08/02/21

Kartoteka 25: Wiersze (6)

Karol Maliszewski

Strona cyklu

Kartoteka 25: Wiersze
Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Kla­ra Nowa­kow­ska

Skład­nia

Teraz obraz się zmie­nia; prze­bu­dzo­na
we śnie; oprócz wybra­ne­go
wszyst­kie zmy­sły w odwo­dzie:

z okna auto­bu­su dwóch pie­lę­gnia­rzy
palą­cych w karet­ce
na czer­wo­nym świe­tle, oddzie­lo­nych
obcym cia­łem

widzia­łam.

[z tomu Skład­nia, Wro­cław 2004]

W nie­któ­rych wier­sza Kla­ry Nowa­kow­skiej nad­miar bodź­ców, kry­sta­li­zu­ją­cych się w peł­ne zna­cze­nia i napię­cia chwi­le, porząd­ku­je suge­stia dwu­gło­so­wo­ści albo nawet poli­fo­nii. Pod­kre­śla­niu tego słu­ży kur­sy­wa. W niej zapi­sa­ny jest ten dodat­ko­wy głos czy punkt widze­nia. Tak, widze­nie jest waż­ne, jego momen­tal­ność, nie­skład­ność, któ­rą okre­śla jed­nak jakaś osta­tecz­na „skład­nia”. Coś się skła­da, naj­czę­ściej to, co widzia­ne, z tym, co nie­do­strze­żo­ne. Tu dostrze­żo­no wyraź­nie, unie­ru­cha­mia­jąc na zawsze, mar­twe czy może ran­ne cia­ło mię­dzy dwo­ma palą­cy­mi papie­ro­sy pie­lę­gnia­rza­mi. Ten obraz „pod­je­chał” pod oczy „prze­bu­dzo­nej we śnie” boha­ter­ki, stał się na chwi­lę, a może tyl­ko uro­ił. Widze­nie wewnętrz­ne coś wspól­nie usta­la z „patrze­niem”, skła­da. Dwu­znacz­ność zapi­sa­ne­go obra­zu jesz­cze nigdy nie była tak dwu­znacz­na. Zmy­sły, wybór, skład­nia. Pismo.


Zbi­gniew Machej

Czyś ty Rym­kie­wicz?

Czyś ty Rym­kie­wicz,
żeby rymo­wać
i wiersz w dys­ty­chy
orga­ni­zo­wać?

Czyś ty Rym­kie­wicz
Jaro­sław Marek,
żeby wier­szy­ki
nico­wać sta­re?

Cią­gle o kotach
i o ogro­dach,
muzy­ce śmier­ci,
wschod­nich naro­dach…

I w każ­dym wier­szu
natręt­nie dzwo­nić,
że dziś poezja
musi być po nic.

Taki typ wier­sza
daw­no się prze­żył,
nie­atrak­cyj­ny
jest dla mło­dzie­ży.

Taki typ wier­sza
jest już jało­wy.
Wiersz dziś być musi
wol­ny i nowy.

Trze­ba z żywy­mi…
Po życie nowe…
Po co powta­rzać
rymy jało­we?

Nowy i wol­ny,
sil­ny i zwar­ty –
dziś tyl­ko taki
wiersz jest coś war­ty.

[z tomu Wspo­mnie­nia z poezji nowo­cze­snej, Wro­cław 2005]

Kie­dyś śmia­łem się przy tym wier­szu, teraz łza się w oku krę­ci i jest jakoś nie­wy­raź­nie. Widzę, że nawet dobrze nie czu­łem zna­cze­nia zwro­tu „muzy­ka śmier­ci”. Teraz po tych kil­ku latach, prze­bie­ga­ją­cych pod zna­kiem roz­ma­itych eks­hu­ma­cji i rekon­struk­cji, już wiem, czym jest ta muzy­ka, zaś gorz­ki smak w ustach iden­ty­fi­ku­ję jako smak popio­łu. Zatem nie­któ­re wier­szy­ki sprzed tego cza­su brzmią dzi­siaj groź­nie, zło­wro­go, choć brzmia­ły kie­dyś zabaw­nie. Zmie­ni­ło się oto­cze­nie men­tal­ne, kon­tekst spo­łecz­ny i „ducho­wy”. Ktoś nam orga­ni­zu­je życie „w dys­ty­chy” i inne for­my pokrew­ne, zadusz­ne. Cała nadzie­ja w mło­dzie­ży, któ­ra zdą­ży­ła opu­ścić ten cmen­tarz bocz­nym wyj­ściem. Trze­ba z żywy­mi… Pięk­ne hasło. Kie­dyś doty­czy­ło nas bar­dziej.


