
Marcin Świetlicki
Olifant
[1994]
Zobaczyłem światło,
więc przyszedłem.
Zadzwoniłem i otworzyłaś.
Nie przyszedłem rozmawiać,
nie przyszedłem się kłócić,
nie przyszedłem prowadzić
odwiecznej wojny. Ja
przyszedłem się kochać,
przyszedłem się kochać.
Mam już jeden nóż w plecach
i nie ma tam miejsca
na następne.
Ja przyszedłem się kochać.
Odpada dylemat:
kawa – herbata. Ja
przyszedłem się kochać,
przyszedłem się kochać.
Zobaczyłem światło,
więc przyszedłem.
Zadzwoniłem i otworzyłaś.
Nie przyszedłem rozmawiać,
nie przyszedłem namawiać,
nie przyszedłem zbierać podpisów,
nie przyszedłem pić wódki.
Ja
przyszedłem się kochać,
przyszedłem tu umrzeć.
Wiersz z wydanego w 1996 roku tomu 37 wierszy o wódce i papierosach pełnię wyrazu zyskał oprawiony muzyką Świetlików. Bojowy, wzywający do dzieła tytuł zostaje natychmiast na pustym placu boju, gdy w samym tekście mowa jest o rezygnacji. Podmiot wraca z pola bitwy, buńczuczne olifanty już dawno pożarło echo. Za plecami zostawia niesnaski, nadmierne oczekiwania, znużone rytuały. Chce w ukojeniu polizać rany.
Ryszard „Tymon” Tymański
Ja muszę do lasu
[1994]
Ja muszę do lasu
i tam, ach, pędzić muszę
i korę ciepłą obwąchiwać
i ściółkę wonną drapać
i koniecznie wyrzec słowa:
„rebus” „jazgarz” „mita”
do przelękłych dziwem
dziupli jaworowych
gdy któregoś dnia przytruchtam,
lasu nie zastanę –
do miasta już nie wrócę,
lecz strzelę samobója
Ja muszę na plażę
i tam, ach, pędzić muszę
ruchliwe fale gibko witać
i w piachu się wytarzać
i koniecznie wyrzec słowa:
„giewont” „kotos” „bażant”
do wielce sympatycznych
stułbiochełbi morskich
gdy któregoś dnia przytruchtam,
a morza nie będzie,
to ja już – merkatores
i spadam z tej planety
Jeden z czołowych ironistów sceny niezależnej uwielbia zdzierać maski i stroje. Bierze na cel szczególnie egzaltację i nieznośną deklaratywność. Wszelkim napuszonym słowom przykłada bezlitosny cudzysłów i w takiej oprawie odsuwa na pewną odległość, by przyjrzeć się ze zdumieniem, jacy potrafimy być.