Ogród: reaktywacja
Małgorzata Kolankowska
Strona cyklu
Ogród kobietyMałgorzata Kolankowska
Hispanistka, medioznawca, tłumacz przysięgły. Doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Adiunkt w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego.
Nadszedł czas na reaktywację „Ogrodu kobiety”. Powodów jest wiele: nowy rok już dawno się zaczął i trudno nazywać go nowym, Biuro Literackie przeszło metamorfozę, a i kobieta też trochę inna. Portret kobiety stoi zakurzony na półce, każda z pisarek robi swoje dalej, a ja pukam od drzwi do drzwi z kolejnymi próbkami tłumaczeń, ale wszędzie cisza – zapchane skrzynki, brak odpowiedzi, „interesujące, ale…”, „bylibyśmy zainteresowani, gdyby…” albo „nie wpisuje się w profil naszego wydawnictwa…” i takie tam… Teraz naprawdę mam swój ogród, a właściwie ogródek. Póki co – tajemniczy, bo jeszcze nie wiem, co w nim wyrośnie. Jedna wielka niespodzianka. Teoretycznie wiem, że jest tam wielki misz masz – kwiatki, rozmaryn, bazylia, maliny, truskawki, orzech, jabłoń, róża pnąca, wyschnięty rododendron i ukryte ptasie gniazdo gatunku niezidentyfikowanego (moja wiedza kończy się na wróblach i gołębiach, no, ewentualnie srokach, bo bliskie naturą). Trzeba by coś pozmieniać, poprzesadzać, powyrzucać, ale to wcale nie takie proste jakby się mogło wydawać. Dostałam nawet książki w prezencie, co by się podszkolić, jak zmienić się w PPD, czyli Perfekcyjną Panią Domu. Mdło się robi od samych okładek, że o środku nie wspomnę – stek bzdur, czytaj: oczywistych oczywistości ubranych w kredowy papier i kolorowe zdjęcia. Perfekcyjna nigdy nie byłam, więc nagła przemiana mi nie grozi. Reaktywacja oznacza ponowną próbę uaktywnienia, a więc próbuję. Ten ogródek na zewnątrz czeka na dobrą pogodę, na razie pomału obserwuję, co się wykluwa, a tak zwany „Ogród kobiety”? Właściwie trudno o nim pisać, bo się zmienił tak, jak rzeczywistość wokół mnie. Taka najbliższa rzeczywistość to przejście od wychowywania dziecka do wychowywania nastolatka. Nie wiem kiedy. Nie wiem jak, ale stało się – moje dziecko przestało być dzieckiem i przeszło w stan nieopierzonego kurczaka. Nieopierzony, bo mądrzejszy od kury, ale już nie pisanka, a jeszcze nie kogut. Jednym słowem piszczy, krzyczy, ale nie da się okiełznać. I do tego jeszcze należy dorzucić sprawdzian szóstoklasisty, filozofię nauczycielki KTÓRAZAWSZEWIELEPIEJ, oraz kury i koguty przychodzące na zebrania i mamy rosół.
Kurczę-nie-kurczę ma problemy ze słuchem: każdy komunikat należy powtarzać co najmniej pięć razy, a i to nie gwarantuje sukcesu. Ptasię nie znosi szkoły, rannego wstawania, ubierania się, mycia zębów, nauczycieli i zrzędzenia mamy. Ptasię doskonale słyszy i reaguje na dźwięki tableta, komórki oraz innych sprzętów elektronicznych. Ptasię żyje w wirtualnej rzeczywistości na granicy światów, które samo buduje. Ulubioną jego paszą są naleśniki z nutellą oraz naleśniki z nutellą. Ptasię uznaje, że sen potrzebny jest jedynie w godzinach rannych, gdyż nocne służą rozrywce.
Ja-kura gdaczę od rana, wyśpiewując tę samą melodię: „Synku wstawaj”. Moje gdakanie stopniowo zamienia się w ptasiwrzask, który nie jest przyjemny dla uszu, ale ptasię najwyraźniej się nań uodporniło.
Kogut żyje w swoim świecie i od czasu do czasu włącza się ze swoim pianiem, co i tak nie wywołuje szczególnych emocji u ptasięcia. Gdy ptasię ma gości, ja-kura grzecznie podaję ziarno, smakowite robaczki i cierpliwie obserwuję, jak mój dom zmienia się w rozkrzyczany kurnik.
Sprawdzian szóstoklasisty. Największy absurd, jaki można sobie wyobrazić. Jedna pani stwierdziła w szkole, że ona dzieci i tak nie będzie przygotowywać, bo to jest bez sensu, no i dzieci podchwyciły. Wiedzą, że bez sensu, wiedzą, że nie mogą zbojkotować, uczyć się nie chcą, a stres i tak mają. Ja-kwoka postanowiła pomęczyć Ptasię i kazałam rozdziobać parę testów. Teksty są o różnicach między myszami nornicami i myszami polnymi, o meandrowaniu rzek, o kolumnach w starożytnej Grecji. Tak, to nie żart. I ja się zastanawiam, czy już nie ma na czym uczyć języka polskiego… Zdania typu „prawdą nie jest, że…” Co to sprawdza?… Pracuję ponad dziesięć lat jako nauczyciel akademicki, uczę czytania ze zrozumieniem w obcym języku, uczę dydaktyki nauczania, ale robiąc te zadania, kilkakrotnie zastanawiałam się nad odpowiedziami, bo nie wiedziałam, co autor testu miał na myśli!!! Prawdę mówiąc, nie wiem, czy sama zdałabym na sto procent. Wkurza mnie to strasznie. Naprawdę, mam ochotę chodzić i gdakać, ale wiem, że i tak nikt mnie nie będzie słuchał. W przyszłym roku już nie będzie tego sprawdzianu, więc jaki sens przeprowadzać go teraz? Gorzej, jak zachęcić moje Ptasię do nauki?… Jak zachęcać, nie widząc sensu? Kochałam język polski w podstawówce. To były moje ulubione lekcje, ale nikt nie uczył się pod testy. Uczyliśmy się pisania, czytania, recytowania wierszy, a teraz najbardziej smuci mnie brak entuzjazmu w szkole, marazm. Ptasię nie jest głupie, może czasami głupiutkie, Ptasię ma potencjał, jak to się modnie mówi, ale szkoła gasi w nim pragnienie wiedzy. Jak się uczy? Pani każe czytać rozdział w książce i robić notatki, ale jak zrozumieć, kiedy nikt nie tłumaczy, nie pokazuje, jak łączyć fakty? Jak notować, kiedy nikt wcześniej nie pokazał dobrze zrobionej notatki? Wiem, że ciężko jest być nauczycielem w tych frustrujących czasach, kiedy co rusz jest się atakowanym przez kogutki i kwoki, wszystkowiedzące wiedźmy ple ple broniące swoich wspaniałych, super zdolnych kurcząt. Wiem też, że na studia trafia coraz więcej ptasich móżdżków, które są bo są, ale nie wiedzą nawet, jak tam trafiły, ani co to znaczy „studiować”. Czasami to już się gdakać nie chce, bo nawet tak prostego języka nie rozumieją. Coś się złego dzieje ze szkołą, nauczaniem… A gdzie pasja? Gdzie fascynacja? Odkrywanie? Poszukiwanie? Potrzebna byłaby reaktywacja. Ożywienie. Odrobina radości. Idzie wiosna. Ogród czeka na zmiany. Ja też.