09/11/20

Krótka (historycznoliteracka) rozprawa między trzema osobami: Belfrem, Kontrabasistą i Szachistą

Przemysław Rojek

Strona cyklu

Wieża Kurremkarmerruka
Przemysław Rojek

Nowohucianin z Nowego Sącza, mąż, ojciec, metafizyk, capoeirista. Doktor od literatury, nauczyciel języka polskiego w krakowskim Liceum Ogólnokształcącym Zakonu Pijarów, nieudany bloger, krytyk literacki. Były redaktor w sieciowych przestrzeniach Biura Literackiego, laborant w facebookowym Laboratorium Empatii, autor – miedzy innymi – książek o poezji Aleksandra Wata i Romana Honeta.

„Nie mają masła? Niech jedzą boczek!”
(Maria Anto­ni­na, cytat z nie­pu­bli­ko­wa­ne­go wywia­du z Mag­dą Ges­sler)

No, tak po praw­dzie, to zaczę­ło się od czwar­tej oso­by, od kole­żan­ki Bel­fra (osta­tecz­nie oka­że się, że tych roz­pra­wia­ją­cych osób będzie w sumie sie­dem, ale ta licz­na zepsu­ła­by mi Pana­re­jo­wy kon­cept tytu­łu, więc przyj­mij­my dla ele­gan­cji wywo­du, że głów­ne oso­by dra­ma­tu będą trzy). Nazwij­my ją po pro­stu Kole­żan­ką. Pseu­do­nim jak naj­słusz­niej­szy, bo Kole­żan­ka jest kole­żan­ką Bel­fra po tak zwa­nym fachu. Czy­li pra­cu­je na tak zwa­nej niwie. Nie­sie tak zwa­ny oświa­ty kaga­niec. Pisze więc Kole­żan­ka do Bel­fra, że dzię­ki tak zwa­nej pra­cy na niwie, skut­kiem nie­sie­nia (tudzież nakła­da­nia) tak zwa­ne­go kagań­ca oświa­ty, weszła w posia­da­nie wie­dzy, że był taki poeta mło­do­pol­ski, któ­ry nazy­wał się Kazi­mierz Ted Majer. Tak, wła­śnie tak i nie ina­czej zgo­ła: syn sta­re­go Maje­ra, dwoj­ga imion Kazi­mierz Ted.

Minę­ło – jak mawia­ją przy­mie­rza­ją­cy się do snu­cia baśni dzia­do­wie z lirą – cza­su mało-wie­le, a już Kon­tra­ba­si­sta miał goto­wy bio­gram K.T. Maje­ra. I oto skar­biec naszej wie­dzy histo­rycz­no­li­te­rac­kiej wzbo­ga­cił się o takie coś:

Majer, Kazi­mierz Ted – żydow­ski poeta piszą­cy w jidysz, zmie­nił imię po chrzcie, któ­ry przy­jął pod wpły­wem póź­ne­go Staf­fa. Przed pierw­szą woj­ną świa­to­wą, jako pacy­fi­sta, wyemi­gro­wał do Sta­nów Zjed­no­czo­nych, gdzie zaczął uży­wać wyma­wial­ne­go dla Ame­ry­ka­nów imie­nia Ted.

I znów minę­ło cza­su mało-wie­le (jak mawia­ją rybał­to­wie), a Sza­chi­sta zapro­po­no­wał, by nie­co roz­ru­szać naszą nad­mier­nie ocię­ża­łą, roz­le­ni­wio­ną, ste­try­cza­łą histo­rię lite­ra­tu­ry i tytu­ły oczy­wi­ste wypeł­nić nie­co mniej oczy­wi­stą fabu­lar­ną tre­ścią. No bo kto powie­dział, że czy­tel­nik takiej na przy­kład Lal­ki musi po wiek wie­ków (amen) dowia­dy­wać się wciąż na nowo o miło­ści neu­ro­tycz­ne­go war­szaw­skie­go kup­ca do cho­rej na ide­alizm ary­sto­krat­ki? No prze­cież, że nie musi. Wzię­li się więc Bel­fer, Kon­tra­ba­si­sta i Sza­chi­sta do robo­ty i poświę­ci­li kawa­łek wie­czo­ru na stwo­rze­nie nowych, ulep­szo­nych (z eks­tra­bo­nu­sem) wer­sji tek­stów tak jak­by kano­nicz­nych. Wyszło im to, co poni­żej:

Men­del Gdań­ski wiel­ka powieść o asy­mi­la­cji. Mło­dy Żyd ze Lwo­wa chce się zasy­mi­lo­wać, nie wie tyl­ko, czy z Pola­ka­mi, Rosja­na­mi czy Ukra­iń­ca­mi. W tle Wyso­ki Zamek i wiel­ka miłość. (Sza­chi­sta)

Z pamięt­ni­ka poznań­skie­go nauczy­cie­la zre­ali­zo­wa­na z epic­kim roz­ma­chem Bil­dung­sro­man dzie­ją­ca się w trzech poko­le­niach poznań­skich miesz­czan. Głów­ny boha­ter to ide­ali­sta, któ­ry zamiast rodzin­ne­go inte­re­su (han­del maszy­na­mi Cegiel­skie­go) wybie­ra ucze­nie w męskim gim­na­zjum, gdzie dozna­je homo­ero­tycz­nej ini­cja­cji pla­to­nicz­nej. (Kon­tra­ba­si­sta)

Nad Nie­mnem nowel­ka o kobie­tach, któ­re pod­czas pra­nia topią jed­ną spo­śród sie­bie z zazdro­ści. (Sza­chi­sta)

Lato leśnych ludzi wyda­na w dru­gim obie­gu powieść o oddzia­le NSZ, któ­ry nie skła­da bro­ni w 1945 roku i wal­czy dalej. W tle miłość mło­de­go par­ty­zan­ta i nauczy­ciel­ki zin­dok­try­no­wa­nej na stu­diach. Pod wpły­wem czy­ste­go uczu­cia dziew­czy­na prze­ży­wa ducho­wą prze­mia­nę. (Kon­tra­ba­si­sta)

Trzy zimy – Hemin­gway­ow­ska pro­za z zesła­nia. Wód­ka i wyścig z cza­sem, by prze­wieźć przez taj­gę na saniach tru­chło łosia. Za sania­mi bie­gną nie­ustę­pli­we wil­ki. (Sza­chi­sta)

Wier­na rze­ka pano­ra­micz­ny obraz wsi mazo­wiec­kie­go Urze­cza. Głów­ny boha­ter, sta­ry rybak, wal­czy z synem, któ­ry chce porzu­cić pła­sko­den­ną pychów­kę ojca i kształ­cić się w mie­ście na ślu­sa­rza. Ojciec tonie wcią­gnię­ty pod wodę przez szczu­pa­ka-rekor­dzi­stę. Nad mogi­łą ojca syn poprzy­się­ga zemstę. (Kon­tra­ba­si­sta)

Próch­no – pozy­ty­wi­stycz­na nud­na nowel­ka o sto­la­rzu, któ­ry za ostat­nie oszczęd­no­ści kupu­je kupę rzad­kie­go drew­na, nie wie­dząc, że (patrz tytuł). (Sza­chi­sta)

Pan Tade­usz, czy­li ostat­ni zajazd na Litwie [album ver­sion] – zubo­ża­ły szlach­cic bie­rze się za aren­do­wa­nie tytu­ło­we­go zajaz­du. Nie wie, że kolej żela­zna wileń­sko-war­szaw­ska spra­wi, że dro­ga, przy któ­rej stoi karcz­ma, opu­sto­sze­je. (Kon­tra­ba­si­sta)

Pan Tade­usz [alter­na­te take] – fabu­la­ry­zo­wa­na auto­bio­gra­fia Tade­usza Kmi­ci­ca, głów­ne­go boha­te­ra Lal­ki Hen­ry­ka Sien­kie­wi­cza, któ­ry razem z Pio­trem Curie (ukry­wa­ją­cym się pod pseu­do­ni­mem Geist) szpie­gu­je we Fran­cji na rzecz Sta­nów Zjed­no­czo­nych, pla­nu­ją­cych prze­te­sto­wać na India­nach tajem­ni­czą, pierw­szą w histo­rii broń maso­we­go raże­nia. (Bel­fer)

Zły – kon­tro­wer­syj­na powieść histo­rycz­na Tedo­ra Par­nic­kie­go o św. Sta­ni­sła­wie. (Sza­chi­sta)

