Kartoteka 25: Wiersze (8)
Karol Maliszewski
Strona cyklu
Kartoteka 25: WierszeKarol Maliszewski
Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.
Marcin Sendecki
[Wszystko]
Wszystko mniejsze. Wysiadłem z tramwaju
i porównuję krajobraz z instrukcją. Kiosk.
Gawron. Dziewczynka wkłada w usta dwa
różowe palce. Nie sposób się zgubić.
Drzwi brzydkie. Schody brudne. Policzyłem
stopnie: cztery, więc brudu niewiele. Dzwonię.
Zostaję tam, wewnątrz. Wychodzę. Ciemniej. Nie
ma nawet śniegu. Niezbyt dobrze widać, ale
przeczytałem, że tramwaj się zjawi
za dwanaście minut. W kieszeni mam książkę,
zapałki i tytoń. Nic mi nie wiadomo.
[z tomu Z wysokości. Parcele, Wrocław 2006]
Wracam do początków pewnej formacji – nie pokoleniowej, duchowej, społecznej itd. – którą nazwałbym „formacją wiersza”. Tak, jak objawiła mi się nagle w środku lat 80. za sprawą minimalistycznych zapisów Sendeckiego, ale i Kornhausera, Zadury, Sommera czy Biculewicza. Człowiek wtedy nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ważne teksty czyta. Doniosłe dla dalszego rozwoju, dla tego, co nastąpiło w „skłonnościach wiersza”, skłonnościach pewnego stylu i nurtu poezjowania: „wszystko mniejsze”, ale bardziej odczuwalne, dotkliwe, wyraziste. Jak rzeczy drażniące powiekę, uwierające w kieszeni. Ich szybkie, triumfalne spisy wyczerpywały pragnienie rzeczywistości. Mówię o odczuciach poetyckiego szczyla, którym wtedy byłem. Dla którego Sendecki rzeczywiście coś odkrywał. Poza regułą egzaltacji i natchnienia. Asceza, minimalizm, rzeczowość, powściągliwość, instrukcje za każdym razem od nowa dostosowywane do sytuacji. Wyroki wykonywane z dość kamienną twarzą.
Łukasz Jarosz
Pocztówka z Europy
Oboje powtarzali: nam się to nie zdarzy.
Trzymając się za ręce patrzyli, jak ścieki z farbiarni
brudzą na granatowo rzekę.
Ich córka wyszła tydzień temu, koło łóżka wciąż
leżą jej spodnie ze śladami wtartej trawy.
Ojciec pluł obgryzionymi paznokciami,
potem wyszedł zbijać sople nad oknem sypialni.
Ona była spokojna, starannie dobierała słowa,
bezgłośnie rozłożyła talerzyki na sernik.
Rozpłakała się dopiero, gdy włączono kamerę.
[z tomu Biały tydzień, Wrocław 2007]
Jarosz bywa bardziej dosłowny, dokładny. Tutaj najwyraźniej nie chce. Drobi szczegóły, wypatrując, jakie zlecą się pierwsze skojarzenia. W jego mikroświecie nagle pojawiają się media, za chwilę ktoś włączy kamerę. A to nie jest dobre dla porządku małego świata. To jest przyczyna rozchwiania, zderzenia z czymś przekraczającym, ogromnym jak Europa i jej odbicie na pocztówce. Bo wydarzenia, choćby najmniejsze, mieściły się do tej pory w naturalnym porządku. Jarosz o takim porządku najczęściej pisze, delektuje się nim, kontempluje harmonijnie splecione sekundy. Tu coś zderzył, unaocznił dramat, pozostawił tajemnicę. Bardziej niepokojącą niż zazwyczaj.
Anna Podczaszy
Pełen
Przecież ten dom jest pełen życia; co krok
leżą jego fragmenty: ręka tu, tam noga,
na samym środku powieka.
Julia ma całą szufladę ciał od lalek: chce jeszcze.
Miało być jeszcze, ale poszło. Przecież ten
dom jest pełen, czego chcesz więcej, kobieto.
Ala ma szafę wypchaną sukniami, chętnie
dołoży jeszcze te dwie, co tam
upadły. Przecież ten dom jest; co
krok leżą płytki, okna, sufity i krawędzie; przestrzenie
płaskie i niepłaskie, nieładne obok ładnych
w bezładzie. Wstałam i patrzę
na siebie
w lustrze.
[z tomu mniej, więcej, Wrocław 2007]
Marzenie o scaleniu doznań, rozsypanych jak klocki na dywanie, w jedno, w jeden „dom”. Domów może być wiele nawet wtedy, gdy mówimy o jednej i tej samej budowli. To zależy, kto mówi, kto wkłada weń swoje nadzieje. Wydaje się, że nadzieje były duże, teraz są zastrzeżenia. Coś miało być, ale poszło. Zawsze coś idzie, odchodzi, odstaje. A dom powinien być stabilny, lepiej znosić jakiekolwiek próby podzielenia. Taka jest hipotetyczna odpowiedź na pytanie, „czego chcesz więcej, kobieto”. To jest dom opowiedziany słowami kobiety, której brakuje słów. Jakaś narracja o domu, rodzinie, o stabilizacji wypaliła się, zawiodła. Podczaszy scala ocalałe fragmenty, przygląda się, jak bardzo nie przystają. Kobieta patrzy na siebie, lecz w lustrze odbija się troska o całość, a nie tylko o jej wybrane kawałki. Obowiązek miłości (pełnej, całej) mimo wszystko.