15/07/19

Między proroctwem a apokalipsą

Tadeusz Pióro

Strona cyklu

Cykl na nowo
Tadeusz Pióro

Urodzony 15 marca 1960 roku w Warszawie. Poeta, tłumacz, felietonista. W roku 1993 obronił doktorat na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley (o twórczości Jamesa Joyce'a i Ezry Pounda). Do roku 1997 wykładał na Southern Methodist University w Dallas, obecnie adiunkt anglistyki w Instytucie Anglistyki. W latach 2000-2005 felietonista kulinarny „Przekroju”, oraz miesięcznika „Pani” (w latach 2005-2013). Redaktor naczelny „Dwukropka” (2002-2003). Mieszka w Warszawie.

Tho­mas Pyn­chon uro­dził się w Glen Cove pod Nowym Jor­kiem 8 maja 1937 roku.  Był potom­kiem zna­ne­go rodu, jego przod­ko­wie osie­dli­li się w Nowej Anglii już w roku 1630. Choć byli to, rzecz jasna, Pury­ta­nie, Pyn­chon wycho­wał się w rodzi­nie kato­lic­kiej. Jego ojciec był inży­nie­rem i lokal­nym dzia­ła­czem Par­tii Repu­bli­kań­skiej, mat­ka – pie­lę­gniar­ką. W wie­ku szes­na­stu lat ukoń­czył szko­łę śred­nią i roz­po­czął stu­dia na wydzia­le fizy­ki Uni­wer­sy­te­tu Cor­nel­la, lecz po dwóch latach prze­rwał je, by odbyć służ­bę woj­sko­wą w mary­nar­ce wojen­nej. Dwa lata póź­niej wró­cił na Cor­nell, lecz zmie­nił spe­cja­li­za­cję na angli­stycz­ną. W roku 1960 pod­jął pra­cę w zakła­dach Boein­ga w Seat­tle, pole­ga­ją­cą na pisa­niu tek­stów do wewnętrz­nych biu­le­ty­nów tej fabry­ki. Poza samo­lo­ta­mi pro­du­ko­wa­no w niej rakie­ty bali­stycz­ne Minu­te­man, a o zwią­za­nych z nimi pra­cach i bada­niach pisał swo­je tek­sty mło­dy Pyn­chon. Dwa lata póź­niej zre­zy­gno­wał z posa­dy i prze­niósł się do Mek­sy­ku. W 1963 roku uka­za­ła się jego pierw­sza powieść V. Dal­sze losy jej auto­ra nie są już tak dobrze udo­ku­men­to­wa­ne, zna­my je głów­nie z rela­cji jego zna­jo­mych, utrwa­lo­nych w fil­mie Jour­ney into the Mind of P, incy­den­tal­nych „prze­cie­ków”, oraz „wywia­dow­czej” dzia­łal­no­ści kil­ku tro­pi­cie­li poczy­nań Pyn­cho­na, publi­ku­ją­cych swo­je zna­le­zi­ska w inter­ne­cie [1].

W poło­wie lat 60. Pyn­chon osiadł w Kali­for­nii. Tam powsta­ły powie­ści 49 idzie pod mło­tek (1966),Tęcza gra­wi­ta­cji (1973)  i  – być może – Vine­land(1990 – choć co naj­mniej rok przed publi­ka­cją tej ostat­niej Pyn­chon miesz­kał już w Nowym Jor­ku). Akcja Wady ukry­tej (2009) roz­gry­wa się w Los Ange­les, rów­nież w tym mie­ście dobie­ga­ją koń­ca fabu­ły Tęczy gra­wi­ta­cji i Aga­inst the Day  (2006). Jest więc Kali­for­nia istot­nym źró­dłem realiów i mitów dla całej twór­czo­ści Pyn­cho­na. Mitów zwią­za­nych przede wszyst­kim z prze­my­słem roz­ryw­ko­wym, czy­li Hol­ly­wo­od i tele­wi­zją, realiów głów­nie oby­cza­jo­wych i poli­tycz­nych, choć rów­nie dobrze mogli­by­śmy ten podział odwró­cić, wią­żąc realia wła­śnie z prze­my­słem roz­ryw­ko­wym. Nie umniej­sza­jąc ska­li dzia­łal­no­ści opo­zy­cyj­nej pro­wa­dzo­nej w innych sta­nach, to Kali­for­nii nale­ży przy­znać rolę wio­dą­cą w sprze­ci­wie wobec repre­syj­nych dzia­łań władz, skie­ro­wa­nych prze­ciw­ko wszel­kie­go rodza­ju „nie­po­kor­nym”, a jed­no­cze­śnie wobec woj­ny w Wiet­na­mie i, bar­dziej ogól­nie, impe­rial­nej poli­ty­ce zagra­nicz­nej USA. Hipi­sow­ski styl życia, roz­po­wszech­nio­ny zwłasz­cza w Kali­for­nii w koń­cu lat 1960. i począt­ku następ­nej deka­dy, wyróż­niał się mię­dzy inny­mi pale­niem mari­hu­any, nie­kie­dy rytu­al­nie naboż­nym, czę­ściej – po pro­stu nało­go­wym. Wzra­sta­ła rów­nież popu­lar­ność halu­cy­no­ge­nów, szcze­gól­nie LSD. Wia­do­mo z róż­nych rela­cji, że Pyn­chon palił na potę­gę, zaś nie­któ­re pas­su­sy Tęczy gra­wi­ta­cji suge­ro­wać mogą, iż nie­ob­ce było mu dzia­ła­nie LSD [2]. Wyda­je się, że ten były żoł­nierz mary­nar­ki wojen­nej, były pra­cow­nik prze­my­słu zbro­je­nio­we­go, zatrud­nio­ny nie­gdyś przy pro­duk­cji rakiet słu­żą­cych do prze­no­sze­nia gło­wic jądro­wych, swój żywioł wła­ści­wy zna­lazł w śro­do­wi­sku kali­for­nij­skiej kontr­kul­tu­ry.

