02/07/18

Macierzyństwo kontra Trump

Katarzyna Jakubiak

Strona cyklu

Obce stany
Katarzyna Jakubiak

Pisarka, tłumaczka, naukowczyni i pedagożka. Wykłada literaturę i pisanie na Millersville University w Pensylwanii. Naukowo zajmuje się głównie literaturą diaspory afrykańskiej i jej międzynarodową recepcją oraz zagadnieniami przekładu. Laureatka nagrody „Literatury na Świecie” (2006) za przekład tomu wierszy Yusefa Komunyaki Pochwała miejsc ciemnych. Autorka zbioru opowiadań Nieostre widzenia (Biuro Literackie, 2012) nominowanego do Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus oraz Nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia. Od ponad 20 lat mieszka w USA, w tym przez ostatnie 15 lat w hrabstwie Lancaster w Pensylwanii.

Jak co lato przy­je­cha­li­śmy do Pol­ski i od począt­ku nasze­go poby­tu mój trzy­let­ni synek nie chce jeść śnia­da­nia. Doma­ga się goto­wych pan­ca­kes z pudeł­ka, do któ­rych jest przy­zwy­cza­jo­ny w Ame­ry­ce i nie chce nawet spoj­rzeć na jakie­kol­wiek zamien­ni­ki. Nie prze­ko­nu­ją go nale­śni­ki ani plac­ki, nic sma­żo­ne­go na patel­ni. Pra­gnie tyl­ko tych pulch­nych zamro­żo­nych krąż­ków z cia­sta, któ­re wkła­da się do mikro­fa­li na 30 sekund, na gorą­co sma­ru­je się masłem i pole­wa syro­pem klo­no­wym, a potem kroi na osiem trój­ką­tów, któ­re synek zja­da z tale­rza ręka­mi. Ponie­waż nigdzie nie mogę zna­leźć dokład­nie takich pan­ca­kes, po dwóch dniach śnia­da­nio­wej gło­dów­ki uda­je mi się namó­wić syn­ka na zje­dze­nie jogur­tu – i to tyl­ko dla­te­go, że zapa­ko­wa­ny jest w pudeł­ko w jego ulu­bio­nym kolo­rze, poma­rań­czo­wym. Nie­ste­ty, następ­ne­go dnia zawie­ru­sza nam się gdzieś jego ulu­bio­na łyżecz­ka, i mimo że synek na widok pudeł­ka wykrzy­ku­je z entu­zja­zmem „oran­ge!”, jogurt stoi nie­na­ru­szo­ny na sto­le aż do połu­dnia.

Wal­cząc z moim trzy­lat­kiem o jedze­nie, nie mogę prze­stać myśleć o innych dzie­ciach, któ­rych syl­wet­ki pra­wie przez mie­siąc nie scho­dzi­ły z kom­pu­te­ro­wych i tele­wi­zyj­nych ekra­nów w USA przed naszym wyjaz­dem. Dzie­ci – ofia­ry poli­ty­ki „zera tole­ran­cji” Trum­pa, odbie­ra­ne rodzi­com na gra­ni­cy USA/Meksyk; dzie­ci nie­le­gal­nych imi­gran­tów ucie­ka­ją­cych z rodzi­mych pie­kieł Ame­ry­ki Środ­ko­wej, lecz tak­że imi­gran­tów legal­nie wystę­pu­ją­cych o azyl; te wła­śnie dzie­ci prze­trzy­my­wa­ne w schro­ni­skach, prze­ro­bio­nych z hal byłych hiper­mar­ke­tów; te dzie­ci wrzesz­czą­ce lub tępo wpa­trzo­ne w pod­ło­gę lub dzie­ci zdez­o­rien­to­wa­ne, bo oddzie­lo­no je od rodzi­ców pod­stę­pem, żeby „nie spra­wia­ły trud­no­ści”. Wiem, że są wśród nich tak­że dzie­ci poni­żej 5. roku życia; w znacz­nej mniej­szo­ści, ale jed­nak. Więc kie­dy szu­kam ulu­bio­nej łyżecz­ki syn­ka, w gło­wie mam jed­no drę­czą­ce – być może tro­chę dzi­wacz­ne –  pyta­nie:  Co te dzie­ci jedzą?  Jeśli mój synek nie chce jeść na nowym miej­scu, mimo że ota­cza­ją go kocha­ją­cy doro­śli, to jak jedzą dzie­ci w tych kosz­mar­nych schro­ni­skach pod okiem straż­ni­ków, któ­rym zabro­nio­no nawet je pocie­szać?

