24/06/19

Literatura z nagrodami

Artur Burszta

Strona cyklu

Misje niemożliwe
Artur Burszta

Menadżer kultury. Redaktor naczelny i właściciel Biura Literackiego. Wydawca blisko tysiąca książek, w tym m.in. utworów Tymoteusza Karpowicza, Krystyny Miłobędzkiej, Tadeusza Różewicza i Rafała Wojaczka, a także Boba Dylana, Nicka Cave'a i Patti Smith. W latach 1990-1998 działacz samorządowy. Realizator Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy (1993-1995). Od 1996 roku dyrektor festiwalu literackiego organizowanego jako Fort Legnica, od 2004 – Port Literacki Wrocław, od 2016 – Stacja Literatura w Stroniu Śląskim, a od 2022 – TransPort Literacki w Kołobrzegu. Autor programów telewizyjnych w TVP Kultura: Poezjem (2008–2009) i Poeci (2015) oraz filmu dokumentalnego Dorzecze Różewicza (2011). Realizator w latach 1993–1995 wraz z Berliner Festspiele Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy. Wybrany podczas I Kongresu Menedżerów Kultury w 1995 roku do Zarządu Stowarzyszenia Menedżerów Kultury w Polsce. Pomysłodawca Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Współtwórca Literary Europe Live – organizacji zrzeszającej europejskie instytucje kultury i festiwale literackie. Organizator Europejskiego Forum Literackiego (2016 i 2017). Inicjator krajowych i zagranicznych projektów, z których najbardziej znane to: Komiks wierszem, Krytyk z uczelni, Kurs na sztukę, Nakręć wiersz, Nowe głosy z Europy, Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty, Pracownie literackie, Szkoła z poezją. Wyróżniony m.in. nagrodą Sezonu Wydawniczo-Księgarskiego IKAR za „odwagę wydawania najnowszej poezji i umiejętność docierania z nią różnymi drogami do czytelnika” oraz nagrodą Biblioteki Raczyńskich „za działalność wydawniczą i żarliwą promocję poezji”.

Czy poeci potrze­bu­ją nagród? A może to nagro­dy i ich fun­da­to­rzy potrze­bu­ją poetów? Czy życie twór­ców i czy­tel­ni­ków zmie­ni­ło się za spra­wą wyróż­nień, któ­re jak grzy­by po desz­czu zaczę­ły powsta­wać od poło­wy poprzed­niej deka­dy? Czy kil­ka­set tysię­cy wyda­ne jed­no­ra­zo­wo na nagro­dę to dobrze spo­żyt­ko­wa­ne środ­ki? Czy mogły­by one przy­słu­żyć się lite­ra­tu­rze w lep­szy spo­sób? Czy nagro­dy mogą jesz­cze speł­nić nadzie­je, jakie wią­za­li­śmy z nimi, gdy były powo­ły­wa­ne? Na te i inne pyta­nia spró­bu­ję odpo­wie­dzieć w dzi­siej­szym odcin­ku „Misji nie­moż­li­wych”.

Gdy zaczy­na­łem pra­cę w lite­ra­tu­rze, funk­cjo­no­wa­ło zale­d­wie kil­ka pomniej­szych nagród, ale tyl­ko Kościel­scy wzbu­dza­li emo­cje. Pamię­tam, jak w 1997 roku pro­fe­sor Błoń­ski w Kra­ko­wie wrę­czał to wyróż­nie­nie Andrze­jo­wi Sosnow­skie­mu i Oldze Tokar­czuk. Nie było ban­kie­tu, więc jeden z poetów wypra­wił w swo­im domu hucz­ną impre­zę, na któ­rą prze­nio­sło się całe towa­rzy­stwo. Tań­czy­li­śmy przy The Clash i pili­śmy absynt. Andrzej zro­bił sobie maki­jaż na cześć Davi­da Bowie­go. Tak wyglą­da­ło lite­rac­kie życie jesz­cze dwie deka­dy temu.