Doświad­cze­nia ze służ­by woj­sko­wej oraz pra­cę w zakła­dach Boein­ga wyko­rzy­stał Pyn­chon przy pisa­niu V. oraz Tęczy gra­wi­ta­cji, choć w każ­dej z tych powie­ści w zupeł­nie inny spo­sób. Żeby zro­zu­mieć, a przy­naj­mniej „wczuć się” w realia związ­ków życia Pyn­cho­na z jego twór­czo­ścią, związ­ków zwy­cza­jo­wo sygna­li­zo­wa­nych we wstę­pach do takie­go, jak niniej­szy, zbio­ru ese­jów, star­czyć muszą szcząt­ko­we infor­ma­cje, któ­re wła­śnie przed­sta­wi­łem. Nie­mniej jed­nak na ich pod­sta­wie moż­na sfor­mu­ło­wać kil­ka istot­nych roz­po­znań. Ósme uro­dzi­ny Tho­ma­sa Pyn­cho­na zbie­gły się z dniem kapi­tu­la­cji Trze­ciej Rze­szy. Wstą­pił do woj­ska na ochot­ni­ka, być może za spra­wą mili­ta­ry­stycz­nie poję­te­go wycho­wa­nia w duchu patrio­tycz­nym, choć rów­nie dobrze mógł to być spo­sób na dar­mo­we podró­żo­wa­nie do dale­kich kra­jów. Jed­nak służ­ba w mary­nar­ce musia­ła go roz­cza­ro­wać, sko­ro przed­sta­wia życie codzien­ne mary­na­rzy oraz ich samych w nie­po­chleb­ny spo­sób, zarów­no w V., jak i wcze­śniej­szych opo­wia­da­niach, a nawet w Tęczy gra­wi­ta­cji, w któ­rej powra­ca mary­narz „Pig” Bodi­ne, lada­co, pijak i urwi­po­łeć. Nie wda­jąc się w sys­te­mo­wą kry­ty­kę woj­sko­wej biu­ro­kra­cji i zwią­za­nej z nią korup­cji –  dwa lata wcze­śniej zro­bił to Joseph Hel­ler w Para­gra­fie 22– Pyn­chon ogra­ni­cza się do paru szcze­gó­łów, ato­li „świe­tli­stych” („lumi­no­us deta­ils”, jak nazy­wał wie­le mówią­ce deta­le Ezra Pound), żeby przed­sta­wić z grub­sza taki sam, jak u Hel­le­ra, obraz ame­ry­kań­skie­go woj­ska. Dla patrio­tycz­nie, być może ide­ali­stycz­nie uspo­so­bio­ne­go mło­dzień­ca, czas spę­dzo­ny w mary­nar­ce wojen­nej mógł być naj­waż­niej­szym eta­pem doj­rze­wa­nia, czy­li utra­ty złu­dzeń. Zresz­tą „Pig”, czy­li „świn­tuch”, Bodi­ne, nie jest posta­cią jed­no­znacz­nie nega­tyw­ną; już w opo­wia­da­niu Low­lands(1960) jawi się jako oswo­bo­dzi­ciel głów­ne­go boha­te­ra z ogłu­pia­ją­cej, miesz­czań­skiej egzy­sten­cji. Mogło­by z tego wyni­kać, że mło­dzień­cze roz­cza­ro­wa­nie Pyn­cho­na porząd­ka­mi panu­ją­cy­mi w woj­sku prze­kształ­ci­ło się w podziw dla sprze­ci­wu, wręcz czyn­ne­go bun­tu prze­ciw­ko ogłu­pia­ją­cej, mili­tar­nej biu­ro­kra­cji, jak rów­nież temu, co za nią stoi, czy­li pseu­do-patrio­tycz­nej ide­olo­gii, któ­rej celem jest oklu­zja roli prze­my­słu zbro­je­nio­we­go w zim­no­wo­jen­nej poli­ty­ce USA [3].

