18/12/17

Obcy nadchodzi

Kamil Sipowicz

Strona cyklu

Roztoczańskie razgawory
Kamil Sipowicz

Urodzony w 1953 roku. Historyk filozofii, dziennikarz, poeta, rzeźbiarz, malarz. Jego prace były wystawiane w Monachium, Berlinie Zachodnim, Krakowie i Warszawie. Publikował w wielu czasopismach: „Jazz”, „Jazz Forum”, „Magazyn Muzyczny Jazz”, „Tylko Rock”, „Playboy”, „Polityka”, „The Warsaw Voice”. Mieszka na Roztoczu.

Naj­po­pu­lar­niej­szym spor­tem w Rosa­rio jest „tłu­cze­nie obcych”. Wło­scy chłop­cy w każ­dy ponie­dział­ko­wy pora­nek licy­tu­ją się w auto­bu­sach szkol­nych, ilu imi­gran­tów uda­ło im się pobić.

Mar­co Rovel­li „Servi”, tłum. Tomasz Bie­lec­ki, „Gaze­ta Wybor­cza”, 20–21.02.2010

Zasta­nów­my się, kim jest obcy i w jaki spo­sób w naszej kul­tu­rze – mam tutaj na myśli kul­tu­rę euro­pej­ską – poja­wia się doświad­cze­nie obce­go. Ist­nie­nie czło­wie­ka na zie­mi zwią­za­ne jest od zara­nia z moż­li­wo­ścią prze­miesz­cza­nia się w cza­sie i prze­strze­ni. Czło­wiek w cęgach żywio­łów cza­su i prze­strze­ni napo­ty­kał obcych i sam sta­wał się obcy dla innych. Napo­tka­ny obcy może wywo­łać ogrom­ny rejestr reak­cji: od nie­na­wi­ści i nie­chę­ci przez agre­sję, strach, prze­moc aż do fascy­na­cji i miłość. Kse­no­fo­bia i kse­no­fi­lia są dwie­ma reak­cja­mi na anta­go­ni­stycz­ne napię­cie mię­dzy tym, co moje wła­sne a tym, co obce. Czło­wiek od zara­nia podej­mo­wał pró­by uprzed­mio­to­wie­nia, zobiek­ty­wi­zo­wa­ni i anek­sji obce­go. Anek­tu­jąc obce­go, nor­ma­li­zu­je­my ten nie­po­ko­ją­cy feno­men i umiesz­cza­my go w porząd­ku nasze­go życia oraz hory­zon­cie naszej egzy­sten­cji. Wpro­wa­dze­nie obce­go we wła­sny dys­kurs uspo­ka­ja nas. Napię­cie zni­ka. Jed­nak­że inwa­zja obce­go nie pozo­sta­je bez śla­du w naszej egzy­sten­cji, jego pięt­no wypa­la się w naszym ser­cu. Życie nasze ule­ga prze­mia­nie, tak jak Moabit­ka Ruth prze­mie­ni­ła ple­mię Izra­eli­tów, zakła­da­jąc ród Dawi­da i Salo­mo­na.

My zawsze napo­ty­ka­my obcych jako sta­ro­żyt­ni Gre­cy. Mito­lo­gia grec­ka jest her­me­neu­tycz­na macie­rzą nasze­go z nim spo­tka­nia. Jeste­śmy greko‑, euro- i logo­cen­trycz­ni. Grec­ki mit i grec­ki logos nigdy nas już nie opusz­czą. Może­my być tego tyl­ko mniej lub bar­dziej świa­do­mi.

Porwa­nie nim­fy Euro­py – epo­ni­mu nasze­go ducho­wo geo­gra­ficz­ne­go kon­ty­nen­tu – przez grec­kie­go boga Zeu­sa pod posta­cią pożą­dli­we­go byka, w zagad­ko­wy spo­sób zbie­ga się z porwa­niem bogin­ki Io przez tegoż same­go boga i pod tą samą posta­cią byka! Porwa­nie Euro­py z Azji (!) stwo­rzy­ło Euro­pę, zaś porwa­nie Io sta­ło się źró­dłem tra­gicz­ne­go i zawi­łe­go losu Dana­id – obcych w świe­cie, tak jak ich mat­ka Io. Te dwa mite­my wry­te są niczym kan­tow­skie kate­go­rie i jun­gow­skie sym­bo­le w nasz apa­rat doświad­cze­nia. Mito­lo­gia grec­ka mówi jed­no­znacz­nie: pierw­szy­mi obcy­mi były kobie­ty.

Io była cór­ką boga rzecz­ne­go Ina­cho­sa z Argos, syna Oke­ano­sa. Argos oraz obok leżą­ce Myke­ny to pra­sta­ry  matecz­nik Gre­cji. Io była kapłan­ką w świą­ty­ni Hery, mał­żon­ki Zeu­sa. Była bar­dzo pięk­na. Zwró­ci­ła uwa­gę chu­tli­we­go Zeu­sa. Pod posta­cią byka posiadł ją na brze­gu Jezio­ra Ler­neń­skie­go. Po bosko-ludz­kim akcie miło­snym Zeus, chcąc ją uchro­nić przed gnie­wem żony, zamie­nił Io w śnież­no­bia­ła jałów­kę. Zazdro­sna Hera nasła­ła na bied­ną kobie­to-kro­wę złe­go gza, któ­ry nie dawał jej spo­ko­ju. Io błą­ka­ła się po Argo­li­dzie i Eubei. Wście­kły Giez gnał ją wzdłuż wybrze­ża morza, któ­re od jej imie­nia nazwa­no Ioń­skim. Pędzo­na przez zło­śli­we­go owa­da wędro­wa­ła po rów­ni­nach i górach Azji. Dopie­ro w dale­kim Egip­cie bogo­wie dali jej spo­kój. Jed­nak­że prze­kleń­stwo zawi­sło nad rodem Io. Rodem, któ­ry dał począ­tek dwóm zało­ży­cie­lom dwóch kole­bek naszej cywi­li­za­cji. W Egip­cie Io uro­dzi­ła Zeu­so­wi syna Epa­fo­sa. Ten zaś spło­dził bliź­nię­ta: Dana­osa i Ajgip­to­sa. „Dana­oi” – tak byli nazy­wa­ni kie­dyś Gre­cy. Bliź­nię­ta z łona Io to epo­ni­my Gre­cji i Egip­tu. Uwie­dze­nie porwa­nia i wygna­nia dwóch kobiet: Euro­py i Io sto­ją u wrót cza­su naszej cywi­li­za­cji. Io, Euro­pa, a tak­że inne nie­szczę­sne kobie­ty, jak nim­fa Antio­pe, to wygna­ne z wła­snych kra­in błą­ka­ją­ce się po świe­cie pierw­sze obce. Nie­szczę­ście kobiet spo­wo­do­wa­ne złą wolą bogów, ich nie­po­ha­mo­wa­ną chu­cią i mało­dusz­ną zazdro­ścią leży u pod­ło­żą histo­rii cywi­li­za­cja śród­ziem­no­mor­skiej i atlan­tyc­kiej.

Ajgip­tos miał pięć­dzie­się­ciu synów, Dana­om zaś – pięć­dzie­siąt córek. Jeden wła­dał Libią, dru­gi Ara­bią. Wyda­wa­ło­by się, że ta płcio­wa oraz ilo­ścio­wa syme­tria dopro­wa­dzi wresz­cie do mito­lo­gicz­nej idyl­li. Pre­lo­gicz­ny duch pra­grec­kie­go prze­zna­cze­nia nie dopu­ścił do tego. Dana­idy nie chcia­ły Egip­cjan. Wręcz prze­ciw­nie czu­ły do nich wstręt. Dana­idy nie­wie­le mia­ły wspól­ne­go z rodzą­cym się już idio­mem kobie­co­ści. Nie odzy­wa­ły się do sie­bie. Uwiel­bia­ły polo­wać, ćwi­czyć się w wal­kach. Żywi­ły się dak­ty­la­mi i cyna­mo­nem. Były świet­ny­mi żegla­rza­mi. Wła­śnie na stat­ku ucie­kły przed prze­śla­du­ją­cy­mi je kuzy­na­mi do  ojczy­zny swej mat­ki – Argos.

Wiel­ki grec­ki tra­gik Ajschy­los w dra­ma­cie Poszu­ku­ją­ce schro­nie­nia (inny tytuł Bła­gal­ni­ce) opi­sał dal­sze losy Dana­id w obcym/własnym kra­ju. Ojco­wi Dana­id Dana­oso­wi pro­ro­ki­ni del­fic­ka przy­zna­ła pra­wo obję­cia kró­le­stwa w Argos. Ojciec, zna­jąc natu­rę córek, któ­re bar­dziej przy­po­mi­na­ły scy­tyj­skie Ama­zon­ki niż grec­ki nie­wia­sty, pozor­nie zgo­dził się na ślub z Egip­cja­na­mi. W ukry­ciu jed­nak każ­dą wypo­sa­żył w szty­let, więc 49 Dana­id zamor­do­wa­ło swo­ich oblu­bień­ców, któ­rych gło­wy wrzu­ci­ły do rze­ki Ler­ny. Tyl­ko jed­na – Hyper­me­stra – oca­li­ła swo­je­go kochan­ka Lin­keu­sa. Owo­cem ich miło­ści był wiel­ki ród, któ­ry wydał naj­więk­szych hero­sów Hel­la­dy: Her­ku­le­sa i Per­se­usza. Za to jed­nak, że zła­ma­ła nakaz ojca, pod­da­no ją sądo­wi i uwię­zio­no. Pisał o tym Ajsy­cho­los w tyl­ko czę­ścio­wo oca­la­łym dra­ma­cie Dana­idy.

Inną wer­sję mitu Io przed­sta­wia­li grec­cy histo­ry­cy z Hero­do­tem na cze­le, powo­łu­jąc się na Per­sów. Io mia­ła być cór­ką Ina­cho­sa, kró­la Argos. Zosta­ła porwa­na przez kup­ców fenic­kich i zawie­zio­na do Egip­tu, gdzie sprze­da­no ją kró­lo­wi Egip­tu. Ojcu Io jako zadość­uczy­nie­nie poda­ro­wa­no byka. Zwie­rzę wów­czas nie­zna­ne w Argos. Hero­dot mówi, że porwa­nie Io było „pierw­szą krzyw­dą”. Dru­ga zaś:

Następ­nie kil­ku Hel­le­nów (imion ich nie umie­ją Per­so­wie podać) wylą­do­wa­ło w fenic­kim Tyros i porwa­ło stam­tąd kró­lew­ską cór­kę E u r o p ę. Byli to zapew­ne Kre­teń­czy­cy. – Tak zatem odpła­co­no tam­tym rów­ną tyl­ko miar­ką, ale póź­niej Hel­le­no­wie sta­li się  spraw­ca­mi dru­giej krzyw­dy. Popły­nę­li bowiem na dłu­gim okrę­cie do kol­chidz­kiej Aja nad rze­ka Fasis i po zała­twie­niu innych spraw, któ­re były celem ich podró­ży, porwa­li cór­kę kró­lew­ską, M e d e ę. […] Potem zaś w dru­giej gene­ra­cji, jak mówią Per­so­wie, Alek­san­der, syn Pria­ma, któ­ry sły­szał o tych zda­rze­niach, zapra­gnął zdo­być sobie mał­żon­kę w Hel­la­dzie dro­gą porwa­nia… Tak tedy porwał H e l e n ę. (H, 19/20)

Ta ostat­nia histo­ria zakoń­czy­ła się wiel­ką woj­ną tro­jań­ską i koń­cem epo­ki boha­te­rów. Zacząt­kiem ciem­nych wie­ków żela­za, po w mia­rę sta­bil­nym cza­sie brą­zu. Porwa­nia były oby­cza­jem Feni­cjan i Gre­ków. Per­so­wie, uwa­ża­ni przez tych ostat­nich za bar­ba­rzyń­ców, brzy­dzi­li się nimi. Hero­dot pisze:

Zda­niem Per­sów, pory­wać nie­wia­sty jest czy­nem ludzi nie­spra­wie­dli­wych, ale z powo­du porwa­nych zawzię­cie upra­wiać dzie­ło zemsty  mogą tyl­ko nie­ro­zum­ni; roz­sąd­ni ludzie zgo­ła nie trosz­czą się o porwa­ne kobie­ty: boć prze­cież to jasne, że gdy­by same nie chcia­ły, nie zosta­ły­by upro­wa­dzo­ne. (H 20)

Inne wer­sje tej histo­rii mówią o tym, że porwa­nie odby­ło się za zgo­da Io. Taka wer­sję wyda­rzeń wedle Hero­do­ta przed­sta­wia­ją Feni­cja­nie:

Co do Iony nie zga­dza­ją się z Per­sa­mi Feni­cja­nie. Twier­dzą bowiem , że nie dro­gą porwa­nia zawieź­li ją do Egip­tu, lecz, że w Argos mia­ła ona sto­su­nek z kapi­ta­nem okrę­tu, a kie­dy zauwa­ży­ła, ze jest brze­mien­na, z oba­wy, żeby jej spraw­ka nie wyszła na jaw przed rodzi­ca­mi, sama z Feni­cja­na­mi dobro­wol­nie odpły­nę­ła. (H 20)

Histo­ria pisa­na przez Per­sów, Feni­cjan i Gre­ków jest histo­rią pisa­ną przez męż­czyzn. Stę­pia ona ostrze mitu i wygła­dza tra­ge­dię. Praw­da tra­gicz­ne­go mite­mu: syn­te­tycz­ne­go skró­tu losu kobie­ty-bła­gal­ni­cy w pisa­nej przez męż­czyzn histo­rio­gra­fii zosta­je zamie­nio­na w opo­wieść o kobie­cie, któ­ra sama jest win­na swym tra­ge­diom. Arche­ty­picz­ny mito­twór­ca był bliż­szy nie­po­ko­ją­ce­go losu kobiet niż męski dzie­jo­pis, któ­ry sta­ra się umie­ścić porwa­nia Io, Euro­py, Medei i Hele­ny w jakiejś histo­rycz­nej stra­te­gii poli­tycz­nej. Od momen­tu, gdy syn­chro­nicz­ny mit prze­mie­nił się w dia­chro­nicz­ną opo­wieść, porwa­na i zgwał­co­na kobie­ta sta­je się win­ną swe­go losu.