Zda­ję sobie spra­wę, że mój synek jest roz­piesz­czo­ny. Przy­pusz­czam, że gdy­by napraw­dę był głod­ny, miał­by lep­szy ape­tyt. Jed­nak nie jestem tego pew­na w stu pro­cen­tach. Wąt­pli­wo­ści pod­su­wa mi lek­tu­ra zapi­sków, któ­ry­mi podzie­lił się ze mną nie­daw­no mój zna­jo­my, Omar, uchodź­ca z Soma­lii. Z jego wspo­mnień z obo­zu dla uchodź­ców dowie­dzia­łam się cze­goś na temat jedze­nia, na co sama chy­ba bym nie wpa­da­ła. Omar pamię­ta przy­pad­ki, kie­dy nowo przy­by­li do obo­zu ludzie umie­ra­li tyl­ko dla­te­go, że nie wie­dzie­li, jak jeść obcą kul­tu­ro­wo żyw­ność, dostar­cza­ną im przez orga­ni­za­cje poza­rzą­do­we. Na przy­kład, pró­bo­wa­li roz­pusz­czać w wodzie mąkę pszen­ną, żeby zro­bić z niej napój. Przez to dosta­wa­li bie­gun­ki i się odwad­nia­li.  Przy­po­mi­na mi się też wątek „obce­go” jedze­nia w powie­ści Połów­ka żół­te­go słoń­ca nige­ryj­skiej pisar­ki Chi­ma­man­dy Ngo­zi Adi­chie, któ­rą prze­czy­ta­łam w ubie­głym roku. Jako mat­ka moc­no prze­ży­wa­łam przy tej lek­tu­rze zmar­twie­nia głów­nej boha­ter­ki Olan­ny, któ­ra na począt­ku woj­ny bia­frań­skiej pró­bu­je nakar­mić kil­ku­let­nią córecz­kę. Olan­na pocho­dzi z wpły­wo­wej rodzi­ny, więc ma dostęp do jedze­nia, ale nie takie­go, do jakie­go dziew­czyn­ka była przy­zwy­cza­jo­na w cza­sie poko­ju. Dziec­ko odma­wia jedze­nia, chud­nie w oczach i o mało nie umie­ra. Na szczę­ście, po wie­lu sta­ra­niach Olan­nie uda­je się zdo­być dla niej jaj­ka w prosz­ku, któ­rych „pla­sti­ko­wy” smak napa­wa obrzy­dze­niem więk­szość doro­słych, ale za któ­rym prze­pa­da­ją dzie­ci.

Kie­dy w pią­tym dniu poby­tu w Pol­sce mój synek zja­da wresz­cie na śnia­da­nie kawa­łek buł­ki z dże­mem tru­skaw­ko­wym, przy­po­mi­nam sobie radość, jaką czu­ła powie­ścio­wa Olan­na nad tale­rzem peł­nym jajecz­nej pap­ki. Traf chce, że w tym samym dniu Trump pod­pi­su­je dekret zaka­zu­ją­cy roz­dzie­la­nia rodzin. Sytu­acja popra­wia się więc – ale tyl­ko tro­chę. Oko­ło 2300 zatrzy­ma­nych dzie­ci nadal pozo­sta­je w schro­ni­skach, cho­ciaż według rzą­do­we­go rapor­tu „tyl­ko” 36 spo­śród nich ma mniej niż 5 lat i „tyl­ko” tro­je mniej niż rok życia. Dla każ­de­go rodzi­ca z odro­bi­ną wyobraź­ni licz­ba 3 jest w tym rachun­ku chy­ba rów­nie prze­ra­ża­ją­ca co 2300.

*

W dniu, w któ­rym wyla­ty­wa­łam z USA, miesz­kań­cy moje­go okrę­gu, Lan­ca­ster w sta­nie Pen­syl­wa­nia, wła­śnie szy­ko­wa­li się do pro­te­stu przed sie­dzi­bą repu­bli­kań­skie­go sena­to­ra. Trump w tym cza­sie zapew­niał, że nie może nic pora­dzić w kwe­stii roz­dzie­la­nia rodzin, a pro­ku­ra­tor gene­ral­ny Jeff Ses­sions uza­sad­niał koniecz­ność takie­go postę­po­wa­nia, powo­łu­jąc się na list Świę­te­go Paw­ła do Rzy­mian. Nie­któ­re media zasta­na­wia­ły się, czy Ses­sions zda­je sobie spra­wę, że dokład­nie ten sam frag­ment Biblii cyto­wa­no kie­dyś dla uspra­wie­dli­wie­nia nie­wol­nic­twa.

