19/10/20

Kartoteka 25: Wiersze (1)

Karol Maliszewski

Strona cyklu

Kartoteka 25: Wiersze
Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Mia­ło być 25 wier­szy na 25 lecie Biu­ra Lite­rac­kie­go, lecz gdy zaczą­łem wczy­ty­wać się w wyda­ne przez te lata tomi­ki, wyszło ina­czej. Nie spo­sób było z takie­go bogac­twa wybrać jakiejś sym­bo­licz­nej namiast­ki. Gdy­bym to zro­bił, odby­ło­by się to kosz­tem wie­lu gło­sów, poetyk, zja­wisk. I tak musia­łem to i owo pomi­nąć, na przy­kład pierw­sze skrom­ne, kse­ro­wa­ne arku­sze, któ­re dołą­cza­no do poszcze­gól­nych wie­czo­rów autor­skich, w żar­to­bli­wy i nie­ba­nal­ny spo­sób pre­zen­tu­jąc postać auto­ra i jego twór­czość. Tego typu arku­szy wyszło osiem­na­ście. Potem było czter­na­ście nie­wiel­kich roz­mia­rów ksią­że­czek, któ­rych w tym wybo­rze też nie uwzględ­niam. Histo­rię wydaw­ni­czą Biu­ra zaczy­nam od roku 1990, od Pio­sen­ki paster­skiej Pio­tra Som­me­ra wyda­nej w Legni­cy. I tak rok po roku kolej­ne fascy­nu­ją­ce tomi­ki, a w nich jakiś wiersz, któ­ry już wcze­śniej albo dopie­ro teraz zwró­cił moją uwa­gę. Pod wybra­ny­mi utwo­ra­mi umiesz­czam krót­kie, róż­ne­go rodza­ju, raczej dość oso­bi­ste i swo­bod­ne komen­ta­rze. Zapra­szam czy­tel­ni­ków na wspól­ną podróż w cza­sie. W cza­sie zmie­nia­ją­ce­go się pol­skie­go wier­sza.

Piotr Som­mer

Pio­sen­ka paster­ska

Czy­taj te parę zdań, jak­bym był
obcym, innym
języ­kiem, któ­rym może wciąż jestem
(choć mówię two­imi sło­wa­mi, posłu­gu­ję się
two­imi sło­wa­mi);
któ­rym byłem mówiąc
two­im języ­kiem,
sto­jąc za tobą i słu­cha­jąc
bez sło­wa,
śpie­wa­jąc
w two­im języ­ku
moją melo­dię.
Czy­taj, jak­byś miał słu­chać,
nie rozu­mieć.

[z tomu Pio­sen­ka paster­ska, Legni­ca 1999]

Ktoś „jak­by jest” dzię­ki temu kon­kret­ne­mu, nie­po­wta­rzal­ne­mu czy­ta­niu (słu­cha­niu). Wybrzmie­wa­ją­cy per­for­ma­tyw jako drwią­ce prze­ci­wień­stwo strof z mar­mu­ru, goto­wych na to, by wsko­czyć z dostoj­nym szu­mem do jakie­goś pod­ręcz­ni­ka. Sytu­acyj­ność wybi­ja na plan pierw­szy rze­ko­mą obcość języ­ka, (w) któ­rym się jest, a któ­ry jest bra­ny ze wspól­nej, mikro­spo­łecz­nej prze­strze­ni. Bra­ny, by brzmieć. Bra­ny, by go odsłu­chi­wać wciąż na nowo. Wiersz ten jest zara­zem instruk­cją obsłu­gi tomi­ku, bez­po­śred­nim zwro­tem do czy­tel­ni­ka, któ­re­mu pro­po­nu­je się echo­la­licz­ne zatra­ce­nie, uciecz­kę od dosłow­no­ści inter­pre­to­wa­nia. Bo trze­ba pamię­tać, że „melo­dia” pozo­sta­je odmien­na, osob­na, wręcz dzi­ka i nie­obli­czal­na, śpie­wa­na w obcym (two­im, naszym) języ­ku. Taką mam melo­dię z Cie­bie, na jaką mi pozwo­lisz? Owszem, ale i to do pew­ne­go stop­nia.


Andrzej Sosnow­ski

Czym jest poezja

Zapew­ne nie jest stra­te­gią prze­trwa­nia,
ani spo­so­bem na życie. Twój upór jest śmiesz­ny,
kie­dy wspo­mi­nasz zaklę­te jezio­ra,
szu­mią­ce bory i głu­che jaski­nie, w któ­rych głos
idzie echem i pew­nie trwa wie­ki. Gro­ty
Sybil­li? Waż­ne są liście i jesz­cze chy­ba rym
„głos — los”, bo gło­sy prą na świat i losy
wła­śnie liściom powie­rza­ją mia­na.
Ale spró­buj je schwy­tać! Tyl­ko spró­buj
dotknąć zie­mi i pole­cieć dalej
jak pła­ski kamyk po wodzie — ile razy?
Pięć czy dwa­na­ście? Seria wier­szy i odbić,
seria liści, a prze­cież wszyst­kie kamy­ki i liście
leżą jeden przy dru­gim w odwiecz­nym porząd­ku,
kształ­ty nie­przej­rzy­ste. Zatem jest jaski­nia
albo tyci pokój. Ale ten podmuch!
Prze­ciąg, gdy otwie­rasz drzwi i wiatr
roz­pra­sza liście, a świat sta­je dęba
i sło­wa idą jak con­fet­ti w roz­syp­kę.
Lecz nie patrz wil­kiem i nie odchodź jesz­cze
z odę­ty­mi usta­mi. Żad­nej zwło­ki nie żałuj,
bo może sama zaśpie­wa? Może nagle powie
jakie są ludy i woj­ny, jakie mozo­ły i rej­sy,
jak spra­wy sto­ją, a jak inte­re­sy?

[z tomu Wier­sze, Legni­ca 2001]

Wiew albo raczej podmuch, oto isto­ta poezji, roz­pra­sza­nie słów, per­ma­nent­ne roz­sy­py­wa­nie goto­wych zdań. Nie ma co się upie­rać przy jej meta­fi­zycz­nej kon­cep­cji, nie ma co robić z niej stra­te­gii. Poezja jest czymś znacz­nie skrom­niej­szym, nie­mal ubocz­nym. Roz­pro­szo­ne gło­sy (tak jak i losy), a nie „trwa­ją­cy wie­ki” Głos, pew­ny swo­ich trans­cen­dent­nych una­ocz­nień Los. Moż­na być pew­nym tyl­ko „prze­cią­gu, gdy otwie­rasz drzwi”. On jest zawsze, to jedy­ny trwa­ły skład­nik egzy­sten­cji wie­dzio­nej w „tycim poko­iku”. Owszem, moż­na wspo­mi­nać „zaklę­te jezio­ra” i „gro­ty Sybil­li”. Nie moż­na się jed­nak dać nimi zatruć. „Waż­ne są liście” i ten niby odwiecz­ny, a wciąż się reor­ga­ni­zu­ją­cy porzą­dek ota­cza­ją­cych nas dro­bia­zgów.