Kartoteka 25: Wiersze (12)
Karol Maliszewski
Strona cyklu
Kartoteka 25: WierszeKarol Maliszewski
Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.
Urszula Kozioł
[dajesz mi różę]
dajesz mi różę
dajesz słowo za słowem
dajesz mi różę zaklętą w kamień
w biały amonit
to co jest między tobą a mną
odległość
to co jest między tobą a mną
trwożny łopot
to co jest między tobą a mną
przeczucie
przeistoczenie
dajesz mi do myślenia
jakbyś chciał przebłagać chwalbą
nieunikniony bieg rzeczy
bo już między tobą a mną
zarysowuje się galopująca pustka
zdyszany bieg
powrót do niebytu
prosto w czeluść bez dna
i bez echa
[z tomu Fuga (1955–2010), Wrocław 2011]
Przejmujące późne wiersze Urszuli Kozioł… To właśnie jeden z nich. Kto zna wcześniejszą twórczość tej poetki, pamięta żarliwość erotyków, ten musi głęboko przeżywać ich nową (po kilkudziesięciu latach) formę, stopniowe pokrywanie się grozą. To współbycie z najbliższą osobą, budowanie monologu lirycznego w oparciu o jej obecność, obowiązuje nadal, lecz czytelnik odnosi wrażenie, że rytuał odbywa się w ciemnym pomieszczeniu. Nie tylko zaszło słońce, ale również wyłączono światło, i teraz ciemność podkreśla wagę każdego wyznania. Zaklęcia miłosne obowiązują nadal i posługują się uniwersalnymi symbolami. Takimi jak „róża”. Podarunek od ukochanego ma w sobie już ślad rozstania. To „dawanie”, ofiarowywanie trafia w pustkę, stopniowo wyczerpuje swoją świeżość i moc. Wobec niebytu bezradna jest róża. Bezradne są słowa. Nawet echa po nich nie będzie. Jeżeli „senilny erotyk”, to tylko w takim, mistrzowsko powściągliwym wydaniu.
Tomasz Pułka
Poriomania
Jeszcze nie było powrotu, ale migały szkiełka
wydłubane wprost z ziemi. Z matowej wilgoci
przymkniętych oczu, podkrążonych siniaków.
Jeszcze ryczała skulona przy piecu, trącając zębami
sadzę. Tak, czytaliśmy te bajki, uczyliśmy się
życia na ściętym drzewie. Najlepszym manekinie.
Jeszcze widać dym, dzień się w oku kręci, natenczas
wziął Wojski i wsadził pod pachę wiązkę pachnącego
siana, rozmywając wszystkie moje szczere modlitwy.
Jeszcze się gubię, widzisz to, prawda? Ale już coraz
przestronniej jest w tym gubieniu. Polowaniu
na ścięcie, podprowadzaniu cię palcem, gaśnięciu.
Jeszcze całe upokorzenie to trzy akordy, podpisane zdyszanym
uśmiechem, zapalane w nocy, gdy słychać hałas za oknem. Tak.
Szyby bryzgają. Feeria świateł i szkła. Przesterowany ból.
Tylko czekać.
[z tomu Wybieganie z raju (2006–2012), Wrocław 2012]
Wiele lat temu usłyszałem to słowo i w pierwszej chwili myślałem o jego związku z pornografią. Słownik mi wszystko wyjaśnił. A gdzie usłyszałem? Chyba u Tymoteusza Karpowicza piszącego o Wojaczku. Potem powtórzyło się u Artura Międzyrzeckiego piszącego o Arturze Rimbaudzie. Zacne parantele, Tomaszu! Bo jeszcze Andrzej Sosnowski przypomniał mi to słowo w jednym ze swoich wierszy. Głód bycia w drodze, włóczenia się, kompulsywnego przemieszczania się (chyba cierpiał na to i Edward Stachura) określił coś ważnego w życiowej i poetyckiej świadomości Tomasza Pułki, który oczywiście był ponad tym, ale z tego w pewien sposób korzystał. Był ponad tym – takie sobie sformułowanie, jednak dość bliskie sedna tej poetyki. Być ponad tradycją, pokpiwać sobie z niej (ta specyficzna „beka” Pułki), ale nie dać jej sobie wyrwać, mieć utajoną pod siódmą skórą, a wszystkie szczere modlitwy pisać kursywą. Tak czy inaczej – mania; w jej dwuznacznym użyciu i ból wydaje się przesadzony, przesterowany, na pokaz. Ucieczka, czekanie, powrót, czekanie – szybko pędzące cykle. No i mówi się coś o upokorzeniu. Warto o tym pamiętać.
Justyna Bargielska
Jak sobie radziła bez M.
Weszła do kuchni, otwarła kredens,
podniosła wieko cukierniczki, szczypczykami
jak palce gruźlika wyjęła kostkę,
położyła na stole, strumieniem nadpłynęły
mrówki. Otwarła lodówkę. Otwarła szafkę
pod zlewem, słoik z homunculusem, co stał
koło kubła na śmieci, puszkę szprotek,
wylała do klozetu, ach, wolność. Otwarła szafę,
trochę późno, zdążył już uschnąć z tęsknoty ten,
który tam siedział. Wysunęła do połowy
wszystkie szuflady. Zdjęła sukienkę.
Wydostać się z ciała jak z płonącego auta
zanim będzie
za późno.
[z tomu Szybko przez wszystko, Wrocław 2013]
Tytułowe „M” ewokuje rozmaite skojarzenia, ale zdaje się, że najmocniejsze wiąże się z Mickiewiczowskiem erotykiem kierowanym do jakiejś „M”. Wiem, że to „jakiejś” jest dość niefrasobliwe, ale w tym momencie rozgrywam kwestię tajemniczości, zawieszenia tej tożsamości, do której tęskni poeta, poetka. Nie chce mi przejść przez gardło, że po prostu chodzi o faceta imieniem Marcin czy Michał. Ktoś prostolinijny powie, że powinno brzmieć „jak sobie nie radziła bez M.”, ponieważ wiersz zdaję sprawę (a raczej ją stwarza) z zagubienia, załamania czy zaburzenia egzystencji, nieodbijającej się w nieodzownym „drugim”. „Gdy drugiego brakuje, to coś w pierwszym szwankuje”, jak mówią mądrzy ludzie na wsi. I tak właśnie w tym wierszu bohaterka otwiera jedno po drugim (mnogość sprzętów do otwarcia jeszcze podkreśla pustkę), ale nie wie, po co i do czego to ma zmierzać. Bez drugiego nic się nie domyka, nie widać całości. Wcale się nie dziwię, że chce wydostać się z ciała. Bez drugiego i ciało boli, wydaje się niepełne.