23/08/21

Kartoteka 25: Wiersze (13)

Karol Maliszewski

Strona cyklu

Kartoteka 25: Wiersze
Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Filip Zawa­da
[Na pogrze­bie mojej bab­ci myśla­łem o tym,]

Na pogrze­bie mojej bab­ci myśla­łem o tym,
że się nie ogo­li­łem i swę­dzi mnie szy­ja.
Na pogrze­bie mojej cio­ci myśla­łem o spodniach,
któ­re mnie uwie­ra­ły w kro­ku,
bo powi­nie­nem je wyrzu­cić zaraz po matu­rze.
Tyl­ko w czym poszedł­bym na pogrzeb?
Na pogrze­bie pra­dziad­ka myśla­łem o kloc­kach Lego.
Na pogrze­bach czło­wiek się cofa.
Cofa się do życia.

[z tomu Świet­ne sowy, Wro­cław 2013]

„Cof­nię­cie się”, uchy­le­nie – jako koniecz­ność życia. Pierw­szeń­stwo daje się życiu i żaden pogrzeb nie zma­że wymo­wy tego pra­wa. Tu wra­że­nie powsta­je na sty­ku bez­rad­no­ści i bez­czel­no­ści (bez­wsty­du?). Wra­że­nie obco­wa­nia z dużym dziec­kiem, któ­re wszel­kie usta­le­nia rytu­al­no-fune­ral­ne ma za nic, któ­re w gro­te­sko­wy spo­sób je odsu­wa. Na pogrze­bach czę­sto myśli się o czymś innym (nie­raz dla­te­go, żeby się nie roz­pła­kać). Rzad­ko się o tym mówi, bo jakoś wstyd się przy­znać. Temu poecie nie wstyd. I jest mu z tym do twa­rzy. Taka poety­ka.


Jacek Łuka­sie­wicz
Zna­ki

Znak waż­ki, któ­ra z gąsz­czu w gąszcz leci nad ścież­ką;
znak muchy z brą­zo­wy­mi kulecz­ka­mi śle­pi;
znak śli­ma­ka, co za dnia nie wycho­dzi z cie­nia,
chro­niąc wil­goć; znak mrów­ki, któ­ra błą­dzi, jak mi się wyda­je, bez celu
w tej gro­ma­dzie bez­ład­nej wzno­szą­cej mro­wi­sko; znak mro­wi­ska;
znak rowe­rzy­sty, co wita się szyb­kim „moin, moin”,
i znak two­jej twa­rzy, Tere­so, któ­ry zna­czy
dłu­gi wspól­ny los.

[z tomu Ryt­my jesien­ne, Wro­cław 2014]

Jed­nak mrów­ki nie błą­dzą bez celu, gdy tru­dzą się nad kon­struk­cją nowe­go zna­ku, a potem zna­cze­nia: mro­wi­ska. Wzru­sza­ją­cy liryk poświę­co­ny żonie Tere­sie jako nadzna­ko­wi wno­szą­ce­mu poczu­cie sen­su przy­god­nych zna­ków i nada­ją­ce­mu wyjąt­ko­we zna­cze­nie tro­pie­niu pisma świa­ta. Podob­nie poeta nie błą­dzi bez celu, kie­dy spa­ja w jed­no pozor­nie przy­pad­ko­we zna­ki. Wszyst­kie ukła­da­ją się w zna­czą­cą całość prze­ży­cia, doświad­cze­nia, a wresz­cie afir­ma­cji. Stwier­dza się wyraź­nie, że bez miło­ści nie dało­by się doj­rzeć owej „cało­ści”, bra­ko­wa­ło­by jakieś klam­ry. „Znak two­jej twa­rzy”, bli­skiej i kocha­nej, decy­du­je o wydźwię­ku cało­ści, o naszej posta­wie wobec świa­ta, wobec losu.


Jacek Pod­sia­dlo
Przy­cho­dzi sta­rość

Kru­ku-kru­ku, mówi­łem, porzu­ci­ło cię nie­bo,
cze­mu twój dziób nie ude­rza, skrzy­dło nie młó­ci,
oko okry­wa się biel­mem a szpon nic trzy­ma się dar­ni,
dla­cze­go stą­pasz po zie­mi niczym po rów­no­waż­ni?

