03/05/21

Kartoteka 25: Piosenki (9)

Filip Łobodziński

Strona cyklu

Kartoteka 25: Piosenki
Filip Łobodziński

Ur. w 1959 r. Iberysta, dziennikarz, muzyk i tłumacz z języków: angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego, katalońskiego, portugalskiego oraz ladino. Laureat Nagrody Instytutu Cervantesa w Warszawie w 2005 r. za najlepszy przekład literacki. Przez lata pracował jako dziennikarz (TVP, Polsat News, Trójka, Inforadio, „Non Stop”, „Rock’n’Roll”, „Machina”, „Przekrój”, „Newsweek”), a obecnie współprowadzi program telewizyjny „Xięgarnia”. Współzałożyciel Zespołu Reprezentacyjnego (od 1983, sześć płyt) oraz dylan.pl (od 2014, jedna płyta), specjalizującego się w wykonywaniu przekładów piosenek Boba Dylana. W Biurze Literackim ukazały się przetłumaczone przez niego książki Dylana: Duszny kraj (2016) oraz Tarantula (2018), Patti Smith: Tańczę boso i Nie gódź się oraz Salvadora Espriu Skóra byka. Mieszka w Warszawie.

Woj­ciech Waglew­ski
Dru­gie­go dnia rano
[1987]

Dru­gie­go dnia rano widzia­łem już dom
dru­gie­go dnia rano widzia­łem już dom
i widok ten zna­ny dodał mi sił
i wia­trem pogna­ny dotar­łem do drzwi

Dru­gie­go dnia rano obu­dził mnie głos
dru­gie­go dnia rano obu­dził mnie głos
spoj­rza­łem przez okno, to prze­cież był on
i twarz jak­by zna­na i zna­ny mi ton

Po co i cze­go chce?
Po co i cze­go chce?

Siód­me­go dnia wsta­łem, gdy budził się świt
roz­pią­łem para­sol, unio­słem się i zer­ka­jąc ukrad­kiem
na śpią­cą mą twarz, odbi­łem się moc­no
by lecieć gdzieś w świat

Siód­me­go dnia rano uda­jąc, że śpię
patrzy­łem bez żalu, jak wyno­si się
nie chcia­łem napraw­dę pró­bo­wać znów żyć
z tym kimś, co sprzed lat we mnie się krył

Niech leci tam gdzie pył
niech leci tam gdzie pył

Roz­dwo­je­nie jaź­ni, nie­moż­ność utoż­sa­mie­nia się z nama­cal­nym – to czę­sty motyw we wcze­snej twór­czo­ści Waglew­skie­go. Jed­nym źró­dłem tego lęku była pol­ska rze­czy­wi­stość spo­łecz­na, któ­ra w poło­wie lat osiem­dzie­sią­tych coraz bar­dziej upo­dab­nia­ła się do zapi­sów cho­re­go psy­chicz­nie. Innym – nie­ustan­ne życie w roz­jaz­dach (Waglew­ski przez kil­ka lat inten­syw­nie kon­cer­to­wał po Euro­pie jako czło­nek Osja­na). „Dru­gie­go dnia rano” jest zna­kiem, że nar­ra­tor Waglew­skie­go z wol­na zaczy­na odbie­rać wła­sną pod­mio­to­wość z rąk Złe­go.


Bob Dylan
God­ność
[Digni­ty, 1989]

Gru­by zaglą­da w ostrą noża stal
chu­dy w miskę, z któ­rej wczo­raj jadł
wydrą­żo­ny zaglą­da w baweł­ny kwiat
czy god­ność tam jest
Mądry spo­glą­da na ostre tra­wy źdźbło
mło­dy na cie­nie, co odcho­dzą w mrok
ubo­gi zaglą­da przez witra­ża szkło
czy god­ność tam jest
Ktoś został zabi­ty, gdy mia­no witać Nowy Rok
ktoś rzekł: „God­ność pierw­sza wyszła stąd”
odwie­dzi­łem miast i mia­ste­czek sto
i kraj, gdzie słoń­ce świe­ci w noc
Szu­ka­łem w chmu­rach i na morza dnie
szu­ka­łem tu i tam, i Bóg wie gdzie
pyta­łem gli­ny w nadziei, że
wska­żą, gdzie god­ność jest

Śle­piec z transu otrzą­sa się w lot
w kie­sze­nie losu wsu­wa to jed­ną, to dru­gą dłoń
w nadziei, że tam cze­ka go
god­no­ści ślad
Wybra­łem się na ślub Mary Lou
rze­kła: „Niech nikt mnie z tobą nie widzi tu
zabi­ją mnie, jeśli ci powiem choć­by kil­ka słów
co o god­no­ści wiem”
I byłem tam, gdzie sępy mają żer
mogłem pójść głę­biej, lecz wola­łem nie
języ­ki ludzi i anio­łów sły­sza­łem w krąg
tak samo każ­dy brzmiał
Wicher zim­ny i ostry niczym nóż
dom sto­ją­cy w ogniu, nie­spła­co­ny dług
poko­jów­kę spy­tam, z okna patrząc w dół:
„Widzia­łaś god­ność gdzieś?”