Bogu­sław Kierc

Dedy­ka­cja

Czy­tam Ci to pod słoń­cem, o któ­rym ja sam
piszę czy­tam Ci to pod i w tym sen­sie mam

względ­ną wyż­szość nad Tobą, jeśli mogę tak
poufa­le do Cie­bie mówić wier­szem, wszak

nie zna­my się na tyle, mój sza­now­ny Czy-
tel­ni­ku czy Tel­nicz­ko, żebym wie­dział, czy

czy­tu­jesz, czy też czu­jesz to samo, co ja
czuł­bym na Two­im miej­scu, gdy­bym Cie­bie znał

i dzie­lił z Tobą miej­sce, ale wła­śnie nie
dzie­lę z nikim, bo jestem tu sam, no i chcę

być sub sole jak nihil novi, żebym mógł
plą­tać w beł­tach Bał­ty­ku te dwie z naszych nóg

i wty­kać w pia­sek pal­ce; nie wiem, ile ich
wty­kam, i nad­to nie wiem, czy potrzeb­na Ci

mia­ra pal­ców na miar­kę ziar­nek pia­sku, lub –
ile ziarn­ka do ziarn­ka wypa­da na grób,

albo z dołu do kry­cia się z dzia­ła­niem pro-
kre­acyj­nym powiedz­my, zatem pierw­szy krok

zro­bio­ny, gdy­bym jesz­cze Two­je imię mógł
poznać, zro­bił­bym dru­gi, ale szko­da nóg

na faux pas; tak w dru­ci­ku żarów­ki się tli
tkli­wość: żar ów w dru­ci­kach tych słów, Sole mi-

o!

[z tomu Szew­ski ponie­dzia­łek, Wro­cław 2005]

Nie przy­po­mi­nam sobie utwo­ru Kier­ca bez żaru, bez poza­świa­to­we­go napę­du, sło­wem – bez orga­nicz­nej, pod­ręcz­nej (i pod­noż­nej) meta­fi­zy­ki. On już oddy­chać ina­czej nie potra­fi. Mówi zawsze (nawet gdy szep­tem) na naj­wyż­szych obro­tach, na naj­wyż­szej (nawią­zu­ję do tak bli­skie­go mu Wojacz­ka) stru­nie. Nie­raz to przy­po­mi­na jesz­cze bliż­sze­go mu Przy­bo­sia, nie­raz poetów baro­ko­wych, szcze­gól­nie Sępa-Sza­rzyń­skie­go. Tutaj to napię­cie pod­kre­śla „grze­ba­nie w pia­sku”, zanu­rza­nie cia­ła w wil­got­ny przy­brzeż­ny piach. I od razu wybuch czy fer­ment obra­zów – moż­na je widzieć na spo­sób miło­sny (pro­kre­acyj­ny), a moż­na na spo­sób śmier­tel­ny (gro­bo­wy). W każ­dym razie – jeden i ten sam dół wygrze­ba­ny ręka­mi czło­wie­ka, któ­ry w Czy­tel­ni­ku (wiel­ką lite­rą pisa­nym, pra­wie Bogiem) widzi Instan­cję. A w tym dole jed­no i dru­gie, roz­ża­rzo­ne. I tyl­ko na chwi­lę, bo zaraz wpad­nie tam roz­pę­dzo­na woda. Już widać nad­cho­dzą­cą falę.