05/08/19

Matka patrzy na amerykańskie obozy Straży Granicznej

Katarzyna Jakubiak

Strona cyklu

Obce stany
Katarzyna Jakubiak

Pisarka, tłumaczka, naukowczyni i pedagożka. Wykłada literaturę i pisanie na Millersville University w Pensylwanii. Naukowo zajmuje się głównie literaturą diaspory afrykańskiej i jej międzynarodową recepcją oraz zagadnieniami przekładu. Laureatka nagrody „Literatury na Świecie” (2006) za przekład tomu wierszy Yusefa Komunyaki Pochwała miejsc ciemnych. Autorka zbioru opowiadań Nieostre widzenia (Biuro Literackie, 2012) nominowanego do Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus oraz Nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia. Od ponad 20 lat mieszka w USA, w tym przez ostatnie 15 lat w hrabstwie Lancaster w Pensylwanii.

Koń­czy się rok aka­de­mic­ki, a moje głów­ne zada­nie na począ­tek lata nale­ży do cał­ko­wi­cie nie-aka­de­mic­kich reje­strów. Prze­pra­szam, jeśli wzbu­dzę czyjś nie­smak, ale muszę nauczyć moje­go syn­ka korzy­stać z toa­le­ty. Pod­czas seme­stral­ne­go zabie­ga­nia moje doryw­cze pró­by naucze­nia go tej umie­jęt­no­ści zakoń­czy­ły się klę­ską. Dla­te­go ucie­kam się do popu­lar­nej trzy­dnio­wej meto­dy autor­stwa samo­zwań­czej Kró­lo­wej od Noc­ni­ków (Queen of Pot­ty Tra­ining), któ­ra radzi tak: Muszę mieć trzy dni wol­ne od wszyst­kich innych zajęć – zawo­do­wych i domo­wych, jak goto­wa­nie czy sprzą­ta­nie. Nie mogę wycho­dzić z domu. Przez cały czas nie mogę odstę­po­wać syn­ka na krok i mam być zawsze czuj­na, aby w razie „zewu natu­ry” zare­ago­wać natych­miast i porwać go na noc­nik.

A więc po dwu­ty­go­dnio­wym mara­to­nie spraw­dza­nia stu­denc­kich prac seme­stral­nych, po dniach wypeł­nio­nych czy­ta­niem tez o post­ko­lo­nia­liź­mie, femi­niź­mie, mark­siź­mie i inter­tek­stu­al­no­ści, mam spę­dzić trzy dni w poko­ju zabaw moich dzie­ci – któ­ry nazy­wa­my sun­ro­omem– przy­kle­jo­na do syn­ka i wsłu­cha­na w jego potrze­by. Wła­ści­wie nie jest to nie­mi­ła odmia­na. Mąż zabie­ra star­szą cór­kę na spe­cjal­ne „wyj­ście”, a ja wpa­dam w wir dzie­cię­cej zaba­wy. Odgry­wa­my z syn­kiem pre­hi­sto­rycz­ne sce­ny pla­sti­ko­wy­mi dino­zau­ra­mi; lepi­my dino­zau­ry (oraz reki­ny i żół­wie) z pla­ste­li­ny; poma­gam mu mie­szać far­by na pla­sti­ko­wej pale­cie, kie­dy malu­je sce­ny z epo­ki dino­zau­rów na kar­to­nie. Od cza­su do cza­su bie­gnie­my do toa­le­ty. Jeśli zdą­ży­my, nagra­dzam go naklej­ka­mi, któ­re przy­kle­ja­my do plan­szy z … dino­zau­ra­mi oczy­wi­ście. Jeśli przy­bie­ga­my za póź­no, w kącie łazien­ki powięk­sza się ster­ta brud­nych ubrań.