Mitem Io zaj­mu­je się w swo­jej książ­ce Etran­gers à nous-mêmes [Sami jeste­śmy obcy­mi] Julia Kri­ste­va. Będę wie­lo­krot­nie wra­cał do tego dzie­ła, gdyż jest ono pio­nier­ską pra­cą na temat obce­go w dzie­jach Euro­py, poka­zu­je histo­rycz­ne przej­ścia, waria­cje i muta­cje obszer­nej pro­ble­ma­ty­ki obce­go. Obcy w naszych roz­wa­ża­niach kse­no­lo­gicz­nych nie odróż­nial­ny jest od Inne­go.

Kri­ste­va umiesz­cza histo­rie Io w psy­cho­ana­li­tycz­nym kon­tek­ście. Poru­sza temat kazi­rodz­twa i odno­si jej dzie­je do losów Edy­pa. Io była kapłan­ką Hery. Bogi­ni-Kro­wy. Hera była nazy­wa­na w mitach „kro­wo­oką”.  Kro­wa była zapew­ne świę­tym zwie­rzę­ciem Ariów (do dzi­siaj jest), ich tote­micz­nym zwie­rzę­ciem. W Argos mie­ści­ła się wiel­ka świą­ty­nia tej bogi­ni. Io wedle Kri­ste­vej jest cór­ką Hery i Zeu­sa. Jej zwią­zek z Zeu­sem ma zatem cha­rak­ter kazi­rod­czy. Io jest w spo­sób zwie­rzę­cy (kro­wi) opę­ta­na – pożą­da swe­go ojca. Giez jest sym­bo­lem tego nie­da­ją­ce­go się okieł­znać popę­du. Io sta­je się rywal­ką wła­snej mat­ki. Pędzo­na chu­cią przez wybrze­że Hel­la­dy, ste­py Azji i pusty­nie Egip­tu. Wedle Kri­ste­vej jej histo­ria jest odwrot­no­ścią dzie­jów Ody­se­usza, któ­ry w koń­cu powra­ca do Ita­ki. Io jest wypę­dzo­na, gna­na i prze­pę­dza­na. Do Argos nigdy nie wra­ca. Mit Io jest też żeń­skim odpo­wied­ni­kiem mitu Edy­pa. W obu wypad­kach mamy do czy­nie­nie z kazi­rodz­twem. Pisze Kri­ste­va:

Czy błą­dzą­ca w deli­rium Io jest żeń­skim odpo­wied­ni­kiem dra­ma­tu Edy­pa? Kazi­rod­czy męż­czy­zna wie, jak roz­wi­kłać zagad­kę Sfink­sa, lecz nie orien­tu­je się w swo­jej sytu­acji: miło­snej namięt­no­ści do wła­snej mat­ki i zło­ści prze­ciw wła­sne­mu ojcu. Jed­nak Edyp chce się o tym dowie­dzieć nawet kosz­tem utra­ty wzro­ku. Cór­ka (Io) jako kochan­ka wła­sne­go ojca od począt­ku stoi w kon­flik­cie z mat­czy­nym auto­ry­te­tem. Jest kapłan­ką Hery – bogi­ni matry­mo­nial­ne­go pra­wa. Kon­flikt ten wyła­do­wu­je się w psy­cho­zie. Żądło gza, agen­ta pra­wa matry­mo­nial­ne­go nie prze­sta­je wpro­wa­dzać pani­ki w jej życie. Nawet wte­dy, gdy Zeus wyswo­ba­dza ją – co praw­da na obcej już zie­mi – z sza­lo­nej meta­mor­fo­zy, to pięt­no gwał­tu i trwo­gi prze­ka­za­ne zosta­je jej wszyst­kim potom­kom. (s. 52)

Kri­ste­va w dal­szej ana­li­zie mitu Io i Dana­id utoż­sa­mia te dru­gie z Ama­zon­ka­mi. Ozię­bły­mi sek­su­al­nie (jak awers roz­pło­mie­nio­nej ero­tycz­nie Io) kobie­ta­mi wojow­nicz­ka­mi. Dana­idy po przy­by­ciu do Argos są podwój­nie obce: przy­wę­dro­wa­ły z Egip­tu i prze­ciw­sta­wia­ją się mał­żeń­stwu z egip­ski­mi kuzy­na­mi.  Podob­nie jak scy­tyj­skie Ama­zon­ki, któ­re zabi­ja­ły męż­czyzn, tak Dana­idy w akcie sza­leń­stwa zabi­ja­ją swych narze­czo­nych. Wedle Kri­ste­vej jest to akt hybris: nie­po­skro­mio­na zuchwa­łość. Czyn, któ­ry wywra­ca na nice dotych­cza­so­wy oby­czaj. Wedle jed­nej wer­sji mitu Dana­idy za obra­zę boskich przy­ka­zań zosta­ją ska­za­ne na śmierć. Wedle wer­sji Pin­da­ra kara jest łagod­niej­sza: muszą sobie wziąć za mężów loso­wo wybra­nych męż­czyzn. Pozor­nie jest to pro­ces, któ­ry spro­wa­dza obce kobie­ty do nor­mal­ne­go grec­kie­go oby­cza­ju, karząc je jedy­nie tym, że ich mężo­wie nie są z rodu ksią­żę­ce­go. Jed­nak­że Kri­ste­va widzi tutaj fun­da­men­tal­ny dla roz­wo­ju ludz­ko­ści akt trans­gre­sji. Przej­ście od endo­ga­mii do egzo­ga­mii. Dana­idy w bru­tal­ny i jed­no­znacz­ny spo­sób zry­wa­ją z kazi­rod­czy­mi związ­ka­mi. Usta­na­wia­ją naj­więk­sze tabu w histo­rii czło­wie­ka: zakaz kazi­rodz­twa. Moment ten wedle Claude’a Lévi-Straus­sa jest prze­ło­mowm, to przej­ście od natu­ry do kul­tu­ry. Mit Dana­id opo­wia­da o archa­icz­nym poło­że­niu kamie­nia węgiel­ne­go naszej cywi­li­za­cji. Od ich cza­su kobie­ty nie wycho­dzą za mąż za swo­ich bra­ci. Bio­rą sobie mężów z innych, obcych kla­nów. Nastę­pu­je wymia­na mię­dzy­ple­mien­na. Usta­na­wia się nowe związ­ki mię­dzy ludź­mi. Ów nowy okres powią­za­ny jest w histo­rii Hel­la­dy z nowym kul­tem. Kul­tem bogi­ni żniw Deme­ter upra­wia­nym w świę­cie tesmo­fo­riów. Od tego cza­su kobie­ty mają pra­wo two­rzyć w obrę­bie mia­sta gino­kra­cję: sys­tem wła­dzy, w któ­rym decy­du­ją tak­że o spra­wach poko­ju i woj­ny. Mimo tego zwy­cię­stwa kobiet, kapła­nek Hery i Deme­ter, męż­nych Ama­zo­nek, pozo­sta­ją one nadal obce. Zama­ni­fe­sto­wa­ły swo­ją płcio­wą odręb­ność, podzie­li­ły świat na dwa wro­gie obo­zy: kobie­ty i męż­czyzn. Kri­ste­va koń­czy swe roz­wa­ża­nia na temat Dana­id stwier­dze­niem, że dla Gre­ków kobie­ta od cza­sów Dana­id nie mogła być trak­to­wa­na jako zdo­bycz lub nie­wol­ni­ca, lecz jak powie­dział Iam­bli­chos: „Bła­gal­ni­ca, bła­ga­ją­ca o ochro­nę, któ­rej udzie­li jej domo­we ogni­sko, gdy przy­pro­wa­dzi się ja za rękę do nowe­go domo­stwa”.

Sta­ro­żyt­ni Gre­cy, jak rów­nież ple­mio­na przed­hel­leń­skie, uwa­ża­ły gościn­ność za pra­sta­ry przy­kaz reli­gij­ny. Czci bogom i rodzi­com towa­rzy­szy­ła zawsze rów­no­rzęd­na cześć gościom, czy­li obcym.

Karl Kerényi w swej Mito­lo­gii Gre­ków pisze: „ […] mito­lo­gia hero­icz­na wkra­cza na dro­gę, któ­ra – co zna­mien­ne – dobie­ga w tra­ge­dii. (MG 249). Losy Dana­id nie­co odmie­nio­ne niż w wer­sji mitu odnaj­du­je­my w tra­ge­diach Ajschy­lo­sa. Szcze­gól­nie w Bła­gal­ni­cach tra­ge­dii z V wie­ku. Samo sło­wo tra­ge­dia, czy­li pieśń kozła, pocho­dzi od trac­kie­go kul­tu Dio­ni­zo­sa. Ajsy­cho­los uży­wał w swych tra­ge­diach kil­ku chó­rów jako głów­nych wyko­naw­ców. Zgod­nie z tra­dy­cją zako­rze­nio­ną jesz­cze w świę­tach dio­ni­zjów. Resz­ta posta­ci była pozba­wio­na cech indy­wi­du­al­nych i repre­zen­to­wa­ła raczej pew­ne sche­ma­tycz­ne idee moral­ne i reli­gij­ne. Bła­gal­ni­ce są jedy­ną zacho­wa­ną czę­ścią try­lo­gii.

W akto­rze roz­po­zna­je­my czło­wie­ka dio­ni­zyj­skie­go, instynk­tow­ne­go poetę, śpie­wa­ka, tan­ce­rza, ale jako o d g r y w a n e g o czło­wie­ka dio­ni­zyj­skie­go. Aktor usi­łu­je osią­gnąć swój  pier­wo­wzór przez wstrząs wznio­sło­ści lub wstrząs śmie­chu, wykra­cza poza pięk­no, ale nie szu­ka praw­dy.

To sło­wa same­go Nie­tz­sche­go w Świa­to­po­glą­dzie dio­ni­zyj­skim (57). Przy­by­cie obce­go, kre­teń­sko-trac­kie­go boga prze­kształ­ci­ło dotych­cza­so­we­go apo­liń­skie­go ducha Hel­la­dy i dały naszej cywi­li­za­cji jeden z jej naj­pięk­niej­szych two­rów: tra­ge­dię grec­ką. „Jakiż był cel woli, któ­ra jest w koń­cu jed­na, że wbrew wła­snej apo­liń­skiej stwór­czo­ści wpu­ści­ła dio­ni­zyj­skie żywio­ły ? poja­wił się nowy i wyż­szy [spo­sób] byto­wa­nia, nastą­pi­ły naro­dzi­ny myśli t r a g i c z n e j” – zasta­na­wia się Nie­tz­sche jesz­cze w języ­ku pierw­sze­go swe­go nauczy­cie­la – Scho­pen­hau­era – i odpo­wia­da sam sobie: „w idei żywioł dio­ni­zyj­ski zosta­je jako wyż­szy porzą­dek świa­ta prze­ciw­sta­wio­ny porząd­ko­wi pospo­li­te­mu i mar­ne­mu: Grek pra­gnął abso­lut­nej uciecz­ki z tego świa­ta winy i losu” (56/57). Tra­ge­dia i kome­dia grec­ka, cały dra­mat, są naj­bar­dziej pier­wot­ną ludz­ką psy­cho­te­ra­pią. Grek ucie­ka od winy i losu, a my wszy­scy razem z nim. Nauczył nas tego obcy bóg, bóg wino­ro­śli, sza­łu, obłę­du, roga­ty przy­błę­da, spro­śny satyr.

W kra­jach grec­kich obok Zeu­sa Xenios, któ­ry chro­nił obcych, ist­niał rów­nież Zeus Hike­sios – obroń­ca bła­gal­ni­ków. Bła­gal­ni­cy byli odręb­ną kate­go­rią wśród obcych. Ucie­ki­nie­rzy z innych kra­in bła­ga­li o ochro­nę i pomoc. Sym­bo­lem bła­gal­ni­ka była gałąz­ka z przy­wią­za­ną do niej bia­łą przę­dzą baweł­nia­ną. Bła­gal­ni­cy czę­sto szu­ka­li ochro­ny przy ołta­rzach bogów. Udzie­le­nie im pomo­cy było obo­wiąz­kiem zaś odmo­wa spro­wa­dza­ła karę w Hade­sie.