Jeśli przy­jąć taki tok rozu­mo­wa­nia, Tęczę gra­wi­ta­cjinale­ża­ło­by odczy­tać jako ale­go­rycz­ną kry­ty­kę takiej wła­śnie ide­olo­gii, zaś umiesz­cze­nie akcji powie­ści u kre­su dru­giej woj­ny świa­to­wej mia­ło­by dodać tej ale­go­rii mocy, albo­wiem ten sam zespół nie­miec­kich naukow­ców, któ­ry pra­co­wał nad rakie­tą V2, został prze­nie­sio­ny, w ramach ope­ra­cji „Paperc­lip”, do USA i zatrud­nio­ny do pro­jek­to­wa­nia ame­ry­kań­skich rakiet bali­stycz­nych, o któ­rych Pyn­chon, dzię­ki pra­cy w Boein­gu, spo­ro wie­dział. Sądzę, że wie­dział co nie­co tak­że o pomniej­szych pro­jek­tan­tach i wyko­naw­cach rakie­ty Minu­te­man, nie­ko­niecz­nie byłych nazi­stach, raczej sze­re­go­wych pra­cow­ni­kach, zna­jo­mych z pra­cy – o ich umy­sło­wo­ści, poglą­dach poli­tycz­nych, „ide­owej posta­wie”. Nauko­wa pasja, poznaw­cza cie­ka­wość, inny mają sta­tus, jeśli ich celem jest, daj­my na to, wyna­le­zie­nie szcze­pion­ki na AIDS, inny, jeśli ma nim być ato­mo­wa zagła­da milio­nów ludzi. Naukow­ców w Tęczy gra­wi­ta­cjiraczej nie tra­pi to etycz­ne roz­róż­nie­nie, choć zda­rza­ją się w ich gro­nie wyjąt­ki. Jed­nak z regu­ły są to ludzie opę­ta­ni, tak jak opę­ta­ni są sze­fo­wie służb wywia­dow­czych, któ­rych celem jest pozna­nie tajem­nic rakie­ty V2, poj­mo­wa­nych nie­kie­dy jako mistycz­ne arka­na. Rakie­to­wa tech­no­lo­gia nabie­ra w powie­ści Pyn­cho­na zna­czeń wła­ści­wych dys­kur­som reli­gij­nym, mistycz­nym i escha­to­lo­gicz­nym.

Jest więc w tej powie­ści o wie­le wię­cej zna­czeń, niż mogła­by unieść pro­sta, ale­go­rycz­na kry­ty­ka zim­no­wo­jen­nej ide­olo­gii. Zarów­no fabu­lar­na wyobraź­nia Pyn­cho­na, jak i moral­na wizja jego dzie­ła, są w istot­nej mie­rze reli­gij­ne, on sam zaś jest ponoć  głę­bo­ko wie­rzą­cym i „prak­ty­ku­ją­cym” kato­li­kiem. Jed­nak pury­tań­skie poję­cie prze­zna­cze­nia zda­je się domi­no­wać nad wszyst­ki­mi inny­mi reli­gij­ny­mi kon­cep­cja­mi obec­ny­mi w tej powie­ści, a są one licz­ne i róż­no­rod­ne, od bud­dy­zmu, poprzez mity ger­mań­skie, po wie­rze­nia ple­mio­na Here­rów. Koń­co­wa sekwen­cja Tęczy gra­wi­ta­cji,w któ­rej rakie­ta zbli­ża się do kina „Orpheus” (Orfe­usz) w Los Ange­les na począt­ku lat 70., przy­wo­dzi na myśl zagła­dę wiesz­czo­ną przez sta­ro­te­sta­men­to­wych pro­ro­ków. Reto­ry­ka ksiąg pro­ro­czych pole­ga na jed­no­cze­snym potę­pie­niu zła i daniu obiet­ni­cy zba­wie­nia tym, któ­rzy zej­dą ze złej dro­gi. Ina­czej niż reto­ry­ka apo­ka­lip­tycz­na daje grzesz­ni­kom „ostat­nią szan­sę”. Powieść koń­czy się reli­gij­nym hym­nem, a nie eks­plo­zją, lecz zagro­że­nie eks­plo­zją nie zosta­je zaże­gna­ne.  Koń­cząc lek­tu­rę nie wie­my, czy to tyl­ko pro­roc­two, czy już po wszyst­kim. Wła­śnie ta róż­ni­ca, mię­dzy pro­roc­twem i apo­ka­lip­są wyzna­cza etycz­ne oraz egzy­sten­cjal­ne gra­ni­ce Tęczy gra­wi­ta­cji, jak rów­nież, w nie­co roz­rze­dzo­nej posta­ci, następ­nych powie­ści Pyn­cho­na.