Po jed­nym dniu spę­dzo­nym w taki spo­sób, nie wytrzy­mu­ję i wbrew zaka­zo­wi sprzą­ta­nia, wyda­ne­mu przez Kró­lo­wą od Noc­ni­ków, posta­na­wiam zapro­wa­dzić ład wśród zaba­wek wsun­ro­omie, o któ­rym marzę od stycz­nia. Wysy­pu­ję zawar­tość pude­łek z zabaw­ka­mi na pod­ło­gę. Wypa­da­ją urwa­ne kół­ka samo­cho­dzi­ków, poje­dyn­cze puz­zle, kawał­ki ogo­nów nie­zi­den­ti­fi­ko­wa­nych gumo­wych zwie­rząt. Przez jakiś czas, przy­tło­czo­na wie­lo­ścią rze­czy, sie­dzę wśród tego cha­osu, jak na zaję­ciach z medy­ta­cji, jak­bym pró­bo­wa­ła uło­żyć przed­mio­ty w logicz­ne związ­ki siłą same­go spoj­rze­nia. Widzę zbio­ro­wi­sko dro­bia­zgów, a w jego cen­trum dziec­ko, któ­re muszę porwać w ramio­na dokład­nie wte­dy, kie­dy wyczu­ję, że tego potrze­bu­je. Ale widzę też, jak bar­dzo moja mat­czy­na noc­ni­ko­wo-dino­zau­ro­wa sie­lan­ka róż­ni się od tego, co dzie­je się na świe­cie poza naszym sło­necz­nym poko­jem.

*

Poza tym poko­jem, w któ­rym sie­dzę przez trzy dni dobro­wol­nie uwię­zio­na, uwa­ga świa­ta, jak się wyda­je, też sku­pia się na dzie­ciach. W ame­ry­kań­skich pod­ca­stach i wia­do­mo­ściach z Pol­ski, któ­rych słu­cham, kie­dy synek już śpi, nie­ustan­nie mówi się o dzie­ciach. Dzie­ciach mor­do­wa­nych, dzie­ciach mole­sto­wa­nych, dzie­ciach-uchodź­cach. W ame­ry­kań­skich ser­wi­sach infor­ma­cyj­nych domi­nu­je wła­śnie temat dzie­ci prze­trzy­my­wa­nych w nie­ludz­kich warun­kach w obo­zie Stra­ży Gra­nicz­nej w Clint w Tek­sa­sie. Przez te wszyst­kie dni, któ­re spę­dzam z syn­kiem przy boku, histo­rie tam­tych dzie­ci cało­do­bo­wo toczą się w tle naszych bez­tro­skich zabaw. Nie­ste­ty, jest to zna­jo­me tło. Rok temu pisa­łam już prze­cież tekst na podob­ny temat (Macie­rzyń­stwo kon­tra Trump). Po zeszło­rocz­nych pro­te­stach prze­ciw­ko poli­ty­ce „zera tole­ran­cji”, prak­ty­kę roz­dzie­la­nia rodzin miał zakoń­czyć miło­sier­ny pre­zy­denc­ki dekret. Ale oka­zu­je się, że nic się nie skoń­czy­ło. Dekret moż­na obejść, powo­łu­jąc się na „wyjąt­ko­we przy­pad­ki”, do któ­rych zali­cza się na przy­kład nie­ko­niecz­nie udo­wod­nio­ną przy­na­leż­ność rodzi­ca do gan­gu, cho­ro­bę rodzi­ca, a nawet sytu­acje, kie­dy dziec­ku towa­rzy­szy ciot­ka albo wujek.