Dana­idy były powie­le­kroć obce w Argos. Ponie­kąd też jed­nak swo­je. Obce były dla­te­go, że przy­by­ły z dale­kie­go Egip­tu. Mia­ły ciem­ną cerę, inny strój, przy­kry­cie gło­wy i ina­czej wyra­ża­ły swe myśli. Obce były też dla­te­go, że pocho­dzi­ły od pra­mat­ki jałów­ki i pra­oj­ca byka. Ten byk był bogiem. Dana­idy były zwie­rzę­to-czło­wie­ko-bogi­nia­mi. Obce się wyda­wa­ły, gdyż powo­dem ich uciecz­ki nie była zwy­kła w takich spra­wach zma­za reli­gij­na czy moral­na, lecz nie­chęć do zamąż­pój­ścia ze swy­mi kuzy­na­mi, co w Gre­cji nie było jesz­cze żad­nym tabu. Ich nie­chęć do męż­czyzn szła dalej. One w ogó­le nie chcia­ły żad­nych związ­ków z nimi: „Nie chcę, prze­nig­dy nie – aż do skoń­cze­nia dni – męskiej prze­mo­cy znać! I dalej: Od łoża, od jarz­ma męskie­go zbaw!”. Dla Gre­ka wte­dy i dziś taka posta­wa jest cał­ko­wi­cie nie­zro­zu­mia­ła. Obcość Dana­id potę­go­wa­ło jesz­cze to, że zbroj­nie wal­czy­ły prze­ciw­ko swo­im kuzy­nom – Egip­cja­nom. Potem zaś, o czym Ajschy­los mówi w zagi­nio­nej ostat­niej czę­ści try­lo­gii – Dana­idach, zamor­do­wa­ły ich pod­stęp­nie. Potrój­na kon­struk­cja ich bytu, łączą­ce­go w sobie pier­wia­stek boski, ludz­ki i zwie­rzę­cy, ich spo­łecz­nie dzi­wacz­ne nastaw­nie do męż­czyzn, ich ama­zoń­skie oby­cza­je i wygląd – to wszyst­ko powin­no odstra­szyć Pela­zgów.        Jed­nak nie odmó­wio­no im ochro­ny. Z dwóch powo­dów, wła­śnie dla­te­go, że pocho­dzi­ły od argij­skiej kapłan­ki Io oraz dla­te­go, że nie wol­no odmó­wić bła­ga­ją­cym o schro­nie­nie.

Król Pela­zgów, nara­dza­jąc się demo­kra­tycz­nie ze swym ludem i dając schro­nie­nie Dana­idom, nara­ża swe pań­stwo na śmier­tel­ne nie­bez­pie­czeń­stwo. Jest to typo­wy dla grec­kiej tra­ge­dii kon­flikt obo­wiąz­ku reli­gij­no-moral­ne­go ze zwy­kła prak­ty­ką codzien­ne­go życia. Zdu­mie­wa­ją­ce wyda­je się to, że Dana­idy jako głów­ne­go argu­men­tu uży­wa­ją nie­bez­pie­czeń­stwo zła­ma­nia tabu kazi­rodz­twa, jeże­li zosta­ną poślu­bio­ne przez pokrew­nych im Egip­cjan: „[…] nie­chaj cisną, w ryczą­ce odmę­ty – zanim ci, co kre­wień­stwa nad­użyć chcą praw, nie­na­wist­ni rodzi­ce bra­tań­ce, przez gwałt, praw­dzie wbrew, nasze łoża pode­pcą!”.

Być może jest tak, jak twier­dzi Kri­ste­va – Dana­idy wpro­wa­dza­ją dopie­ro to tabu. Tra­gicz­ny los Edy­pa jest tego pra­wa dal­szym cią­giem. Bła­ga­ją­ce Dana­idy czę­sto powo­łu­ją się na spra­wie­dli­wość Zeu­sa. Jed­nak to nie on stoi za tra­gicz­nym wymia­rem ich losu. Jego czy­ny wła­ści­wie ten los ufun­do­wa­ły. Jego żądza jest podob­na do rzą­dzy Io, a potem rzą­dzy Egip­cjan. Fry­gid­ki Dana­idy wyda­ją się posłusz­ne bar­dziej pier­wot­nym pra­wom niż pra­wa spra­wie­dli­wo­ści bogów Olim­pu. Cho­dzi tu o bogów losu, wła­da­ją­cym pra­wem pier­wot­nym, któ­re jest dale­kie od mdła­wej i nie­kon­se­kwent­nej spra­wie­dli­wo­ści Zeu­sa. Tym losem wła­da­ją potęż­ne Ery­nie. Bogi­nie obce. Bogi­nie któ­rych nie zapra­sza się do olim­pij­skie­go sto­łu ugi­na­ją­ce­go się od ambro­zji. O Ery­niach się nie wspo­mi­na, aby ich nie przy­wo­łać. Dla­te­go też uży­wa się okre­śle­nia Eume­ni­dy – bogi­nie dobro­tli­we.

W Świa­to­po­glą­dzie dio­ni­zyj­skim Nie­tz­sche rów­nież zauwa­ża hete­ro­no­mie świa­ta grec­kich bogów:

Ów pro­mien­ny Olimp tyl­ko dla­te­go doszedł do wła­dzy, że mrocz­ną wła­dzę moira, któ­ra wyzna­czy­ła Achil­le­so­wi wcze­sną śmierć, a Edy­po­wi ohyd­ne mał­żeń­stwo, mogły ukryć świe­tla­ne posta­ci Zeu­sa, Apol­li­na, Her­me­sa i innych. (52)

Cały pod­ziem­ny pan­te­on czu­wa nad tym, aby świat ludzi nie prze­kształ­cił się w pozor­nym porzą­dek i powierz­chow­ną har­mo­nię. Ery­nie, Los, Tyche, Per­se­fo­na, Hades, Kery i wie­le innych demo­nów roz­po­ście­ra swą wła­dzę nawet nad boga­mi Olim­pu. Przez nie nawet Apol­lo sta­je się wygnań­cem skłó­co­nym z Zeu­sem, któ­ry powo­do­wa­ny zazdro­ścią zabił jego syna Askle­pio­sa: „Do cie­bie się modli­my, świa­tło­ści sło­necz­na ! Świę­te­go wygnań­ca z nie­bios, Apol­lo­na”.

Los Ios i jej potom­ków aż do hero­sów Per­se­usza i Her­ku­le­sa nazna­czo­ny jest tra­ge­dią. Dana­os, ojciec Dana­id, zało­żył w XV wie­ku dyna­stię kró­lew­ską w Argos. Bied­ny Pela­zgos i jego lud Pela­zgo­wie – ory­gi­nal­nie nie­grec­cy auto­chto­ni – prze­pa­dli w wirach histo­rii. Po tra­ge­dii Dana­id nastę­pu­je epo­ka hero­sów. Hero­sów, któ­rzy czę­sto tak­że mają inne niż grec­kie pocho­dze­nie. Trac­kie, egip­skie, scy­tyj­skie. Czy­ny naj­więk­szych hero­sów Gre­cji czę­sto cha­rak­te­ry­zo­wa­ły się okru­cień­stwem, łama­niem odwiecz­nych praw i swo­istą trans­gre­sją. Her­ku­les potra­fił w prze­bra­niu kobie­ty lata­mi peł­nić rolę tkacz­ki. Kobie­ty – obce – boha­ter­ki tra­ge­dii Ajschy­lo­sa sta­ły się tak­że boha­ter­ka­mi kome­dii. Tym razem auto­rem był Ary­sto­fa­nes. W napi­sa­nej w 392 roku sztu­ce Sejm nie­wie­ści kobie­ty przej­mu­ją ster wła­dzy wbrew swar­li­wym i wia­ro­łom­nym męż­czy­znom. Pod prze­wod­nic­twem uro­czej Prak­sa­go­ry, kobie­ce­go dema­go­ga wpro­wa­dza­ją nowy, bar­dziej spra­wie­dli­wy porzą­dek spo­łecz­ny.

Homer w Ilia­dzie przed­sta­wia hero­sów, bogów, a tak­że ludzi jako pod­po­rząd­ko­wa­nych tajem­ni­cze­mu Loso­wi. Od wyro­ków Losu nawet bogo­wie nas nie uwol­nią. Oni cza­sa­mi inge­ru­ją w nasze życie, ale w spo­sób cha­otycz­ny i nie­prze­wi­dzia­ny. Czło­wiek ska­za­ny jest na wła­sne siły i musi być przy­go­to­wa­ny na zło­śli­wość lub wspa­nia­ło­myśl­ność miesz­kań­ców Olim­pu, a tak­że bar­dziej nie­odwo­ły­wal­ne, nie­ocze­ki­wa­ne cio­sy losu. Dla grec­kie­go wojow­ni­ka nie ist­nie­je zbyt wie­le praw i wska­zó­wek, któ­re powie­dzia­ły­by mu, jak żyć. Są jed­nak trzy zasa­dy, któ­rych nie może nigdy zła­mać. Powi­nien darzyć sza­cun­kiem rodzi­ców, dawać ofia­ry bogom i chro­nić cudzo­ziem­ców i bła­gal­ni­ków (!), któ­ry­mi opie­ku­je się sam Zeus Xenoi. Wyso­ka pozy­cja obcych jako god­nych pomo­cy i ochro­ny wzię­ła się być może stąd, że zanim Gre­cy sami zaczę­li podró­żo­wać po świe­cie (Ody­se­usz, Heka­ta­jos, Hero­dot) to sami jako obcy przy­by­li na pier­wot­nie już zamiesz­ka­łe zie­mie Gre­cji. Obcym był poto­mek zna­nej nam już Io Pafos z Egip­tu, któ­ry zało­żył wiel­ką dyna­stię Argo­li­dów w Argos. Feni­cja­nin Kad­mos ugrun­to­wał kró­lew­ską linię w Tebach. Jak pisze N.G.L. Ham­mond w Dzie­jach Gre­cji, obcy zało­ży­li dyna­stie w Myke­nach, Tiryn­sie, Orcho­me­no­sie, Koryn­cie i Pylon. Pelops, któ­ry dał nazwę Pelo­po­ne­zo­wi, przy­był z Azji, a jego syn Mene­la­os został kró­lem Spar­ty (DG 96). W epo­ce hero­sów naj­więk­si mito­lo­gicz­ni boha­te­ro­wie Gre­cji byli obce­go pocho­dze­nia. „Ich żywio­ło­wość, brak hamul­ców spo­łecz­nych i reli­gij­nych zna­mio­nu­ją raczej nowych przy­by­szów niż przy­wód­ców ludu, któ­ry z wol­na doj­rze­wa­jąc osią­gnął sto­pień cywi­li­za­cji” (DG 97).

Hel­leń­skie ple­mio­na Ionów, Eolów i Dorów przy­by­wa­ły na pół­wy­sep bał­kań­skie jed­no pod dru­gim w kil­ku­set­nych odstę­pach. Nie zasta­ły nowej zie­mi bez­lud­nej. Miesz­ka­li tam auto­chto­ni: Pela­zgo­wie i Tyr­se­no­we. Przed­hel­leń­ska kul­tu­ra pano­wa­ła na Kre­cie. Do dziś tak zwa­ny dysk z Faj­stos zawie­ra nie­roz­szy­fro­wa­ne pismo zamierz­chłej kul­tu­ry. Grec­kie ple­mio­na Jonów, Eolów i Dorów sty­ka­ły się z ludź­mi mówią­cy­mi obcy­mi języ­ka­mi.

Jak pisze Ham­mond: „Przez całą histo­rię Gre­cji miesz­kań­cy nizin byli pod sta­łym napo­rem miesz­kań­ców gór” (s. 27). Nad­mor­skie nizi­ny z łagod­nym śród­ziem­no­mor­skim kli­ma­tem nęci­ły miesz­kań­ców suro­wych gór. Scho­dząc na nizi­ny, spy­cha­li na mor­skie wyspy roz­le­ni­wio­ne już nie­co raj­ski­mi warun­ka­mi ple­mio­na. Te ostat­nie szu­ka­ły szczę­ścia na wyspach lub w Azji Mniej­szej. W ten spo­sób Doro­wie wypar­li Jonów i Eolów. Ci ostat­ni zasie­dli­li dzi­siej­szą Tur­cję i wyspy ital­skie. Opo­zy­cja góra­le – miesz­kań­cy dolin i nizin do dzi­siaj jest bar­dzo nośna. Ci, któ­rzy zde­cy­do­wa­li się zostać w swych gór­skich sie­dzi­bach, pro­wa­dzą bar­dzo suro­wy żywot, u pod­staw któ­re­go leży archa­icz­ne rodo­wo ple­mien­ne pra­wo, jak cho­ciaż­by oby­czaj zemsty rodo­wej (adat). Te dwa typy ludz­kie były i są wobec sie­bie wza­jem­nie obce. Gór­scy miesz­kań­cy Kau­ka­zu z gór­ski­mi Cze­cze­na­mi i Swa­na­mi z Gru­zji na cze­le, Tybe­tań­czy­cy, afgań­scy i paki­stań­scy Pasz­tu­ni, kre­teń­scy Sfa­kio­we i set­ki innych żyją wedle cał­kiem innych zasad niż roz­le­ni­wie­ni bene­fi­cjen­ci cywi­li­za­cji śród­ziem­no­mor­sko-atlan­tyc­kiej.

Gdy zaszy­te dotych­czas w gór­skich aułach ple­mio­na grec­kie scho­dzi­ły z gór Ili­rii, Mace­do­nii i Epi­ru na nizi­ny Atty­ki, Tesa­lii i Pelo­po­ne­zu docho­dzi­ło do ostrych kon­flik­tów, w któ­rych górę bra­li ci, któ­rych kul­tu­ra była bar­dziej roz­wi­nię­ta. Miesz­kań­cy malow­ni­czych zatok całej połu­dnio­wej Hel­la­dy – dzię­ki han­dlo­wi i wymia­nie ze świa­tem Azji, Egip­tu, Feni­cji, Per­sji i Babi­lo­nu – mie­li prze­wa­gę nad dzi­ki­mi pobra­tym­ca­mi. Do okre­su woj­ny tro­jań­skiej w Hel­la­dzie, mimo ist­nie­nia setek pań­ste­wek polis, pano­wa­ła rów­no­wa­ga poli­tycz­na i har­mo­nia. Jed­nak­że woj­na o porwa­na kobie­tę – Hele­nę – dopro­wa­dzi­ła do schył­ku szczę­śli­wej epo­ki brą­zu. Nasta­ły zim­ne stu­le­cia żela­za i pierw­szy poważ­ny regres w histo­rii Euro­py.

