18/10/21

Kartoteka 25: Wiersze (15)

Karol Maliszewski

Strona cyklu

Kartoteka 25: Wiersze
Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Prze­my­slaw Owcza­rek
reten­cja. fisz­ka pastu­cha

teren pisze nie­wi­dzial­na ręka.
teren otwie­ra się jak księ­ga
o kuli­stym kształ­cie i licz­nych
obro­tach: spraw odświęt­nych

i potocz­nych. cen­trum to wid­mo. obwód
nik­nie w sobie. nie da się oddzie­lić
wód nie­bie­skich od pod­ziem­nych. i nie wiesz,
w któ­rej rze­ce obmy­łeś twarz,
tak ją roz­ma­za­ły podwój­ne krę­gi.

teren tkwi w kuli. „ja” kwi­li w cen­trum, i bywa,
że wni­ka w sie­bie mimo­wol­nie, gdy obwód
to wid­mo i wchła­nia go dal, ponęt­ne pismo.

jesteś obra­zem jed­nak bez imie­nia, a dro­ga
już zaszła skąd się nie wra­ca. skła­dasz fisz­ki.
wsią­kłeś w wiersz rze­ko­mo rze­czy­wi­sty:

o tym jak chłop­ca okła­mał teren.
wia­ra prze­no­si góry, ale nie poko­na szyb­sze­go
– szep­nął dyk­ta­fon ujeż­dżo­ny przez ducha.

a to ozna­cza, ni mniej ni wię­cej:
regu­ły łamie się w samo połu­dnie.

[z tomu Jarz­mo, Stro­nie Ślą­skie 2017]

Pasterz to waż­na per­so­na wyobraź­ni opar­tej na folk­lo­rze i micie. Przy tych wier­szach nie da się zapo­mnieć o dok­to­ra­cie (z etno­gra­fii) auto­ra, cho­ciaż na pierw­szy plan wysu­wa się bar­dziej nie­po­spo­li­ta ener­gia języ­ka niź­li eru­dy­cja. Utwór mi bli­ski tak­że w żywio­le topo­gra­ficz­nym i „mało­oj­czyź­nia­nym”, instynk­tow­nie bowiem wie­rzę we wpływ ukształ­to­wa­nia tere­nu na wyobraź­nię i wraż­li­wość. Żad­na „reten­cja” nie jest mi obca, zaś od lat „tkwię w kuli” szcze­gól­ne­go, sudec­kie­go i nowo­rudz­kie­go, tere­nu. Nie cho­dzi tyl­ko o jego topo­gra­fię. Na to nakła­da­ją się histo­ria tere­nu i wyobra­że­nia histo­rycz­ne (budu­ją­ce moją świa­do­mość), a dalej idąc: mito­lo­gicz­ne i mistycz­ne. Dopie­ro połą­cze­nie wszyst­kich wymie­nio­nych „fiszek” daje wra­że­nie aku­rat­nej „nota­cji”, chwi­lo­we­go speł­nie­nia, kom­plet­ne­go utwo­ru traf­nie i moc­no obej­mu­ją­ce­go nasze bycie, „wier­sza rze­ko­mo rze­czy­wi­ste­go”.


Grze­gorz Kwiat­kow­ski
psa­mi

moje dzie­ci zna­ły tyl­ko rumień­ce
będą­ce skut­kiem otrzy­ma­nych policz­ków

dzię­ki temu wycho­wa­łem je na porząd­nych ludzi
któ­rzy zadba­li o moją sta­rość
i oto aby zło­żyć mnie w odpo­wied­nio głę­bo­kim gro­bie

„pro­szę Was aby­ście zako­pa­li mnie głę­biej
tak aby nie zja­dły mnie psy
nie­na­wi­dzę psów
brzy­dzę się psa­mi”

[z tomu Sową, Stro­nie Ślą­skie 2017]