W rela­cje z obo­zu w Clint nie­mal trud­no uwie­rzyć: Dzie­ci od nie­mow­la­ków po nasto­lat­ki stło­czo­ne w celach, śpią­ce na beto­nie pod folia­mi ter­micz­ny­mi, przy jarze­niów­kach świe­cą­cych 24 godzi­ny na dobę, w ubra­niach nie­zmie­nia­nych od wie­lu tygo­dni, pozba­wio­ne dostę­pu do mydła, pasty do zębów i pie­luch. Głod­ne, bo wszy­scy dosta­ją te same por­cje jedze­nia nie­za­leż­nie od wie­ku; codzien­nie to samo: płat­ki owsia­ne instant na śnia­da­nie, zup­ka chiń­ska na lunch, bur­ri­to z mro­żon­ki na obiad i her­bat­ni­ki na deser. Nasto­let­nie mat­ki nie mają moż­li­wo­ści umy­cia bute­lek do kar­mie­nia nie­mow­la­ków. Star­sze dzie­ci, już nawet sied­mio­let­nie, zmu­sza się do opie­ko­wa­nia dwu- i trzy­lat­ka­mi, nawet jeśli nie są ze sobą spo­krew­nio­ne. Nie nad­zo­ru­ją ich doro­śli. Podob­no małym więź­niom wol­no wycho­dzić na spa­ce­ry przed budyn­ka­mi, ale na zewnątrz panu­je ponad czter­dzie­sto­stop­nio­wy upał. Za to w nocy w środ­ku jest tak zim­no, że dzie­ci nazy­wa­ją te pomiesz­cze­niahie­le­ras − chłod­nie.

Trze­ba tu zazna­czyć, że fatal­ne warun­ki pano­wa­ły w obo­zach Stra­ży Gra­nicz­nej jesz­cze za pre­zy­den­tu­ry Oba­my. Jed­nak pod rzą­da­mi Trum­pa czas prze­by­wa­nia dzie­ci w tych obo­zach znacz­nie się wydłu­żył. Obec­ny rząd USA posta­wił poten­cjal­nym spon­so­rom dzie­ci dodat­ko­we wyma­ga­nia (na przy­kład wymóg skła­da­nia odci­sków pal­ców przez wszyst­kie oso­by zamiesz­ku­ją­ce gospo­dar­stwo domo­we spon­so­ra); roz­pa­try­wa­nie poszcze­gól­nych przy­pad­ków trwa więc dłu­żej. Wzro­sła też licz­ba zatrzy­my­wa­nych osób, bo imi­gran­tom z Połu­dnia ogra­ni­cza się moż­li­wość legal­ne­go wystę­po­wa­nia o azyl. W rezul­ta­cie w obo­zach, takich jak Clint, któ­re w zało­że­niu zbu­do­wa­no dla mak­si­mum 106. doro­słych osób (głów­nie męż­czyzn), prze­by­wa­ło jesz­cze w czerw­cu trzy­krot­nie wię­cej dzie­ci. Dzie­ci miesz­ka­ły w tych warun­kach przez wie­le tygo­dni, cho­ciaż prze­pi­sy naka­zu­ją, żeby niko­go, nawet doro­słych, nie prze­trzy­my­wać tam dłu­żej niż 72 godzi­ny (chy­ba że wystą­pią „wyjąt­ko­we oko­licz­no­ści”).

Ude­rza mnie pew­na zbież­ność: 72 godzi­ny to dokład­nie tyle, ile zgod­nie z meto­dą Kró­lo­wej od Noc­ni­ków prze­zna­czy­łam moje­mu syn­ko­wi na wyj­ście z pie­luch. Góry zabru­dzo­nych ubrań, któ­re przez ten czas codzien­nie noszę do pra­nia aż zbyt dobrze dzia­ła­ją mi na wyobraź­nię. Wyobra­żam sobie te dwu- i trzy­lat­ki po wie­lu tygo­dniach wciąż w tych samych ubra­niach, w któ­rych prze­kro­czy­ły gra­ni­cę. Pozba­wio­ne mydła i pie­luch. Elo­ra Mukher­jee, praw­nicz­ka, któ­ra odwie­dzi­ła Clint, w wywia­dzie dla „The Atlan­tic” przy­zna­ła, że przez wszech­obec­ny smród trud­no było jej roz­ma­wiać z dzieć­mi tak, jak zwy­kle to robi w podob­nych przy­pad­kach: bli­sko, intym­nie, żeby je ośmie­lić i zachę­cić do mówie­nia.