Wraz z upad­kiem Troi grec­kie ple­mio­na stra­ci­ły kon­tro­lę nad prze­smy­kiem dzie­lą­cym Euro­pę od Azji. Hor­dy obcych bar­ba­rzyń­ców od tej pory mia­ły otwar­tą dro­gę. Nie naj­moc­niej­sza jed­ność joń­skich pań­ste­wek Argos, Myken i Teb zaczę­ła się chwiać. Dotych­cza­so­we kon­ser­wa­tyw­ne pra­wa ple­mien­ne zbu­do­wa­ne na wię­zach krwi i sta­no­wią­ce isto­tę wewnętrz­nych rela­cji w fra­triach, fylach i geno­mach zaczę­ły się chwiać. Poja­wi­ły się mor­dy dyna­stycz­ne w samych rodzi­nach. Łama­no zasa­dy bra­terstw (aph­re­tor), do któ­rych dotych­czas nie dopusz­cza­no obcych. Usta­no­wio­no jedy­nie prak­tycz­ny­mi korzy­ścia­mi umo­ty­wo­wa­ny wyją­tek dla leka­rzy, wró­żów i budow­ni­czych stat­ków.

Po zakoń­cze­niu woj­ny tro­jań­skiej w Hel­la­dzie zapa­no­wał na trzy wie­ki cha­os. Doryc­cy najeźdź­cy zapro­wa­dzi­li swy­mi żela­zny­mi mie­cza­mi nowe porząd­ki. Więk­szość hel­leń­skich pobra­tym­ców pozba­wi­li praw i uczy­ni­li perioj­ka­mi – na wpół nie­wol­ni­ka­mi, któ­rzy zmu­sze­ni byli pra­co­wać na swych nowych panów. Inwa­zja Dorów spo­wo­do­wa­ła opusz­cze­nie swych dotych­cza­so­wych sie­dzib przez Eolów i Ionów. Część z nich zaczę­ła kolo­ni­zo­wać wybrze­ża Azji Mniej­szej oraz wyspy na morzu Egej­skim. Cen­trum cywi­li­za­cji joń­skiej była Atty­ka ze swą sto­li­cą w Ate­nach. Pro­wa­dzo­no tam bar­dzo mądrą poli­ty­kę wobec obcych. Fawo­ry­zo­wa­no naj­zdol­niej­szych z nich i przez to wzmac­nia­no wła­sne siły oraz nad­ra­bia­no stra­ty w lud­no­ści. Naj­bar­dziej chęt­ny­mi do zakła­da­nia nowych kolo­ni w Mile­cie, Efe­zie, Hali­kar­na­sie i tysiącu innych byli róż­ne­go pocho­dze­nia napły­wo­wi obcy, któ­rzy dla swej nowej ojczy­zny Atty­ki budo­wa­li wiel­kie, cho­ciaż roz­pro­szo­ne spo­łe­czeń­stwo kolo­nial­ne. Oni sami nie bra­li do nowych kra­in swych żon tyl­ko żeni­li się z miej­sco­wy­mi kobie­ta­mi. Z takie­go mie­sza­ne­go mał­żeń­stwa karyj­sko-joń­skie­go pocho­dził sam Hero­dot z doryc­kie­go Hali­kar­na­su. Jono­wie w X wie­ku przed naszą erą zało­ży­li zwią­zek dwu­na­stu państw (dode­ka­po­lis).

Gre­cja dąży­ła do nowej jed­no­ści. Ogrom­ną rolę ode­gra­ła tu Illia­da Home­ra, któ­ra sta­ła się ele­men­tem budu­ją­cym jed­ność w skłó­co­nych dotych­czas mia­stach-pań­stwach Hel­la­dy. Rów­nież Ody­se­ja mia­ła dla Gre­ków waż­ne kse­no­lo­gicz­ne zna­cze­nie. Błą­ka­ją­cy się po morzach ówcze­sne­go świa­ta Ody­se­usz jest pro­to­ty­pem obce­go Gre­ka, któ­ry napo­ty­ka na swej dro­dze naj­bar­dziej nie­ocze­ki­wa­ne sytu­acje, z któ­rych wycho­dzi zwy­cię­sko dzię­ki swe­mu spry­to­wi. Uda­je mu się nawet uwieść swym cza­rem nie­uf­nych wobec obcych Feaków. Miesz­ka­li na tajem­ni­czej wyspie Sche­rii i tak bali się obcych, że z nikim nie utrzy­my­wa­li sto­sun­ków. Jed­nak „zwy­cza­jem owych cza­sów nie pyta­no od razu, skąd pocho­dzi i kim jest, cze­ka­jąc, dopó­ki sam tego nie powie” (Jan Para­dow­ski, Woj­na Tro­jań­ska, War­sza­wa 1976, s. 96).

Odro­dze­nia Gre­cji, któ­re doko­na­ło się w latach 850–546 p.n.e., zawdzię­cza­my rów­nież reli­gii. Wyrocz­nia Apol­lo­na w Del­fach sta­ła się cen­tral­nym miej­scem piel­grzy­mek, a przede wszyst­kim źró­dłem praw moral­nych i reli­gij­nych. Rów­nież odby­wa­ne co czte­ry lata igrzy­ska olim­pij­skiej wokół świą­ty­ni Zeu­sa w Olim­pii dawa­ły Hel­le­nom poczu­cie związ­ku i zacie­ra­ły róż­ni­ce mię­dzy róż­ny­mi ple­mio­na­mi. Trze­cim wiel­ki miej­scem kul­tu była wyspa Delos. Nowa Gre­cja nie przy­wią­zy­wa­ła już takiej wagi do wię­zów krwi, jak cywi­li­za­cja mykeń­ska. Coraz bar­dziej waż­na była rela­cja z pań­stwem, a nie fra­trią, fylą czy ple­mie­niem, a nawet rodzi­ną.

Ogrom­ne­go zna­cze­nia nabra­ło dla nowych kolo­ni­stów morze. Powsta­ła swo­ista tal­la­so­kra­cja. Jak już wspo­mnia­łem, zało­ży­cie­la­mi nowych kolo­nii, tak zwa­nych ojki­ste­se­mów nie musie­li być rodo­wi­ci Gre­cy, mogli nim być obcy! Co skła­nia­ło wów­czas ludzi do emi­gra­cji? Przede wszyst­kim nowe wiel­kie moż­li­wo­ści roz­wo­ju han­dlu z Kre­tą, Syrią, Egip­tem i kra­ina­mi nad­czar­no­mor­ski­mi oraz moż­li­wo­ści pirac­twa. Rów­nież spra­wy oso­bi­ste były moty­wa­cją do opusz­cze­nia ojczy­zny: wygna­nie za prze­stęp­stwa kry­mi­nal­ne lub reli­gij­ne, za zała­ma­nie tabu, obra­że­nie bogów. Kolej­ną przy­czy­ną uda­wa­nia się w nie­bez­piecz­ne podró­że był coraz dotkli­wiej odczu­wa­ny brak zie­mi ornej, któ­rą zagar­nia­li nowi przy­by­sze z gór. Nie mniej­szą przy­czy­ną emi­gra­cji były bie­da, woj­ny i zamiesz­ki.

Po zało­że­niu kolo­nii Gre­cy zamie­nia­li miej­sco­wą lud­ność w perioj­ków, czy­li oby­wa­te­li niż­szej kate­go­rii. Perioj­ko­wie pła­ci­li swo­im panom dani­nę. Posia­da­li pew­ne pra­wa cywil­ne i mogli dzie­dzi­czyć zie­mię. W fazie pio­nier­skiej wyko­rzy­sta­no ener­gie obcych, potem zaś od nowych obcych się odgra­dza­no. Tym bar­dziej że nowe kolo­nie Ionów, Eolów i Dorów naj­czę­ściej budo­wa­no na wybrze­żach mórz oraz odci­na­no się od miej­sco­we­go zaple­cza. Prze­to tyły związ­ków miast hel­leń­skich nara­żo­ne były na inwa­zję obcych. Naj­pierw doko­na­li tego Medo­wie i Asy­ryj­czy­cy potem zaś Per­so­wie.

Doro­wie zało­ży­li na Pelo­po­ne­zie potęż­ne pań­stwa-mia­sta: Spar­tę, Korynt, Mege­rę oraz nowe pań­stwo mia­sto na Kre­cie. Ich ary­sto­kra­cja była zamknię­tą struk­tu­rą, któ­ra rzad­ko robi­ła wyją­tek dla obcych, a jeże­li już, to tyl­ko dla obcych ary­sto­kra­tów. Innym azy­lem dla obcych w kra­inach hel­leń­skich były ołta­rze bogów. Obcy bła­gal­nik był w obrę­bi świą­ty­ni bez­piecz­ny. Kto zła­mał pra­wo gościn­no­ści, ścią­gał na sie­bie klą­twę za obra­zę Zeu­sa.

W VII wie­ku ary­sto­kra­ta Kylon z pomo­cą przy­ja­ciół zapra­gnął zostać tyra­nem Aten. Spi­sek się nie udał. Stron­ni­cy Kylo­na ucie­kli się pod ochro­nę ołta­rza bogi­ni Ate­ny. Tam ich jed­nak zabi­to, łamiąc odwiecz­ne pra­wo. Odpo­wie­dzial­ni za ten czyn ród Alk­me­oni­dów został przez 300 sędziów ska­za­ny na wygna­nie.

Spo­łe­czeń­stwo grec­kie coraz bar­dziej się roz­war­stwia­ło na oli­gar­chów, ary­sto­kra­cję, perioj­ków, nie­wol­ni­ków i metoj­ków. Ci ostat­ni byli obcy­mi, któ­rym dozwo­lo­no miesz­kać w mia­stach, lecz pozba­wio­no ich wie­lu praw oby­wa­tel­skich. Zbied­nia­ła lud­ność wiej­ską nazy­wa­no koni­po­des – zaku­rzo­no­gi­mi. Rzą­dy ary­sto­kra­cji i tyra­nów napo­tka­ły opór. Powsta­ły tak zwa­ne hete­rie, czy­li taj­ne sto­wa­rzy­sze­nia dążą­ce do prze­wro­tu.

W Atty­ce coraz mniej liczy­ły się wię­zy krwi. Powsta­ły orge­ony – spe­cjal­ne sto­wa­rzy­sze­nia reli­gij­ne. Orge­one­sem mógł zostać tak­że obcy:

Obcy wygnań­cy przy­by­wa­jąc do Atty­ki otrzy­my­wa­li tu czę­sto pra­wa oby­wa­tel­skie. Począt­ko­wo przyj­mo­wa­no ich do rodów. Póź­niej, praw­do­po­dob­nie jesz­cze przed joń­ską kolo­ni­za­cją, zaczę­to z nich two­rzyć sto­wa­rzy­sze­nia, a dal­szych człon­ków przyj­mo­wa­no bądź do już ist­nie­ją­cych bądź do  też two­rzo­no dla nich nowe. (s. 199)

Jesz­cze bar­dziej otwar­te na obcych były rzą­dy wiel­kie­go refor­ma­to­ra pra­wa i spo­łe­czeń­stwa Solo­na. Dawa­ło ono gości­nę obcym, cudzo­ziem­com, a nawet wygna­nym na sta­łe ze swych kra­in. Dosta­wa­li oni peł­ne pra­wa oby­wa­tel­skie wraz z rodzi­na­mi. Mogli zaj­mo­wać się han­dlem i rze­mio­słem. Wła­śnie dzię­ki obcym Ate­ny zbu­do­wa­ły swą wiel­kość. Do tego stop­nia trosz­czo­no się o obcych, że utwo­rzo­no spe­cjal­ny urząd  prok­se­no­sa, któ­ry zaj­mo­wał się tyl­ko i wyłącz­nie spra­wa­mi przy­by­szów! Dotych­cza­so­wa rola Zeu­sa Xenio­sa i Ate­ny Xeni zyska­ły urzęd­ni­czo publicz­ny cha­rak­ter. Jed­nak­że obcy, gdy już się osie­dli­li, nie uzy­ski­wa­li wszyst­kich praw oby­wa­tel­skich. Sta­wa­li się tak zwa­ny­mi metoj­ka­mi. Oso­ba­mi, któ­re nie mogły posia­dać wła­sno­ści ziem­skiej. Spe­cjal­ny urzęd­nik pro­sta­tes dbał o ich ochro­nę przed nad­uży­cia­mi.

Mię­dzy IX a VI wie­kiem p.n.e. nastą­pi­ło odro­dze­nie Gre­cji. Przy­czy­nił się do tego mię­dzy inny­mi fenic­ki wyna­la­zek – pismo. Boec­ki poeta Hezjod, a potem Homer stwo­rzy­li dzie­ła, któ­re poka­za­ły Gre­kom ich ducho­wą jed­ność. Mimo tego, że przez następ­ne kil­ka­set lat żyli oni w set­kach miast-państw toczą­cych mię­dzy sobą nie­ustan­ne woj­ny. Nowe pań­stwa mia­sta powsta­łe po upad­ku cywi­li­za­cji mykeń­skiej i jak Myke­ny nie wpro­wa­dza­ły obostrzeń zwią­za­nych z czy­sto­ścią krwi. Kul­tu­ra hel­leń­ska, zbu­do­wa­na na reli­gii i dzie­łach histo­rycz­nych i lite­rac­kich, była coraz bar­dziej decy­du­ją­ca o oby­wa­tel­stwie niż rasa. Oby­wa­tel sta­wał się oby­wa­te­lem przez rela­cję do pań­stwa, a nie przez zwią­zek z kla­nem czy rodzi­ną. Nadal jed­nak ist­nia­ły sta­re aryj­skie podzia­ły na wojow­ni­ków i rol­ni­ków. Obok nich żyli perioj­ko­wie – potom­ko­wie poko­na­nych auto­chto­nów, nie­wol­ni­cy i wspo­mnia­ni już metoj­ko­wie. Ist­nia­ła też gru­pa helo­tów – przy­wią­za­nych do zie­mi rol­ni­ków. W Koryn­tii oby­wa­tel­stwo nada­wa­no rów­nież ary­sto­kra­cji obce­go pocho­dze­nia. W pew­nym momen­cie jed­nak, dzię­ki roz­wo­jo­wi han­dlu, bogac­two zaczę­ło peł­nić podob­na role jak ary­sto­kra­tycz­ne uro­dze­nie. Obcy­mi sta­wa­li się też ludzie, któ­rzy zgod­nie z pra­wem Dra­ko­na za nie­umyśl­ne zabi­cie kogoś musie­li iść na wygna­nie.