Pierw­sza z nich to Vine­land, histo­ria „poko­le­nia ’68”, choć w realiach kali­for­nij­skich bar­dziej pre­cy­zyj­na była­by nazwa „poko­le­nie ’67”, ponie­waż w tym roku w San Fran­ci­sco nasta­ło „lato miło­ści”. Miłość i pokój – takie były hasła tego zlo­tu mło­dzie­ży, któ­ry roz­po­czął się wio­sną i miał cha­rak­ter raczej stu­denc­ki oraz lokal­ny, lecz w cią­gu kil­ku mie­się­cy wez­brał wiel­ce. Sto tysię­cy ludzi przy­by­ło z całe­go kra­ju do dziel­ni­cy Haight-Ash­bu­ry na ogół po to, żeby dobrze się bawić, choć byli wśród nich akty­wi­ści anty­wo­jen­ni, dla któ­rych hasła „peace and love” czy „make love, not war” ozna­cza­ły przede wszyst­kim poło­że­nie kre­su woj­nie w Wiet­na­mie, zaś w dal­szej per­spek­ty­wie – wyści­go­wi zbro­jeń oraz zim­nej woj­nie i zwią­za­ne­mu z nią zagro­że­niu ato­mo­wą zagła­dą. Wyda­rze­nie to Pyn­chon prze­mil­cza, kon­cen­tru­jąc się na jego roz­ma­itych reper­ku­sjach w latach następ­nych. O ile wła­dze samo­rzą­do­we wyka­za­ły się wstrze­mięź­li­wo­ścią, tole­ran­cją, a nawet kon­struk­tyw­ną współ­pra­cą z wolun­ta­riu­sza­mi pod­czas „lata miło­ści”, wła­dze sta­no­we i fede­ral­ne szyb­ko otrzą­snę­ły się z osłu­pie­nia i pod przy­wódz­twem guber­na­to­ra Ronal­da Reaga­na roz­po­czę­ły sys­te­ma­tycz­ne prze­śla­do­wa­nia „dysy­den­tów”, czy­li demo­kra­tycz­nej bądź anar­chi­stycz­nej opo­zy­cji. To z niej wywo­dzi się głów­na (anty)bohaterka Vine­land, Fre­ne­si Gates, szan­ta­żem zmu­szo­na do współ­pra­cy z poli­cją poli­tycz­ną. Jej apo­li­tycz­ny eks-mał­żo­nek, otu­ma­nio­ny mari­hu­aną Zoyd Whe­eler, repre­zen­tu­je dru­gą stro­nę meda­lu, czy­li hipi­sów, któ­rzy dzię­ki wypar­ciu ze świa­do­mo­ści ota­cza­ją­cych ich poli­tycz­nych realiów pra­gnę­li sku­pić się wyłącz­nie na przy­jem­no­ściach. Pyn­chon przed­sta­wia ich zarów­no jako „pięk­nych dwu­dzie­sto­let­nich”, jak doświad­czo­nych, pozba­wio­nych złu­dzeń i zgorzk­nia­łych czter­dzie­sto­lat­ków, z tym że Fre­ne­si jest moral­nie prze­gra­na, pod­czas gdy Zoyd wycho­dzi z poli­cyj­nej opre­sji z pod­nie­sio­nym czo­łem. Jed­nak obo­je świad­czą na nie­ko­rzyść spo­so­bów, w jakie slo­ga­ny „lata miło­ści” były wpro­wa­dza­ne w życie, obo­je, każ­de na swój spo­sób, uosa­bia­ją eska­pizm wła­ści­wy spo­łe­czeń­stwu kon­sump­cyj­ne­mu. Zwłasz­cza Zoy­do­wi eska­pizm ten uła­twia tele­wi­zja – jest pod tym wzglę­dem podob­ny do (anty)bohatera Rzeź­ni numer 5Kur­ta Von­ne­gu­ta, Bil­ly­’e­go Pil­gri­ma, któ­ry legi­ty­mi­zu­je swo­ją bier­ną akcep­ta­cję poli­tycz­ne­go sta­tus quoroje­nia­mi o pla­ne­cie Tral­fa­ma­do­re, gdzie poję­cie dzie­jów jest abso­lut­nie syn­chro­nicz­ne, więc cze­go byś nie robił, i tak umrzesz, a świat się skoń­czy w wia­do­my spo­sób. (Podo­bień­stwo sta­je się widocz­ne, gdy przyj­mie­my Tral­fa­ma­do­re za ale­go­rię tele­wi­zji i, ogól­niej, prze­my­słu roz­ryw­ko­we­go, fabryk snów i amne­zji). Zakoń­cze­nie Vine­land  suge­ru­je moż­li­wą poraż­kę względ­ne­go dobra i moż­li­we zwy­cię­stwo bez­względ­ne­go zła. Jesz­cze zatem nie apo­ka­lip­sa, oczy­wi­ście à rebo­urs, ale jeste­śmy od niej o krok.