*

Kon­gres­men­ka Ale­xan­dra Oca­sio-Cor­tez nazwa­ła obo­zy Stra­ży Gra­nicz­nej „obo­za­mi kon­cen­tra­cyj­ny­mi”, wywo­łu­jąc tym obu­rze­nie nie­któ­rych Repu­bli­ka­nów i burz­li­wą dys­ku­sję na Twit­te­rze. Ale wie­le osób popar­ło jej sta­no­wi­sko, m.in. Geo­r­ge Takei, były aktor seria­lu Star Trek, napi­sał: „Wiem, czym są obo­zy kon­cen­tra­cyj­ne. Byłem w dwóch, w Ame­ry­ce. I tak, teraz też mamy w Ame­ry­ce takie obo­zy”. Po ata­ku na Pearl Har­bor Takei jako dziec­ko razem z rodzi­ca­mi prze­trzy­my­wa­ny był w obo­zach zor­ga­ni­zo­wa­nych dla wszyst­kich oby­wa­te­li ame­ry­kań­skich japoń­skie­go pocho­dze­nia tyl­ko dla­te­go, że nale­że­li do tej samej rasy, co wróg. W ame­ry­kań­skich pod­ręcz­ni­kach histo­rii naj­czę­ściej okre­śla się te japoń­skie obo­zy „obo­za­mi inter­no­wa­nia”. Takei uwa­ża, że to eufe­mizm, podob­nie jak ofi­cjal­ne nazwy tego, co przy­go­to­wał obec­ny rząd dla imi­gran­tów z Połu­dnia. Dzien­ni­karz NBC News Andi Zeisler zauwa­żył, że ter­min „obóz kon­cen­tra­cyj­ny” ozna­cza miej­sce prze­trzy­my­wa­nia bez wyro­ku sądu i w cięż­kich warun­kach człon­ków jakiejś gru­py mniej­szo­ścio­wej, któ­rą rów­no­cze­śnie demo­ni­zu­je się w dys­kur­sie publicz­nym. Ta defi­ni­cja bar­dzo dobrze pasu­je do sytu­acji przy połu­dnio­wej gra­ni­cy USA.

Ale dys­ku­sja o wła­ści­wej ter­mi­no­lo­gii odwra­ca tyl­ko uwa­gę od sed­na spra­wy. Oczy­wi­ście, nikt raczej nie wąt­pi, że w odróż­nie­niu od nazi­stow­skich obo­zów śmier­ci celem ame­ry­kań­skich obo­zów Stra­ży Gra­nicz­nej nie jest „uśmiercanie”przetrzymywanych tam dzie­ci. Fak­ty jed­nak są takie, że w cią­gu ostat­nie­go roku z powo­du warun­ków sprzy­ja­ją­cych epi­de­miom, bra­ku wykwa­li­fi­ko­wa­ne­go per­so­ne­lu i utrud­nio­ne­go dostę­pu do opie­ki medycz­nej sied­mio­ro dzie­ci odda­nych w kura­te­lę Stra­ży Gra­nicz­nej zmar­ło. W naj­dra­ma­tycz­niej­szym przy­pad­ku sied­mio­let­nią Jaklin wie­zio­no auto­bu­sem 145 kilo­me­trów do inne­go obo­zu, cho­ciaż jej ojciec jesz­cze przed odjaz­dem powia­do­mił straż­ni­ków, że dziec­ko jest cho­re. Po przy­by­ciu na miej­sce pół­to­rej godzi­ny cze­ka­ła na pomoc medycz­ną.

Kry­zys przy połu­dnio­wej gra­ni­cy, spo­wo­do­wa­ny zwięk­szo­ną ilo­ścią migru­ją­cych rodzin trwa co naj­mniej od paź­dzier­ni­ka ubie­głe­go roku. Mimo to rząd ame­ry­kań­ski zro­bił nie­wie­le, aby popra­wić warun­ki, w któ­rych prze­trzy­mu­je się imi­gran­tów (zarów­no dzie­ci, jak i doro­słych). Jak poda­je „The New York Times”,urzędnicy Depar­ta­men­tu Bez­pie­czeń­stwa Wewnętrz­ne­go (Home­land Secu­ri­ty) w nie­ofi­cjal­nych roz­mo­wach tłu­ma­czą, że lep­sze warun­ki zachę­ci­ły­by kolej­ne fale imi­gran­tów. W pod­tek­ście ozna­cza to, że złe warun­ki mają ich odstra­szać. Jed­nak póki co ten spo­sób nie dzia­ła. A nawet jeśli zacznie dzia­łać, sku­tecz­ność tej poli­ty­ki nie jest war­ta życia dzie­ci.

