13/03/15

Mój Port

Małgorzata Kolankowska

Strona cyklu

Ogród kobiety
Małgorzata Kolankowska

Hispanistka, medioznawca, tłumacz przysięgły. Doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Adiunkt w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego.

Czas zakoń­czyć pro­ces hiber­na­cji. W Sek­smi­sji obaj boha­te­ro­wie, pod­da­ni ryzy­kow­ne­mu eks­pe­ry­men­to­wi, wycho­dzą z nie­go bez szwan­ku dzię­ki sile woli, mam więc nadzie­ję, że i mój cykl się obro­ni.

Zbli­ża się kolej­ny Port Lite­rac­ki, a to dobry czas na wspo­mnie­nia. Dla­cze­go byłam w tej Tawer­nie, skąd się wzię­łam w Przy­sta­ni? Nie było­by mnie tutaj, gdy­by nie pewien wie­czór. Jestem egzal­to­wa­ną, nie­po­praw­ną roman­tycz­ką, z ukry­tą w środ­ku Anią z Zie­lo­ne­go Wzgó­rza, lek­ko postrze­lo­ną jak Brid­get Jones i wie­rzę w cza­ry jak Malut­ka Cza­row­ni­ca (jak nie­któ­rzy może koja­rzą – czę­sto myli­ła cza­ry i wycho­dzi­ło coś zupeł­nie inne­go niż mia­ła na myśli). W tam­ten wie­czór zadzia­ła­ło kil­ka czyn­ni­ków. Przez przy­pa­dek prze­czy­ta­łam infor­ma­cję o spo­tka­niu z mek­sy­kań­ski­mi poeta­mi i tłu­macz­ką. Sło­wa: „Mek­syk”, ”poeci” – zapach­nia­ły egzo­ty­ką i marze­niem. Zawsze pra­gnę­łam poroz­ma­wiać z praw­dzi­wy­mi pisa­rza­mi – taki­mi z krwi i kości, nie z okła­dek. Swo­ją dro­gą, do dzi­siaj mam list od Mał­go­rza­ty Musie­ro­wicz, któ­ry od niej dosta­łam w cza­sach, kie­dy z nie­cier­pli­wo­ścią wycze­ki­wa­łam kolej­nych czę­ści Jeży­cja­dy. Byłam bar­dzo wzru­szo­na, kie­dy mi odpi­sa­ła na czer­pa­nym papie­rze.

Pew­ne­go wie­czo­ru wybra­łam się na spo­tka­nie do Biu­ra Lite­rac­kie­go. W środ­ku było miło i cie­pło, mięk­ko stą­pa­ło się po wykła­dzi­nie, pach­nia­ło książ­ka­mi. Od razu poczu­łam się dobrze. Było swoj­sko i domo­wo, bez sztucz­ne­go zadę­cia. O anto­lo­gii Umocz war­gi w kamie­niu. Prze­kła­dy z poetów laty­no­ame­ry­kań­skich roz­ma­wia­ły wów­czas dwie panie: tłu­macz­ka – Kry­sty­na Rodow­ska, i Bar­ba­ra Sta­wic­ka-Pirec­ka, rów­nież tłu­macz­ka, ibe­ryst­ka, zna­ko­mi­ty nauko­wiec. Jed­na czy­ta­ła, dru­ga opo­wia­da­ła, jed­na pyta­ła, dru­ga odpo­wia­da­ła. Obie jak­by z innej baj­ki – zapa­mię­ta­łam żywe kolo­ry, barw­ną biżu­te­rię, uśmiech­nię­te oczy i cza­ru­ją­ce gło­sy. Widać, że łączy je nie tyl­ko wspól­na pasja, ale też głę­bo­ka, wie­lo­let­nia przy­jaźń, a tyl­ko przy­ja­ciół­ki potra­fią czy­tać mię­dzy sło­wa­mi. Moż­na było zauwa­żyć, że Basia zna­la­zła w przy­go­to­wa­nej przez Kry­się anto­lo­gii coś wię­cej. Poczu­ła tchnie­nie uko­cha­ne­go Mek­sy­ku – i tego mitycz­ne­go, udu­cho­wio­ne­go, żąd­ne­go ofiar, i tego współ­cze­sne­go, zmie­nio­ne­go, a jed­nak takie­go bli­skie­go. Doj­rza­ła męż­czyzn, kobie­ty, cień śmier­ci, zadu­ma­nie, kolo­ry i mnó­stwo innych ele­men­tów, któ­re two­rzą spój­ną całość. Jeże­li ktoś widział kie­dyś praw­dzi­we mek­sy­kań­skie tka­ni­ny, wie, że to żywe opo­wie­ści – trze­ba znać klucz, żeby z tej mie­sza­ni­ny barw, nici, esów-flo­re­sów odczy­tać histo­rię. Tak też i było z tą anto­lo­gią. Wte­dy rzu­co­no na mnie urok, jak­kol­wiek try­wial­nie to zabrzmi (przy­zna­łam się wszak do skłon­no­ści do nad­mier­nej egzal­ta­cji). A póź­niej był Port Lite­rac­ki i przy­je­cha­li poeci. Było ich tro­je: Ambar Past, José Ángel Ley­va i Edu­ar­do Lizal­de. I tak zaczę­ła się nie­zwy­kła zna­jo­mość z Bar­ba­rą Sta­wic­ką-Pirec­ką – to cza­ru­ją­ca (w dosłow­nym i meta­fo­rycz­nym sen­sie) postać, ezo­te­rycz­na, posia­da­jąc zdol­ność zakli­na­nia sło­wa­mi. My, cza­row­ni­ce i cza­ro­dziej­ki, rozu­mie­my się ina­czej…

Na sali pano­wał pół­mrok. Świa­tła deli­kat­nie ześli­zgi­wa­ły się ze ścian niczym kolo­ro­we zja­wy. Zasłu­cha­łam się w chrzęst kości, puka­nie w czasz­kę, zoba­czy­łam tygry­sa prze­cha­dza­ją­ce­go się dum­nie mię­dzy słu­cha­cza­mi. Była też współ­cze­sna wio­ska Majów, poet­ka, któ­ra ucie­kła ze świa­ta fast do rze­czy­wi­sto­ści tra­nqu­ilo. Był smu­tek tro­pi­ków, roz­mo­wa w kate­drze, sto lat samot­no­ści i szel­mo­stwa nie­grzecz­nej dziew­czyn­ki. Były duchy, żywi i czar. A póź­niej otwo­rzy­łam oczy, a oni wciąż tam byli. Roz­ma­wia­łam chwi­lę z każ­dym z nich, umo­czy­łam war­gi w kamie­niu i wyszłam inna.

To wte­dy zro­zu­mia­łam, że muszę spró­bo­wać. Na pew­no nie z poezją, ale z pro­zą. Zaczę­łam pisać do szu­fla­dy. Po jakimś cza­sie wysy­ła­łam e‑maile, ale każ­dy, kto chce pisać czy tłu­ma­czyć, wie, że to jest jak roz­mo­wa ze ścia­ną. Ma się wra­że­nie, że cała kore­spon­den­cja tra­fia do czar­nej dziu­ry z ety­kiet­ką: dele­te lub spam. Nie­spo­dzie­wa­nie w stycz­niu 2012 roku dosta­łam odpo­wiedź od pana Artu­ra Bursz­ty. Nie­spo­dzie­wa­nie, bo zaraz po tym, jak napi­sa­łam. To był pierw­szy szef wydaw­nic­twa, któ­ry odpi­sał, a poza tym nie spu­ścił mnie na drze­wo, ale wyka­zał zain­te­re­so­wa­nie i pole­cił przy­go­to­wać się do roz­mo­wy.

Wte­dy jesz­cze nie wie­rzy­łam, że się uda, że dosta­nę szan­sę, ale przez parę mie­się­cy czy­ta­łam, szu­ka­łam, zbie­ra­łam.

Kie­dy wybra­łam się na roz­mo­wę, choć z drżą­cy­mi noga­mi (cho­ler­na Brid­get!), poczu­łam się zno­wu jak­bym wcho­dzi­ła do domu. Póź­niej były kolej­ne e‑maile, pro­jek­ty, w koń­cu pra­ca nad Por­tre­tem kobie­ty. I Port, mój Port, bo dla mnie był mój, z moimi pisar­ka­mi, z moimi lęka­mi, oba­wa­mi i rado­ścią, ogrom­ną rado­ścią, że się uda­ło. Dosta­łam prztycz­ka tu i tam, ktoś pochwa­lił, ktoś zga­nił, ale pierw­sze koty za pło­ty. Myśla­łam, że będzie przede wszyst­kim dla kobiet, a zaska­ki­wa­ły mnie sło­wa męż­czyzn.

Współ­pra­ca z Biu­rem Lite­rac­kim to taka wła­śnie mor­ska podróż. Jest sta­tek, jest kapi­tan, jest zało­ga. I cho­ciaż mam cho­ro­bę mor­ską, tutaj czu­łam się bez­piecz­nie, zarów­no w Tawer­nie, jak i w Przy­sta­ni. Jasne, każ­dy drży przed kapi­ta­nem, ale każ­dy wie, że to on daje poczu­cie bez­pie­czeń­stwa i nada­je wła­ści­wy kie­ru­nek. Zało­ga trzy­ma się razem, bo wie, że musi dopły­nąć do Por­tu. I jest jesz­cze coś – jak już ktoś raz sta­nie na pokła­dzie, nie potra­fi odejść. Ahoj, Przy­go­do! (I tutaj Brid­get wypa­dła­by za bur­tę).