Gene­alo­gii poko­le­nio­wej (samo)krytyki Vine­land, jak rów­nież tech­no­lo­gicz­nych wąt­ków Tęczy gra­wi­ta­cji, doszu­kać się moż­na w Aga­inst the Day. Powra­ca tam motyw postę­pu tech­nicz­ne­go i nowych wyna­laz­ków, choć nie są one tak jed­no­znacz­nie śmier­cio­no­śne, jak rakie­ta z Tęczy gra­wi­ta­cji. Wyeks­po­no­wa­ne są tak­że wąt­ki spo­łecz­no-poli­tycz­ne – roz­wój związ­ków zawo­do­wych u schył­ku XIX stu­le­cia, wal­ka z kapi­ta­łem oraz towa­rzy­szą­cy jej anar­chizm i połą­czo­ny z nim nie­kie­dy ter­ro­ryzm. Pyn­chon kon­ty­nu­uje pod­ję­tą we wcze­śniej­szej powie­ści kry­ty­kę kon­tro­li kapi­ta­łu nad bada­nia­mi nauko­wy­mi, a tak­że nad wyni­ka­mi tych badań, kon­kret­ny­mi wyna­laz­ka­mi (pamię­taj­my, że rakie­ta V2 jest wyni­kiem współ­pra­cy kil­ku mię­dzy­na­ro­do­wych kor­po­ra­cji). War­to wspo­mnieć tu o arty­ku­le Pyn­cho­na, opu­bli­ko­wa­nym w „New York Times”w 1984 roku pod tytu­łem Is It OK to Be a Lud­di­te (Czy bycie lud­dy­stą jest w porząd­ku). Dzia­ła­ją­cy na począt­ku XIX wie­ku w Anglii lud­dy­ści nisz­czy­li maszy­ny fabrycz­ne, zwłasz­cza tkac­kie, widząc w nich zagro­że­nie zarów­no eko­no­micz­ne, jak i egzy­sten­cjal­ne. Pyn­chon suge­ru­je, że rów­nie waż­ne dla tego ruchu mogły być kwe­stie świa­to­po­glą­do­we –  nie­chęć wobec oświe­ce­nio­we­go racjo­na­li­zmu poję­te­go jako zastą­pie­nie reli­gij­nych wie­rzeń wia­rą w powsta­ją­cy, „tech­no­po­li­tycz­ny” nowy ład. Lud­dy­ści i ich sym­pa­ty­cy (nale­żał do nich mię­dzy inny­mi poeta Geo­r­ge Byron) mogli się oba­wiać, że wyna­laz­cy maszyn oraz ich wła­ści­cie­le nie­ko­niecz­nie zda­ją sobie spra­wę z kon­se­kwen­cji tej wia­ry, o czym świad­czy, zda­niem Pyn­cho­na, powieść Mary Shel­ley Fran­ken­ste­in. A sko­ro w roku 1945 sys­tem pro­duk­cji prze­my­sło­wej – sys­tem jako taki, nie żad­na kon­kret­na maszy­na – obej­mo­wał zarów­no Pro­jekt Man­hat­tan (pro­duk­cja bom­by ato­mo­wej), nie­miec­ki pro­jekt rakie­to­wy (pro­duk­cja V2) i fabry­ki śmier­ci (Auschwitz) – nie­trud­no prze­wi­dzieć, jaki może być osta­tecz­ny sku­tek XVIII-wiecz­nej rewo­lu­cji prze­my­sło­wej Oso­by two­rzą­ce poli­ty­kę obron­ną USA przyj­mu­ją ten sys­te­mo­wy splot jako oczy­wi­stość, zaś współ­cze­śni neo-lud­dy­ści pro­te­stu­ją prze­ciw­ko takie­mu spo­so­bo­wi myśle­nia i dzia­ła­nia [4]. Lecz w prze­ci­wień­stwie do swo­ich poprzed­ni­ków, czy­li lud­dy­stów z cza­sów Oświe­ce­nia, nie tęsk­nią za odcza­ro­wa­ną przez Rozum epo­ką cudów, tyl­ko wła­śnie za huma­ni­stycz­nym rozu­mem, sta­wia­ją­cym czło­wie­ka nad maszy­ną. Pyn­chon dostrze­ga lite­rac­kie przed­sta­wie­nia tej peł­nej nie­po­ko­ju tęsk­no­ty w gatun­ku scien­ce fic­tion, któ­re­go gwał­tow­ny roz­wój nastą­pił wkrót­ce po ato­mo­wym ata­ku USA na Japo­nię.

