Macierzyństwo kontra Trump
Katarzyna Jakubiak
Strona cyklu
Obce stanyKatarzyna Jakubiak
Pisarka, tłumaczka, naukowczyni i pedagożka. Wykłada literaturę i pisanie na Millersville University w Pensylwanii. Naukowo zajmuje się głównie literaturą diaspory afrykańskiej i jej międzynarodową recepcją oraz zagadnieniami przekładu. Laureatka nagrody „Literatury na Świecie” (2006) za przekład tomu wierszy Yusefa Komunyaki Pochwała miejsc ciemnych. Autorka zbioru opowiadań Nieostre widzenia (Biuro Literackie, 2012) nominowanego do Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus oraz Nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia. Od ponad 20 lat mieszka w USA, w tym przez ostatnie 15 lat w hrabstwie Lancaster w Pensylwanii.
Jak co lato przyjechaliśmy do Polski i od początku naszego pobytu mój trzyletni synek nie chce jeść śniadania. Domaga się gotowych pancakes z pudełka, do których jest przyzwyczajony w Ameryce i nie chce nawet spojrzeć na jakiekolwiek zamienniki. Nie przekonują go naleśniki ani placki, nic smażonego na patelni. Pragnie tylko tych pulchnych zamrożonych krążków z ciasta, które wkłada się do mikrofali na 30 sekund, na gorąco smaruje się masłem i polewa syropem klonowym, a potem kroi na osiem trójkątów, które synek zjada z talerza rękami. Ponieważ nigdzie nie mogę znaleźć dokładnie takich pancakes, po dwóch dniach śniadaniowej głodówki udaje mi się namówić synka na zjedzenie jogurtu – i to tylko dlatego, że zapakowany jest w pudełko w jego ulubionym kolorze, pomarańczowym. Niestety, następnego dnia zawierusza nam się gdzieś jego ulubiona łyżeczka, i mimo że synek na widok pudełka wykrzykuje z entuzjazmem „orange!”, jogurt stoi nienaruszony na stole aż do południa.
Walcząc z moim trzylatkiem o jedzenie, nie mogę przestać myśleć o innych dzieciach, których sylwetki prawie przez miesiąc nie schodziły z komputerowych i telewizyjnych ekranów w USA przed naszym wyjazdem. Dzieci – ofiary polityki „zera tolerancji” Trumpa, odbierane rodzicom na granicy USA/Meksyk; dzieci nielegalnych imigrantów uciekających z rodzimych piekieł Ameryki Środkowej, lecz także imigrantów legalnie występujących o azyl; te właśnie dzieci przetrzymywane w schroniskach, przerobionych z hal byłych hipermarketów; te dzieci wrzeszczące lub tępo wpatrzone w podłogę lub dzieci zdezorientowane, bo oddzielono je od rodziców podstępem, żeby „nie sprawiały trudności”. Wiem, że są wśród nich także dzieci poniżej 5. roku życia; w znacznej mniejszości, ale jednak. Więc kiedy szukam ulubionej łyżeczki synka, w głowie mam jedno dręczące – być może trochę dziwaczne – pytanie: Co te dzieci jedzą? Jeśli mój synek nie chce jeść na nowym miejscu, mimo że otaczają go kochający dorośli, to jak jedzą dzieci w tych koszmarnych schroniskach pod okiem strażników, którym zabroniono nawet je pocieszać?
Zdaję sobie sprawę, że mój synek jest rozpieszczony. Przypuszczam, że gdyby naprawdę był głodny, miałby lepszy apetyt. Jednak nie jestem tego pewna w stu procentach. Wątpliwości podsuwa mi lektura zapisków, którymi podzielił się ze mną niedawno mój znajomy, Omar, uchodźca z Somalii. Z jego wspomnień z obozu dla uchodźców dowiedziałam się czegoś na temat jedzenia, na co sama chyba bym nie wpadała. Omar pamięta przypadki, kiedy nowo przybyli do obozu ludzie umierali tylko dlatego, że nie wiedzieli, jak jeść obcą kulturowo żywność, dostarczaną im przez organizacje pozarządowe. Na przykład, próbowali rozpuszczać w wodzie mąkę pszenną, żeby zrobić z niej napój. Przez to dostawali biegunki i się odwadniali. Przypomina mi się też wątek „obcego” jedzenia w powieści Połówka żółtego słońca nigeryjskiej pisarki Chimamandy Ngozi Adichie, którą przeczytałam w ubiegłym roku. Jako matka mocno przeżywałam przy tej lekturze zmartwienia głównej bohaterki Olanny, która na początku wojny biafrańskiej próbuje nakarmić kilkuletnią córeczkę. Olanna pochodzi z wpływowej rodziny, więc ma dostęp do jedzenia, ale nie takiego, do jakiego dziewczynka była przyzwyczajona w czasie pokoju. Dziecko odmawia jedzenia, chudnie w oczach i o mało nie umiera. Na szczęście, po wielu staraniach Olannie udaje się zdobyć dla niej jajka w proszku, których „plastikowy” smak napawa obrzydzeniem większość dorosłych, ale za którym przepadają dzieci.