Podej­rze­wam, że Ses­sions był tego świa­do­my; pocho­dzi prze­cież z Połu­dnia USA. Dzię­ki wspo­mnie­niom nie­wol­ni­ków, któ­re co roku oma­wiam ze stu­den­ta­mi na zaję­ciach z lite­ra­tu­ry afro­ame­ry­kań­skiej, wiem, jak głę­bo­kie korze­nie ma na Połu­dniu „tra­dy­cja” wyko­rzy­sty­wa­nia reli­gii chrze­ści­jań­skiej do obro­ny prak­tyk cał­ko­wi­cie sprzecz­nych z duchem Chrze­ści­jań­stwa. Naj­słyn­niej­szy autor z naszej listy lek­tur, Fre­de­rick Douglass, w swo­ich wspo­mnie­niach poświę­cił cały osob­ny roz­dział fał­szy­wej odmia­nie Chrze­ści­jań­stwa, za jaką uznał „reli­gię posia­da­czy nie­wol­ni­ków” (sla­ve­hol­ding reli­gion).  W 1845 roku Douglass posta­wił reli­gii Połu­dnia takie – jak się zda­je nadal aktu­al­ne oskar­że­nie: „(…) pomię­dzy Chrze­ści­jań­stwem tej zie­mi a Chrze­ści­jań­stwem Chry­stu­sa dostrze­gam naj­więk­szą z moż­li­wych róż­nic – tak wiel­ką, że jeśli ktoś uzna jed­ną z tych reli­gii za dobrą czy­stą i świę­tą, musi z koniecz­no­ści odrzu­cić dru­gą jako złą, nie­mo­ral­ną i pod­łą. Aby być przy­ja­cie­lem jed­nej, trze­ba z koniecz­no­ści stać się wro­giem dru­giej. Kocham czy­ste, poko­jo­we i spra­wie­dli­we Chrze­ści­jań­stwo Chry­stu­sa; dla­te­go wła­śnie nie­na­wi­dzę Chrze­ści­jań­stwa tej zie­mi, któ­re­go dome­ną są korup­cja, nie­wol­nic­two, biczo­wa­nie kobiet, pory­wa­nie dzie­ci, uprze­dze­nia i obłu­da. Napraw­dę, nie widzę powo­du – chy­ba że jest nim oszu­stwo – aby nazy­wać reli­gię tej zie­mi Chrze­ści­jań­stwem. Uwa­żam to za szczyt matac­twa, naj­zu­chwal­sze z kłamstw, naj­obrzy­dliw­sze z oszczerstw. (…) Napeł­nia mnie nie­wy­sło­wio­ny wstręt, kie­dy widzę, jak afi­szo­wa­nie się reli­gij­no­ścią idzie w parze ze strasz­li­wy­mi sprzecz­no­ścia­mi, któ­re zewsząd mnie ota­cza­ją. Mamy zło­dziei męż­czyzn wśród pasto­rów, biczu­ją­cych kobie­ty wśród misjo­na­rzy, pory­wa­czy dzie­ci wśród człon­ków kościo­ła. (…) Ci, któ­rzy bro­nią świę­to­ści rodzin­nych wię­zi roz­bi­ja­ją całe rodzi­ny – roz­łą­cza­ją mężów i żony, rodzi­ców i dzie­ci, sio­stry i bra­ci – zosta­wia­jąc puste cha­ty i opusz­czo­ne ogni­ska” [1].

