01/04/19

Kosztowne hobby

Artur Burszta

Strona cyklu

Misje niemożliwe
Artur Burszta

Menadżer kultury. Redaktor naczelny i właściciel Biura Literackiego. Wydawca blisko tysiąca książek, w tym m.in. utworów Tymoteusza Karpowicza, Krystyny Miłobędzkiej, Tadeusza Różewicza i Rafała Wojaczka, a także Boba Dylana, Nicka Cave'a i Patti Smith. W latach 1990-1998 działacz samorządowy. Realizator Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy (1993-1995). Od 1996 roku dyrektor festiwalu literackiego organizowanego jako Fort Legnica, od 2004 – Port Literacki Wrocław, od 2016 – Stacja Literatura w Stroniu Śląskim, a od 2022 – TransPort Literacki w Kołobrzegu. Autor programów telewizyjnych w TVP Kultura: Poezjem (2008–2009) i Poeci (2015) oraz filmu dokumentalnego Dorzecze Różewicza (2011). Realizator w latach 1993–1995 wraz z Berliner Festspiele Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy. Wybrany podczas I Kongresu Menedżerów Kultury w 1995 roku do Zarządu Stowarzyszenia Menedżerów Kultury w Polsce. Pomysłodawca Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Współtwórca Literary Europe Live – organizacji zrzeszającej europejskie instytucje kultury i festiwale literackie. Organizator Europejskiego Forum Literackiego (2016 i 2017). Inicjator krajowych i zagranicznych projektów, z których najbardziej znane to: Komiks wierszem, Krytyk z uczelni, Kurs na sztukę, Nakręć wiersz, Nowe głosy z Europy, Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty, Pracownie literackie, Szkoła z poezją. Wyróżniony m.in. nagrodą Sezonu Wydawniczo-Księgarskiego IKAR za „odwagę wydawania najnowszej poezji i umiejętność docierania z nią różnymi drogami do czytelnika” oraz nagrodą Biblioteki Raczyńskich „za działalność wydawniczą i żarliwą promocję poezji”.

Zacznę od dość smut­nej praw­dy. W Pol­sce suk­ces, jaki odno­si książ­ka „pisa­na dla nie­licz­nych”, przy­pi­su­je się zazwy­czaj tyl­ko auto­ro­wi. Bar­dzo rzad­ko doce­nia się rolę, jaką w jej powsta­niu ode­gra­ło wydaw­nic­two i pra­cu­ją­ce w nim oso­by. Mamy wie­le nagród lite­rac­kich, ale nie ma ani jed­ne­go wyróż­nie­nia, któ­re hono­ro­wa­ło­by rów­no­cze­śnie auto­ra i jego ofi­cy­nę. Tyl­ko War­szaw­ska Nagro­da Lite­rac­ka wrę­cza pamiąt­ko­wy medal i dyplom wydaw­cy – taki sam, jaki otrzy­mu­je autor. Fun­da­to­rzy wie­lu nagród nie zabie­ga­ją nawet o obec­ność wydaw­cy – chy­ba że cho­dzi o zastą­pie­nie auto­ra, gdy ten nie może lub nie chce przy­je­chać na fina­ło­wą galę. Powo­łu­jąc dzie­siąt­ki nagród, sty­pen­diów i rezy­den­cji, nauczy­li­śmy się doce­niać pisa­rzy. Może już czas, żeby dostrzec tak­że pra­cę tych, dzię­ki któ­rym uka­zu­ją się wyróż­nia­ne książ­ki?

Za dobrą pas­są pisa­rza zawsze stoi zespół ludzi. Jako pierw­szą war­to wymie­nić oso­bę kie­ru­ją­cą pra­ca­mi wydaw­nic­twa – cza­sa­mi jest to dyrek­tor, cza­sa­mi redak­tor naczel­ny, cza­sa­mi ktoś, kto został odde­le­go­wa­ny do takich obo­wiąz­ków. Taki ktoś bar­dzo czę­sto ini­cju­je powsta­nie kolej­nej książ­ki auto­ra. Mobi­li­zu­je, wspie­ra lub przy­naj­mniej moni­to­ru­je pra­cę twór­cy. Bywa, że potra­fi uchro­nić go przed kom­pro­mi­tu­ją­cą wpad­ką, prze­ko­nać, by odstą­pił od nie­roz­waż­ne­go pomy­słu. W pro­ce­sie powsta­wa­nia publi­ka­cji, ale też two­rze­nia pla­nów wydaw­ni­czych, jest to cen­tral­na postać. Szcze­gól­nie w ofi­cy­nach misyj­nych i arty­stycz­nych, gdzie pro­gram wydaw­ni­czy potra­fi być swo­istym dzie­łem sztu­ki, a zatem uwzględ­nia książ­ki, któ­re uzu­peł­nia­ją się, wza­jem­nie ze sobą dia­lo­gu­ją, są nie­spo­dzian­ką i zasko­cze­niem dla czy­tel­ni­ków oraz innych auto­rów.