Uwi­kła­nie naukow­ców w bry­tyj­ski pro­jekt impe­rial­ny (a w domy­śle rów­nież rosyj­ski, nie­miec­ki i ame­ry­kań­ski) jest osno­wą powie­ści Mason i Dixon (1997), któ­rej akcja roz­gry­wa się w XVIII wie­ku. Na zle­ce­nie Roy­al Socie­ty bry­tyj­scy astro­no­mo­wie i geo­me­trzy Char­les Mason i Jere­miah Dixon doko­nu­ją roz­ma­itych pomia­rów w połu­dnio­wej Afry­ce i Ame­ry­ce, i choć robią to dla dobra nauki oraz w duchu Oświe­ce­nia, wie­dzą, że bez­po­śred­nie korzy­ści z ich pra­cy czer­pać będą insty­tu­cje reali­zu­ją­ce impe­rial­ny pro­jekt kolo­ni­za­cji i pod­bo­ju. Pod tym wzglę­dem Mason i Dixonsta­no­wi istot­ne dopeł­nie­nie Tęczy gra­wi­ta­cji, ponie­waż uka­zu­je począt­ki powią­zań nowo­żyt­nych nauk ści­słych z kolo­nial­ną eks­pan­sją i wytwa­rza­nym dzię­ki niej kapi­ta­łem. Poja­wia się rów­nież nie­zwy­kle dla Pyn­cho­na waż­na kwe­stia raso­wa, któ­ra w pozo­sta­łych jego powie­ściach nie jest moc­no eks­po­no­wa­na (głów­ny wyją­tek to afry­kań­skie ple­mię Here­rów, wystę­pu­ją­ce w V. i Tęczy gra­wi­ta­cji). Z nie­wol­nic­twem Mason i Dixon sty­ka­ją się po raz pierw­szy w Afry­ce, a następ­nie w Ame­ry­ce. Nie potra­fią pogo­dzić ist­nie­nia nie­wol­nic­twa z Oświe­ce­nio­wym sys­te­mem war­to­ści, potę­pia­ją je z całej mocy, lecz ich bez­sil­ność wobec tej for­my wyzy­sku widać jaskra­wo w epi­zo­dzie, w któ­rym Dixon bato­ży han­dla­rza nie­wol­ni­ka­mi – wyła­do­wał wła­sną złość i obu­rze­nie, lecz niczy­je­go losu nie odmie­nił na lep­sze.