W innych wspo­mnie­niach nie­wol­ni­czych autor­stwa kobie­ty, Har­riet Jacobs, moż­na zna­leźć opis kaza­nia, któ­re brzmi jak pier­wo­wzór wypo­wie­dzi Ses­sion­sa o Świę­tym Paw­le. Kaza­nie, któ­re opi­su­je Jacobs, mia­ło miej­sce pod­czas spe­cjal­ne­go nabo­żeń­stwa tuż po powsta­niu Nata Tur­ne­ra, kie­dy to wła­ści­cie­le plan­ta­cji posta­no­wi­li dać nie­wol­ni­kom „tyle nauki o reli­gii, ile by ich powstrzy­ma­ło od wymor­do­wa­nia swo­ich panów” [2]. Trud­no się dzi­wić, że w takich oko­licz­no­ściach całe kaza­nie opie­ra­ło się na jed­nym frag­men­cie zda­nia z … listów Świę­te­go Paw­ła wła­śnie: „Nie­wol­ni­cy, z czcią i bojaź­nią w pro­sto­cie ser­ca bądź­cie posłusz­ni waszym docze­snym panom, jak Chry­stu­so­wi”. Plan­ta­cyj­ny pastor zigno­ro­wał oczy­wi­ście dal­szą część tego same­go listu, w któ­rej Świę­ty Paweł naka­zu­je panom dobroć wobec nie­wol­ni­ków i przy­po­mi­na, że „Bóg nie ma wzglę­du na oso­by”. Jacobs była jed­ną z nie­wie­lu nie­wol­nic, któ­re tę pomi­nię­tą część mogły prze­czy­tać; nauka czy­ta­nia była zaka­za­na wśród nie­wol­ni­ków, cza­sem pod groź­bą śmier­ci.

Wspo­mnie­nia Jacobs war­to sobie przy­po­mnieć aku­rat teraz (nie­ste­ty, nie ist­nie­je ich pol­skie tłu­ma­cze­nie), bo opi­su­ją ame­ry­kań­ski sys­tem nie­wol­nic­twa z per­spek­ty­wy mat­ki, któ­ra – jak współ­cze­śni nie­le­gal­ni imi­gran­ci – żyje w nie­ustan­nym poczu­ciu zagro­że­nia roz­łą­ką z dzieć­mi. Jacobs posta­na­wia uciec z plan­ta­cji, bo nie potra­fi dłu­żej znieść mole­sto­wa­nia sek­su­al­ne­go ze stro­ny swo­je­go pana (oczy­wi­ście, zgod­nie z XIX-wiecz­ny­mi kon­wen­cja­mi lite­rac­ki­mi, nie pisze o tym wprost), ale żeby nie stra­cić dzie­ci chwy­ta się róż­nych pod­stę­pów. W koń­cu spę­dza sie­dem lat ukry­ta w komór­ce na stry­chu u swo­jej bab­ki. Pomiesz­cze­nie ma mniej wię­cej po trzy metry dłu­go­ści i sze­ro­ko­ści oraz zale­d­wie 90 cen­ty­me­trów wyso­ko­ści w naj­wyż­szym punk­cie. Jed­nak Jacobs woli takie życie niż kosz­mar plan­ta­cji i cie­szy się, że jest bli­sko dzie­ci; mimo że nie może się z nimi kon­tak­to­wać, sły­szy ich gło­sy i obser­wu­je ich zaba­wy przez szpa­rę w desce.

Wspo­mnie­nia Jacobs, wyda­ne w 1861 roku, dwa lata przed znie­sie­niem nie­wol­nic­twa, jak wie­le nar­ra­cji nie­wol­ni­ków spi­sy­wa­ne były z myślą o wspar­ciu dla ruchu abo­li­cjo­ni­stów. Mia­ły prze­ko­nać czy­tel­ni­ków, głów­nie bia­łych miesz­kań­ców Pół­no­cy, o okru­cień­stwie sys­te­mu nie­wol­nic­twa i zain­spi­ro­wać do zaan­ga­żo­wa­nia się w wal­kę o jego znie­sie­nie. Jacobs wie­lo­krot­nie zwra­ca się w swo­jej książ­ce wprost do bia­łych kobiet i pró­bu­je wzbu­dzić ich empa­tię poprzez odnie­sie­nia do wspól­ne­go doświad­cze­nia macie­rzyń­stwa. Na pod­sta­wie roli mat­ki Jacobs budu­je rów­nież swój moral­ny auto­ry­tet; wszyst­kie  dzia­ła­nia przed­sta­wia jako wyraz tro­ski o szczę­ście i bez­pie­czeń­stwo dzie­ci, pod­wa­ża­jąc w ten spo­sób  ste­reo­typ nie­dba­łej i roz­wią­złej nie­wol­ni­cy. Kry­tyk Ste­pha­nie Li twier­dzi, że poprzez te reto­rycz­ne zabie­gi macie­rzyń­stwo funk­cjo­nu­je w książ­ce Jacobs jako „for­ma opo­ru” (mother­ho­od as resi­stan­ce) [3].