Stra­te­gicz­ną oso­bą w wydaw­nic­twie jest też redak­tor książ­ki. Wkra­cza do pra­cy, gdy tekst jest już teo­re­tycz­nie goto­wy. Celo­wo piszę „teo­re­tycz­nie goto­wy”, nie ma bowiem auto­ra, któ­ry potra­fi przy­go­to­wać książ­kę w takiej posta­ci, by ta od razu mogła tra­fić do skła­du, a następ­nie do dru­kar­ni. W Pol­sce nie zawsze doce­nia­no tę pro­fe­sję. Gdy tra­fi­ła ona na „listę zagro­żo­nych zawo­dów”, poja­wi­ła się Nagro­da Wiel­kie­go Redak­to­ra przy­zna­wa­na pod­czas Festi­wa­lu Sto­li­ca Języ­ka Pol­skie­go w Szcze­brze­szy­nie. Coraz czę­ściej redak­tor jest jed­no­cze­śnie korek­to­rem. Tak­że tym tech­nicz­nym, bo gdy tekst jest goto­wy do dal­szych prac, to tra­fia do oso­by, któ­ra zamie­nia „wor­da” w tzw. „skład”. Cał­kiem nie­daw­no ist­niał jesz­cze etap prze­pi­sy­wa­nia tek­stów z maszy­no­pi­sów i ręko­pi­sów. Sam zaj­mo­wa­łem się tym na począt­ku swo­jej redak­tor­skiej przy­go­dy. Pierw­szą książ­kę Mar­ci­na Świe­tlic­kie­go, jaką mia­łem wydać, dosta­łem… fak­sem.

Oso­ba skła­da­ją­ca publi­ka­cję zazwy­czaj korzy­sta z goto­we­go pro­jek­tu typo­gra­ficz­ne­go. Ten stwo­rzył już ktoś wcze­śniej. To wyjąt­ko­wa umie­jęt­ność. Od pro­jek­tu zale­ży bowiem bar­dzo wie­le. Nie tyl­ko for­mat książ­ki, ale rów­nież wygląd kolum­ny, uży­ta czcion­ka, umiesz­cze­nie ilu­stra­cji. Pro­jek­tant decy­du­je tak­że o dobo­rze gatun­ku papie­ru i opra­wie. W przy­pad­ku skła­du ksią­żek poetyc­kich sto­so­wa­nych jest wie­le reguł. Wystar­czy otwo­rzyć publi­ka­cje ze Sta­nów Zjed­no­czo­nych, Fran­cji czy Pol­ski, by od razu zauwa­żyć róż­ni­ce. Nie­zwy­kle trud­no jest zapro­jek­to­wać ide­al­ny tomik. W stan­dar­do­wej pro­zie nie ma zna­cze­nia, jak roz­kła­da się linij­ka. W wier­szu spro­wa­dza się do niej wszyst­ko. A zatem dobry pro­jekt, któ­ry ma zazwy­czaj obsłu­żyć serię ksią­żek, musi speł­nić wie­le zało­żeń.

Kolej­ną oso­bą „na liście płac” jest gra­fik zaj­mu­ją­cy się ilu­stra­cja­mi, zdję­cia­mi oraz okład­ką (w wydaw­nic­twach misyj­nych z powo­du bra­ku środ­ków naj­czę­ściej jest to ta sama oso­ba, któ­ra odpo­wia­da za skład). Cza­sa­mi pra­ca na tym eta­pie to wmon­to­wa­nie przy­go­to­wa­nej przez kogoś inne­go gra­fi­ki, a cza­sa­mi zapro­jek­to­wa­nie całe­go fron­tu książ­ki. Taka oso­ba bywa wizjo­ne­rem. Musi prze­wi­dzieć sze­reg rze­czy, tak­że tych, któ­re mogą wyda­rzyć się na maszy­nach dru­kar­skich i w intro­li­ga­tor­ni. Sztu­ką jest na przy­kład wyge­ne­ro­wa­nie pli­ków do dru­ku, tak aby final­ny kolor książ­ki był dokład­nie taki, jaki gra­fik widział u sie­bie na ekra­nie kom­pu­te­ra lub jaki zna­lazł się na rysun­ku dostar­czo­nym przez arty­stę. War­to wie­dzieć, że jest wie­lu zna­nych ilu­stra­to­rów koja­rzo­nych z kapi­tal­ny­mi okład­ka­mi, któ­rzy nie zaj­mu­ją się ani mon­ta­żem, ani przy­go­to­wa­niem pli­ków do dru­ku, bo zwy­czaj­nie tego nie potra­fią.

