28/06/21

Kartoteka 25: Wiersze (11)

Karol Maliszewski

Strona cyklu

Kartoteka 25: Wiersze
Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Euge­niusz Tka­czy­szyn-Dyc­ki
CLXV

codzien­nie umie­ra ponad 1000 cho­rych
i jutro dru­gich tyle pój­dzie w dym
Ty jesteś Panie w gnie­wie swym nie­sko­ry
i powścią­gli­wy jest Twój gniew
Ty jesteś Panie nasza łódź odwiecz­na
co nas wyba­wi od mar­twe­go brze­gu
i na wodach mor­skich wzy­wasz nas na jesz­cze
więk­szą głę­bię wciąż bli­żej sie­bie
codzien­nie umie­ra ponad 1000 cho­rych
i jutro na dru­gie dwa tysią­ce spad­nie
Twój wszy­stek deszcz ognia a to
nie to samo co deszcz i ogień z osob­na

[z tomu Oddam wier­sze w dobre ręce, Wro­cław 2010]

Jaki­kol­wiek frag­ment z twór­czo­ści Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go od razu poka­zu­je go „całe­go”. Tak jest nasy­co­ny obse­sja­mi i trau­ma­mi, tak mówi całym sobą o wciąż tym samym. Za każ­dym razem to jest tyl­ko tro­chę inne uję­cie. Nie­waż­ne więc, co wybie­ram, bo byle dro­biazg od razu wrzu­ca w sam śro­dek, poka­zu­je isto­tę rze­czy. Choć­by tu: modli­tew­ność, śpiew­ność modli­twy, sta­łe odno­sze­nie się do Pana, zda­wa­nie Mu spra­wy z kolej­nych przy­gód, wyda­rzeń, doznań, wąt­pli­wo­ści; czę­sto w try­bie pole­micz­nym, gorz­kim, gro­ma­dzą­cym zarzu­ty pod adre­sem Jego same­go i uczy­nio­ne­go prze­zeń porząd­ku świa­ta. Choć­by tu: śmierć i jej ado­ra­cja, ponow­ne oma­wia­nie wska­zu­ją­ce na jakiś inny aspekt śmier­tel­no­ści. Tym razem powią­za­nie dwóch aspek­tów nastę­pu­je w obrę­bie „wzy­wa­nia na więk­szą głę­bię”. Pan chce mieć nas bli­żej (praw­do­po­dob­nie z miło­ści), więc umie­ra­my na potę­gę, a poeta jest od tego, żeby to obse­syj­nie pod­li­czać. I codzien­ny rachu­nek pod­su­wać Panu do wglą­du.


Joan­na Muel­ler
przy­wró­co­na obec­ność deta­lu

Pio­tro­wi Som­me­ro­wi (z roz­mo­wy, zamiast recen­zji)

Piłecz­ka pchnię­ta poza nawias sto­łu.
Cel­na ripo­sta, co nigdy nie wra­ca.
Lista ude­rzeń dzie­lo­nych pospo­łu.
Dobit­ka, wyj­ście z gru­py – pra­ca, pra­ca,

Pra­ca nad sobą, by się nie zapu­ścić,
żeby nie wro­snąć w nad­wzrocz­ną doro­słość.
Głos – gdy się zdy­szy fał­szyw­ką dysz­kan­tu –
natchnąć dystan­sem. Ważyć się pod­wa­żyć.

Dziec­ko: „Nie sły­szysz? Poła­ma­łeś uszy?!”
I jesz­cze: „Każ­dy ma mówie­nie wła­sne”.
Jeden zna świat z posłu­chu, a dru­gi z czy­tel­ni.
Upra­wia swój ugo­rek. Albo swą rabat­kę.

Jak zatem wywieść przy­do­mek z idio­mu?
Gdzie upla­so­wać mikro­skład­nik skład­ni?
Czy mam – jak Hump­ty Dump­ty – mieć kształt, któ­ry zna­czę?
Czy lepiej spły­wać stru­my­kiem świa­dom­ki?

