Kartoteka 25: Wiersze (7)
Karol Maliszewski
Strona cyklu
Kartoteka 25: WierszeKarol Maliszewski
Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.
Agnieszka Wolny-Hamkało
Thriller
Wiosenne błoto na felgach,
plecaki pełne malin i jazda nad staw,
gdzie się topiło wiele młodych dziewcząt
jak głosi legenda i gdzie w krzakach widziano
dymki prezerwatyw. Popełniamy tam
szereg pomyłek. Ale to wiek nietykalny,
do dziś nie wiem jak to się stało,
że nie spadaliśmy z dachów, że nas nie rozjechały
pociągi, nie zajęła policja. Boży palec maczał w tym palce.
Dopiero później poznałam właściwości Adriana
i jego związek z księżycem. Ten pies,
zawsze taki wierny przy nodze, jego
przyzwyczajenia, miłość do komarów,
akupunktura, szlachetne bąble na karku.
Cyganów nie obsługujemy. Barmanko,
nadzieje się pani na szpilkę od kapelusza,
twoje akwarium spłynie strumieniem
wesołym jak zwierzyniec. Adrianie,
zaczęli o nas mówić na mieście. I kto by pomyślał:
akustyczne buziaki? A mogło być tak bajecznie.
[z tomu Ani mi się śni, Wrocław 2005]
Zgodnie z zasadą ujawnioną w tytule buduje się jakieś napięcie. Jakieś, bo napięcia bywają różne. To tutaj jest bajeczne, legendarne. Jak dzieciństwo i jego przypadki. Zazwyczaj takie, że dziwią, wręcz szokują. Bo jak to możliwe, że nie doszło do tragedii, do upadku z dachu czy fatalnego złamania? Chyba że tragedią jest to, że przeżyliśmy, tragedią jest to wszystko, co potem. Ale nie. Zbyt tu w gruncie rzeczy wesoło, krotochwilnie. Prawdziwe mistrzostwo „obsługiwania” powagi na sposób cyrkowy, takim zalotnym zaśpiewem, kalejdoskopowymi mrugnięciami. I pomyśleć, że już wtedy, na zupełnie prywatnym gruncie, był jakiś Adrian. I że nieczuły na ukąszenia brylował w thrillerach.
Darek Foks
Wiersze o fryzjerach
Jako „najwybitniejszy przedstawiciel
Szkoły Poezji Upierdliwej, która ostatnio
święci takie tryumfy”, zmuszony jestem
przypomnieć ci, że obiecałaś skrócić moje
włosy po powrocie. Dowolnie wybranym
powrocie. Wróciłaś, a ja nadal nie mogę
patrzeć w lustra. Trzy tysiące luster.
Sto pięćdziesiąt tysięcy za sztukę.
Kiedy lustra nie schodzą, trzeba
Spróbować z wierszami. Trzy tysiące wierszy
o fryzjerach. Tysiąc egzemplarzy.
Dałem trzy lustra za egzemplarz
i umoczyłem. Drugi rok chodzę
po mieście, zaczepiam nie ostrzyżonych
i jęczę jak sprzedawca poradników dla kobiet
w ciąży. Podejdź bliżej i rzuć okiem na to:
„Tylko fryzjer i jego uczeń
widzieli ostatnie tchnienie szeryfa.
Był pierwszym, który chuchnął na lustro,
za które dali całe pięć dolców.
Takich rzeczy się nie zapomina. Tymczasem
ten, który wiedział, że szeryf odepnie pas
przed goleniem, zmierzał
w stronę bezbronnego jak niemowlę banku”.
[z tomu Przecena map, Wrocław 2005]
Znakiem firmowym tej poezji jest specyficzny ton, który imitując powagę, tak naprawdę sączy nam do ucha szyderstwo, kpinę, blagę. I wbrew pozorom „ten poeta załatwia ważne sprawy”, tyle że bez patosu i zadęcia, a raczej prześmiewczo i satyrycznie. Jeżeli dla kogoś poezja jest rodzajem mapy podsuwanej turyście-czytelnikowi, to tutaj ten ktoś może mieć problemy z odnalezieniem drogi. Zdaniem Foksa, i wielu jego rówieśników, czas poezji wzniośle kreślącej etyczne drogowskazy już minął. Pozostają intertekstualna gra, błyskotliwa zabawa i żonglowanie rozsypanymi puzzlami. W wyniku takich operacji cytaty z kultury wysokiej w zaskakujący sposób łączą się z elementami kultury masowej, a forma oktawy – tak jak w tym wierszu – „dyskutuje” z bezformiem popkulturowej narracji o wszystkim i niczym. Czytelnik ma mieć wrażenie, że nieźle się bawił, i tylko zbyt dobrze już nie pamięta, czego dotyczył wiersz i w jakim stopniu był zrozumiały.
Bartłomiej Majzel
——- – – — ‑z tyłu-dołu
ona poddaje się śmierci
kiedy ktoś odpływa.
kiedy coś gaśnie. ktoś cierpi.
dzień biegnie. zanika.
poddaje się jednak zbyt lekko
kiełkującym lasom.
robakom i motylom.
ciemnościom i ciszy.
ona się śmierci oddaje.
żeby się wreszcie dowiedzieć
do jakiej granicy można się oddawać.
lecz choć się powstrzymuje by przejść przez tę zorzę
odczuwa wyraźnie brak śmierci
gdy ktoś do niej strzela
ciałem zbyt łatwym i obcym
niczym zmarznięte drzewo z zimnego kominka.
i wówczas zaczyna liczyć te wszystkie rozstania
po których pozostaje rozmazana szminka.
[z tomu Biała Afryka, Wrocław 2006]
Pamiętamy, że ten autor zaczynał w debiucie od chorych wizji i „robaczywości”, a w następnych tomikach zbyt daleko od tego nie odszedł. Wizja może być chora, przedstawiając rozkład i chorobę, ale może być strukturalnie (artystycznie, celowo) niezdrowa, rozpadając się na niekoherentne obrazy, rwące się i odpadające od znaczeń jak ciało od kości. Lubię ten ponowoczesny turpizm i szczerze mu kibicuję najciemniejszą stroną psyche – niech i ona ma dzięki Majzlowi w miarę wysłowione używanie. Niech poddaje się śmierci jak grze o granicę oddania i oddawania się. Nigdy bym nie pomyślał, że dół może mieć przód i tył, a w wiele dołów w życiu zaglądałem, ściskając jakieś kwiaty w ręku. Na cmentarzysku chorych form nagle brzmi jak wystrzał (coś dobijając?) groteskowe klaśnięcie „kominka-szminka”.