Skład książ­ki czy okład­ki to nie wszyst­ko. Po dro­dze są kolej­ne korek­ty i zmia­ny, któ­re autor lub redak­tor nano­szą nie­jed­no­krot­nie na pli­kach odda­nych już do dru­ku. „Skła­dacz” musi dobrze znać „żar­gon korek­tor­ski”. Cza­sa­mi wyska­ku­je np. tzw. „wdów­ka” albo zawi­śnie na począt­ku lub koń­cu kolum­ny „linij­ka”. Trze­ba to usu­nąć, zacho­wu­jąc okre­ślo­ne zasa­dy. Podob­nie rzecz ma się z tzw. „pod­wiesz­ką”. To sytu­acja, gdy linij­ka wier­sza nie mie­ści się w wyzna­czo­nej kolum­nie. Wte­dy skła­da­ją­cy musi zapro­po­no­wać, któ­ra część wer­su tra­fi do dru­giej linij­ki. Każ­dy etap przy­go­to­wa­nia książ­ki do dru­ku wyma­ga zatem okre­ślo­nych umie­jęt­no­ści. W komer­cyj­nym wydaw­nic­twie zaj­mu­je się tym naj­czę­ściej cała gru­pa ludzi. W misyj­nym jest to zwy­kle jed­na, góra dwie oso­by.

Zanim książ­ka tra­fi do dru­ku, trze­ba zna­leźć odpo­wied­nią dru­kar­nię. Mamy skrom­ny budżet, więc chce­my wydać jak naj­mniej pie­nię­dzy, a jed­no­cze­śnie zapew­nić publi­ka­cji wyso­ką jakość. Ogła­sza­my prze­tar­gi, śle­my zapy­ta­nia. Tym też ktoś musi się zająć. Potem, gdy książ­ka tra­fi już do dru­kar­ni, trze­ba będzie nad­zo­ro­wać pro­duk­cję, akcep­to­wać oza­li­dy czy prób­ne wydru­ki. Następ­nie przyj­dzie nam zde­cy­do­wać o roz­dziel­ni­ku, czy­li wska­zać, gdzie i w jakiej licz­bie mają być wysła­ne goto­we egzem­pla­rze. Na koniec nastę­pu­je odbiór prac, ale po dro­dze zda­rza­ją się rekla­ma­cje. Ide­al­nie, gdy dru­kar­nia ma dobry sys­tem zarzą­dza­nia, a part­ne­rem jest jed­na oso­ba, naj­czę­ściej jed­nak w trak­cie całe­go pro­ce­su musi­my kon­tak­to­wać się z kil­ko­ma pra­cow­ni­ka­mi. Wszyst­ko to zabie­ra czas. W komer­cyj­nych ofi­cy­nach two­rzy się dla takich prac osob­ne sta­no­wi­ska. W misyj­nym doda­je się to do listy obo­wiąz­ków oso­by, któ­ra skła­da publi­ka­cję.

Książ­kę moż­na wydać na zwy­kłym papie­rze off­se­to­wym, ale moż­na też na wer­sji pre­mium. Może być szy­ta nić­mi albo kle­jo­na, okład­ka jest mięk­ka lub twar­da, powle­ka­na folią błysz­czą­cą, mato­wą, aksa­mit­ną, druk bywa lase­ro­wy albo off­se­to­wy. Dru­kar­nie sto­su­ją róż­ne staw­ki. Korzy­sta­nie z tych naj­tań­szych nara­ża nas na cią­głe rekla­ma­cje. Z kolei te naj­droż­sze zapew­nia­ją zazwy­czaj per­fek­cyj­ny druk, ale też ocze­ku­ją, że mini­mal­ny nakład będzie w tysią­cach, a nie jedy­nie w set­kach egzem­pla­rzy. Na cenę dru­ku wpływ mają rów­nież for­mat, nakład książ­ki oraz uży­cie kolo­ru. O ile wie­lo­barw­na okład­ka nie pod­no­si zna­czą­co kosz­tów (bo to jeden arkusz), o tyle kolor w środ­ku książ­ki już tak. Cza­sa­mi nawet dwu­krot­nie. Poda­nie orien­ta­cyj­ne­go kosz­tu dru­ku książ­ki jest zatem zawsze uza­leż­nio­ne od wie­lu czyn­ni­ków.