Tym, co jed­no­czy­ło Hel­le­nów, był rów­nież „kult dwu­na­stu bogów”, któ­rym odda­wa­no cześć mię­dzy inny­mi na Olim­pie. Obcy dla Gre­ków był kult Dio­ni­zo­sa. Ta eks­ta­tycz­na reli­gia przy­by­ła do Hel­le­nów z dzi­kiej Tra­cji. Jed­nak­że cen­tral­ne miej­sce dla każ­de­go Gre­ka – świą­ty­nia w Del­fach – zaadap­to­wa­ła i uświę­ci­ła dio­ni­zja. Nie­tz­sche w ese­ju Świa­to­po­gląd dio­ni­zyj­ski uwa­ża, że kult Dio­ni­zo­sa w swej pier­wot­nej fazie:

ozna­czał naj­bar­dziej wul­gar­ne wyzwo­le­nie niskich instynk­tów, pan­he­te­rycz­ne zwie­rzę­ce życie, któ­re na pewien okre­ślo­ny czas zry­wa wszel­kie wię­zi spo­łecz­ne. Nigdy Hel­la­da nie była w więk­szym nie­bez­pie­czeń­stwie niż pod­czas inwa­zji nowe­go boga. (49)

Nar­ko­tycz­ny sza­lo­ny bóg wkro­czył w upo­rząd­ko­wa­na home­ryc­ka har­mo­nię Gre­cji.

Pieśń i mimi­ka tak pobu­dzo­nych mas, w któ­rych natu­ra zyska­ła glos i ruch, był dla home­ryc­kie­go świa­ta Gre­cji czymś zupeł­nie nowym i nie­sły­cha­nym, był dlań czymś orien­tal­nym, co on dopie­ro musiał okieł­znać i okieł­znał – swą ogrom­ną siła ryt­mu i sztu­ki, podob­nie jak w owym cza­sie styl egip­skich świą­tyń. (s. 51)

Trac­kie ryt­my i egip­ski styl archi­tek­to­nicz­ny wchło­nię­te w ducho­wej syn­te­zie two­rzą wiel­kość Gre­cji. Obce, ete­rycz­ne, zry­wa­ją­ce wię­zy może być droż­dża­mi nowej kul­tu­ry. Na obcym rośnie wiel­kość wła­sne­go.

Podob­ne do Dio­ni­zjów świę­ta są pra­sta­re i moż­na je odna­leźć wszę­dzie, naj­słyn­niej­sze zaś w Babi­lo­nie pod nazwą saeków”mówi dalej Nie­tz­sche – Tu pod­czas pię­cio­dnio­wych obcho­dów ule­ga­ły zerwa­niu wszel­kie pań­stwo­wo i spo­łecz­ne wię­zi, cen­tral­na zaś była nie­okieł­zna­na chuć, uni­ce­stwie­nie rodzi­ny przez nie­ogra­ni­czo­ną hete­rycz­ność. (51)

Ogrom­ną funk­cję peł­nią w Bacha­na­liach kobie­ty. „Dziew­czę­ta i kobie­ty roz­pusz­cza­ją loki. Opa­su­ją się węża­mi, któ­re ufnie liżą im policz­ki, nie­któ­re kobie­ty bio­rą na ręce wilcz­ki i kar­mią je pier­sią”. (51)

Gre­cy przy­ję­li obce­go boga i to bar­dziej jako wro­ga niż inne­go; bar­dziej hostis niż kse­nos.

Nowe­go przy­by­sza wpro­wa­dzo­no w świat pięk­ne­go pozo­ru, w świat miesz­kań­ców Olim­pu, ofia­ro­wa­no mu wie­le z czci naj­do­stoj­niej­szych bóstw, na przy­kład Zeu­sa i Apol­li­na. Nigdy jesz­cze nie potrak­to­wa­no obce­go z tak aten­cją, a był to przy tym strasz­li­wy obcy (hostis w każ­dym sen­sie), na tyle mocar­ny, by obró­cić w perzy­nę gościn­ny dom. We wszyst­kich for­mach życia zaczę­ła się wiel­ka rewo­lu­cja, Dio­ni­zos prze­ni­kał wszę­dzie, tak­że do sztu­ki. (54)

Wedle Kar­la Kerény­ia Dio­ni­zos jest pra­sta­rym bóstwem kre­teń­skim. Jego spraw­stwo jest porów­ny­wal­ne do spraw­stwa same­go Chry­stu­sa. Dzia­łał w epo­ce minoj­skiej, mykeń­skiej, hel­leń­skiej i pan­hel­le­ni­stycz­nej – ponad 2000 lat. Dio­ni­zos to bóg życia – zoe, w naj­star­szym i naj­peł­niej­szym jego rozu­mie­niu. Jego sym­bo­la­mi był wąż i byk. Czci­ciel­ka­mi – głow­nie kobie­ty. Nar­ko­ty­ka­mi: miód, potem opium, wresz­cie wino. Żywe węże, któ­re bachant­ki wpla­ta­ły sobie w wień­ce z blusz­czu na gło­wie, to zwie­rzę­ta z pra­sta­rych indo­eu­ro­pej­skich kul­tów, spo­krew­nio­ne ze smo­ka­mi i hin­du­ski­mi naga­mi. W Euro­pie raczej wywo­łu­ją­ce strach. O sile i dłu­go­wiecz­no­ści kul­tu Dio­ni­zo­sa świad­czy to, że jesz­cze Olym­pias, mat­ka Alek­san­dra Wiel­kie­go, wplą­ty­wa­ła węże w swą koro­nę. Dio­ni­zos wpro­wa­dził też do Hel­la­dy fal­lo­fo­ria: pro­ce­sje, w któ­rych obno­szo­no wiel­kie ukwie­co­ne blusz­czem i wino­ro­śla­mi fal­lu­sy, naśla­du­ją­ce ruchy kopu­la­cyj­ne dzię­ki odpo­wied­nim mecha­ni­zmom poru­sza­nym przez kobie­ty.

Innym atry­bu­ta­mi nowe­go boga była maska i koza. Przez maskę spo­zie­rał sam Dio­ni­zos, zaś koza czę­sto zastę­po­wa­ła ofia­rę z same­go boga. Kozioł ofiar­ny w reli­gii chrze­ści­jań­skie zastą­pił semic­ki bara­nek. Jesz­cze w cza­sach pier­wot­ne­go chrze­ści­jań­stwa chło­pi, któ­rzy wytła­cza­li sok z wino­gron nosi­li maski i gło­si­li inwo­ka­cje do Dio­ni­zo­sa, póki sobór w Kon­stan­ty­no­po­lu im tego zabro­nił i naka­zał śpie­wać: Kyrie ele­ison.

Dio­ni­zos wpro­wa­dził do Atty­ki kult wina. Wino otwie­ra­ło umysł na świat trans­cen­dent­ny, świat duchów i bogów. W pier­wot­nej pry­mi­tyw­ne pra­mi­noj­skiej for­mie w bacha­na­liach roz­ry­wa­no żyw­cem byki. Potem w okre­sie pała­cu w Knos­sos kult Dio­ni­zo­sa połą­czył się z kul­tem Ariad­ny, z tań­cem labi­ryn­tu i ducha­mi pod­zie­mia. W kre­teń­skich jaski­niach odpra­wia­no rytu­ały Mat­ki Zie­mi, pani Labi­ryn­tu, wiel­kiej bogi­ni księ­ży­ca, potem mat­ki i zony Dio­ni­zo­sa. Kazi­rodz­two i wąż łączy­ły się w jed­no w tych pra­sta­rych oby­cza­jach. Ariad­na była mat­ką Dio­ni­zo­sa, z któ­rym go ducho­wo spło­dzi­ła. Czy nie może­my powie­dzieć tego o Maryi z Naza­re­tu, któ­ra nawie­dzo­na przez Boga w świę­tej trój­cy współ­istot­ne­go z Chry­stu­sem i Duchem Świę­tym nie uro­dzi­ła swe­go wła­sne­go męża zaślu­bio­ne­go w Duchu Świę­tym. Po trzy­kroć prze­dziw­na. Mistycz­ne kazi­rodz­two leży u pod­ło­ża obu wiel­kich kul­tów. Kult Dio­ni­zo­sa roz­wi­nął się naj­peł­niej na obcej zie­mi: w Karii, Tra­cji  i w koń­cu w Hel­la­dzie. Podob­nie  Chry­stus zatry­um­fo­wał nie w rodzin­nej Gali­lei czy Judei lecz w Gre­cji i Rzy­mie. Tak o związ­kach Dio­ni­zo­sa z Ariad­ną pisze Kere­nyi w Dio­ni­zo­sie: Jak Dio­ni­zos jest arche­ty­po­wą rze­czy­wi­sto­ścią zoe, tak też Ariad­na jest arche­ty­po­wą rze­czy­wi­sto­ścią wetch­nię­cia duszy, gwa­ran­cji tego, co isto­tę czy­ni kon­kret­nym indy­wi­du­um… Zda­rze­nie to ma obli­cze kobie­ty jako tej, któ­ra poczy­na i daje isto­tom żywym duszę, odbi­ciem zaś tego wize­run­ku jest księ­życ, w mito­lo­gii sie­dzi­ba dusz. (117)

Pisa­li­śmy o losie kobiet grec­kiej mito­lo­gii jako o obcych. Kobie­ty sta­ły się tymi, któ­re pierw­sze przy­ję­ły obce­go boga: Dzię­ki swej zmy­sło­wo­ści i zna­cze­niu, jakie nada­je miło­ści płcio­wej, tak głę­bo­ko zwią­za­nej z kobie­co­ścią, wszedł w szcze­gól­nie sil­ny sto­su­nek z rodza­je nie­wie­ścim, nadał jego życiu zupeł­nie nowy kie­ru­nek, zna­lazł w nim naj­wier­niej­sze­go zwo­len­ni­ka i naj­gor­liw­sze­go słu­gę, na nim oparł cała potę­gę swo­je­go cza­ru. Dio­ni­zos jest w peł­nym sen­sie tego sło­wa bogiem kobiet, źró­dłem wszel­kich ich docze­snych i nad­przy­ro­dzo­nych nadziei, ośrod­kiem ich egzy­sten­cji. Dla­te­go to kobie­ty pierw­sze uzna­ły go w całej jego wspa­nia­ło­ści, obja­wi­ły go, sze­rzy­ły jego kult, popro­wa­dzi­ły go do trium­fu. napi­sał J.J. Bacho­fen w swej słyn­nej książ­ce Das Mut­ter­recht I.

Świet­nie ten zachwyt kobiet rozu­miał Nie­tz­sche. Teraz, pod­czas ewan­ge­lii har­mo­nii świa­tów, każ­dy czu­je się ze swym bliź­nim nie tyl­ko pojed­na­ny, pogo­dzo­ny, sto­pio­ny, ale też toż­sa­my, jak gdy­by zasło­na mai zosta­ła roz­dar­ta i już tyl­ko w strzę­pach powie­wa­ła nad tajem­ni­czą pra­jed­nią. Śpie­wa­jąc i tań­cząc, uka­zu­je się czło­wiek jako czło­nek wyż­szej wspól­no­ty – oduczył się cho­dzić i zaraz wzle­ci… Pod wpły­wem nar­ko­tycz­ne­go napo­ju, o któ­rym mówią w hym­nach wszyst­kie pier­wot­ne ludy i naro­dy… budzą się owe dio­ni­zyj­skie pod­nie­ty, a wobec ich przy­bo­ru subiek­tyw­ność zni­ka w zupeł­nym samo zapo­mnie­niu. Tak­że śre­dnio­wiecz­nym śre­dnio­wie­czu pod wpły­wem tej samej dio­ni­zyj­skiej siły rosły gro­ma­dy, wędru­jąc z miej­sca na miej­sce wśród śpie­wu i tań­ca. W tych tań­cach św. Jana i św. Wita roz­po­zna­je­my bachicz­ne chó­ry grec­kie o pre­hi­sto­rii w Azji Mniej­szej aż po Babi­lon i orgia­stycz­nych Saeków. (Nie­tz­sche, Naro­dzi­ny tra­ge­dii)

Ta eks­plo­zyw­na ‚inwa­zyj­na i epi­de­micz­na pro­to­hi­pi­sow­ska kul­tu­ra napo­tka­ła na począt­ku w Hel­la­dzie zacie­kłych wro­gów. Ika­rej­czy­cy, do któ­rych wtar­gnął obcy zabi­li go. Potem nie­ja­ko retro­ak­tyw­nie tej śmier­ci doda­no zmar­twych­wsta­nie. Dio­ni­zos niczym potem Jezus wró­cił z Hade­su. Jego zabi­cie powtó­rzo­na jako zabi­cie kozła. Cere­mo­nia­ło­wi zabi­cia kozła towa­rzy­szy­ła pieśń kozła – tra­ge­dia, zalą­żek dra­ma­tu grec­kie­go. W Tra­cji wiel­bi­cie­li nowe­go boga prze­śla­do­wał król Likurg, w Argos zaś sam Per­se­usz. Dzi­ki Likurg zabi­ja bachant­ki urzą­dze­niem do szlach­to­wa­nia wołów. Per­se­usz zaś wrzu­cił Dio­ni­zo­sa do jezio­ra ler­nej­skie­go. Kult Dio­ni­zo­sa napo­ty­kał opór, gdyż na począt­ku jego zwo­len­nicz­ki w nar­ko­tycz­nym sza­le roz­szar­py­wa­ły dro­gą loso­wą wybra­ne wła­sne dzie­ci.