Trze­ba mu przy­znać, potra­fił zacho­wać się god­nie, nie krzy­czał:
„Ach, jak­że bole­ję nad sobą, umier­ram, bogo­wie, umierr­ram”,
śli­zga­jąc się na gumo­leum dbał o to, by stać dzio­bem do mnie,
do koń­ca wyda­wał się groź­ny, nawet jeże­li przy­sy­piał.

Dzi­wił go wrzask tele­fo­nu, słu­chał, jak sta­ram się wzru­szyć
towa­rzy­stwo Przy­ja­ciół zwie­rząt i ogród zoo­lo­gicz­ny,
kocha­ją cię, zro­zum, mówi­łem, po pro­stu nie mają cza­su,
chu­cha­łem mu w pie­rze na kar­ku, by prze­mó­wi­ło cie­pło.

Poran­na gaze­ta donio­sła: kobie­ta zabi­ła nie­mow­lę,
175 cio­sów nożycz­ka­mi od paznok­ci, zadzio­ba­ła jak ptak.
Kru­ku, nada­ję ci imię, szep­ta­łem nasłu­chu­jąc,
czy nie nad­cho­dzi Herod któ­rejś ze spraw bie­żą­cych.

Wzię­li go wresz­cie do ZOO. Drżał w tek­tu­ro­wym pudeł­ku.
Teraz spo­koj­nie doży­wa w raju zoo­lo­gicz­nym;
dużo drze­mie, cza­sem zacze­pi stru­sia albo papu­gę,
łagod­nie donie­sie: „Nie umie­ram bez­i­mien­nie. Jestem Erwin”.

91.10.22

[z tomu Być może nale­ża­ło mówić, Wro­cław 2014]

Tak dużo mówi się dzi­siaj o eko­kry­ty­ce, a nie pamię­ta się o jej pio­nie­rach. Dla­te­go demon­stra­cyj­nie wra­cam do tego wier­sza Pod­sia­dły, poka­zu­jąc „pierw­szeń­stwo” auto­ra i w tym zakre­sie. Już trzy­dzie­ści lat temu pro­po­no­wał inne podej­ście, stwa­rzał nowe zasa­dy trak­to­wa­nia przy­ro­dy. W wier­szu „Przy­cho­dzi sta­rość” odda­je głos przy­gar­nię­te­mu kru­ko­wi, nie prze­sła­nia­jąc jego życia swo­im, i – mówiąc pół żar­tem, pół serio – nie wywyż­sza­jąc antro­po­lo­gii kosz­tem orni­to­lo­gii. Podob­nie jak w „Szó­stym wier­szu prze­ciw pań­stwu” istot­ne jest tło, któ­re wyzna­cza obszar kon­te­sta­cji. Boha­ter prze­ciw­sta­wia mu czy­stość i jasność zasad rzą­dzą­cych świa­tem przy­ro­dy. Tam „nacjo­na­li­stycz­ne sza­leń­stwo”, woj­ny i kno­wa­nia poli­ty­ków, moc­no zabu­rzo­ne tak zwa­ne życie spo­łecz­ne, tu codzien­ne, domo­we sza­leń­stwo („kobie­ta zabi­ła nie­mow­lę”) dokład­nie i wręcz kom­pul­syw­nie odtwa­rza­ne przez media. Roz­mo­wa z kru­kiem pozwa­la boha­te­ro­wi ode­rwać się od medial­ne­go szu­mu i sza­leń­stwa świa­ta. Przy­gar­nię­cie i wyle­cze­nie przed­sta­wi­cie­la innej, poza-ludz­kiej rze­czy­wi­sto­ści wyda­je się lekar­stwem na bez­sens egzy­sten­cji wyłącz­nie ludz­kiej, tra­wio­nej przez nie­sły­cha­ne absur­dy, idio­ty­zmy, wypa­cze­nia i zbrod­nie. Sta­re­mu, doży­wa­ją­ce­mu swo­ich dni kru­ko­wi przy­pi­sy­wa­ne są god­ność i inne war­to­ści (czy też zacho­wa­nia) z rzad­ka zda­rza­ją­ce się wśród przed­sta­wi­cie­li rodza­ju ludz­kie­go. Wyda­je się, że poeta bez tego pta­sie­go sprzy­mie­rzeń­ca był­by nie­co bez­rad­ny w swo­jej wal­ce z bez­dusz­nym świa­tem.