Gdy książ­ka opu­ści dru­kar­nię, tra­fia bez­po­śred­nio do dys­try­bu­to­rów albo do maga­zy­nu. Mały wydaw­ca trzy­ma książ­ki w redak­cji. Taki, któ­ry wyda­je dzie­sięć, dwa­dzie­ścia tytu­łów rocz­nie, potrze­bu­je odpo­wied­nie­go pomiesz­cze­nia oraz jed­nej lub dwóch osób do obsłu­gi. Pono­si się też spo­re kosz­ty mate­ria­łów eks­plo­ata­cyj­nych oraz wysy­łek. Jeśli maga­zyn znaj­du­je się w redak­cji, wpły­wa to zna­czą­co na pra­cę całe­go wydaw­nic­twa. Bywa prze­kleń­stwem redak­to­rów i gra­fi­ków nęka­nych cią­gły­mi trans­por­ta­mi oraz wysył­ka­mi sku­tecz­nie umoż­li­wia­ją­cy­mi pra­cę w sku­pie­niu. W ostat­nich latach poja­wi­ły się usłu­gi zewnętrz­nych maga­zy­nów. I choć kosz­ty są bar­dzo wyso­kie (od 50 do 100 tysię­cy rocz­nie w zależ­no­ści od licz­by maga­zy­no­wa­nych ksią­żek), to dzi­siaj korzy­sta z nich prak­tycz­nie każ­de wydaw­nic­two, któ­re pro­wa­dzi choć­by mini­mal­ną dzia­łal­ność.

Kolej­na pozy­cja to pro­mo­cja. O ile pod­sta­wo­wą stro­nę inter­ne­to­wą moż­na zbu­do­wać za kil­ka­set zło­tych, o tyle kosz­ty hostin­gu, dome­ny i new­slet­te­rów w ska­li roku potra­fią docho­dzić do kil­ku, a cza­sa­mi nawet kil­ku­na­stu tysię­cy zło­tych. Nawet jeśli nie zle­ca­my pro­wa­dze­nia face­bo­oka czy insta­gra­ma, sami robi­my zdję­cia, przy­go­to­wu­je­my wpi­sy, to poświę­ca­my na to wie­le cen­ne­go cza­su. Za kosz­ty rekla­my uznać moż­na tak­że egzem­pla­rze pro­mo­cyj­ne książ­ki. Cza­sa­mi jest to 80, a cza­sa­mi 200 egzem­pla­rzy. Część tra­fia do recen­zen­tów (20–50) i do juro­rów nagród lite­rac­kich (40–60), część sta­no­wi pulę dla auto­rów i twór­ców książ­ki (15–25), część to tzw. egzem­pla­rze obo­wiąz­ko­we wysy­ła­ne do wybra­nych biblio­tek w Pol­sce (17). To tak­że gene­ru­je spo­re kwo­ty (zapła­ci­li­śmy za ich druk, a prze­cież te egzem­pla­rze nie tra­fią do sprze­da­ży), z wysył­ką nawet kil­ka tysię­cy zło­tych, co po pomno­że­niu wyda­wa­nych tytu­łów daje kolej­ną nie­ma­łą sumę.