Kiedy w piątym dniu pobytu w Polsce mój synek zjada wreszcie na śniadanie kawałek bułki z dżemem truskawkowym, przypominam sobie radość, jaką czuła powieściowa Olanna nad talerzem pełnym jajecznej papki. Traf chce, że w tym samym dniu Trump podpisuje dekret zakazujący rozdzielania rodzin. Sytuacja poprawia się więc – ale tylko trochę. Około 2300 zatrzymanych dzieci nadal pozostaje w schroniskach, chociaż według rządowego raportu „tylko” 36 spośród nich ma mniej niż 5 lat i „tylko” troje mniej niż rok życia. Dla każdego rodzica z odrobiną wyobraźni liczba 3 jest w tym rachunku chyba równie przerażająca co 2300.
*
W dniu, w którym wylatywałam z USA, mieszkańcy mojego okręgu, Lancaster w stanie Pensylwania, właśnie szykowali się do protestu przed siedzibą republikańskiego senatora. Trump w tym czasie zapewniał, że nie może nic poradzić w kwestii rozdzielania rodzin, a prokurator generalny Jeff Sessions uzasadniał konieczność takiego postępowania, powołując się na list Świętego Pawła do Rzymian. Niektóre media zastanawiały się, czy Sessions zdaje sobie sprawę, że dokładnie ten sam fragment Biblii cytowano kiedyś dla usprawiedliwienia niewolnictwa.
Podejrzewam, że Sessions był tego świadomy; pochodzi przecież z Południa USA. Dzięki wspomnieniom niewolników, które co roku omawiam ze studentami na zajęciach z literatury afroamerykańskiej, wiem, jak głębokie korzenie ma na Południu „tradycja” wykorzystywania religii chrześcijańskiej do obrony praktyk całkowicie sprzecznych z duchem Chrześcijaństwa. Najsłynniejszy autor z naszej listy lektur, Frederick Douglass, w swoich wspomnieniach poświęcił cały osobny rozdział fałszywej odmianie Chrześcijaństwa, za jaką uznał „religię posiadaczy niewolników” (slaveholding religion). W 1845 roku Douglass postawił religii Południa takie – jak się zdaje nadal aktualne oskarżenie: „(…) pomiędzy Chrześcijaństwem tej ziemi a Chrześcijaństwem Chrystusa dostrzegam największą z możliwych różnic – tak wielką, że jeśli ktoś uzna jedną z tych religii za dobrą czystą i świętą, musi z konieczności odrzucić drugą jako złą, niemoralną i podłą. Aby być przyjacielem jednej, trzeba z konieczności stać się wrogiem drugiej. Kocham czyste, pokojowe i sprawiedliwe Chrześcijaństwo Chrystusa; dlatego właśnie nienawidzę Chrześcijaństwa tej ziemi, którego domeną są korupcja, niewolnictwo, biczowanie kobiet, porywanie dzieci, uprzedzenia i obłuda. Naprawdę, nie widzę powodu – chyba że jest nim oszustwo – aby nazywać religię tej ziemi Chrześcijaństwem. Uważam to za szczyt matactwa, najzuchwalsze z kłamstw, najobrzydliwsze z oszczerstw. (…) Napełnia mnie niewysłowiony wstręt, kiedy widzę, jak afiszowanie się religijnością idzie w parze ze straszliwymi sprzecznościami, które zewsząd mnie otaczają. Mamy złodziei mężczyzn wśród pastorów, biczujących kobiety wśród misjonarzy, porywaczy dzieci wśród członków kościoła. (…) Ci, którzy bronią świętości rodzinnych więzi rozbijają całe rodziny – rozłączają mężów i żony, rodziców i dzieci, siostry i braci – zostawiając puste chaty i opuszczone ogniska” [1].