Jak ujść dys­kret­nie eks­tre­men­tom, sekre­cjom?
Gor­li­wie gor­szyć bie­lo­nych fra­ze­uszy?
Czy za dobrą mone­tę brać kre­dy­ty-chwi­lów­ki?
Czy wybrać cie­płe wzmian­ki, sło­wa szcze­ro­pol­skie?

Gdzie figo fago zna­czy sen­su stric­to,
jaj­co zaś kre­do, melo – ide­olo,
gdzie blur­ba blur­bie (jak­żeż!) łba nie urwie,
niech wali w sed­no per­for­ma­tyw-ryko­szet.

Zacząć ina­czej. Na lan­gue zagiąć paro­le.
Zmie­nić w wystaw­kę – wstaw­kę kul­tu­ral­ną.
Zbyć sztu­kę – szut­ką. Gad­ki dur­no­lot­ne
(kontr­fak­tycz­ne kon­kre­cje!) wgnieść w niec­kę (otwoc­ką!).

Cenić w roz­mo­wie dar defi­cy­to­wy.
Osią­gnąć w hur­cie war­tość deta­licz­ną.
Szla­ban na sar­kazm. Dźwi­ga­nie udziw­nień.
Mowa jest chłon­na. Pismo wszyst­ko zmie­cie.

I cza­sem zaciąć boga­te zna­ko­wa­nie.
(Nie lepiej szu­kać tam, gdzie jaśniej?)
Wrzu­cić inny nomi­nał. Spo­wo­do­wać stra­tę.
Z roz­my­słem zyskać. (Połknę­ło? Tak, połkło!)

[z tomu Wylin­ki, Wro­cław 2010]

Nie mam tu sied­miu stron, żeby wyłu­skać wszyst­kie wło­sy z tej gęsto sple­cio­nej peru­ki, więc ogra­ni­czam się do kil­ku luź­nych myśli. Wpływ Som­me­ra na „dal­szy ciąg” był roz­ma­ity. Tutaj przy­kład szcze­gól­ny zaocz­nej roz­mo­wy z „deta­li­zmem” i jego sma­kiem w poezji. Co cie­ka­we, po raz kolej­ny roz­gry­wa się sła­wet­ny poje­dy­nek przy sto­le ping­pon­go­wym. Piotr i Boh­dan zasty­gli w tej grze jak na pomni­ku: widać wnie­sio­ne rakiet­ki i chy­tre miny. A to echo gra­ło… Nie­sa­mo­wi­te echo „daj mu tam, gdzie go nie ma” ode­zwa­ło się w wier­szu tro­pi­ciel­ki- lin­gwist­ki. I jej słusz­na uwa­ga: pora się rozejść, przy pomni­ku robi się cia­sno. Tyl­ko „wyj­ście z gru­py – pra­ca, pra­ca” umoż­li­wia dal­szy roz­wój, ruch, fer­ment. Świat znać raczej „z posłu­chu”, jak nie­gdyś pra­wił mistrz z głę­bi „otwoc­kiej niec­ki”. Muel­ler jesz­cze „czy­tel­nię” pod­su­wa pod roz­wa­gę. I wije się w tym utwo­rze jak w ukro­pie. Mówię o języ­ku, któ­ry skła­da­jąc hołd wytycz­nym Som­me­ra, szu­ka cze­goś swo­je­go. Żeby w tym po-Som­me­ro­wym hur­cie odna­leźć jakąś „war­tość deta­licz­ną”. Będzie trud­no, ale trze­ba szu­kać, bo ina­czej jeden beton zastą­pi się dru­gim.