Nie­któ­re wydaw­nic­twa orga­ni­zu­ją spo­tka­nia autor­skie, któ­re też są spo­rym obcią­że­niem (śred­nio od 500 do 2000 zło­tych za jed­no wyda­rze­nie). Nie da się ich zre­kom­pen­so­wać sprze­da­żą ksią­żek (o czym będzie za chwi­lę), dla­te­go szu­ka się part­ne­rów (takich jak biblio­te­ki i ośrod­ki kul­tu­ry) goto­wych pokryć choć­by część kosz­tów. Jesz­cze trud­niej jest zor­ga­ni­zo­wać wydaw­nic­twu festi­wal. Kosz­ty zale­żą od wie­lu czyn­ni­ków. Trzy­dnio­wa impre­za z udzia­łem 50 twór­ców ze śred­nim wyna­gro­dze­niem 550 zło­tych brut­to, to już na star­cie 27500 zło­tych za same hono­ra­ria. Podob­ną kwo­tę wyge­ne­ru­ją noc­le­gi i posił­ki. Jeśli anga­żu­je­my muzy­ków, two­rzy­my opra­wę wideo, budu­je­my sce­no­gra­fię, reje­stru­je­my i foto­gra­fu­je­my wyda­rze­nia oraz zatrud­nia­my kil­ka osób do pomo­cy, to potrze­bu­je­my kolej­ne 20–50 tysię­cy zło­tych. Inne kosz­ty to pro­mo­cja, trans­port, wyna­ję­cie pomiesz­czeń i sprzę­tu. Bez 100–150 tysię­cy nie uda się zatem zre­ali­zo­wać takiej nie­wiel­kiej impre­zy.

Nie moż­na tak­że zapo­mi­nać, że każ­de, nawet naj­mniej­sze wydaw­nic­two musi gdzieś dzia­łać, potrzeb­ne są tele­fo­ny, sprzęt kom­pu­te­ro­wy, opro­gra­mo­wa­nie, mate­ria­ły biu­ro­we. Jesz­cze inne kosz­ty to obsłu­ga księ­go­wa (roz­li­cze­nia z dys­try­bu­to­ra­mi i auto­ra­mi) oraz praw­na (przy­go­to­wy­wa­nie umów). Gdy same­mu pro­wa­dzi się taką dzia­łal­ność, trze­ba pła­cić ZUS i odpro­wa­dzać podat­ki. Jeśli zatrud­nia się na eta­cie choć jed­ne­go pra­cow­ni­ka, to pen­sja 2500 zło­tych net­to mie­sięcz­nie ozna­cza oko­ło 50 tysię­cy zło­tych brut­to w ska­li całe­go roku. Pro­jekt okład­ki wraz z uży­tą pra­cą kosz­tu­je od 100 do 1000 zło­tych. Redak­cja wraz z korek­tą to w zależ­no­ści od wiel­ko­ści książ­ki wyda­tek od 200 do 2000 zło­tych. Skład wyno­si 50–100 zło­tych za arkusz wydaw­ni­czy (czy­li za 16 stron). Licen­cje do ksią­żek ozna­cza­ją zalicz­kę w wyso­ko­ści śred­nio 1000–2000 euro, a powy­żej okre­ślo­nej sprze­da­ży 5–10% od każ­de­go sprze­da­ne­go egzem­pla­rza. Prze­kład to oko­ło 500 zło­tych za jeden arkusz.

Dość wia­ry­god­nym źró­dłem infor­ma­cji o budże­tach ksią­żek są kwo­ty poda­wa­ne we wnio­skach dota­cyj­nych w mini­ste­rial­nym pro­gra­mie Lite­ra­tu­ra. Poja­wia­ją się tam wyłącz­nie dota­cje, ale wystar­czy dodać mini­mal­ny wkład na pozio­mie 20% (war­to jed­nak wie­dzieć, że wie­lu wydaw­ców, chcąc zdo­być wię­cej punk­tów, kal­ku­lu­je budże­ty tak, aby prze­kro­czyć 50%), by zorien­to­wać się, o jakich kwo­tach mówi­my. Na potrze­by tego tek­stu doko­nam pro­ste­go pod­su­mo­wa­nia (pierw­szy nabór bez odwo­łań). Przy­zna­no wspar­cie dla 121 ksią­żek na łącz­ną sumę 2994610 zło­tych, co daje śred­nią 24748,842 zło­tych na jed­ną książ­kę. Jeśli doli­czy­my do tego wkład wła­sny na pozio­mie 20–30%, to śred­ni budżet książ­ki wyniósł w tym roku oko­ło 30 tysię­cy zło­tych. War­to zapa­mię­tać to wyli­cze­nie, nawet jeśli wyda­nie książ­ki poetyc­kiej w rze­czy­wi­sto­ści kosz­tu­je o poło­wę mniej.