Wróć­my jed­nak do histo­rii Gre­cjii. W V I wie­ku p.n.e. Per­sja zaczę­ła zagra­żać naj­pierw pań­stwom mia­stom Eolów i Dorów w Azji Mniej­szej potem zaś samej Gre­cji. Gre­cy  pro­wa­dzi­li woj­ny z Per­sją. Jed­nak wie­le miast państw sto­so­wa­li poli­ty­kę tzw. medy­za­cji czy­li więk­sze­go lub mniej­sze­go pod­po­rząd­ko­wa­nia Per­som. Gre­cy czę­sto słu­ży­li w woj­sku per­skim mię­dzy inny­mi w  woj­nach ze Scy­ta­mi lub w Egip­cie, co opi­su­je Hero­dot w swych Dzie­jach. Dzię­ki eks­pan­sji Per­sów Gre­cy mie­li moż­li­wość pozna­wa­nia obcych ludów i kul­tur. Nawet w wewnętrz­nej poli­ty­ce i wal­ce o wła­dzę Gre­cy potra­fi­li wyko­rzy­sty­wać obcych  najem­ni­ków, cze­go przy­kła­dem był Pizy­strat – tyran Aten.

Sytu­acja obcych w samych Ate­nach była zmien­na i zależ­na od wal­ki o wła­dzę. W cza­sie rzą­dów ary­sto­kra­cji na począt­ku VI wie­ku pozba­wio­no wszel­kich praw ludzi, któ­rzy nie uro­dzi­li się w Ate­nach. Jed­nak­że już w cza­sie pano­wa­nie Klej­ste­sa tak prze­pro­wa­dzo­no spe­cjal­nie refor­my poli­tycz­ne, aby wymie­szać tych co byli rodo­wi­ty­mi Ateń­czy­ka­mi z tymi, któ­rzy przy­by­li z obcych kra­in. Klej­stes wpro­wa­dził rów­ność praw – izo­no­mię. Z tymi pra­wa­mi łączył się roz­wój ateń­skie­go impe­ria­li­zmu. W obcych kra­inach zakła­da­no ateń­skie kolo­nie i tzw. kle­ru­chie, gdzie oby­wa­te­le ateń­scy upra­wia­li  zie­mię  zabie­ra­jąc ją rodo­wi­tym miesz­kań­com.

Kolo­nie grec­kie szcze­gól­nie na Zacho­dzie sta­wa­ły się jak na sta­ro­żyt­ne cza­sy gigan­tycz­ny­mi mia­sta­mi. Na przy­kład sycy­lij­skie Syba­ris liczy­ło 500.000mieszkańców.  Gre­cy wal­czy­li na Zacho­dzie z potęż­ną Kar­ta­gi­na, na Wscho­dzie z Per­sją. Zawsze jed­nak nie zjed­no­cze­ni, roz­pro­sze­ni na set­ki ple­mion i miast państw cią­gle z sobą rywa­li­zu­ją­cych. Mimo wspól­ne­go języ­ka, wspól­nej reli­gii, wspól­nych miejsc kul­tu i dzieł lite­rac­kich: dra­ma­tów, dzie­jów i epo­sów. Nawet decy­du­ją­ce o histo­rii świa­ta bitwa pod Mara­to­nem, gdzie dano odpór potęż­nej armii Per­sów nie wpły­nę­ła na skraj­ny indy­wi­du­alizm Gre­ków.

Cie­ka­wym novum gene­ru­ją­cym nowych obcych była powsta­ła w cza­sie wojen per­skich w Ate­nach  selek­tyw­na meto­da wybo­rów – ostra­cyzm. Lud chcąc się pozbyć jakie­goś poli­ty­ka wypi­sy­wał jego imię na sko­rup­ce gli­nia­nej – ostra­ku. Kto zdo­był naj­więk­sza ilość nega­tyw­nych gło­sów ska­za­ny był na wygna­nie. Cza­sa­mi takich wygnań­ców obej­mo­wa­ła amne­stia.

Hel­le­no­wie odpar­li Per­sów w wiel­kich bitwach pod Mara­to­nem, Ter­mo­pi­la­mi i Sala­mi­ną mimo tego, że samym Per­som poma­ga­li inni Hel­le­no­wie: Mace­doń­czy­cy, Tes­sal­czy­cy i Beoci.

O ile Ateń­czy­cy sto­so­wa­li bar­dziej lub mniej otwar­ta poli­ty­kę wobec obcych to kon­ser­wa­tyw­ny wróg Aten Spar­ta była prze­ciw­na wszel­kim libe­ral­nym ten­den­cjom wobec obcych a tak­że wobec perioj­ków i helo­tów. Perioj­ko­wie dokład­nie mówiąc zna­czy ludzie żyją­cy dooko­ła byli tubyl­ca­mi, któ­rych Spar­ta­nie pod­bi­li mie­li obo­wiąz­ki wobec nich ale żad­nych praw. Helo­ci zaś to pod­bi­te ludy prze­kształ­co­ne w nie­wol­ni­ków jak na przy­kład miesz­kań­cy połu­dnio­wo zachod­nie­go Pelo­po­ne­zu – Mes­seń­czy­cy. Helo­ci nie byli wła­sno­ścią poje­dyn­czych ludzi lecz całej wspól­no­ty. Spar­ta­nie chcąc się od nich odróż­nić i poka­zać osten­ta­cyj­nie że nie muszą pra­co­wać nosi­li dłu­gie wło­sy. Mnie liczeb­ni Spar­ta­nie oto­cze­ni perioj­ka­mi i nie­na­wi­dzą­cy­mi ich helo­ta­mi musie­li mieć się na bacz­no­ści, prze­to nie­ustan­nie ćwi­czy­li się w wal­ce. Czę­sto helo­tów, któ­rzy wyka­zy­wa­li się w woj­nach wyzwa­la­no. Takich wyzwo­leń­ców nazy­wa­no neo­da­mo­de­isa­mi.

Gdy w 460 roku w Spar­cie wystą­pi­ły nisz­czy­ciel­skie trzę­sie­nia zie­mi, to uzna­no je za efekt obra­że­nia boga mórz Posej­do­na. Kse­no­fo­bicz­ni Spar­ta­nie zabi­li bła­gal­ni­ków w świą­ty­ni tego boga. Nie­usza­no­wa­nie pra­wa obcych w świą­ty­ni boga było dla gre­ków zma­zą.

Ina­czej  z obcy­mi postę­po­wa­no w Atty­ce. Temi­sto­kles nawet zapro­po­no­wał znie­sie­nie podat­ków dla cudzo­ziem­ców z Aten i oko­lic. A ofia­ry ostra­cy­zmu mia­ły pra­wo powró­cić z wygna­nia po 10 latach i zacho­wać swój mają­tek. Nie­ste­ty refor­my Temi­sto­kle­sa, boha­te­ra wojen per­skich prze­sta­ły się ludo­wi podo­bać i sam stał się ofia­ra ostra­cy­zmu. Zna­lazł schro­nie­nie jako bła­gal­nik w Epi­rze. Ary­sto­kra­ci hel­leń­scy popie­ra­li się i lan­so­wa­li pan­hel­leń­ski uni­wer­sa­lizm. Szcze­gól­nie duży nacisk kła­dli na  kult bogów. Wyra­zi­cie­lem ary­sto­kra­tycz­ne­go ducha był wybit­ny liryk chó­ral­ny Pin­dar oraz wiel­ka zapo­mnia­na dziś beoc­ka poet­ka Koryn­na.

Już w sta­ro­żyt­no­ści szcze­gól­nie semic­cy Feni­cja­nie i Kar­ta­giń­czy­cy odby­wa­li bar­dzo dale­ki podró­że i odkry­wa­li tajem­ni­cze obce ludy. Opły­nę­li Afry­kę, dotar­li do Korn­wa­lii, pozna­li Kau­kaz i basen Morza Kaspij­skie­go. Wie­dza ta dzię­ki wszę­do­byl­skość Gre­ków prze­są­cza­ła się w ich świa­do­mość. Ich poję­cie i rozu­mie­nie świa­ta nabie­ra­ło głę­bi. Usa­da­wia­li się w szer­szym hory­zon­cie ogrom­ne­go świa­ta.

W cza­sie dłu­gich i wyczer­pu­ją­cych zaso­by natu­ral­ne i nisz­czą­cych eko­no­mię wojen pelo­po­ne­skich mię­dzy Spar­tą i Ate­na­mi zaczę­li się bun­to­wać helo­ci i perioj­ko­wie, któ­rzy pono­si­li naj­więk­sze cię­ża­ry wojen­ne. Nie bali się ata­ko­wać swo­ich panów. Ate­ny chcia­ły się wzmoc­nić przez narzu­ca­nie siłą demo­kra­cji . Demo­kra­cja na wyspach eol­skich w base­nie Morza Egej­skie­go byłą rezul­ta­tem prze­mo­cy.

W  Atty­ce każ­dy oby­wa­tel dosta­wał od pań­stwa pen­sję. Oby­wa­te­la­mi mogli być tak­że mie­szań­cy, duże pra­wa osią­gnę­li za swe zasłu­gi też metoj­ko­wie. Dopie­ro Pery­kles w 453 roku ogra­ni­czył te pra­wa do ludzi, któ­rych obo­je  rodzi­ców byli Ateń­czy­ka­mi. To ogra­ni­cze­ni sta­ło się przy­czy­na kry­ty­ki o Pery­kle­sa cho­ciaż­by przez same­go  Pla­to­na. Zarzu­ca­no mu wstrzy­ma­nie roz­wo­ju Aten oraz spo­wo­do­wa­nie gnu­śno­ści i tchó­rzo­stwa Ateń­czy­ków. Godzi­ło to rów­nież w los nie ateń­skich matek z miast zwią­za­nych z Ate­na­mi przy­mierz­me. Pery­kles bar­dzo roz­wi­nął sys­tem kle­ru­chii i dążył do wzmoc­nie­nia Aten prze­wi­du­jąc woj­nę ze Spar­tą. Robił to  w bru­tal­ny spo­sób zmu­sza­jąc na przy­kład joń­ski Milet do przy­ję­cia demo­kra­cji.

W samych Ate­nach wpro­wa­dzo­no dotkli­we podat­ki od obcych rezy­den­tów , wyzwo­lo­nych nie­wol­ni­ków oraz obcią­ża­no opła­ta­mi uczest­ni­ków świąt w Eleu­zis.  Ham­mond tak pisze o sytu­acji metoj­ków w Ate­nach: Ci ludzie obce­go pocho­dze­nia zamiesz­ka­li w Atty­ce nie mogli posia­dać tutaj zie­mi, musie­li pła­cić spe­cjal­ny poda­tek (karą za nie­uisz­cze­nie była nie­wo­la) i nie mie­li żad­nych praw poli­tycz­nych. Jed­nak­że w życiu gospo­dar­czym i spo­łecz­nym korzy­sta­li z tych samych udo­god­nień co i oby­wa­te­le w spo­łe­czeń­stwie ateń­skim. Wie­lu z nich przy­wio­zło do Aten pokaź­ny mają­tek, a więk­szość zaj­mo­wa­ła się rze­mio­słem i han­dlem mor­skim, przy­czy­nia­jąc się w ten spo­sób od oży­wie­nia han­dlu  w ogó­le. Wśród metoj­ków znaj­do­wa­li się rów­nież mniej zamoż­ni, z któ­rych zapew­ne oko­ło 3000 słu­ży­ło we flo­cie. Ponad­to było tu jesz­cze spo­ro lud­no­ści obcej, nie­sta­łej, zło­żo­nej z Gre­ków i nie-Gre­ków, któ­rzy odwie­dza­li Ate­ny jako „sprzy­mie­rze­ni”, kup­cy, żegla­rze itd. (395)

Obok metoj­ków obcy­mi byli jesz­cze nie­wol­ni­cy, któ­rych trak­to­wa­no dobrze i któ­rzy byli chro­nie­ni przez pra­wo i  któ­rzy mie­li moż­li­wość stać się wyzwo­leń­ca­mi.  Cudzo­ziem­cy i metoj­ko­wie miesz­ka­li głow­nie w Pireu­sie.

W cza­sie wojen pelo­po­ne­skich huma­ni­tar­ne trak­to­wa­nie obcych prze­sta­ło obo­wią­zy­wać, Zabi­ja­no jeń­ców, żegla­rzy państw sprzy­mie­rzo­nych a nawet posłów. Coraz dotkli­wiej obcią­ża­no podat­ka­mi metoj­ków, żeby zdo­być pie­nią­dze na nie­koń­czą­ce się woj­ny.

Bitwy wśród miast państw grec­kich czę­sto dopro­wa­dza­ły do cha­osu, gdyż wszy­scy mówi­li tym samym  języ­kiem i w pew­nym momen­cie nie wie­dzia­no kto jest wro­giem a kto sprzy­mie­rzeń­cem. Tak  zda­rzy­ło się na przy­kład gdy armia ateń­ska pod dowódz­twem Demo­ste­ne­sa bra­ła udział. w bitwie o sycy­lij­skie Syra­ku­zy.

Woj­ny pelo­po­ne­skie, klę­ska sycy­lij­ska, zdra­dy i zara­zy pod­wa­ży­ły mora­le Aten. Do tego dołą­czy­ła się powierz­chow­na filo­zo­fia sofi­stów, któ­rzy każ­da tezę potra­fi­li obro­nić i oba­lić.