Jacek Guto­row
Do Kró­lo­wej Śnie­gu

W moim odbi­ciu jest część cie­bie:
czy teraz już tak będzie zawsze?
Nawet gdy będzie­my zanu­rzać twa­rze
w innych morzach, dopły­wach

innych nocy? Nawet gdy przyj­dzie
czter­dziest­ka i niczym wytraw­ny
tre­ser ujeź­dzi dzi­kie koty naszych
ciał? A będzie tak, że cień pad­nie

nagle, bez wymia­ny jeń­ców, bez gry
wstęp­nej czy przed­mo­wy, i ujrzę
w moim odbi­ciu część cie­bie, i
nikt nie będzie się śmiał, nikt

nie będzie wiwa­to­wał, będzie­my my
i nic nie zna­czą­ca nit­ka szep­tu,
obwód zamknię­ty, lecz nie posia­da­ją­cy
środ­ka, odbi­cia odbi­te w sobie,

w lustrza­nej per­spek­ty­wie. Spójrz
na mnie – taka będzie moja modli­twa,
a wszyst­ko pod­szy­te futer­kiem
samot­no­ści. Albo­wiem w moim odbi­ciu

jest tyl­ko część cie­bie, i
chciał­bym wysiąść na pierw­szym
przy­stan­ku i iść w deszcz i noc,
aż zega­ry poka­żą, że czas

nie mija obok, lecz prze­cho­dzi wprost
przez moje cia­ło, i że muszę odna­leźć
grot strza­ły, któ­ra na zawsze utknę­ła
w ser­cu chłod­nym jak wię­zien­na szy­ba.

[z tomu Nad brze­giem rze­ki (1990–2010), Wro­cław 2010]

Nie­kie­dy we współ­cze­snej poezji poja­wia­ją się Pio­truś Pan i Mały Ksią­żę. Zasta­na­wiam się, czy tych wła­śnie posta­ci nie przy­wo­łu­je się naj­czę­ściej w wier­szach nawią­zu­ją­cych do dzie­ciń­stwa, do świa­ta baśni sym­bo­li­zu­ją­cych dzie­ciń­stwo. Pamię­tać nale­ży rów­nież o Kaju. To, że uległ Kró­lo­wej Śnie­gu, a potem wyrwał się spod wpły­wu złe­go cza­ru, ma dla wie­lu poetów zna­cze­nie sym­bo­licz­ne. Pamię­tam go z kil­ku wier­szy Jac­ka Guto­ro­wa. Jego utwór Do Kró­lo­wej Śnie­gu jest mono­lo­giem Kaja, któ­ry pró­bu­je roze­znać się we wła­snych uczu­ciach i okre­ślić, co wła­ści­wie zaszło. Pewien jest tyl­ko chło­du wypeł­nia­ją­ce­go ser­ce, chciał­by się go pozbyć, lecz nad­cho­dzą­ca doro­słość wca­le temu nie sprzy­ja. Z kolei w wier­szu „Do sio­stry” boha­ter pro­si, „niczym Kaj Ger­dę”, o pomoc w okre­śle­niu świa­ta, któ­ry nie wyda­je się ani dobry, ani też zły. Pro­si sio­strę, żeby mu wyję­ła drza­zgę z oka, w zamian gotów jest odna­leźć odprysk lustra w jej ser­cu. Po wie­lu latach Guto­row wra­ca do tego moty­wu. Wier­szem koń­czą­cym tomik Inne tem­po jest utwór „Koniec baj­ki (apo­kryf)”. Po wie­lu ziem­skich przy­go­dach Kaj wra­ca do Ojca. Zasta­na­wiam się, jak rozu­mieć prze­sła­nie tego apo­kry­fu, i docho­dzę do wnio­sku, że Guto­row w ten spo­sób zamy­ka dzie­ciń­stwo. Kaj musiał wresz­cie odejść. Tyl­ko kim jest dobry Ojciec i dla­cze­go tak bez­ce­re­mo­nial­nie roz­pra­wia się z naszy­mi baj­ka­mi? I co ma wspól­ne­go z cza­sem, któ­ry „nie mija obok, lecz prze­cho­dzi wprost/ przez moje cia­ło”?