Podob­ną for­mę opo­ru wyko­rzy­sta­ła do wal­ki z nie­wol­nic­twem Har­riet Beecher Sto­we w słyn­nej Cha­cie wuja Toma. Sto­we – mat­ka sze­ścior­ga dzie­ci, z któ­rych jed­no zmar­ło na cho­le­rę w wie­ku osiem­na­stu mie­się­cy – stwo­rzy­ła w swo­jej gło­śnej powie­ści jed­ną z naj­bar­dziej iko­nicz­nych posta­ci matek w kul­tu­rze ame­ry­kań­skiej. Jest nią nie­wol­ni­ca Eli­za despe­rac­ko ratu­ją­ca swo­je­go syn­ka Harry’ego przed han­dla­rza­mi nie­wol­ni­ków. Sce­na uciecz­ki Eli­zy i Harry’ego przed goń­czy­mi psa­mi poprzez zamar­z­nię­tą rze­kę Ohio, jak­kol­wiek melo­dra­ma­tycz­nie prze­ry­so­wa­na, poru­szy­ła czy­tel­ni­ków na całym świe­cie i zosta­ła roz­po­wszech­nio­na w milio­nach kopii na rysun­kach, w przed­sta­wie­niach teatral­nych, a póź­niej tak­że w fil­mach. Jeśli wie­rzyć legen­dzie, któ­ra gło­si, że Cha­ta wuja Toma wywo­ła­ła woj­nę sece­syj­ną, moż­na poku­sić się o stwier­dze­nie, że macie­rzyń­stwo uoso­bio­ne w posta­ci Eli­zy było jed­ną z sił, któ­re popchnę­ły Pół­noc do odrzu­ce­nia nie­wol­nic­twa.

Przy­znam, że czy­ta­jąc pra­so­we arty­ku­ły o dra­ma­tach rodzin roz­dzie­la­nych siłą na gra­ni­cy USA/Meksyk, czę­sto mia­łam przed ocza­mi uję­cia Eli­zy i Harry’ego z fil­mo­wej wer­sji Cha­ty w reży­se­rii Harry’ego Pol­lar­da [4]. Zasta­na­wia­łam się nawet, czy jakaś sce­na z tego fil­mu nie poja­wi się w mediach spo­łecz­no­ścio­wych; być może ta, w któ­rej han­dla­rze nie­wol­ni­ków odcią­ga­ją Harry’ego od mat­ki na przy­nę­tę z cukier­ków. (Z tą wła­śnie sce­ną sko­ja­rzy­ły mi się opi­sy nie­któ­rych współ­cze­snych meto­dy rzą­do­wej agen­cji ICE – Immi­gra­tion and Custom Enfor­ce­ment.) Ale sen­ty­men­ta­lizm Cha­ty wuja Toma, słusz­nie od lat kry­ty­ko­wa­ny, nie jest już odpo­wied­nim nośni­kiem spo­łecz­ne­go pro­te­stu. Zamiast kadrów z Eli­zą, kil­ka­krot­nie na Face­bo­oku poja­wi­ła się więc poniż­sza suro­wa ryci­na, przed­sta­wia­ją­ca aukcję nie­wol­ni­ków:

jakubik-ilustracja-macierzynstwo-kontra-trump

Na face­bo­oko­wej stro­nie afro­ame­ry­kań­skiej gru­py Woke Folks rysu­nek opa­trzo­no nastę­pu­ją­cym komen­ta­rzem: „Kie­dy ludzie mówią, że poli­ty­ka oddzie­la­nia rodzi­ców od dzie­ci, któ­rą sto­su­je Trump na gra­ni­cy z Mek­sy­kiem jest ‘nie-ame­ry­kań­ska’, zapo­mi­na­ją, że te prak­ty­ki są wła­śnie bar­dzo ame­ry­kań­skie i mają swo­ją histo­rię”. Napis nad rysun­kiem przy­po­mi­na: „To nasza histo­ria”.