W innych wspomnieniach niewolniczych autorstwa kobiety, Harriet Jacobs, można znaleźć opis kazania, które brzmi jak pierwowzór wypowiedzi Sessionsa o Świętym Pawle. Kazanie, które opisuje Jacobs, miało miejsce podczas specjalnego nabożeństwa tuż po powstaniu Nata Turnera, kiedy to właściciele plantacji postanowili dać niewolnikom „tyle nauki o religii, ile by ich powstrzymało od wymordowania swoich panów” [2]. Trudno się dziwić, że w takich okolicznościach całe kazanie opierało się na jednym fragmencie zdania z … listów Świętego Pawła właśnie: „Niewolnicy, z czcią i bojaźnią w prostocie serca bądźcie posłuszni waszym doczesnym panom, jak Chrystusowi”. Plantacyjny pastor zignorował oczywiście dalszą część tego samego listu, w której Święty Paweł nakazuje panom dobroć wobec niewolników i przypomina, że „Bóg nie ma względu na osoby”. Jacobs była jedną z niewielu niewolnic, które tę pominiętą część mogły przeczytać; nauka czytania była zakazana wśród niewolników, czasem pod groźbą śmierci.
Wspomnienia Jacobs warto sobie przypomnieć akurat teraz (niestety, nie istnieje ich polskie tłumaczenie), bo opisują amerykański system niewolnictwa z perspektywy matki, która – jak współcześni nielegalni imigranci – żyje w nieustannym poczuciu zagrożenia rozłąką z dziećmi. Jacobs postanawia uciec z plantacji, bo nie potrafi dłużej znieść molestowania seksualnego ze strony swojego pana (oczywiście, zgodnie z XIX-wiecznymi konwencjami literackimi, nie pisze o tym wprost), ale żeby nie stracić dzieci chwyta się różnych podstępów. W końcu spędza siedem lat ukryta w komórce na strychu u swojej babki. Pomieszczenie ma mniej więcej po trzy metry długości i szerokości oraz zaledwie 90 centymetrów wysokości w najwyższym punkcie. Jednak Jacobs woli takie życie niż koszmar plantacji i cieszy się, że jest blisko dzieci; mimo że nie może się z nimi kontaktować, słyszy ich głosy i obserwuje ich zabawy przez szparę w desce.
Wspomnienia Jacobs, wydane w 1861 roku, dwa lata przed zniesieniem niewolnictwa, jak wiele narracji niewolników spisywane były z myślą o wsparciu dla ruchu abolicjonistów. Miały przekonać czytelników, głównie białych mieszkańców Północy, o okrucieństwie systemu niewolnictwa i zainspirować do zaangażowania się w walkę o jego zniesienie. Jacobs wielokrotnie zwraca się w swojej książce wprost do białych kobiet i próbuje wzbudzić ich empatię poprzez odniesienia do wspólnego doświadczenia macierzyństwa. Na podstawie roli matki Jacobs buduje również swój moralny autorytet; wszystkie działania przedstawia jako wyraz troski o szczęście i bezpieczeństwo dzieci, podważając w ten sposób stereotyp niedbałej i rozwiązłej niewolnicy. Krytyk Stephanie Li twierdzi, że poprzez te retoryczne zabiegi macierzyństwo funkcjonuje w książce Jacobs jako „forma oporu” (motherhood as resistance) [3].
Podobną formę oporu wykorzystała do walki z niewolnictwem Harriet Beecher Stowe w słynnej Chacie wuja Toma. Stowe – matka sześciorga dzieci, z których jedno zmarło na cholerę w wieku osiemnastu miesięcy – stworzyła w swojej głośnej powieści jedną z najbardziej ikonicznych postaci matek w kulturze amerykańskiej. Jest nią niewolnica Eliza desperacko ratująca swojego synka Harry’ego przed handlarzami niewolników. Scena ucieczki Elizy i Harry’ego przed gończymi psami poprzez zamarzniętą rzekę Ohio, jakkolwiek melodramatycznie przerysowana, poruszyła czytelników na całym świecie i została rozpowszechniona w milionach kopii na rysunkach, w przedstawieniach teatralnych, a później także w filmach. Jeśli wierzyć legendzie, która głosi, że Chata wuja Toma wywołała wojnę secesyjną, można pokusić się o stwierdzenie, że macierzyństwo uosobione w postaci Elizy było jedną z sił, które popchnęły Północ do odrzucenia niewolnictwa.