Nomi­na­cje do Nike lub Pasz­por­tów Poli­ty­ki wzbu­dza­ły zain­te­re­so­wa­nie tyl­ko nie­licz­nych poetów. Jeśli się zda­rza­ły, to były oka­zją do zama­ni­fe­sto­wa­nia swo­jej nie­za­leż­no­ści. Mar­cin Baran i Mar­cin Świe­tlic­ki oświad­czy­li na przy­kład, że jeśli któ­ryś z nich dosta­nie Nike, to w cało­ści prze­zna­czy ją na wspar­cie For­tu Legni­ca. Prze­pa­da­ły wybit­ne książ­ki, czę­ściej zda­rza­ły się nie­spo­dzian­ki. Na przy­kład nomi­na­cja dla Ani Pod­cza­szy za debiu­tanc­ki tom. O ile jesz­cze na począt­ku Pasz­por­ty Poli­ty­ki sta­ra­ły się dostrze­gać poetów, o tyle w kolej­nych latach kom­plet­nie ich igno­ro­wa­ły.

Dzi­siaj trud­no w to uwie­rzyć, ale do poło­wy poprzed­niej deka­dy śro­do­wi­sko poetyc­kie świet­nie radzi­ło sobie bez nagród. Pisa­nie to była zaba­wa, przy­jem­ność i hob­by. Nikt nie ocze­ki­wał pro­fi­tów finan­so­wych za wier­sze. Żyli­śmy prze­ko­na­ni, że poezja nie potrze­bu­je lau­rów. Nikt nie wie­rzył, że kie­dyś to się zmie­ni. Kto bowiem chciał­by nagra­dzać auto­rów, któ­rzy piszą dla stu, cza­sa­mi trzy­stu, a rzad­ko sied­miu­set osób? Aż w 2007 roku poja­wi­ła się Nagro­da Lite­rac­ka Gdy­nia, któ­ra jako pierw­sza zaczę­ła wyróż­niać pomi­ja­nych dotąd auto­rów.

Wte­dy to – może z prze­ko­ry, może tro­chę z nie­wia­ry, że może się udać – wymy­śli­łem nagro­dę tyl­ko dla poetów. W trak­cie Por­tu Lite­rac­kie­go 2007 opo­wie­dzia­łem o swo­im pomy­śle Jar­ko­wi Bro­dzie – dyrek­to­ro­wi Wydzia­łu Kul­tu­ry we Wro­cła­wiu. To był ide­al­ny moment. Prze­nie­sio­na czte­ry lata wcze­śniej z Legni­cy impre­za prze­ży­wa­ła swój naj­lep­szy wro­cław­ski okres. Widow­nia w Impar­cie (700 miejsc) pod­czas każ­de­go wyda­rze­nia pęka­ła w szwach. Bro­da zapa­lił się do pomy­słu. Po kil­ku dniach mia­łem przy­nieść do wydzia­łu kon­spekt z zało­że­nia­mi nagro­dy.

Od począt­ku wie­dzia­łem, że musi to być wyróż­nie­nie hono­ru­ją­ce nie tyl­ko wybit­nych poetów i naj­lep­sze książ­ki, ale rów­nież debiu­tan­tów. W pra­ce wcią­gną­łem Pio­tra Som­me­ra. Szef „Lite­ra­tu­ry na Świe­cie” był − obok Andrze­ja Sosnow­skie­go, Jerze­go Jar­nie­wi­cza, Mar­ci­na Sen­dec­kie­go i Boh­da­na Zadu­ry − w nie­for­mal­nej gru­pie, z któ­rą od lat kon­sul­to­wa­łem wie­le swo­ich dzia­łań. Zawdzię­czam kole­gom nie­ma­ło. Bez­in­te­re­sow­nie przez lata słu­ży­li mi radą. Każ­de­mu, kto zaczy­na pra­cę w lite­ra­tu­rze, życzył­bym takie­go wspar­cia.