Rela­ty­wizm moral­ny nasi­lił się. W wyż­szych sfe­rach pano­wa­ły swo­bod­ne oby­cza­je. Nie ateń­skie kur­ty­za­ny upra­wia­ły wyra­fi­no­wa­ną lewan­tyń­ska pro­sty­tu­cję. Metoj­ko­wie i obcy wpro­wa­dza­li tajem­ni­cze kul­ty bogiń Kotyt­to i Ben­dis. W Mace­do­nii try­um­fo­wał roz­wią­zły kult Dio­ni­zo­sa, któ­re­mu Eury­pi­des poświę­cił dra­mat Bachant­ki. Gło­szą­cy ate­izm filo­zo­fo­wie Pro­ta­go­ras i Dia­go­ras byli cudzo­ziem­ca­mi.

Gre­cja prze­sta­ła być zamknię­tym sys­te­mem. Zewsząd napie­ra­ły obce cywi­li­za­cje. Per­sja na egej­skich Jonów. Kar­ta­gi­na na Sycy­lię. Budzi­ły się do życia ple­mio­na ital­skie z Etru­ska­mi na cze­le. Coraz więk­sza moc zyski­wał na w poły grec­ka Mace­do­nia.

Rów­nież dotych­czas her­me­tycz­na Spar­ta sta­wa­ła się ofia­ra roz­kła­du. Przy­czy­na były pie­nią­dze. Spar­ta­nie bili wła­sną mone­tę. Wie­lu Spar­tan zadłu­ża­ło się i spa­da­ło do niż­szej kasty spo­łecz­nej. Nie peł­ni Spar­ta­nie, perioj­ko­wie, neo­da­me­do­jo­wie i helo­ci sta­wa­li się zarze­wiem bun­tu. Tak jak spa­da­ła licz­ba peł­no­praw­nych Spar­tan podob­nie dzia­ło się w Ate­nach. Nie­ja­ki The­ram­nes ogra­ni­czy licz­bę oby­wa­te­li Aten  do 3 tysię­cy poza kla­są ryce­rzy.

Po czym sam został wygna­ny i ska­za­ny na śmierć. Razem z nim wygna­no 5000 jego stron­ni­ków a 1500 zabi­to.

W 403 roku pró­bo­wa­no dać pew­ne pra­wa zasłu­żo­nym w woj­nie metoj­kom i nie­wol­ni­kom. jed­nak demo­kra­tycz­ne wybo­ry poło­ży­ły temu tamę. Losy obcych, wygnań­ców, metoj­ków, nie­wol­ni­ków i helo­tów wpły­wa­ły decy­du­ją­co na losy całej Hel­la­dy. Mogli stać się oni sprzy­mie­rzeń­ca­mi lub spi­sko­wać na obcych ago­rach. Na przy­kład w cza­sie rzą­dów tak zwa­nych trzy­dzie­stu tyra­nów w Ate­nach zabro­nio­no wszyst­kim grec­kim pań­stwom  przyj­mo­wa­nia ateń­skich wygnań­ców.

Zupeł­nie inną poli­ty­kę wobec obcych niż Ate­ny i Spar­ta pro­wa­dził tyran Syra­kuz Dio­ni­zjos. Spro­wa­dził on do swe­go pań­stwa  ogrom­na ilość obcych i nadał im peł­ne pra­wa.  Roz­da­wał też przy­wi­le­je i pra­wa nie­wol­ni­kom oraz obcym żoł­nie­rzom. Ze swe­go pań­stwa uczy­nił nowy wie­lo­na­ro­do­wy Babi­lon osła­bia­jąc bar­dzo kul­tu­rę hel­leń­ską. Nie przy­jął Dio­ni­zjos  rad same­go Pla­to­na, któ­ry zbyt zaan­ga­żo­wał się w kno­wa­nia dwor­skich kama­ry­li z nie­ja­ki­mi Dio­nem na cze­leW IV wie­ku więk­szość państw grec­kich prze­ży­wa­ła gospo­dar­czy roz­kwit. Głow­nie dzię­ki pan­hel­leń­skie­mu han­dlo­wi i osła­bie­niu dotych­cza­so­wych potęg  Per­sji i Kar­ta­gi­ny.  Jed­no­li­ty han­del i towa­rzy­szą­ca mu jed­no­li­ta kul­tu­ra osła­bi­ła ten­den­cje do wyklu­cza­nia obcych. Napa­wa­jąc się dobro­by­tem Atty­ki jeden z jej przy­wód­ców Iso­kra­tes powie­dział: nazwa Hel­len wska­zu­je już nie na krew, ale na spo­sób myśle­nia i nada­je­my ja tym, któ­rych łączy z nami raczej kul­tu­ra niż wspól­ne pocho­dze­nie. Ów dobro­byt był czę­ścio­wo zbu­do­wa­ny na wyko­rzy­sty­wa­niu nie­wol­ni­ków, któ­rych rola wzro­sła nie­po­mier­nie. Nato­miast  metoj­ko­wie docho­dzi­li do wiel­kich mająt­ków i budo­wa­li na wła­sny koszt publicz­ne budow­le.

Nie­wol­ni­ków uwa­ża­no za coś natu­ral­ne­go, jeże­li sta­wa­li się nimi bar­ba­rzyń­cy. Nigdy zaś sami Hel­le­no­wie. Kse­no­font pro­po­no­wał, aby każ­dy oby­wa­tel posia­dał trzech nie­wol­ni­ków. Wiel­ki roz­wój Aten zawdzię­cza­ły pra­cy nie­wol­ni­ków w kopa­niach zło­ta i sre­bra.

Kult bogac­twa i kry­ty­kę bie­dy (apo­ria) uwa­ża­no za cos zwy­kłe­go. Podob­nie jak przed nimi dłu­go­wło­si Spar­ta­nie Ateń­czy­cy brzy­dzi­li się fizycz­ną pra­cą. Taką pra­cę mogli wyko­ny­wać tyl­ko cudzo­ziem­scy nie­wol­ni­cy. W roku 360 w Ate­nach było oko­ło 200 000 nie­wol­ni­ków i 8000 metoj­ków. Taka idyl­la mogła trwać tyl­ko pod­czas poko­ju. W cza­sie woj­ny metoj­ko­wie czę­sto opusz­cza­li swą przy­bra­na ojczy­ne a osła­bio­na  gospo­dar­ka na tym cier­pia­ła.

W IV wie­ku coraz więk­szą rolę w świe­cie hel­leń­skim zaczę­ła odgry­wać Mace­do­nia. Mace­doń­czy­cy budo­wa­li swe pań­stwo jako jed­ność a nie mno­gość skłó­co­nych z sobą miast państw. Byli  naro­dem sil­nym, pocho­dzą­cym z gór, zapra­wio­nym w trud­no­ściach i wal­ce. Etnicz­nie byli Gre­ka­mi, gdyż ich wów­czas już przez więk­szość Gre­ków nie­zro­zu­mia­ły dia­lekt pocho­dził z epo­ki kla­sycz­nej. Posłu­gi­wa­li się jed­nak tak­że współ­cze­sna gre­ką. Wywo­dzi­li się od Her­ku­le­sa i czci­li bogów z grec­kie­go pan­te­onu. Jed­nak przez samych sie­bie i innych Gre­ków nie byli uwa­ża­ni za człon­ków pan­hel­leń­skie­go świa­ta. Mie­li zbyt dużo nalo­tu obcych kul­tur: illir­skich, pajoń­skich i trac­kich. Mace­doń­czy­cy nie sza­no­wa­li Aten, Spar­ty i Teb. Musie­li się trzy­mać razem. Gdyż z jed­nej stro­ny zagra­ża­li im bar­ba­rzyń­cy z dru­giej zaś grec­ka impe­rial­na poli­ty­ka. Pierw­szy wiel­ki przy­wód­ca  Mace­doń­czy­ków Filip budo­wał sil­ne naro­do­we pań­stwo przez przy­łą­cza­nie obcych naro­dów i ziem: Tes­sa­li, Tra­cji, Illi­ri, Chal­di­ki. Szyb­ko zwró­cił  uwa­gę zabor­czych Aten, gdzie w napa­dach na Fili­pa i Mace­do­nię celo­wał mów­ca Demo­ste­nes w swych słyn­nych Fili­pi­kach. Fili­pa nazy­wa­no par­we­niu­szem z Pel­li. Demo­ste­nes uwa­żał go za obce­go, któ­ry dybie na wol­ność całej Hel­la­dy. Filip  wbrew insy­nu­acjom Demo­ste­ne­sa obro­nił świat Hel­le­nów przed najaz­dem  dzi­kich ple­mion scy­tyj­skich i pla­no­wał wspól­ną wypra­wę prze­ciw Per­som. Demo­ste­nes, któ­ry był prok­se­no­sem tebań­skim w Ate­nach (!) pra­gnął prze­ko­nać Zwią­zek Beoc­ki do opo­ru wobec Fili­pa. Filip, któ­re­go potę­ga tak uró­sła, że w każ­dej chwi­li mógł zgnieść krnąbr­ne Ate­ny  daro­wał im wol­ność, za co Ateń­czy­cy zbu­do­wa­li mu pomnik oraz jemu i jego syno­wi Alek­san­dro­wi nada­li naj­wyż­sze wyróż­nie­nie – oby­wa­tel­stwo ateń­skie. Rzą­dy Fili­pa były szan­są na prze­zwy­cię­że­nie odwiecz­nej zabor­czo­ści Gre­ków- ple­onek­sji.

Filip uwa­ża­ny za bar­ba­rzyń­cę zhel­le­ni­zo­wał naj­pierw Bał­ka­ny potem zaś cały pod­bi­ty przez nie­go gigan­tycz­nych roz­mia­rów obszar.

Rów­nież pod wpły­wem kul­tu­ry grec­kiej byli budzą­cy się do życia Rzy­mia­nie. W woj­nie prze­ciw Etru­skom radzi­li się del­fic­kiej Pytii. Mia­stem obcych, któ­rych łączy­ła w jeden orga­nizm kul­tu­ra grec­ka były tak­że wspo­mnia­ne już potęż­ne Syra­ku­zy na  Sycy­lii.

Podob­nie leżą­ce w pół­noc­no-zachod­niej Gre­cji  kró­le­stwo Molos­sji, któ­re wywo­dzi­ło swój ród od Achil­le­sa a dotych­czas trak­to­wa­ne było jako pań­stwo bar­ba­rzyń­skie dzię­ki Fili­po­wi wró­ci­ło do swych korze­ni i rehel­le­ni­zo­wa­ło się.

Dzie­ło Fili­pa kon­ty­nu­ował jego syn Alek­san­der. Sta­rał się jed­no­czyć Gre­cję poko­jo­wo. Jed­nak, gdy jakieś kró­le­stwo nie chcia­ło mu się pod­dać nisz­czył je a miesz­kań­ców sprze­da­wał w nie­wo­lę. Tak sta­ło się ze sta­ro­żyt­ny­mi Teba­mi, któ­re Alek­san­der starł z powierzch­ni zie­mi. Od tego cza­su żaden Grek nie miał odwa­gi prze­ciw­sta­wić się nowe­mu kró­lo­wi. Poko­ra nie trwa­ła jed­nak wiecz­nie. Spar­ta­nie i dum­ni Ateń­czy­cy pogar­dza­li Mace­doń­czy­ka­mi.

Alek­san­der pod­bił wiel­kie impe­rium Per­sji. Wpro­wa­dzał w nim rzą­dy demo­kra­tycz­ne i zno­sił dani­ny.  W kra­inach gdzie miesz­ka­ła lud­ność mie­sza­na wbrew naukom swe­go nauczy­cie­la Ary­sto­te­le­sa wszyst­kich trak­to­wał jako rów­no­praw­nych oby­wa­te­li. Sam zaś Wiel­ki Sta­gi­ry­ta cudzo­ziem­ców i helo­tów  przy­rów­ny­wał do bydła robo­cze­go.  Reli­gij­na tole­ran­cja jaką Alek­san­der wpro­wa­dzał w Azji nie podo­ba­ła się kse­no­fo­bicz­nym Gre­kom. Pod­bił Feni­cję, Pale­sty­nę i Egipt. Jedy­ne mia­sto, któ­re nie chcia­ło mu się pod­dać Tyr znisz­czył. W Egip­cie ogło­sił się fara­onem, w Per­sji satra­pą, gdzie indziej kró­lem. Tyl­ko dla samych Gre­ków nie mógł być kró­lem. Mimo tego, że budu­jąc dro­gi, umoż­li­wia­jąc han­del na nie­spo­ty­ka­ną dotych­czas ska­lę i wzno­sząc pomni­ki  bogów z hel­leń­skie­go pan­te­onu  dawał Gre­kom moż­li­wość roz­kwi­tu nie spo­tkał się z przy­chyl­no­ścią samych Ateń­czy­ków. Oni pod przy­wódz­twem Demo­ste­ne­sa cią­gle prze­ciw­ko nie­mu spi­sko­wa­li.

Dzię­ki Alek­san­dro­wi nad­wyż­ka grec­kiej lud­no­ści mogła się osie­dlać w nowym impe­rium. On sam trak­to­wał obcych bogów jako wcie­le­nia grec­kich bóstw: Zeu­sa, Apol­lo­na, Posej­do­na i Ate­ny. Chciał zjed­no­czyć obce ludy dając im wol­ność oby­wa­tel­ska i reli­gij­ną . Egip­cja­nie mogli czcić swo­je­go boga Re a Żydzi Jah­we.

Alek­san­der pro­wa­dził wobec  Per­sów poli­ty­kę asy­mi­la­cji. Sam pojął za żonę  per­ską księż­nicz­kę Rok­sa­nę. Pole­cił też swo­im zaufa­nym hetaj­rom  Mace­doń­czy­kom robić to samo. Nie­ste­ty nie zawsze spo­ty­ka­ło się to z ich zro­zu­mie­niem. Naj­więk­szym opór wzbu­dza­ło w nich zwy­czaj pro­sky­ne­sis czy­li pada­nie na twarz przed kró­lem.

