08/03/21

Kartoteka 25: Wiersze (7)

Karol Maliszewski

Strona cyklu

Kartoteka 25: Wiersze
Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Agniesz­ka Wol­ny-Ham­ka­ło
Thril­ler

Wio­sen­ne bło­to na fel­gach,
ple­ca­ki peł­ne malin i jaz­da nad staw,
gdzie się topi­ło wie­le mło­dych dziew­cząt
jak gło­si legen­da i gdzie w krza­kach widzia­no
dym­ki pre­zer­wa­tyw. Popeł­nia­my tam
sze­reg pomy­łek. Ale to wiek nie­ty­kal­ny,
do dziś nie wiem jak to się sta­ło,
że nie spa­da­li­śmy z dachów, że nas nie roz­je­cha­ły
pocią­gi, nie zaję­ła poli­cja. Boży palec maczał w tym pal­ce.
Dopie­ro póź­niej pozna­łam wła­ści­wo­ści Adria­na
i jego zwią­zek z księ­ży­cem. Ten pies,
zawsze taki wier­ny przy nodze, jego
przy­zwy­cza­je­nia, miłość do koma­rów,
aku­punk­tu­ra, szla­chet­ne bąble na kar­ku.
Cyga­nów nie obsłu­gu­je­my. Bar­man­ko,
nadzie­je się pani na szpil­kę od kape­lu­sza,
two­je akwa­rium spły­nie stru­mie­niem
weso­łym jak zwie­rzy­niec. Adria­nie,
zaczę­li o nas mówić na mie­ście. I kto by pomy­ślał:
aku­stycz­ne buzia­ki? A mogło być tak bajecz­nie.

[z tomu Ani mi się śni, Wro­cław 2005]

Zgod­nie z zasa­dą ujaw­nio­ną w tytu­le budu­je się jakieś napię­cie. Jakieś, bo napię­cia bywa­ją róż­ne. To tutaj jest bajecz­ne, legen­dar­ne. Jak dzie­ciń­stwo i jego przy­pad­ki. Zazwy­czaj takie, że dzi­wią, wręcz szo­ku­ją. Bo jak to moż­li­we, że nie doszło do tra­ge­dii, do upad­ku z dachu czy fatal­ne­go zła­ma­nia? Chy­ba że tra­ge­dią jest to, że prze­ży­li­śmy, tra­ge­dią jest to wszyst­ko, co potem. Ale nie. Zbyt tu w grun­cie rze­czy weso­ło, kro­to­chwil­nie. Praw­dzi­we mistrzo­stwo „obsłu­gi­wa­nia” powa­gi na spo­sób cyr­ko­wy, takim zalot­nym zaśpie­wem, kalej­do­sko­po­wy­mi mru­gnię­cia­mi. I pomy­śleć, że już wte­dy, na zupeł­nie pry­wat­nym grun­cie, był jakiś Adrian. I że nie­czu­ły na uką­sze­nia bry­lo­wał w thril­le­rach.


Darek Foks
Wier­sze o fry­zje­rach

Jako „naj­wy­bit­niej­szy przed­sta­wi­ciel
Szko­ły Poezji Upier­dli­wej, któ­ra ostat­nio
świę­ci takie try­um­fy”, zmu­szo­ny jestem
przy­po­mnieć ci, że obie­ca­łaś skró­cić moje
wło­sy po powro­cie. Dowol­nie wybra­nym
powro­cie. Wró­ci­łaś, a ja nadal nie mogę
patrzeć w lustra. Trzy tysią­ce luster.
Sto pięć­dzie­siąt tysię­cy za sztu­kę.

Kie­dy lustra nie scho­dzą, trze­ba
Spró­bo­wać z wier­sza­mi. Trzy tysią­ce wier­szy
o fry­zje­rach. Tysiąc egzem­pla­rzy.
Dałem trzy lustra za egzem­plarz
i umo­czy­łem. Dru­gi rok cho­dzę
po mie­ście, zacze­piam nie ostrzy­żo­nych
i jęczę jak sprze­daw­ca porad­ni­ków dla kobiet
w cią­ży. Podejdź bli­żej i rzuć okiem na to:

„Tyl­ko fry­zjer i jego uczeń
widzie­li ostat­nie tchnie­nie sze­ry­fa.
Był pierw­szym, któ­ry chuch­nął na lustro,
za któ­re dali całe pięć dolców.
Takich rze­czy się nie zapo­mi­na. Tym­cza­sem
ten, któ­ry wie­dział, że sze­ryf ode­pnie pas
przed gole­niem, zmie­rzał
w stro­nę bez­bron­ne­go jak nie­mow­lę ban­ku”.