Na spo­tka­nie w wydzia­le posze­dłem nie tyl­ko z goto­wym zary­sem nagro­dy, ale tak­że z napi­sa­nym regu­la­mi­nem, a nawet nazwi­ska­mi osób, któ­re widział­bym w jury. Bro­da kupił wszyst­kie pomy­sły. Posta­no­wi­li­śmy, że poje­dzie­my jesz­cze do War­sza­wy, żeby poroz­ma­wiać o wyróż­nie­niu z moją „nie­for­mal­ną gru­pą”. Spo­tka­li­śmy się przy Koziej i nada­li­śmy nagro­dzie osta­tecz­ny kształt. Potem odby­ło się spo­tka­nie z pre­zy­den­tem Wro­cła­wia. Roz­mo­wy z Rafa­łem Dut­kie­wi­czem zawsze były szyb­kie i rze­czo­we. Dosta­li­śmy zie­lo­ne świa­tło do dal­szych prac.

Jedy­ną wąt­pli­wo­ścią była nazwa wyróż­nie­nia. Pomy­śla­łem, że sko­ro jest Ange­lus, to cze­mu nie mógł­by być też Sile­sius. Zno­wu spo­łecz­nie (przez myśl mi nie prze­szło, aby za wymy­śle­nie nagro­dy i pra­ce przy niej ocze­ki­wać wyna­gro­dze­nia) zaan­ga­żo­wa­łem się w przy­go­to­wa­nie pierw­sze­go fina­łu, któ­ry z suk­ce­sem wraz z ówcze­sną eki­pą festi­wa­lo­wą i Rober­tem Skol­mow­skim przy­go­to­wa­li­śmy w Teatrze Pol­skim na zakoń­cze­nie Por­tu Lite­rac­kie­go 2008. Potem była jesz­cze jed­na gala, tym razem z poeta­mi czy­ta­ją­cy­mi swo­je wier­sze. Po niej uzna­łem, że moja misja jest zakoń­czo­na.

Dla­cze­go opo­wia­dam te histo­rie? Ponie­waż aby zro­zu­mieć obec­ną sytu­ację, trze­ba wie­dzieć, jak było, zanim powsta­ły wyróż­nie­nia. W 2008 roku pod­czas Por­tu Lite­rac­kie­go zor­ga­ni­zo­wa­łem deba­tę z udzia­łem pre­zy­den­tów Gdań­ska, Gdy­ni i Wro­cła­wia. Paweł Ada­mo­wicz, Woj­ciech Szczu­rek i Rafał Dut­kie­wicz mówi­li z peł­nym prze­ko­na­niem o słusz­no­ści usta­no­wie­nia nagród, nie kry­jąc, że to tak­że ele­ment wize­run­ku ich miast. Porów­ny­wa­li, że łącz­ny budżet edy­cji nagro­dy (od 400 do 800 tys.) to mniej niż koszt zaku­pu super­no­wo­cze­sne­go auto­bu­su komu­ni­ka­cji miej­skiej.

Chy­ba wszy­scy wów­czas uwie­rzy­li­śmy, że nagro­dy sta­ną się sku­tecz­nym narzę­dziem w pro­mo­wa­niu poezji. Ale suk­ces pierw­szych dwóch edy­cji Sile­siu­sa uda­ło się osią­gnąć tyl­ko dzię­ki spek­ta­ku­lar­nym dzia­ła­niom. Jed­nej nocy na wro­cław­skich chod­ni­kach, par­kach i skwe­rach umie­ści­li­śmy kil­ka­dzie­siąt dużych łódek z logo nagro­dy. Gala była trans­mi­to­wa­na w tele­wi­zji, poprze­dził ją cało­dnio­wy blok pro­gra­mów. W TVP Kul­tu­ra poja­wił się maga­zyn tele­wi­zyj­ny poświę­co­ny poezji. Wyda­rze­nia zapo­wia­da­ła „Poli­ty­ka” w spe­cjal­nej wkład­ce wydru­ko­wa­nej w licz­bie 250 tys. egzem­pla­rzy.