Przyj­mij­my, że cena okład­ko­wa książ­ki wyno­si 30 zło­tych. Ile z tej kwo­ty wró­ci do wydaw­nic­twa? Tyl­ko poło­wa, bowiem umo­wy zawie­ra­ne z dys­try­bu­to­ra­mi gwa­ran­tu­ją im 45–55-procentowy rabat. War­to też wspo­mnieć, że dys­try­bu­to­rzy pła­cą po 90, a cza­sa­mi nawet 180 dniach oraz mają peł­ne pra­wo zwro­tu zafak­tu­ro­wa­nych ksią­żek. Co to ozna­cza w prak­ty­ce? Naj­pierw wydaw­ca pono­si kosz­ty wysył­ki egzem­pla­rzy ksią­żek do hur­tow­ni, wysta­wia fak­tu­rę, od któ­rej odpro­wa­dza w ter­mi­nie poda­tek, pła­ci udzia­ły auto­ro­wi, a następ­nie… po zwro­cie przez hur­tow­nię nie­sprze­da­nych ksią­żek wysta­wia korek­tę fak­tu­ry, z któ­rej wyni­ka, że sprze­da­ło się tyl­ko 25–50% ksią­żek. Wydaw­ca ponow­nie pono­si zatem kosz­ty wysył­ki i przy­ję­cia tytu­łów do maga­zy­nu. Final­nie musi też spo­rą część ksią­żek ze zwro­tu oddać na tzw. prze­miał, gdyż naj­czę­ściej są to egzem­pla­rze, któ­re sta­ły na pół­kach w księ­gar­niach i już do nicze­go się nie nada­ją.

Przyj­rzyj­my się teraz wpły­wom ze sprze­da­ży. Od razu war­to zazna­czyć, że te roz­cią­gnię­te są w cza­sie. Śred­ni czas sprze­da­ży książ­ki w Pol­sce to kil­ka­na­ście mie­się­cy, ale bywa, że trwa on lata­mi. Jeśli wyzna­czy­li­śmy cenę książ­ki na 30 zło­tych, to tra­fi do nas przed opo­dat­ko­wa­niem 15 zło­tych z każ­de­go egzem­pla­rza. Jeśli sprze­da się 100 egzem­pla­rzy, to mamy do dys­po­zy­cji 1500 zło­tych. Jeśli 200 egzem­pla­rzy, to 3000 zło­tych. W poprzed­nim odcin­ku napi­sa­łem, że śred­ni nakład książ­ki poetyc­kiej waha się od 350 do 700 egzem­pla­rzy. Na co może liczyć wydaw­ca, gdy sprze­da mak­sy­mal­nie 700 egzem­pla­rzy książ­ki? To 10500 zło­tych. Zde­cy­do­wa­nie za mało, żeby zmie­ścić się choć­by w poło­wie budże­tu, o któ­rym pisa­li­śmy powy­żej. A prze­cież sprze­daż 300 egzem­pla­rzy książ­ki poetyc­kiej to już spo­ry suk­ces. 1000 egzem­pla­rzy (któ­re dało­by upra­gnio­ne 15000 zło­tych) zare­zer­wo­wa­ne jest dla napraw­dę nie­licz­nych tytu­łów. Teraz już chy­ba wie­my, dla­cze­go komer­cyj­ni wydaw­cy nie chcą wyda­wać niszo­wej lite­ra­tu­ry?

Gdy książ­ka odno­si suk­ces, wte­dy korzy­sta­ją na tym tak­że auto­rzy, któ­rzy od każ­de­go sprze­da­ne­go egzem­pla­rza otrzy­mu­ją 10–17,5%. Przyj­mij­my w dal­szych wyli­cze­niach zyski auto­ra na pozio­mie 15%. Cią­gle pozo­sta­je­my przy 15 zło­tych, jakie mamy ze sprze­da­ne­go egzem­pla­rza. Wów­czas kwo­ta, jaka tra­fi do auto­ra z jed­ne­go egzem­pla­rza, wyno­si 2,25 zło­tych. Przy tysiącu sprze­da­nych egzem­pla­rzy to 2250 zło­tych, gdy auto­ro­wi uda się sprze­dać 10 tysię­cy, to kwo­ta ta wyno­si już 22250 zło­tych, a przy nie­re­al­nych dla nie­ko­mer­cyj­nych ksią­żek 100 tysią­cach – kwo­ta ta prze­kro­czy 225 tysię­cy. W przy­pad­ku poezji wyso­kie nakła­dy (od 2 do 5 tysię­cy) przy­tra­fia­ją się kil­ka razy na deka­dę. Ostat­nim takim suk­ce­sem było „Nakar­mić kamień” Bron­ki Nowic­kiej. Sprze­daż prze­kro­czy­ła 15 tysię­cy, ale zanim książ­ka wyróż­nio­na zosta­ła Nagro­dą Nike, prze­czy­ta­ło ją led­wie 300 osób! War­to też zazna­czyć, że spo­śród nagród tyl­ko Nike i Pasz­port Poli­ty­ki gene­ru­ją wyż­szą sprze­daż. Resz­ta wyróż­nień musi jesz­cze zapra­co­wać na swój pre­stiż.