Przyznam, że czytając prasowe artykuły o dramatach rodzin rozdzielanych siłą na granicy USA/Meksyk, często miałam przed oczami ujęcia Elizy i Harry’ego z filmowej wersji Chaty w reżyserii Harry’ego Pollarda [4]. Zastanawiałam się nawet, czy jakaś scena z tego filmu nie pojawi się w mediach społecznościowych; być może ta, w której handlarze niewolników odciągają Harry’ego od matki na przynętę z cukierków. (Z tą właśnie sceną skojarzyły mi się opisy niektórych współczesnych metody rządowej agencji ICE – Immigration and Custom Enforcement.) Ale sentymentalizm Chaty wuja Toma, słusznie od lat krytykowany, nie jest już odpowiednim nośnikiem społecznego protestu. Zamiast kadrów z Elizą, kilkakrotnie na Facebooku pojawiła się więc poniższa surowa rycina, przedstawiająca aukcję niewolników:
Na facebookowej stronie afroamerykańskiej grupy Woke Folks rysunek opatrzono następującym komentarzem: „Kiedy ludzie mówią, że polityka oddzielania rodziców od dzieci, którą stosuje Trump na granicy z Meksykiem jest ‘nie-amerykańska’, zapominają, że te praktyki są właśnie bardzo amerykańskie i mają swoją historię”. Napis nad rysunkiem przypomina: „To nasza historia”.
Za trzy tygodnie wrócę z dziećmi z wakacji w Polsce do naszego domu w Ameryce i do wytęsknionych pancakes z syropem klonowym. Wrócimy w wyjątkowe miejsce. Nasze hrabstwo Lancaster w zeszłym roku na moment stało się sławne, kiedy BBC podało, że z całych Stanów Zjednoczonych to właśnie u nas mieszka statystycznie najwięcej uchodźców na głowę jednego rezydenta. BBC tłumaczy ten układ tradycyjną przychylnością lokalsów wobec obcych, która wywodzi się podobno z tradycji religijnych – duchowemu życiu w tej okolicy nadają ton pokojowo nastawieni Amisze, Menonici i Kwakrzy. W nadrzecznym miasteczku Columbia, 15 mil od mojego domu, według miejscowych opowieści, Kwakrzy we współpracy z wolnymi Afroamerykanami stworzyli pierwszą stację słynnej kolei podziemnej (underground railroad): systemu bezpiecznych domów, kryjówek i pomocników, dzięki którym zbiegli niewolnicy przedostawali się na Północ i do Kanady. Bardzo chcę wierzyć, że właśnie w naszym hrabstwie można zobaczyć prawdziwe Chrześcijaństwo; doświadczyłam go bezpośrednio sześć lat temu, kiedy wierni z obcego kościoła zorganizowali dla mnie pomoc, gdy jako tymczasowa samotna matka rodziłam córkę. (Mąż nie mógł dostać wizy.)
Niestety, moja wiara waha się trochę, odkąd w 2016 roku wybory w moim hrabstwie wygrał Trump. Mimo to, kiedy przez Amerykę przetacza się fala oburzenia wobec praktyki rozdzielania rodzin, mam nadzieję, że moi sąsiedzi oprzytomnieją, że koło historii zakręci się jeszcze mocniej i że w moje bliższe oraz dalsze amerykańskie okolice powróci ta lepsza część historii USA – ta, w której macierzyństwo jako forma oporu wygrało z niesprawiedliwymi i okrutnymi prawami. Mam oczywiście na myśli macierzyństwo jako figurę oznaczającą troskę nie tylko o własne dzieci, ale też dzieci cudze i w ogóle wszystkich słabszych oraz dyskryminowanych. Takie właśnie macierzyństwo praktykowali kiedyś 15 mil od mojego domu twórcy underground railroad, niezależnie od tego, czy byli matkami, ojcami czy osobami bezdzietnymi.
Przypisy:
[1] Frederick Douglass, Narrative of the Life of Frederick Douglass, 1845. Fragment w moim przekładzie.
[2] Harriet Jacobs, Incidents in the Life of a Slave Girl, 1861. Fragment w moim przekładzie.
[3] Stephanie Li, Motherhood as Resistance in Harriet Jacobs’s “Incidents in the Life of a Slave Girl”, „Legacy: A Journal of American Women Writers” 2006, Vol. 23, No. 1.
[4] Sceny z tego filmu można zobaczyć w internetowym archiwum Uncle Tom’s Cabin & American Culture: http://utc.iath.virginia.edu/onstage/films/mv27hp.html. Film Pollarda, wyemitowany w 1927 roku, był popularny także w Polsce.