W pusty­ni i w pusz­czy – czter­na­sto­let­ni Staś Tar­kow­ski sta­je na cze­le powsta­nia anty­ko­lo­nial­ne­go w głę­bi dżun­gli. Jego prze­ciw­ni­kiem jest doce­nia­ją­cy szla­chet­ność chłop­ca puł­kow­nik Kurtz. Nie mogąc poko­nać Sta­sia mili­tar­nie, pod­su­wa mu dobo­ro­wą angiel­ską agent­kę Nel­ly ps. „Roki­ta”. (Kon­tra­ba­si­sta)

Dzie­je jed­ne­go poci­sku – czte­rech stu­den­tów, jeden pisto­let, jed­na kula. I upro­wa­dzo­ny przez nich kupiec nazwi­skiem Wokul­ski, w któ­rym widzą agen­ta ochra­ny. (Sza­chi­sta)

Pięk­ni dwu­dzie­sto­let­ni – skan­da­li­zu­ją­ca powieść o poko­le­niu Kolum­bów. (Bel­fer)

Baza Soko­łow­ska – opo­wia­da­nie Cent­kie­wi­czów o bazie pol­skich polar­ni­ków na Antark­ty­dzie. Głów­nym boha­te­rem jest pin­gwin Marek. (Kon­tra­ba­si­sta)

Bogu­ro­dzi­ca – gno­styc­ki manu­skrypt zna­le­zio­ny wśród zwo­jów z Nag Ham­ma­di, mani­fest naj­dzik­sze­go i naj­bar­dziej wyuz­da­ne­go kul­tu Magna Mater. (Bel­fer)

Wese­le – zagi­nio­ny dra­mat Sła­wo­mi­ra Mroż­ka, gro­te­sko­wa para­fra­za Dzia­dów Mic­kie­wi­cza, peł­na pomy­słów tak żenu­ją­cych jak guślarz Edek odgry­wa­ją­cy sznur od zło­te­go rogu. (Bel­fer)

I znów – minę­ło cza­su tyle, ile potrze­ba (znów mało-wie­le, ale tym razem nie­co wię­cej niż mniej), a całe to towa­rzy­stwo here­zjar­chów (wzbo­ga­co­ne o trzy nowe gło­sy) powró­ci­ło do zaba­wy. Tym razem jakoś tak wyszło, że posta­no­wi­li sobie urzą­dzić ćwi­cze­nia sty­li­stycz­ne – coś w typie pamięt­nych gier Julia­na Tuwi­ma, że styl jest czło­wie­kiem (albo czło­wiek sty­lem, czy jak to tam szło). Efek­ty? Dur­ny dow­cip o babie, któ­ra poszła do leka­rza, w wer­sji odgry­wa­nej przez róż­ne aktor­ki i akto­rów z dzie­jów lite­ra­tu­ry:

H.P. Love­craft [stu­dio ver­sion]: Przy­cho­dzi baba do leka­rza, a lekarz nie­na­zwa­ny (bu!). (Kon­tra­ba­si­sta)

H.P. Love­craft [alter­na­te take]: Przy­cho­dzi baba do leka­rza, a tam bluź­nier­cza archi­tek­tu­ra. (Bel­fer)

Edgar Allan Poe: Przy­cho­dzi baba do leka­rza, a tam kon­tu­ry chy­lą­ce­go się ku upad­ko­wi domo­stwa zło­wiesz­czo zwie­sza­ją się nad taflą jezio­ra. (Bel­fer)

Emi­ly Brontë: Przy­cho­dzi baba do leka­rza, a tam wie­czor­ny wiatr dmie po bez­kre­snym wrzo­so­wi­sku. (Bel­fer)

Fio­dor Dosto­jew­ski: Przy­cho­dzi baba do leka­rza, ale Boga nie ma, więc co z nie­go za lekarz. (Kon­tra­ba­si­sta)

Sta­ni­sław Lem: Przy­cho­dzi baba do leka­rza i dowia­du­je się, że jest sztucz­na (Sza­chi­sta) 

Tade­usz Dołę­ga-Mosto­wicz: Przy­cho­dzi baba do leka­rza, a ten doko­nu­je skom­pli­ko­wa­nej ope­ra­cji szpa­dlem i śru­bo­krę­tem (Sza­chi­sta)

