13/06/16

Kolce

Małgorzata Kolankowska

Strona cyklu

Ogród kobiety
Małgorzata Kolankowska

Hispanistka, medioznawca, tłumacz przysięgły. Doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Adiunkt w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego.

Mój ogró­dek zarósł chwa­sta­mi i zro­bił się w nim total­ny misz-masz. Nie wiem, o czym napi­sać, bo za dużo się ostat­nio dzia­ło, a każ­da myśl wyda­je się god­na uwa­gi – oczy­wi­ście wyłącz­nie z mojej, bab­skiej per­spek­ty­wy.
Mia­łam napi­sać o mary­nar­ce poety. Tak, to było bar­dzo miłe. Sie­dzia­łam zasłu­cha­na w baskij­skich poetów. Wro­cław. Sile­sius. Poeci pol­scy i hisz­pań­scy. W Syna­go­dze pod Bia­łym Bocia­nem wie­je chło­dem. Basia cza­ru­je gło­sem, prze­kła­dem, sobą. Jest per­ła, brzo­za, codzien­ność i nie­co­dzien­ność. Zim­no mi. Plu­ję sobie w bro­dę, że ubra­łam tę idio­tycz­ną krót­ką sukien­kę. Poeta sie­dzą­cy obok widzi, że się trzę­sę i poda­je mi swo­ją mary­nar­kę. To takie miłe. Zasta­na­wiam się, czy ta mary­nar­ka ma w sobie magię poezji, czy dzię­ki niej coś we mnie pęk­nie i dam radę prze­tłu­ma­czyć wier­sze AF. Strasz­nie to głu­pie i naiw­ne, ale w koń­cu mam na sobie mary­nar­kę poety. Nasto­lat­ki marzą o takiej chwi­li, kie­dy chło­pak po raz pierw­szy pozwo­li im zało­żyć swo­ją blu­zę czy koszu­lę. Kobie­ty przed czter­dziest­ką już nie pozwa­la­ją sobie na takie marze­nia, bo widzą bru­tal­ną rze­czy­wi­stość w lustrze, liczą siwe wło­sy nad czo­łem, zmarszcz­ki pod ocza­mi i wyda­je im się, że cza­ru­ją­ce chwi­le mają już za sobą. A tu taki jeden miły gest i czu­jesz się kobie­tą, zaopie­ko­wa­ną… Wiem, to ckli­we, sen­ty­men­tal­ne, poeta to facet jak każ­dy inny, ale jed­nak…

Dru­gi moment – lekarz dupek, któ­ry przy­jeż­dża do moje­go wuj­ka-dziad­ka i stwier­dza, że wszyst­ko z nim w porząd­ku. Czło­wiek nie ma siły wstać z łóż­ka, nie może utrzy­mać łyż­ki, ale według dok­tor­ka z pogo­to­wia wystar­czy dać mu jakiś nutri­drink. Pytam, czy z czy­stym sumie­niem odma­wia zabra­nia go do szpi­ta­la, odpo­wia­da, że tak, nie widzi pod­staw, aby go zabrać, bo pacjent jest zdro­wy (sic!!!!) Dwa dni póź­niej wujek nie żyje. Żal, bez­sil­ność i pyta­nia bez odpo­wie­dzi… Chcia­ła­bym zadzwo­nić do tego leka­rza i podzię­ko­wać za obo­jęt­ność…

Trze­ci moment – moja pra­ca. Dzień za dniem – stu­den­ci i ucznio­wie. Każ­dy ma swój świat, pro­ble­my, myśli. Jed­ni dener­wu­ją, dru­dzy bawią. Ostat­nio dzie­ci, takie z pierw­szej i dru­giej kla­sy pod­sta­wów­ki, roz­ba­wi­ły mnie do łez.
Ja: X, bo wyślę zaraz smsa do mamy, że wariu­jesz.
X: Nie, pro­szę, niech pani nie wysy­ła. Jak moja mama ostat­nio dosta­ła smsa na mój temat, roz­wa­li­ła tele­fon.
Inne dzie­ci: Jak to?
X: No tak się wku­rzy­ła, że rzu­ci­ła nim o ścia­nę.
Y: To two­ja mama jest psy­cho­pat­ką?
X: Nie mów tak o mojej mamie. Nie, ona się po pro­stu bar­dzo zde­ner­wo­wa­ła. Sam mówi­łeś, że twój tata na cie­bie prze­kli­na, jak się zde­ner­wu­je.
Y: No, ale ma rację. On mówi wte­dy kur prze­ci­nek wa.
Ja: Y, co to za sło­wa? Jak ty się wyra­żasz.
Y: Pro­szę pani, ale tam jest prze­ci­nek.
Ja: Ale to nie zmie­nia fak­tu, że się brzyd­ko wyra­żasz.
Y: Ale ja mia­łem na myśli coś inne­go niż pani.
X: Ja już będę grzecz­ny. Niech pani nic nie pisze.

Nie piszę, bo są grzecz­ni. Roz­bra­ja­ją mnie na lek­cji. Bar­dzo chcą się nauczyć hisz­pań­skie­go. Zgła­sza­ją się nawet kie­dy nie są do koń­ca pew­ni, czy dobrze zapa­mię­ta­li. Patrzę na nich i widzę, ile się w nich odbi­ja rodzi­ców – ich rado­ści, ambi­cji i pro­ble­mów. Widzę, że są bar­dzo doro­śli w swo­ich prze­my­śle­niach. Inte­li­gent­ni i cwa­ni. Kocha­ją tych swo­ich rodzi­ców. Bar­dzo i bar­dzo sta­ra­ją się ich zro­zu­mieć.
Ja: A wie­cie, że jak jeste­ście grzecz­ni, to mamom robi się tu cie­pło?
X: Pro­szę pani, mnie się robi gorą­co, jak sobie pobie­gam.
Ja: Ale mi cho­dzi o ser­ce.
Mnie cho­dzi o ser­ce. Robi mi się cie­pło na ser­cu, kie­dy na nich patrzę i widzę zaan­ga­żo­wa­nie. Zro­bi­ło mi się cie­pło, kie­dy zało­ży­łam mary­nar­kę poety, zmro­zi­ło mnie, kie­dy lekarz odmó­wił pomo­cy.
W ogród­ku jest zie­lo­no, ale cza­sem usy­cha­ją kwia­ty – z zim­na i bra­ku wody. Nie­któ­re rośli­ny mają kol­ce. Kie­dy się wbi­ją, rana pie­cze bar­dzo dłu­go…