W jaki zatem spo­sób misyj­ni wydaw­cy, któ­rzy nie są „na gar­nusz­ku” urzę­dów mar­szał­kow­skich i samo­rzą­do­wych (o czym szcze­gó­ło­wo pisa­łem w poprzed­nim odcin­ku), finan­su­ją swo­ją działalność?Przede wszyst­kim zabie­ga­ją o róż­ne­go rodza­ju dota­cje. Więk­szość z nich ma jed­nak limi­ty (np. wspo­mnia­ny pro­gram mini­ste­rial­ny to wspar­cie dla mak­sy­mal­nie czte­rech tytu­łów danej ofi­cy­ny) i ogra­ni­cze­nia (np. przy­zna­ne środ­ki mogą pokryć wyłącz­nie tłu­ma­cze­nia albo w przy­pad­ku osią­gnię­cia zysku ten musi tra­fić do dona­to­ra). Dota­cje zatem nigdy nie finan­su­ją wszyst­kich kosz­tów. Im wyż­sze wspar­cie, tym wyż­szy wkład wła­sny. Ina­czej mówiąc, jeśli pozy­sku­je­my 25 tysię­cy zło­tych na kosz­tow­ny pro­jekt, to dru­gie tyle musi­my wyło­żyć z wła­snych środ­ków. A zatem jeśli nawet jakimś cudem uda się nam zaro­bić na książ­ce, to zyski zazwy­czaj anga­żu­je­my na wkład dla kolej­nej.

Jeśli nie dota­cje i wpły­wy ze sprze­da­ży ksią­żek, to co jesz­cze pozwa­la na pro­wa­dze­nie takiej dzia­łal­no­ści? Cza­sa­mi jest to sta­cjo­nar­na księ­gar­nia z sze­ro­ką ofer­tą innych wydaw­ców, gastro­no­mią i wynaj­mem (tak np. z dużym powo­dze­niem dzia­ła Fun­da­cja im. Kar­po­wi­cza, któ­ra tak­że pro­wa­dzi misyj­ne wydaw­nic­two). Cza­sa­mi pomoc­ne są róż­ne­go rodza­ju usłu­gi świad­czo­ne innym, w tym skład, mała i więk­sza poli­gra­fia (swe­go cza­su „dora­bia­łem” m.in. robie­niem albu­mów z pocz­tów­ka­mi). Cza­sa­mi orga­ni­za­cja imprez i wyda­rzeń (przez lata odwie­dza­łem szko­ły z lek­cja­mi języ­ka poetyc­kie­go). Innym źró­dłem docho­dów jest sprze­daż praw autor­skich. By wią­zać koniec z koń­cem, sza­nu­je się każ­dą wyda­wa­ną, ale też zara­bia­ną zło­tów­kę. W poje­dyn­kę lub we dwie oso­by wyko­nu­je się pra­ce, do któ­rych w komer­cyj­nych wydaw­nic­twach anga­żu­je się sztab osób, i cze­ka się na ten jeden tytuł, któ­re­go sprze­daż wypra­cu­je środ­ki na dzie­więt­na­ście pozo­sta­łych ksią­żek.

Czy już Pań­stwo wie­dzą, dla­cze­go znik­nę­ła więk­szość wydaw­nictw, któ­re w cią­gu ostat­nich trzech dekad zaj­mo­wa­ły się publi­ko­wa­niem poezji? Wyda­wa­nie tego typu ksią­żek jest nie tyl­ko kosz­tow­nym hob­by, ale w przy­pad­ku pry­wat­nej dzia­łal­no­ści „misją nie­moż­li­wą”. War­to o tym wie­dzieć, gdy bie­rze się do ręki pięk­nie wyda­ny tomik. Spiesz­my się cenić wydaw­ców!