Pod­bi­ja­jąc coraz więk­sze poła­cie świa­ta z India­mi na cze­le armia Alek­san­dra  prze­kształ­ca­ła się z armii mace­doń­skiej w mie­sza­ni­nę ludów: najem­nych Gre­ków, bał­kań­skich Illi­rów i Odry­sów, Tra­ków, Pajo­nów i Agrian. Do tego docho­dzi­li Medo­wie, Per­so­wie, Lidyj­czy­cy. Powsta­wał kon­glo­me­rat setek róż­nych nacji pod dowódz­twem głów­nie Mace­doń­czy­ków i Per­sów uży­wa­ją­cy jako języ­ka poro­zu­mie­wa­nia się – grec­kie­go.

Impe­rium Alek­san­dra było pierw­szym histo­rii impe­rium, gdzie pro­blem obcych  prze­stał być pro­ble­mem kształ­tu­ją­cym sto­sun­ki spo­łecz­ne. Jesz­cze kil­ka lat przed jego pano­wa­niem pra­wie każ­de pań­stwo mia­sto grec­kie mia­ło set­ki urzęd­ni­ków prok­se­no­sów zaj­mu­ją­cych się całym kata­lo­giem obcych. Obcy byli Gre­cy  z innych państw miast, obcy byli metoj­ko­wie, nie­wol­ni­cy, perioj­ko­wie, wygnań­cy, bła­gal­ni­cy. Dla Gre­ków obcy byli Mace­doń­czy­cy, mimo iż czci­li tych samych bogów i mówi­li tym samym języ­kiem. Bar­ba­rzyń­ca­mi byli nie grec­cy miesz­kań­cy Azji Mniej­szej:  Karo­wie, Lidyj­czy­cy i set­ki innych. Bar­ba­rzyń­ca­mi był też Per­so­wie, mimo tego że w armii Kserk­se­sa a potem Dariu­sza słu­ży­ły tysią­ce Gre­ków. Obcy byli dzi­cy Scy­to­wie. Obcy dla grec­kich miast-państw byli źró­dłem docho­du. Metoj­ko­wie musie­li opła­cać pra­wo do miesz­ka­nia w Ate­nach czy Pireu­sie. Nie mie­li jed­nak żad­nych praw.

Alek­san­der zmie­nił to cał­ko­wi­cie. Nikt nie jest obcy jeże­li zga­dza się być oby­wa­te­lem wiel­kie­go impe­rium pan­hel­leń­skie­go.

Otwo­rzyw­szy świat dla grec­kiej kolo­ni­za­cji naj­mniej mógł pole­gać na samych Gre­kach. Zwol­nił część swej armii skła­da­ją­cej się z grec­kich wygnań­ców i naka­zał Ate­nom przy­jąć ich z powro­tem.

Wpro­wa­dził obce naro­dy do klas rzą­dzą­cych kra­ina­mi swe­go impe­rium. Nie zale­ża­ło mu jed­nak na mie­sza­niu ras i ludów. Pozwa­lał im prak­ty­ko­wać swo­je zwy­cza­je i reli­gie. On poto­mek Achil­le­sa i  Her­ku­le­sa był duchem wyżej niż jego zaścian­ko­wy nauczy­ciel Ary­sto­te­les, któ­ry sam był metoj­kiem. Impe­rium Alek­san­dra, impe­rium Pto­le­me­uszy prze­trwa­ło jego śmierć. Jed­nak zawsze musia­ło wal­czyć z dum­ny­mi kse­no­fo­bicz­ny­mi Gre­ka­mi z Aten i Spar­ty.

Naj­bar­dziej zna­nym obcym w lite­ra­tu­rze jest Meur­sault  boha­ter opo­wia­da­nia Alber­ta Camu­sa – Obcy. Meur­sault jest miesz­kań­cem fran­cu­skiej Algie­rii w okre­sie mię­dzy­woj­nia. Prze­cięt­ny oby­wa­tel, zwy­kły  urzęd­nik nie­dłu­go po pogrze­bie mat­ki w przy­tuł­ku,  z nie­wia­do­mych przy­czyn, a raczej bez przy­czy­ny zabi­ja Ara­ba. Sam boha­ter obar­cza winą  za swój absur­dal­ny czyn słoń­ce: Już od dwóch godzin dzień nie posu­wał się przód, od dwóch godzin zarzu­cił kotwi­cę w oce­anie wrzą­ce­go meta­lu… To było to samo słoń­ce co w dni pogrze­bu mamy i jak wte­dy naj­bar­dziej  bola­ło mnie czo­ło, a wszyst­kie tęt­na wali­ły naraz pod skó­rą… Jak dłu­ga iskrzą­ca się klin­ga, świa­tło wytry­sło ze sta­li i dotknę­ło mi czo­ła. (38) I dalej: Morze przy­nio­sło gorą­cy, cięż­ki podmuch. Wyda­ło mi się, że nie­bo pękło wzdłuż i wszerz, by lunąć ogniem. Słoń­ce, olśnie­nie, żar, podmuch, klin­ga, odbi­cie, pro­mień, lustro. Obcy klin noża roz­bi­ja har­mo­nię dnia, har­mo­nię szczę­ścia (Meur­sault ma kocha­ją­co go dziew­czy­nę), har­mo­nię życia. Zro­zu­mia­łem, że zbu­rzy­łem rów­no­wa­gę dnia, nie­zwy­kła ciszę pla­ży, na któ­rej byłem szczę­śli­wy…. Odpo­wie­dzią na błysk klin­gi arab­skie­go noża są czte­ry strza­ły z pisto­le­tu. Meur­sault stu­ka do wrót nie­szczę­ścia.

Sędzio­wie nie chcie­li posta­wić na ławie oskar­że­nia słoń­ca, ani żaru czy też upior­ne­go gorą­ce­go wes­tchnie­nia morza. Oskar­ży­ciel zabrał się za dotych­cza­so­we życie Meur­saul­ta. Czyż nie był obo­jęt­ny na pogrze­bie mat­ki – są na to świad­ko­wie. Nie chciał przy­jąć oczy­wi­sto­ści, że wszyst­kie zdro­we isto­ty życzy­ły sobie, mniej lub bar­dziej, śmier­ci tych, któ­re kocha­ły. Sala roz­praw to nie grec­ka ago­ra, gdzie oma­wia się para­dok­sy.

Meur­sault dzię­ki swe­mu czy­no­wi zro­zu­miał, iż czło­wie­ko­wi wystar­czy do życia jeden jedy­ny dzień. Jed­no­dnio­wa nie­skoń­czo­ność jest wystar­cza­ją­cym rezer­wu­arem dla pamię­ci na sto lat wię­zien­ne­go życia: zro­zu­mia­łem wów­czas, że czło­wiek któ­ry prze­żył tyl­ko jeden, jedy­ny dzień, może bez tru­du żyć sto lat w więzieniu.(51)

Boha­ter sądo­we­go pro­ce­su ma cią­głe wra­że­nie, że sie­dzi w tram­wa­ju, gdzie on jako obcy jest obser­wo­wa­ny przez innych obcych, któ­rzy sta­ra­ją się w nim dopa­trzyć jakichś ukry­tych cech, śmiesz­no­stek. Tram­waj to nasze codzien­ne współ­by­to­wa­nie z obcy­mi ludź­mi.  Naj­czę­ściej wysia­da­ją on na następ­nym przy­stan­ku, cza­sa­mi my wysia­da­my, zda­rza się jed­nak, że obcy zabi­ja nas lub my zabi­ja­my obce­go: Jak gdy­by zna­jo­me szla­ki wyzna­czo­ne na let­nim nie­bie mogły rów­nie łatwo pro­wa­dzić do wię­zie­nia, jak do nie­win­nych snów. (62)

Rzad­ko sąd  bie­rze pod uwa­gę warun­ki atmos­fe­rycz­ne czy układ pla­net jako współ­od­po­wie­dzial­ne za zbrod­nie. Nie sta­wia się na ławie oskar­żo­nych fenu, cham­si­nu, hal­ne­go czy siroc­co. Nie pozo­sta­je nic inne­go jak udo­wod­nić oskar­żo­ne­mu, że jest moral­nym potwo­rem. Wyśle­dzić w nim zło. Trze­ba go dopro­wa­dzić do maszy­ne­rii śmier­ci a to wyma­ga spry­tu i potu sądu. Roz­pra­wa nie toczy się o same­go Meur­saul­ta lecz o czy­ste sumie­nie apa­ra­tu sądze­nia. Ale nie tyl­ko sąd prze­cie zaj­mu­je się bar­dzo inte­re­su­ją­cy­mi spra­wa­mi: nie ma nic waż­niej­sze­go jak wyko­na­nie wyro­ku śmier­ci i w grun­cie rze­czy …to jedy­na rzecz napraw­dę czło­wie­ka inte­re­su­ją­ca ! War­to było igrać ze słoń­cem, łapać świa­tło odbi­te w klin­dze noża. Prze­dziu­ra­wić czte­re­ma strza­ła­mi mate­rię dnia, prze­mo­de­lo­wać swo­je życie. Odrzeć je z całej misty­fi­ka­cji i nija­ko­ści. To nie wiel­ka cena za kon­fron­ta­cję z jedy­ną inte­re­su­ją­cą sytu­acją w jakiej może zna­leźć się czło­wiek.

Dopie­ro ta maszy­na śmier­ci któ­ra przy­po­mi­na oso­bę ludz­ką , jest tego same­go wzro­stu co my i nie wcho­dzi­my na żad­ne schod­ni, żeby być bli­żej na plat­for­mie star­to­wej do  nie­ba, lecz po pro­stu spo­ty­ka­my te nie­mi­łą oso­bę. Jest nie­mi­ła, ale to dzię­ki niej to co prze­ży­li­śmy, choć­by to był tyl­ko jeden dzień nabrzmie­wa war­to­ścią jak czerw. Jeden jedy­ny dzień z nie­skoń­czo­na ilo­ścią bły­sków słoń­ca, mie­nią­cych się rze­czy, nie­ogar­nio­nej rap­so­dii wyglą­dów, sche­ma­tów, tań­ca per­spek­tyw, fan­to­mów, myśli, spła­ta­nych uczuć, emo­cji, z całym kosmo­sem wokół  nas i całej mate­rii wewnętrz­nej, cza­su i prze­strze­ni. Prze­cież całe Zycie byli­śmy śle­pi, a teraz ksiądz nam mówi, ponie­waż nie wie­rzy­my w życie wiecz­ne, że to my jeste­śmy tym śle­pym ser­cem. Nie­czu­ły świat, tkli­wie nie­czu­ły a jak­że pięk­ny wokół dotkli­we samot­ne­go – obce­go: pozo­sta­ło mi jesz­cze pra­gnąć, by w dniu mojej egze­ku­cji było dużo widzów i by mnie powi­ta­li okrzy­ka­mi nienawiści.(77)

W ana­li­zach posta­wy boha­te­ra opo­wia­da­nia Camu­sa zwra­ca­no uwa­gę przede wszyst­kim na jego obo­jęt­ność wobec świa­ta, brak namięt­no­ści lecz tak­że brak jakichś traum i zra­nień. Smu­tek lecz pozba­wio­ny zabar­wie­nia melan­cho­lii. Żad­nej zło­ści czy sza­łu wobec zabi­ja­ne­go Ara­ba. Być może jak chcą inter­pre­ta­to­rzy żad­ne­go wnę­trza, brak duszy. Wystar­czy upał aby pad strzał.

Jed­nak ist­nie­je pew­ne prio­ri tej sytu­acji. Doświad­cze­nie ojca. Ojca, któ­ry oglą­dał cere­mo­nie publicz­nej egze­ku­cji. To być może jest klucz aksjo­lo­gii Meur­saul­ta. On ma dusze jak naj­bar­dziej. Wie jed­nak, że jedy­na war­tość ma śmierć, z jej uwer­tu­rą w sądzie ludzi. Naj­pierw ław­ka tram­wa­jo­wa, gdzie się wszy­scy na cie­bie gapią, a potem niska gilo­ty­na, pozba­wio­na wznio­sło­ści i pato­su.

I żad­nej reli­gii, ona bowiem zamą­ca tyl­ko obraz. Jest z grun­tu fał­szy­wa i słu­ży tyl­ko lep­sze­mu kie­ro­wa­niu tram­wa­jem.

W histo­rii lite­ra­tu­ry i filo­zo­fii obcość łączo­na była czę­sto z nie­zwy­kło­ścią, czymś nie­sa­mo­wi­tym. Unhe­im­lich­ke­it jest boha­ter­ką Hof­f­ma­na, Freu­da, Heideg­ge­ra i więk­szość pro­duk­tów Holy­wo­odu. Nato­miast nasz obcy jest cał­ko­wi­cie wypraw­ny z nie­zwy­kło­ści, jest zwy­czaj­ny, neu­tral­ny. Tak jak nie wie­rzy w reli­gie podob­nie ma za nic dzia­ła­nie i mówie­nie. Cokol­wiek by się sie czy­ni­ło czy mówi­ło lub  gada­ło, to i tak nikt z nikim nie ma żad­ne­go związ­ku. Mord Ara­ba nie­ja­ko u się wymsknął i tyl­ko przy­bli­żył to co jest oczy­wi­ste i gdzie jedy­nie tkwi jakaś war­tość a wła­ści­wie kry­ni­ca wszel­kiej war­to­ści. Resz­ta jest tyl­ko zawra­ca­niem gło­wy.

Jak to się koń­czy wszy­scy wie­my. Pomóż­my innym to prze­żyć god­nie, gdy będą się przy­glą­dać. Im bar­dziej będą nas nie­na­wi­dzić tym będzie im łatwiej. Czyż to nie miłość prze­ma­wia przez obce­go…