Nagro­da Gdy­nia też spon­so­ro­wa­ła pro­gra­my tele­wi­zyj­ne, a nawet pismo lite­rac­kie. Kosz­tow­ne zabie­gi przy­no­si­ły efek­ty. Wów­czas wyda­wa­ło się, że zbyt małe. Dzi­siaj, po ponad dzie­się­ciu latach, o podob­nych moż­na poma­rzyć. Z roku na rok spa­da pre­stiż nagród, nomi­na­cje nie gene­ru­ją już dodat­ko­wej sprze­da­ży, a bywa, że i głów­ne wyróż­nie­nie nie prze­kła­da się na zain­te­re­so­wa­nie hur­tow­ni­ków i księ­ga­rzy. A prze­cież gdy powo­ły­wa­li­śmy wyróż­nie­nia, nie cho­dzi­ło o samo nagro­dze­nie auto­rów, ale też o spra­wie­nie, żeby ich książ­ki chcia­ło potem poznać jak naj­wię­cej osób.

Dzi­siaj już chy­ba tyl­ko nagro­da Nike wzbu­dza duże zain­te­re­so­wa­nie. O ile Gdy­nia, Sile­sius czy nawet Szym­bor­ska potra­fią spra­wić, że po nagro­dzo­ną książ­kę się­gnie mak­sy­mal­nie kil­ka­set osób wię­cej, o tyle Nike wciąż przy­cią­ga mini­mum kil­ka­na­ście tysię­cy dodat­ko­wych czy­tel­ni­ków. Sły­szę, że to kwe­stia roz­po­zna­wal­no­ści, że to była pierw­sza taka nagro­da i że stoi za nią duży kon­cern medial­ny. Jed­nak wyda­je mi się, że siłą Nike są wciąż dobre pomy­sły na pro­mo­wa­nie nomi­no­wa­nych ksią­żek, a tak­że współ­pra­ca z wydaw­ca­mi, któ­rej nie nauczy­ły się przez lata inne nagro­dy.

„Gaze­ta Wybor­cza” rozu­mie, że książ­ka to efekt pra­cy wie­lu osób, nie tyl­ko auto­ra. Ten zawdzię­cza swo­jej ofi­cy­nie zarów­no wyda­nie książ­ki, jak i bar­dzo czę­sto – dzię­ki zaan­ga­żo­wa­niu redak­to­rów – jej osta­tecz­ny kształt. Za debiu­tem stoi wie­le mie­się­cy, a cza­sa­mi nawet lat pra­cy. Ile jest ksią­żek wyda­nych przez samych auto­rów, któ­re zdo­by­ły jakąś głów­ną nagro­dę? Fun­da­to­rzy mogą oczy­wi­ście nie doce­niać roli wydaw­ców (choć dzie­je się tak chy­ba tyl­ko w Pol­sce), ale błę­dem jest to, że z nimi nie współ­pra­cu­ją, gdy wyda­na przez daną ofi­cy­nę książ­ka zosta­nie już wyróż­nio­na.

To, co dwa­na­ście lat temu było nowa­tor­skie, czy­li pro­mo­wa­nie i kre­owa­nie wize­run­ku poprzez nagro­dy, oka­zy­wa­ło się sku­tecz­ne, dopó­ki doty­czy­ło kil­ku miast. Dzi­siaj, gdy swo­je nagro­dy lite­rac­kie ma kil­ka­na­ście samo­rzą­dów, już tak to nie dzia­ła. Co wię­cej, takie roz­pro­sze­nie kom­plet­nie dez­orien­tu­je hur­tow­ni­ków, dys­try­bu­to­rów i księ­ga­rzy. A co z czy­tel­ni­ka­mi? Coraz mniej osób potra­fi wymie­nić wię­cej niż kil­ka wyróż­nień, a jesz­cze mniej­sza garst­ka wie, kto, gdzie i jaką dostał nagro­dę. Nie dziw­my się zatem, że coraz czę­ściej mówi się, iż na nagro­dach naj­bar­dziej korzy­sta­ją fun­da­to­rzy.