Choć kwe­stie raso­we, czy­li przede wszyst­kim rasizm, nie są istot­ne dla roz­wo­ju fabuł powie­ści Pyn­cho­na, sta­no­wią ukry­tą, czy też domyśl­ną, przy­czy­nę licz­nych dzia­łań sił Zła. W pod­tek­ście zawsze kry­je się pyta­nie – gdy­by nie rasizm, czy w epo­ce Oświe­ce­nia oraz epo­kach póź­niej­szych moż­li­we było­by nie­wol­nic­two? Albo kolo­nia­lizm? Holo­caust? W ese­ju opu­bli­ko­wa­nym w 1966 roku w „New York Times”Pynchon suge­ru­je, że pyta­nie to nadal jest aktu­al­ne i że odpo­wiedź na nie jest prze­czą­ca. Esej doty­czy zamie­szek, jakie rok wcze­śniej wybu­chły w Watts, murzyń­skiej dziel­ni­cy Los Ange­les [5]. Trwa­ły pięć dni, zgi­nę­ły 34 oso­by, znisz­cze­nia były znacz­ne, a do wal­ki z miesz­kań­ca­mi sta­nę­ło 16 tysię­cy poli­cjan­tów i żoł­nie­rzy. Głę­bo­kie, sys­te­mo­we przy­czy­ny tego wybu­chu gnie­wu tkwi­ły w rasi­stow­skiej poli­ty­ce władz miej­skich, a sze­rzej – w rasi­stow­skiej men­tal­no­ści bia­łych Ame­ry­ka­nów. W opo­wia­da­niu z 1964 roku pod tytu­łem The Secret Inte­gra­tionPyn­chon opi­su­je przy­go­dy kil­ku bia­łych chłop­ców, uczniów pod­sta­wów­ki w mia­stecz­ku, któ­re mogło być wzo­ro­wa­ne na jego rodzin­nym Glen Cove. Dołą­cza do nich nowy kole­ga ze szko­ły, Murzyn. Jego rodzi­ce prze­pro­wa­dzi­li się z innej miej­sco­wo­ści i zamiesz­ka­li w dziel­ni­cy bia­łych. W przej­mu­ją­cej sce­nie boha­ter opo­wia­da­nia przy­pad­kiem sły­szy, jak jego mat­ka przez tele­fon wyzy­wa kogoś od czar­nu­chów i mówi, żeby się wyno­sił tam, skąd przy­był, bo ina­czej poża­łu­je. Lincz nie jest dosłow­ny –  bia­li sąsie­dzi wyrzu­ca­ją tony śmie­ci na traw­nik przed domem czar­no­skó­rej rodzi­ny.

Rasizm kolo­nial­ny uka­zu­je Pyn­chon przede wszyst­kim na pod­sta­wie histo­rii ple­mie­nia Here­rów oraz ich eks­ter­mi­na­cji przez nie­miec­kich osad­ni­ków i oku­pa­cyj­ną armię w Afry­ce połu­dnio­wo-zachod­niej. Opi­sy tych wyda­rzeń w V. są opar­te na fak­tach histo­rycz­nych, lecz w Tęczy gra­wi­ta­cjiHere­ro­wie sta­ją się czę­ścią fan­ta­sma­go­rii zwią­za­nej z rakie­tą. Ich powie­ścio­wą rolę moż­na uznać za ale­go­rycz­ną: sko­ro mają zamiar dopro­wa­dzić do samo­uni­ce­stwie­nia, musi być ku temu kon­kret­ny powód, a jest nim dokoń­cze­nie dzie­ła eks­ter­mi­na­cji, roz­po­czę­te­go w 1904 roku przez nie­miec­kich kolo­ni­za­to­rów, lecz z jakichś przy­czyn zanie­cha­ne­go. Inny­mi sło­wy, powie­ścio­wi Here­ro­wie uzna­li dzie­jo­wą koniecz­ność nie­miec­kie­go ludo­bój­stwa oraz swo­jej w nim roli, roli ofiar (zapo­wie­dzi takiej posta­wy znaj­dzie­my już w V.). Zatem współ­pra­cu­ją z tymi, któ­rzy mają ich zgła­dzić. Apo­ka­lip­sa na wła­sne życze­nie. Moż­na to odczy­tać jako ale­go­rię posta­wy sys­te­ma­tycz­nie pod­da­wa­nej kry­ty­ce w dzie­łach Pyn­cho­na, posta­wy bier­ne­go współ­uczest­nic­twa w zbrod­niach popeł­nia­nych przez rzą­dy, armie i kor­po­ra­cje Zacho­du.