[z tomu Prze­ce­na map, Wro­cław 2005]

Zna­kiem fir­mo­wym tej poezji jest spe­cy­ficz­ny ton, któ­ry imi­tu­jąc powa­gę, tak napraw­dę sączy nam do ucha szy­der­stwo, kpi­nę, bla­gę. I wbrew pozo­rom „ten poeta zała­twia waż­ne spra­wy”, tyle że bez pato­su i zadę­cia, a raczej prze­śmiew­czo i saty­rycz­nie. Jeże­li dla kogoś poezja jest rodza­jem mapy pod­su­wa­nej tury­ście-czy­tel­ni­ko­wi, to tutaj ten ktoś może mieć pro­ble­my z odna­le­zie­niem dro­gi. Zda­niem Fok­sa, i wie­lu jego rówie­śni­ków, czas poezji wznio­śle kre­ślą­cej etycz­ne dro­go­wska­zy już minął. Pozo­sta­ją inter­tek­stu­al­na gra, bły­sko­tli­wa zaba­wa i żon­glo­wa­nie roz­sy­pa­ny­mi puz­zla­mi. W wyni­ku takich ope­ra­cji cyta­ty z kul­tu­ry wyso­kiej w zaska­ku­ją­cy spo­sób łączą się z ele­men­ta­mi kul­tu­ry maso­wej, a for­ma okta­wy – tak jak w tym wier­szu – „dys­ku­tu­je” z bez­for­miem popkul­tu­ro­wej nar­ra­cji o wszyst­kim i niczym. Czy­tel­nik ma mieć wra­że­nie, że nie­źle się bawił, i tyl­ko zbyt dobrze już nie pamię­ta, cze­go doty­czył wiersz i w jakim stop­niu był zro­zu­mia­ły.


Bar­tło­miej Maj­zel

——- – – — ‑z tyłu-dołu

ona pod­da­je się śmier­ci
kie­dy ktoś odpły­wa.
kie­dy coś gaśnie. ktoś cier­pi.
dzień bie­gnie. zani­ka.
pod­da­je się jed­nak zbyt lek­ko
kieł­ku­ją­cym lasom.
roba­kom i moty­lom.
ciem­no­ściom i ciszy.
ona się śmier­ci odda­je.
żeby się wresz­cie dowie­dzieć
do jakiej gra­ni­cy moż­na się odda­wać.

lecz choć się powstrzy­mu­je by przejść przez tę zorzę
odczu­wa wyraź­nie brak śmier­ci
gdy ktoś do niej strze­la
cia­łem zbyt łatwym i obcym
niczym zmar­z­nię­te drze­wo z zim­ne­go komin­ka.
i wów­czas zaczy­na liczyć te wszyst­kie roz­sta­nia
po któ­rych pozo­sta­je roz­ma­za­na szmin­ka.

[z tomu Bia­ła Afry­ka, Wro­cław 2006]

Pamię­ta­my, że ten autor zaczy­nał w debiu­cie od cho­rych wizji i „roba­czy­wo­ści”, a w następ­nych tomi­kach zbyt dale­ko od tego nie odszedł. Wizja może być cho­ra, przed­sta­wia­jąc roz­kład i cho­ro­bę, ale może być struk­tu­ral­nie (arty­stycz­nie, celo­wo) nie­zdro­wa, roz­pa­da­jąc się na nie­ko­he­rent­ne obra­zy, rwą­ce się i odpa­da­ją­ce od zna­czeń jak cia­ło od kości. Lubię ten pono­wo­cze­sny tur­pizm i szcze­rze mu kibi­cu­ję naj­ciem­niej­szą stro­ną psy­che – niech i ona ma dzię­ki Maj­zlo­wi w mia­rę wysło­wio­ne uży­wa­nie. Niech pod­da­je się śmier­ci jak grze o gra­ni­cę odda­nia i odda­wa­nia się. Nigdy bym nie pomy­ślał, że dół może mieć przód i tył, a w wie­le dołów w życiu zaglą­da­łem, ści­ska­jąc jakieś kwia­ty w ręku. Na cmen­ta­rzy­sku cho­rych form nagle brzmi jak wystrzał (coś dobi­ja­jąc?) gro­te­sko­we kla­śnię­cie „komin­ka-szmin­ka”.