Kartoteka 25: Wiersze (6)
Karol Maliszewski
Strona cyklu
Kartoteka 25: WierszeKarol Maliszewski
Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.
Klara Nowakowska
Składnia
Teraz obraz się zmienia; przebudzona
we śnie; oprócz wybranego
wszystkie zmysły w odwodzie:
z okna autobusu dwóch pielęgniarzy
palących w karetce
na czerwonym świetle, oddzielonych
obcym ciałem
widziałam.
[z tomu Składnia, Wrocław 2004]
W niektórych wiersza Klary Nowakowskiej nadmiar bodźców, krystalizujących się w pełne znaczenia i napięcia chwile, porządkuje sugestia dwugłosowości albo nawet polifonii. Podkreślaniu tego służy kursywa. W niej zapisany jest ten dodatkowy głos czy punkt widzenia. Tak, widzenie jest ważne, jego momentalność, nieskładność, którą określa jednak jakaś ostateczna „składnia”. Coś się składa, najczęściej to, co widziane, z tym, co niedostrzeżone. Tu dostrzeżono wyraźnie, unieruchamiając na zawsze, martwe czy może ranne ciało między dwoma palącymi papierosy pielęgniarzami. Ten obraz „podjechał” pod oczy „przebudzonej we śnie” bohaterki, stał się na chwilę, a może tylko uroił. Widzenie wewnętrzne coś wspólnie ustala z „patrzeniem”, składa. Dwuznaczność zapisanego obrazu jeszcze nigdy nie była tak dwuznaczna. Zmysły, wybór, składnia. Pismo.
Zbigniew Machej
Czyś ty Rymkiewicz?
Czyś ty Rymkiewicz,
żeby rymować
i wiersz w dystychy
organizować?
Czyś ty Rymkiewicz
Jarosław Marek,
żeby wierszyki
nicować stare?
Ciągle o kotach
i o ogrodach,
muzyce śmierci,
wschodnich narodach…
I w każdym wierszu
natrętnie dzwonić,
że dziś poezja
musi być po nic.
Taki typ wiersza
dawno się przeżył,
nieatrakcyjny
jest dla młodzieży.
Taki typ wiersza
jest już jałowy.
Wiersz dziś być musi
wolny i nowy.
Trzeba z żywymi…
Po życie nowe…
Po co powtarzać
rymy jałowe?
Nowy i wolny,
silny i zwarty –
dziś tylko taki
wiersz jest coś warty.
[z tomu Wspomnienia z poezji nowoczesnej, Wrocław 2005]
Kiedyś śmiałem się przy tym wierszu, teraz łza się w oku kręci i jest jakoś niewyraźnie. Widzę, że nawet dobrze nie czułem znaczenia zwrotu „muzyka śmierci”. Teraz po tych kilku latach, przebiegających pod znakiem rozmaitych ekshumacji i rekonstrukcji, już wiem, czym jest ta muzyka, zaś gorzki smak w ustach identyfikuję jako smak popiołu. Zatem niektóre wierszyki sprzed tego czasu brzmią dzisiaj groźnie, złowrogo, choć brzmiały kiedyś zabawnie. Zmieniło się otoczenie mentalne, kontekst społeczny i „duchowy”. Ktoś nam organizuje życie „w dystychy” i inne formy pokrewne, zaduszne. Cała nadzieja w młodzieży, która zdążyła opuścić ten cmentarz bocznym wyjściem. Trzeba z żywymi… Piękne hasło. Kiedyś dotyczyło nas bardziej.
Bogusław Kierc
Dedykacja
Czytam Ci to pod słońcem, o którym ja sam
piszę czytam Ci to pod i w tym sensie mam
względną wyższość nad Tobą, jeśli mogę tak
poufale do Ciebie mówić wierszem, wszak
nie znamy się na tyle, mój szanowny Czy-
telniku czy Telniczko, żebym wiedział, czy
czytujesz, czy też czujesz to samo, co ja
czułbym na Twoim miejscu, gdybym Ciebie znał
i dzielił z Tobą miejsce, ale właśnie nie
dzielę z nikim, bo jestem tu sam, no i chcę
być sub sole jak nihil novi, żebym mógł
plątać w bełtach Bałtyku te dwie z naszych nóg
i wtykać w piasek palce; nie wiem, ile ich
wtykam, i nadto nie wiem, czy potrzebna Ci
miara palców na miarkę ziarnek piasku, lub –
ile ziarnka do ziarnka wypada na grób,
albo z dołu do krycia się z działaniem pro-
kreacyjnym powiedzmy, zatem pierwszy krok
zrobiony, gdybym jeszcze Twoje imię mógł
poznać, zrobiłbym drugi, ale szkoda nóg
na faux pas; tak w druciku żarówki się tli
tkliwość: żar ów w drucikach tych słów, Sole mi-
o!
[z tomu Szewski poniedziałek, Wrocław 2005]
Nie przypominam sobie utworu Kierca bez żaru, bez pozaświatowego napędu, słowem – bez organicznej, podręcznej (i podnożnej) metafizyki. On już oddychać inaczej nie potrafi. Mówi zawsze (nawet gdy szeptem) na najwyższych obrotach, na najwyższej (nawiązuję do tak bliskiego mu Wojaczka) strunie. Nieraz to przypomina jeszcze bliższego mu Przybosia, nieraz poetów barokowych, szczególnie Sępa-Szarzyńskiego. Tutaj to napięcie podkreśla „grzebanie w piasku”, zanurzanie ciała w wilgotny przybrzeżny piach. I od razu wybuch czy ferment obrazów – można je widzieć na sposób miłosny (prokreacyjny), a można na sposób śmiertelny (grobowy). W każdym razie – jeden i ten sam dół wygrzebany rękami człowieka, który w Czytelniku (wielką literą pisanym, prawie Bogiem) widzi Instancję. A w tym dole jedno i drugie, rozżarzone. I tylko na chwilę, bo zaraz wpadnie tam rozpędzona woda. Już widać nadchodzącą falę.