Za trzy tygo­dnie wró­cę z dzieć­mi z waka­cji w Pol­sce do nasze­go domu w Ame­ry­ce i do wytę­sk­nio­nych pan­ca­kes z syro­pem klo­no­wym. Wró­ci­my w wyjąt­ko­we miej­sce. Nasze hrab­stwo Lan­ca­ster w zeszłym roku na moment sta­ło się sław­ne, kie­dy BBC poda­ło, że z całych Sta­nów Zjed­no­czo­nych to wła­śnie u nas miesz­ka sta­ty­stycz­nie naj­wię­cej uchodź­ców na gło­wę jed­ne­go rezy­den­ta. BBC tłu­ma­czy ten układ tra­dy­cyj­ną przy­chyl­no­ścią lokal­sów wobec obcych, któ­ra wywo­dzi się podob­no z tra­dy­cji reli­gij­nych – ducho­we­mu życiu w tej oko­li­cy nada­ją ton poko­jo­wo nasta­wie­ni Ami­sze, Meno­ni­ci i Kwa­krzy. W nad­rzecz­nym mia­stecz­ku Colum­bia, 15 mil od moje­go domu, według miej­sco­wych opo­wie­ści, Kwa­krzy we współ­pra­cy z wol­ny­mi Afro­ame­ry­ka­na­mi stwo­rzy­li pierw­szą sta­cję słyn­nej kolei pod­ziem­nej (under­gro­und rail­ro­ad): sys­te­mu bez­piecz­nych domów, kry­jó­wek i pomoc­ni­ków, dzię­ki któ­rym zbie­gli nie­wol­ni­cy prze­do­sta­wa­li się na Pół­noc i do Kana­dy. Bar­dzo chcę wie­rzyć, że wła­śnie w naszym hrab­stwie moż­na zoba­czyć praw­dzi­we Chrze­ści­jań­stwo; doświad­czy­łam go bez­po­śred­nio sześć lat temu, kie­dy wier­ni z obce­go kościo­ła zor­ga­ni­zo­wa­li dla mnie pomoc, gdy jako tym­cza­so­wa samot­na mat­ka rodzi­łam cór­kę. (Mąż nie mógł dostać wizy.)

Nie­ste­ty, moja wia­ra waha się tro­chę, odkąd w 2016 roku wybo­ry w moim hrab­stwie wygrał Trump. Mimo to, kie­dy przez Ame­ry­kę prze­ta­cza się fala obu­rze­nia wobec prak­ty­ki roz­dzie­la­nia rodzin, mam nadzie­ję, że moi sąsie­dzi oprzy­tom­nie­ją, że koło histo­rii zakrę­ci się jesz­cze moc­niej i że w moje bliż­sze oraz dal­sze ame­ry­kań­skie oko­li­ce powró­ci ta lep­sza część histo­rii USA – ta, w któ­rej macie­rzyń­stwo jako for­ma opo­ru wygra­ło z nie­spra­wie­dli­wy­mi i okrut­ny­mi pra­wa­mi. Mam oczy­wi­ście na myśli macie­rzyń­stwo jako figu­rę ozna­cza­ją­cą tro­skę nie tyl­ko o wła­sne dzie­ci, ale też dzie­ci cudze i w ogó­le wszyst­kich słab­szych oraz dys­kry­mi­no­wa­nych. Takie wła­śnie macie­rzyń­stwo prak­ty­ko­wa­li kie­dyś 15 mil od moje­go domu twór­cy under­gro­und rail­ro­ad, nie­za­leż­nie od tego, czy byli mat­ka­mi, ojca­mi czy oso­ba­mi bez­dziet­ny­mi.


Przy­pi­sy:
[1] Fre­de­rick Douglass, Nar­ra­ti­ve of the Life of Fre­de­rick Douglass, 1845. Frag­ment w moim prze­kła­dzie.
[2] Har­riet Jacobs, Inci­dents in the Life of a Sla­ve Girl, 1861. Frag­ment w moim prze­kła­dzie.
[3] Ste­pha­nie Li, Mother­ho­od as Resi­stan­ce in Har­riet Jacob­s’s “Inci­dents in the Life of a Sla­ve Girl”, „Lega­cy: A Jour­nal of Ame­ri­can Women Wri­ters” 2006, Vol. 23, No. 1.
[4] Sce­ny z tego fil­mu moż­na zoba­czyć w inter­ne­to­wym archi­wum Unc­le Tom’s Cabin & Ame­ri­can Cul­tu­re: http://utc.iath.virginia.edu/onstage/films/mv27hp.html. Film Pol­lar­da, wyemi­to­wa­ny w 1927 roku, był popu­lar­ny tak­że w Pol­sce.