W poko­ju peł­nym zasło­nię­tych luster ktoś
słu­cha w tłu­mie, jak czyjś prze­ma­wia głos
wśród zapo­mnia­nych lat szu­ka, czy wska­że mu los
gdzie god­ność jest
Ksią­żę Filip spo­tkał mnie w domu szla­chet­nych łez
ano­ni­mo­wo gotów był mi zdra­dzić, jak to jest
mówił, że mam zapła­cić z góry, bo na fest
god­ność znisz­czy­ła go
W pusty­ni sre­brzy­stej widzia­łem śla­dy stóp
w kraj tań­ca w maskach czyjś trop mnie wiódł
potom­stwo mro­ku i to, któ­re zro­dził blask
na rubie­ży gorz­kiej wita­ło mnie
Nie mam azy­lu, nie mam czym okryć się
rwą­cą rze­ką kru­cha łódź nie­sie mnie
czy­tam nie­ja­sne sło­wa, ktoś już chy­ba wie
w czym god­ność jest

Cho­ry pyta leka­rza o lek
patrzy w linię życia, co się koń­czy wnet
szu­ka na stro­ni­cach naj­więk­szych dzieł
gdzie god­ność jest
Czar­ci wicher wie­je Angli­ko­wi w twarz
ten odgar­nia wło­sy, przed jutrem czu­je strach
chwy­ta brzy­twę, myśląc, że w niej odnaj­dzie znak
gdzie god­ność jest
Ktoś zdję­cie mi poka­zał, mnie zdjął pusty śmiech
god­no­ści sfo­to­gra­fo­wać nie da się
prze­ży­łem sie­dem chu­dych i sie­dem tłu­stych lat
w doli­nie kości prze­śni­łem sen
Wciąż tyle na sza­li i tak wie­le dróg
wciąż tyle śle­pych zauł­ków i złud
nie wiem, czy się dowiem, nim prze­kro­czę próg
gdzie god­ność jest

Z roz­my­słem wybra­łem do moje­go cyklu dwa bar­dzo zna­ne utwo­ry Dyla­na i dwa ine­di­ta, któ­re świa­tło dzien­ne ujrza­ły dopie­ro po latach. Pozo­sta­nie zapew­ne na zawsze zagad­ką, dla­cze­go takie klej­no­ty musia­ły ustą­pić kolej­ki innym, mniej zna­czą­cym utwo­rom. Fan­ta­sma­go­rycz­na, jak­by pro­sto z Sana­to­rium pod Klep­sy­drą podróż w poszu­ki­wa­niu god­no­ści nie­po­koi Eze­chie­lo­wą nutą, Elio­tow­skim zwąt­pie­niem i pika­rej­ską prze­ko­rą.


Krzysz­tof „Gra­baż” Gra­bow­ski
Kie­dy pra­ży się Paryż
[1989]

To tyl­ko takie coś
to nie pozwa­la spać
sta­je w poprzek gar­dła
jak szty­let, jak cierń
kie­dy pra­ży się Paryż
gasną per­ły na wysta­wach
w pło­mie­niach pęka­ją kasz­ta­ny
hukiem tysię­cy dział

Cia­ła szyn są śli­skie
tyle jest dziś do wygra­nia
kie­dy pra­ży się Paryż
gasną per­ły na wysta­wach

Nasze ciche poca­łun­ki
jak obło­ki lecą z okien
mknie kon­na poli­cja
konie zabi­ja­ją wzro­kiem
pal­my koły­szą się
jak mło­de dziew­czy­ny
lecą iskry z ich war­ko­czy
kie­dy pra­ży się Paryż
roz­sze­rza­ją się źre­ni­ce
i ciem­nie­ją oczy
roz­sze­rza­ją się źre­ni­ce
i ciem­nie­ją oczy

Zasty­ga krew w kału­żach
gdy cału­jesz moje usta
dziw­nie kur­czą się uli­ce
jest za pięt­na­ście szó­sta

Kochan­ko­wie na kra­wę­dzi, obsa­dze­ni w futu­ry­stycz­no-rewo­lu­cyj­nym fil­mie spod ręki Bru­no­na Jasień­skie­go, zawzię­cie chcą ochro­nić swo­ją toż­sa­mość, budo­wa­ną we wza­jem­nej rela­cji, bez cen­zu­ry coraz cia­śniej ota­cza­ją­cej rze­czy­wi­sto­ści. Paryż potra­fi zachły­snąć – ale potra­fi też zagro­zić. Zwłasz­cza kie­dy się pra­ży.