Rafał Woja­czek: Przy­cho­dzi baba do leka­rza, a lekarz mat­ka jadal­na. (Kon­tra­ba­si­sta)

Sta­ni­sław Dróżdż: Przy­cho­dzi baba do leka­rza przy­cho­dzi baba do przy­cho­dzi baba przy­cho­dzi przy­chodz przy­cho przych przyc przy prz pr p. (Bel­fer)

Jan Twar­dow­ski: Przy­cho­dzi baba do leka­rza, ale nie chce go nawra­cać. (Kon­tra­ba­si­sta)

Tade­usz Peiper: Przy­cho­dzi baba do leka­rza i zapa­da tyfo­idal­ne mil­cze­nie. (Sza­chi­sta)

Alek­san­der Wat: Przy­cho­dzi baba do leka­rza. Leka­rza boli. (Sza­chi­sta)

Woj­ciech Wencel: Przy­cho­dzi baba do leka­rza, bo boli, a lekarz Bobo­la. (Juro­di­wy)

Tade­usz Dabrow­ski: Przy­cho­dzi baba do leka­rza, a lekarz grzesz­ny. (Sza­chi­sta)

Jacek Pod­sia­dło: Przy­cho­dzi baba do leka­rza, a lekarz pisze, a potem drze na strzę­py recep­tę. (Kon­tra­ba­si­sta)

Roman Honet: Przy­cho­dzi baba do leka­rza, a ten ma twarz jak nie­zna­na tęż­nia. (Juro­di­wy)

Tade­usz Róże­wicz: Przy­cho­dzi baba do leka­rza, a lekarz nic. (Sza­chi­sta)

Euge­niusz Tka­czy­szyn-Dyc­ki: Przy­cho­dzi baba do leka­rza, ten jej tłu­ma­czy, że co dzień umie­ra ponad tysiąc cho­rych. (Sza­chi­sta)

Zbi­gniew Saj­nóg: Przy­cho­dzi baba do leka­rza i mówi: mam flu­py. (Kon­tra­ba­si­sta)

Julian Przy­boś: Baba – - i lekarz. Przy­cho­dzi ona. Mię­dzy nimi – - – pocze­kal­nia, w niej: gro­mo­bi­cie ciszy. (Bel­fer)

Wisła­wa Szym­bor­ska: Przy­cho­dzi baba do leka­rza, a lekarz nie wie i trzy­ma się tego. (Sza­chi­sta)

Rado­sław Wiśniew­ski [stu­dio ver­sion]: Przy­cho­dzi baba do leka­rza, a ten w zadu­mie. (Akty­wist­ka)

Anna Świrsz­czyń­ska: Jestem baba. Lekarz zgi­nął na bary­ka­dzie. (Sza­chi­sta)

Rado­sław Wiśniew­ski [alter­na­te take]: Przy­cho­dzi baba do leka­rza, a ręka bro­ni szu­ka. (Juro­di­wy)

Jerzy Pilch: Lekarz doda­je babę do spi­su. (Sza­chi­sta)

Elż­bie­ta Lipiń­ska: Przy­cho­dzi baba do leka­rza, a lekarz – jakim pra­wem? (Ta Sędzia)

Kon­rad Góra: Przy­cho­dzi baba do leka­rza. Modli się chuj­nią z grzyb­ni. (Bel­fer)

 

A na zakoń­cze­nie – z repor­ter­skie­go obo­wiąz­ku – dra­ma­tis per­so­nae. Albo – who is who. W kolej­no­ści grzecz­no­ścio­wo-alfa­be­tycz­nej:

Akty­wist­ka – Doro Mele­ve;

Kole­żan­ka – z uwa­gi na jej wkład w powyż­szy kolek­tyw­ny wysi­łek, któ­ry to wkład sytu­uje się na skra­ju tajem­ni­cy zawo­do­wej, musi pozo­stać ano­ni­mo­wa;

Ta Sędzia – Elż­bie­ta Lipiń­ska;

Bel­fer – ja (Prze­my­sław Rojek);

Juro­di­wy – Rado­sław Wiśniew­ski;

Kon­tra­ba­si­sta – Janusz Radwań­ski

Sza­chi­sta – Paweł Kozioł.