Ale czy współ­udział może być bier­ny? Zwłasz­cza jeśli bywa wyna­gra­dza­ny? W powie­ści W sie­ci(2013) głów­na boha­ter­ka odda­je się sek­su­al­nie mor­der­cy ze służb spe­cjal­nych, przy czym wie, kim on jest i co ma na sumie­niu. W opi­sie ich spół­ko­wa­nia widać zarów­no jej poni­że­nie, jak i potęż­ny orgazm. Zbu­do­wa­na w ten spo­sób figu­ra gwał­tu odda­je poło­że­nie tych, któ­rzy nie zde­cy­do­wa­li się na czyn­ny sprze­ciw bądź bunt. Wspo­mnia­na boha­ter­ka wygry­wa kil­ka pomniej­szych bitew, lecz Sys­tem jak dzia­łał, tak dzia­ła. Ale gdy­by takich boha­te­rek było wię­cej… W wymia­rze poza­li­te­rac­kim sprze­ciw Pyn­cho­na pole­ga na odmo­wie współ­pra­cy z media­mi, odmo­wie „cele­bryc­kie­go” poka­zy­wa­nia wła­snej twa­rzy w epo­ce, w któ­rej obraz­ki wypie­ra­ją sło­wa nie tyl­ko z codzien­nej świa­do­mo­ści, lecz twór­czej wyobraź­ni. Tego, co zro­bił w lite­ra­tu­rze, a tak­że – lite­ra­tu­rze, doty­czą następ­ne roz­dzia­ły tej książ­ki.

Przy­pi­sy:
[1] https://www.youtube.com/watch?v=bwXLDvAk5LA
[2] Zob. Andrew Gor­don, Smo­king Dope with Tho­mas Pyn­chon: A Sixties Memo­ir, w: The Vine­land Papers, red. Geof­frey Gre­en, Donald J. Gre­iner, Lar­ry McCaf­fe­ry, Dal­key Archi­ve Press, Nor­mal, Illi­no­is 1994, s. 167–178. Zob. tak­że wypo­wie­dzi Jule­sa Sie­ge­la w fil­mie A Jour­ney Into the Mind of P oraz zwia­stun powie­ści Inhe­rent Vice (Wada ukry­ta), https://www.youtube.com/watch?v=2daNrsfwDgY.
[3] Klu­czo­wym odwo­ła­niem jest tu mis­si­le gap, czy­li domnie­ma­na prze­wa­ga liczeb­na sowiec­kie­go arse­na­łu jądro­we­go nad ame­ry­kań­skim. Posłu­żył się nim w swo­jej kam­pa­nii pre­zy­denc­kiej John F. Ken­ne­dy, co mia­ło zapew­nić mu popar­cie lob­by woj­sko­wo-prze­my­sło­we­go. W rze­czy­wi­sto­ści prze­wa­gę zawsze mia­ła stro­na ame­ry­kań­ska, o czym wie­dzia­ły naj­waż­niej­sze oso­by w CIA i Pen­ta­go­nie, jak rów­nież ówcze­sny kan­dy­dat na pre­zy­den­ta (któ­re­go ojciec, Joseph Ken­ne­dy, były amba­sa­dor USA w Wiel­kiej Bry­ta­nii, poja­wia się w Tęczy gra­wi­ta­cji jako zna­jo­my mat­ki Tyrone’a Slo­th­ro­pa, któ­ra pro­si go o uży­cie swo­ich wpły­wów w Lon­dy­nie do odna­le­zie­nia jej syna; póź­niej­szy pre­zy­dent USA w tej­że powie­ści poja­wia się  jako kole­ga Slo­th­ro­pa z Harvar­du).
[4] Przy­ja­ciel Pycho­na z cza­sów stu­denc­kich, Kirk­pa­trick Sale, jako teo­re­tyk i akty­wi­sta, stał się waż­ną posta­cią ruchu neo-lud­dy­stow­skie­go w USA. W 1958 roku razem z Pyn­cho­nem pra­co­wa­li nad dys­to­pij­nym musi­ca­lem Min­strel Island.  Nie­ukoń­czo­ne libret­to znaj­du­je się w archi­wum Pyn­cho­na w Uni­ver­si­ty of Texas w Austin, zaś z jego opi­sów wyni­ka, że musi­cal miał być lud­dy­stycz­ną saty­rą, w któ­rej IBM chce rzą­dzić świa­tem, przy oka­zji przej­mu­jąc kon­tro­lę nad tytu­ło­wą wyspą, kolo­nią arty­stów i innych non­kon­for­mi­stów. Infor­ma­cje te przy­ta­czam za: Luc Her­man, Ear­ly Pyn­chon, w: The Cam­brid­ge Com­pa­nion to Tho­mas Pyn­chon, red. Inger H. Dals­ga­ard, Luc Her­man, Brian McHa­le Cam­brid­ge Uni­ver­si­ty Press, Cam­brid­ge 2012, s. 20.
[5] Tho­mas Pyn­chon, A Jour­ney into the Mind of Watts, „New York Times”,12 lip­ca 1966.