Kartoteka 25: Wiersze (15)
Karol Maliszewski
Strona cyklu
Kartoteka 25: WierszeKarol Maliszewski
Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.
Przemyslaw Owczarek
retencja. fiszka pastucha
teren pisze niewidzialna ręka.
teren otwiera się jak księga
o kulistym kształcie i licznych
obrotach: spraw odświętnych
i potocznych. centrum to widmo. obwód
niknie w sobie. nie da się oddzielić
wód niebieskich od podziemnych. i nie wiesz,
w której rzece obmyłeś twarz,
tak ją rozmazały podwójne kręgi.
teren tkwi w kuli. „ja” kwili w centrum, i bywa,
że wnika w siebie mimowolnie, gdy obwód
to widmo i wchłania go dal, ponętne pismo.
jesteś obrazem jednak bez imienia, a droga
już zaszła skąd się nie wraca. składasz fiszki.
wsiąkłeś w wiersz rzekomo rzeczywisty:
o tym jak chłopca okłamał teren.
wiara przenosi góry, ale nie pokona szybszego
– szepnął dyktafon ujeżdżony przez ducha.
a to oznacza, ni mniej ni więcej:
reguły łamie się w samo południe.
[z tomu Jarzmo, Stronie Śląskie 2017]
Pasterz to ważna persona wyobraźni opartej na folklorze i micie. Przy tych wierszach nie da się zapomnieć o doktoracie (z etnografii) autora, chociaż na pierwszy plan wysuwa się bardziej niepospolita energia języka niźli erudycja. Utwór mi bliski także w żywiole topograficznym i „małoojczyźnianym”, instynktownie bowiem wierzę we wpływ ukształtowania terenu na wyobraźnię i wrażliwość. Żadna „retencja” nie jest mi obca, zaś od lat „tkwię w kuli” szczególnego, sudeckiego i noworudzkiego, terenu. Nie chodzi tylko o jego topografię. Na to nakładają się historia terenu i wyobrażenia historyczne (budujące moją świadomość), a dalej idąc: mitologiczne i mistyczne. Dopiero połączenie wszystkich wymienionych „fiszek” daje wrażenie akuratnej „notacji”, chwilowego spełnienia, kompletnego utworu trafnie i mocno obejmującego nasze bycie, „wiersza rzekomo rzeczywistego”.
Grzegorz Kwiatkowski
psami
moje dzieci znały tylko rumieńce
będące skutkiem otrzymanych policzków
dzięki temu wychowałem je na porządnych ludzi
którzy zadbali o moją starość
i oto aby złożyć mnie w odpowiednio głębokim grobie
„proszę Was abyście zakopali mnie głębiej
tak aby nie zjadły mnie psy
nienawidzę psów
brzydzę się psami”
[z tomu Sową, Stronie Śląskie 2017]
Kwiatkowski zapisuje głosy nawiedzających go duchów – powie ktoś. Prawdą jest, że tworzy od lat podobne do siebie monologi oparte na zbliżonych emocjach, często szokujących bezpośredniością obrazowania, okrucieństwem wyrazu. Taką sobie wymyślił drogę do sukcesu – powie ktoś inny. Nie mogę się z tym zgodzić. Konsekwencja i upór nie są ani minoderyjne, ani pragmatyczne. To coś bliskiego obsesji, kojarzy się z dopuszczaniem do głosu bezimiennych zamordowanych. Kwiatkowski odzywa się w ich imieniu, pełni służbę, szuka śladów, nasłuchuje. Powstają zapisy wstrząsające, czyste. Jak długo jeszcze Holokaust i wojna będą następnym pokoleniom odbijać się czkawką? Oby jak najdłużej. Ta pamięć ma czemuś służyć.
Kacper Bartczak
Pogłoski
Aha to był ten mały w kościele
aha to dobrze my jedziemy pociągiem
jak będziemy na miejscu to zadzwonimy
aha to pa
(zasłyszane)
To papa to mapa taka to smoła kosmosu
pliczek obrazków syntetyk głosowy
rezerwacja placu w granicie
aha to pa to dobrze żeś był żeś żył
snujemy sygnałem czystym za tobą
Uprzewodniony wymykam na sygnał
uzdatniony przerywam kwerendę mięs lgnę
do was do ciebie zadzwonię pchnę literę chcenia
uzdatnię wyłuskam filtrem wpłynę w eter
węglową warstewką zapamiętam was
wierszem jakby siateczką mieliną
głosy bliskich którzyście są
w łupku krzemie otuliną płynną
śpiewać będziemy tę miłość sobą
nadpisani w otulinie co sensem upojna
ujmuje się nami wierszem jak żar
opalizuje żarem
[z tomu Pokarm suweren, Stronie Śląskie 2017]
Głosy i pogłoski, szum i poszum – lubię te wiersze Bartczaka, które oparte są na gorliwie odtwarzanych sygnałach dźwiękowych, na ich przekształcaniu czy parodiowaniu. Mam skojarzenia z przedwojennym radiem na kryształki, chociaż wiem, że to błędny trop, przeczący nowoczesności i awangardowości tego pomysłu na poezję. Ale co ja, biedny, zrobię z tymi wszystkimi skojarzeniami, skoro już zaistniały? Podobnie w tym wierszu. Odpryski i odbicia już zaistniały, chwycone na gorąco, teraz poddawane są intensywnej obróbce. Czytając Bartczaka, często mam wrażenie świadkowania obróbce. Tak jakby stawała się tu i teraz. Nie przyniesiono nam gotowego produktu, on się wykuwa, „lutuje”, składa (z pozornie nieprzystających elementów) dosłownie w tej chwili. On się właśnie żarzy, „opalizuje żarem”. Ale jaka to jest jednak sztuka, żeby te skrawki rozdmuchać, stworzyć rzeczywiste ognisko. Jak wiadomo, bywa i tak, że „rzeczywiste ognisko” niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Ale swoje robi. Coś oświetla, coś wypala. U Bartczaka dodatkowo: brzmi. A tu już wyjątkowo potężnie, i to od pierwszej linijki: „To papa to mapa taka to smoła kosmosu”. Zaś w drugiej autodefinicja dla tych, którzy mają kłopoty ze znalezieniem „swojskiego” klucza: „pliczek obrazków syntetyk głosowy”. Polecam Państwu!