Od lat prze­strze­ga­łem, że sys­tem nomi­na­cji prze­sta­je dzia­łać, a gale, któ­re są jak tele­wi­zyj­ne tele­tur­nie­je z wygra­ny­mi i prze­gra­ny­mi, z pod­trzy­my­wa­nym do koń­ca napię­ciem, wcze­śniej czy póź­niej zaowo­cu­ją bun­tem twór­ców. Wie­lu z nich już po pro­stu na roz­da­nie nagród nie jeź­dzi. Inni (tu war­to wspo­mnieć gest Bobu­li, Doma­gal­skie­go i Rojew­skie­go) nie godzą się z tym, że duża kwo­ta tra­fia do jed­ne­go twór­cy. Stąd zapew­ne pomy­sły ze sty­pen­dia­mi czy też hono­ro­wa­niem wszyst­kich nomi­no­wa­nych, któ­rych pew­nie by nie było, gdy­by nagro­dy były ele­men­tem więk­sze­go sys­te­mu.

Fun­da­to­rzy nagród muszą zatem szyb­ko zmie­rzyć się z wie­lo­ma pro­ble­ma­mi naraz. O ile jesz­cze nie­daw­no moż­na było wycho­dzić z zało­że­nia, że poprzez nagro­dy albo jed­no duże świę­to w posta­ci tar­gów czy festi­wa­lu moż­na reali­zo­wać poli­ty­kę kul­tu­ral­ną w zakre­sie lite­ra­tu­ry, o tyle dzi­siaj nikt już nie zaprze­czy, że potrzeb­ne są bar­dziej roz­bu­do­wa­ne pro­gra­my, sys­te­mo­we dzia­ła­nia nasta­wio­ne na czy­tel­ni­ków i edu­ka­cję, w któ­re trze­ba anga­żo­wać wszyst­kie pod­mio­ty two­rzą­ce życie lite­rac­kie, w tym Mini­ster­stwo Edu­ka­cji Naro­do­wej, bo dzia­ła­nia muszą mieć począ­tek w szko­łach.

Z uwa­gą przy­glą­dam się temu, jak radzą sobie nagro­dy w innych kra­jach. Nie­któ­re prze­cho­dzą podob­ny kry­zys jak nasze wyróż­nie­nia. Ale są takie, któ­re mogą być inspi­ra­cją. Na przy­kład bel­gij­skie wyróż­nie­nie Gol­den Poetry Medal, przy­zna­wa­ne przez Poëzie­cen­trum i CANON Cul­tu­ur­cel. Autor dosta­je jedy­nie medal, zaś cała nagro­da prze­zna­cza­na jest na kam­pa­nię pro­mo­cyj­ną książ­ki. Ponad trzy­dzie­ści tysię­cy dzie­ci wybie­ra naj­lep­szy wiersz. Nagro­da pro­pa­gu­je czy­tel­nic­two, wcią­ga do współ­uczest­nic­twa, a środ­ki prze­zna­cza­ne na wyróż­nie­nie prze­kła­da­ją się na kon­kret­ne efek­ty.

Czy coś takie­go spraw­dzi­ło­by się w pol­skich warun­kach? Oczy­wi­ście, że tak. Ktoś powie, że ze szko­dą finan­so­wą dla auto­rów. Nie­ko­niecz­nie. Dobrze zarzą­dza­na i wydat­ko­wa­na nagro­da to waż­ne ognio­wo zdro­we­go sys­te­mu. A w nim wyso­ka sprze­daż nagro­dzo­nej książ­ki, na czym korzy­sta­ją wszy­scy. W tym autor, do któ­re­go wra­ca­ją zyski ze sprze­da­ży (któ­re mogą być więk­sze niż sama nagro­da). Duży nakład idzie w parze z zain­te­re­so­wa­niem mediów, co skut­ku­je roz­po­zna­wal­no­ścią twór­cy, a to z kolei prze­kła­da się na spo­tka­nia autor­skie, udział w dobrze płat­nych wyda­rze­niach i róż­ne­go rodza­ju zapro­sze­nia, w tym zagra­nicz­ne wyjaz­dy, sty­pen­dia i sprze­daż licen­cji.