Ame­ry­kań­skie pra­wo chro­ni dzie­ci oby­wa­te­li i rezy­den­tów USA. Za zanie­dba­nia takie, jakich dopu­ści­ła się Straż Gra­nicz­na w cią­gu minio­ne­go roku, rodzi­com w Ame­ry­ce zwy­kle odbie­ra się dzie­ci. Nic nie może uspra­wie­dli­wić trak­to­wa­nia dzie­ci imi­gran­tów według cał­ko­wi­cie innych stan­dar­dów.

Przy­znam, że zanim jesz­cze wybu­chła awan­tu­ra o ter­mi­no­lo­gię, mi samej donie­sie­nia o warun­kach w Clint przy­po­mnia­ły sce­nę z opo­wia­da­nia Borow­skie­go Pro­szę pań­stwa do gazu, któ­re aku­rat w maju oma­wia­łam ze stu­den­ta­mi. Tę strasz­ną sce­nę, w któ­rej obo­zo­wy kapo rzu­ca pła­czą­ce dziec­ko na cię­ża­rów­kę z więź­nia­mi prze­zna­czo­ny­mi do gazu. Być może nie jest to ade­kwat­ne porów­na­nie, ale sam fakt, że podob­ne sko­ja­rze­nia nasu­wa­ją się wie­lu obser­wa­to­rom, jest wskaź­ni­kiem dzie­ją­ce­go się zła. Dzien­ni­karz naro­do­we­go radia NPR, któ­ry roz­ma­wiał z George’em Takei’em o twit­te­ro­wej woj­nie o ter­mi­no­lo­gię stwier­dził: „Nie mogę uwie­rzyć, że w ogó­le spie­ra­my się o to, do jakie­go stop­nia dzia­ła­nia nasze­go rzą­du przy­po­mi­na­ją rzą­dy Nazi­stów”.

*

A tym­cza­sem nie­sie­my „kosze oli­wek i cytryn/ (…) w weso­łym gwa­rze”, jak pisał Miłosz w „Cam­po di Fio­ri”. Moje 72 godzi­ny pod pano­wa­niem Kró­lo­wej od Noc­ni­ków dobie­gły koń­ca. Mój syn, już ucy­wi­li­zo­wa­ny, nadal rysu­je dino­zau­ry. Dino­zau­ry i inne pre­hi­sto­rycz­ne stwo­rze­nia to na razie limit tego, co on i jego star­sza sio­stra wie­dzą o histo­rii świa­ta. Jacy z nas szczę­ścia­rze, myślę, że jako rodzi­na może­my pozo­sta­wać z naszy­mi dzieć­mi w pre­hi­sto­rii! Tam­te rodzi­ny imi­gran­tów wpa­dły w try­by innej histo­rii, takiej, któ­ra mia­ła nie powtó­rzyć się już „nigdy wię­cej”. Na rysun­kach dzie­ci, któ­re ostat­nio poka­za­li mediom pedia­trzy zaj­mu­ją­cy się pacjen­ta­mi wypusz­czo­ny­mi już spod opie­ki Stra­ży Gra­nicz­nej, widać ludzi za kra­ta­mi. I małe posta­cie leżą­ce na zie­mi pod bia­ły­mi kwa­dra­ta­mi, nad któ­ry­mi góru­ją groź­ni straż­ni­cy.


Przy pisa­niu tek­stu korzy­sta­łam z nastę­pu­ją­cych mate­ria­łów z mediów ame­ry­kań­skich: