Mroczne
Małgorzata Kolankowska
Strona cyklu
Ogród kobietyMałgorzata Kolankowska
Hispanistka, medioznawca, tłumacz przysięgły. Doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Adiunkt w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego.
Drżały jej ręce i czuła wewnętrzne zimno. W lustrze zobaczyła podkrążone oczy, rozmazany makijaż. A może wyjść, przeszło jej przez myśl, nie dam rady, nie chcę znowu zaczynać kolejnej terapii. Z poprzednich uciekła po paru sesjach. Zamknęła drzwi na klucz i już nie wróciła. Teraz wciąż ma przed oczami szklany zamek, którego ściany zapadają się do środka. Taki model przestrzenny, który wklęsł i rozbił się na drobne. Ona powinna umieć go skleić, ale nie umie. Ten obraz prześladuje ją od dłuższego czasu, tak samo długo, jak poranny płacz, smutek i pragnienie, aby zniknąć. Nie umie już tego ogarnąć. Nienawidzi nie tylko odbicia w lustrze, ale także swoich myśli, sposobu, w jaki patrzy na świat, tego, że nie radzi sobie jako mama i żona, że nie ma jej dla nich, że ucieka w pracę. Nienawidzi też tego smutku, który w niej zamieszkał i zawładnął wnętrzem… Wchodzi do gabinetu. Cisza. Poważne spojrzenia. „Czy nie będzie pani przeszkadzało, jeśli będę notował?” Nie, nie będzie. To nie może bardziej przeszkadzać, niż bycie sobą. Mówi o sobie, o tym, o tamtym, o smutku, o złości, o gniewie, o samotności w tłumie, o tym, że śnią jej się na przemian żmije i robaki… „Musi Pani podjąć decyzję, czy chce rozpocząć terapię”. Nie wie, boi się. „Nie będzie od razu lepiej. Na początku będzie pani cierpieć. Może nawet bardziej, niż teraz”. Koniec sesji. „Dziękuję bardzo”. Wychodzi otumaniona. Nerwica, objawy depresji. Nikt z zewnątrz w to nie wierzy. Przecież ona daje sobie radę ze wszystkim, nad wszystkim panuje. Pozory. Nikt nie wie, jak ciężko jest przełknąć łzy, które stoją w gardle, gdy się mówi. Można zagryźć je słodką czekoladą, ale ta działa na krótko. Nie wiedzą, jak trudno ukryć wzrok z oczami pełnymi łez powstrzymywanych siłą woli. Nie ma pigułki szczęścia. Przez moment wydawało się jej, że jest szczęśliwa, a później przyszło mroczne i zabrało tę iskierkę radości. Mroczne zamieszkało w niej, chociaż wcale tego nie chciała. Zatrzasnęła drzwi poradni. Pamiętała, że ma odłożyć wszystko na półkę, na razie, na czas świąt. Odłożyła. Wyszła. Spojrzała na księżyc. Wydał jej się jaśniejszy i gwiazd było jakby więcej. Pomyślała, że marzy o nowej. Marzy o tym, jak by to miało być, gdyby mogłoby być tak, jak jej się nie śniło. Widzi siebie, przed lustrem, uśmiecha się. Ona tam – piękna, zgrabna, nowa. Ona – nowa, świeżo wykluta. Na ziemi kokon. Podnosi jedną dłoń do głowy – ona tam gładzi włosy. Pociąga szminką usta – ona tam ma niezwykły wyraz twarzy. Spogląda na jej oczy, błyszczą, jaśnieją blaskiem nowej. Ma atłasową czerwoną suknię. Nowa ma cudowny uśmiech. Na ziemi kokon. Ciemny. Włochaty. Lepki. Mroczne odpełzło. Tylko we śnie. O czym dziś będziemy rozmawiać?… Przez łzy patrzy w oczy terapeuty.