To wszyst­ko dzi­siaj zare­zer­wo­wa­ne jest dla nie­licz­nych, a powin­no doty­czyć każ­de­go lau­re­ata dużej nagro­dy. A ci bar­dzo czę­sto nie mogą liczyć nawet na recen­zję w wyso­ko­na­kła­do­wym piśmie. Do biblio­tek zapra­sza się auto­rów best­sel­le­rów i cele­bry­tów. Pro­gra­my imprez tar­go­wych i tzw. festi­wa­li opie­ra­ją się na tych samych dwu­dzie­stu nazwi­skach. Powiedz­my to wprost. Jest nie­mal tak samo jak wte­dy, gdy powsta­wa­ły nagro­dy. Te są oczy­wi­ście waż­ne, ale jak widać pil­nie potrze­bu­ją zmian, tak jak cały sys­tem, któ­ry two­rzy nasze życie lite­rac­kie.

Mimo dobrych inten­cji wciąż popeł­nia­my te same błę­dy. Nagro­dy i towa­rzy­szą­ce im festi­wa­le nie powin­ny wyzna­czać ryt­mu życia lite­rac­kie­go. Bar­dziej potrze­bu­je­my pro­gra­mów edu­ka­cji lite­rac­kiej, w któ­rych nagro­dy powin­ny być jed­nym z wie­lu ele­men­tów. Na pew­no pro­ble­mów nie roz­wią­żą kolej­ne pro­gra­my wydaw­ni­cze czy następ­ne domy lite­ra­tu­ry oraz biblio­te­ki. Wszyst­ko to są dzia­ła­nia, któ­re mogły­by być sku­tecz­ne, gdy­by były uzu­peł­nie­niem sys­te­mu. Środ­ki powin­ni­śmy anga­żo­wać nie w budyn­ki i insty­tu­cje, a w kon­kret­nych ludzi.

Fun­da­men­tem nie może być wyłącz­ne nagra­dza­nie auto­rów, wspie­ra­nie imprez oraz publi­ka­cji ksią­żek czy cza­so­pism. Gdzie w tym wszyst­kim są nowi czy­tel­ni­cy? Czy nie nad­szedł już czas, żeby nie­po­ko­ić się tym, jak bar­dzo rośnie śred­nia wie­ku uczest­ni­ków naszych imprez? Dla­cze­go w biblio­te­kach głów­nym odbior­cą dzia­łań są oso­by po pięć­dzie­sią­tym roku życia? Czy refor­mu­jąc nasze szko­ły, ktoś pomy­ślał o tym, żeby uczyć dzie­ci czy­ta­nia dla przy­jem­no­ści? Jeste­śmy na pro­stej dro­dze do tego, by za chwi­lę jedy­ny­mi uczest­ni­ka­mi życia lite­rac­kie­go byli sami piszą­cy.

Nasza obec­na poli­ty­ka lite­rac­ka to czę­sto bar­dzo szla­chet­ne dzia­ła­nia, z któ­rych wyni­ka mniej, niż mogło­by wyni­kać. Stwo­rzy­li­śmy sys­tem, któ­ry jest zależ­ny od róż­ne­go rodza­ju dota­cji. Mar­nu­je­my środ­ki, ener­gię i czas. Dopo­mi­na­my się o wię­cej, nie zauwa­ża­jąc, że coraz mniej osób czy­ta wier­sze. Jeśli dalej będzie­my uwa­żać, że może­my sobie radzić bez nowych odbior­ców, to za kil­ka lat zosta­nie nam tyl­ko roz­da­wa­nie ksią­żek, któ­ry­mi nikt już nie będzie się inte­re­so­wał. Będzie­my czy­tać tyl­ko co, co sami będzie­my pisać, doto­wać, wyda­wać oraz nagra­dzać.