Kwiat­kow­ski zapi­su­je gło­sy nawie­dza­ją­cych go duchów – powie ktoś. Praw­dą jest, że two­rzy od lat podob­ne do sie­bie mono­lo­gi opar­te na zbli­żo­nych emo­cjach, czę­sto szo­ku­ją­cych bez­po­śred­nio­ścią obra­zo­wa­nia, okru­cień­stwem wyra­zu. Taką sobie wymy­ślił dro­gę do suk­ce­su – powie ktoś inny. Nie mogę się z tym zgo­dzić. Kon­se­kwen­cja i upór nie są ani mino­de­ryj­ne, ani prag­ma­tycz­ne. To coś bli­skie­go obse­sji, koja­rzy się z dopusz­cza­niem do gło­su bez­i­mien­nych zamor­do­wa­nych. Kwiat­kow­ski odzy­wa się w ich imie­niu, peł­ni służ­bę, szu­ka śla­dów, nasłu­chu­je. Powsta­ją zapi­sy wstrzą­sa­ją­ce, czy­ste. Jak dłu­go jesz­cze Holo­kaust i woj­na będą następ­nym poko­le­niom odbi­jać się czkaw­ką? Oby jak naj­dłu­żej. Ta pamięć ma cze­muś słu­żyć.


Kac­per Bart­czak
Pogło­ski

Aha to był ten mały w koście­le
aha to dobrze my jedzie­my pocią­giem
jak będzie­my na miej­scu to zadzwo­ni­my
aha to pa
(zasły­sza­ne)

To papa to mapa taka to smo­ła kosmo­su
pli­czek obraz­ków syn­te­tyk gło­so­wy
rezer­wa­cja pla­cu w gra­ni­cie
aha to pa to dobrze żeś był żeś żył
snu­je­my sygna­łem czy­stym za tobą

Uprze­wod­nio­ny wymy­kam na sygnał
uzdat­nio­ny prze­ry­wam kwe­ren­dę mięs lgnę
do was do cie­bie zadzwo­nię pchnę lite­rę chce­nia
uzdat­nię wyłu­skam fil­trem wpły­nę w eter
węglo­wą war­stew­ką zapa­mię­tam was
wier­szem jak­by sia­tecz­ką mie­li­ną

gło­sy bli­skich któ­rzy­ście są
w łup­ku krze­mie otu­li­ną płyn­ną
śpie­wać będzie­my tę miłość sobą
nad­pi­sa­ni w otu­li­nie co sen­sem upoj­na
ujmu­je się nami wier­szem jak żar
opa­li­zu­je żarem

[z tomu Pokarm suwe­ren, Stro­nie Ślą­skie 2017]

Gło­sy i pogło­ski, szum i poszum – lubię te wier­sze Bart­cza­ka, któ­re opar­te są na gor­li­wie odtwa­rza­nych sygna­łach dźwię­ko­wych, na ich prze­kształ­ca­niu czy paro­dio­wa­niu. Mam sko­ja­rze­nia z przed­wo­jen­nym radiem na krysz­tał­ki, cho­ciaż wiem, że to błęd­ny trop, prze­czą­cy nowo­cze­sno­ści i awan­gar­do­wo­ści tego pomy­słu na poezję. Ale co ja, bied­ny, zro­bię z tymi wszyst­ki­mi sko­ja­rze­nia­mi, sko­ro już zaist­nia­ły? Podob­nie w tym wier­szu. Odpry­ski i odbi­cia już zaist­nia­ły, chwy­co­ne na gorą­co, teraz pod­da­wa­ne są inten­syw­nej obrób­ce. Czy­ta­jąc Bart­cza­ka, czę­sto mam wra­że­nie świad­ko­wa­nia obrób­ce. Tak jak­by sta­wa­ła się tu i teraz. Nie przy­nie­sio­no nam goto­we­go pro­duk­tu, on się wyku­wa, „lutu­je”, skła­da (z pozor­nie nie­przy­sta­ją­cych ele­men­tów) dosłow­nie w tej chwi­li. On się wła­śnie żarzy, „opa­li­zu­je żarem”. Ale jaka to jest jed­nak sztu­ka, żeby te skraw­ki roz­dmu­chać, stwo­rzyć rze­czy­wi­ste ogni­sko. Jak wia­do­mo, bywa i tak, że „rze­czy­wi­ste ogni­sko” nie­wie­le ma wspól­ne­go z rze­czy­wi­sto­ścią. Ale swo­je robi. Coś oświe­tla, coś wypa­la. U Bart­cza­ka dodat­ko­wo: brzmi. A tu już wyjąt­ko­wo potęż­nie, i to od pierw­szej linij­ki: „To papa to mapa taka to smo­ła kosmo­su”. Zaś w dru­giej auto­de­fi­ni­cja dla tych, któ­rzy mają kło­po­ty ze zna­le­zie­niem „swoj­skie­go” klu­cza: „pli­czek obraz­ków syn­te­tyk gło­so­wy”. Pole­cam Pań­stwu!