18/02/19

Okulary dla konia

Adam Poprawa

Strona cyklu

Niepogubione afekty
Adam Poprawa

(ur. 1959) – filolog, krytyk literacki i muzyczny, edytor, pisarz. Wydał m.in. monografię Kultura i egzystencja w poezji Jarosława Marka Rymkiewicza (Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1999), zbiór szkiców Formy i afirmacje (Universitas, Kraków 2003), tomy prozatorskie Walce wolne, walce szybkie (WBPiCAK, Poznań 2009), Kobyłka apokalipsy (WBPiCAK, Poznań 2014), zbiór Szykista. Felietony po kulturze (WBPiCAK, Poznań 2020). Przetłumaczył Epifanie Jamesa Joyce’a (Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2016). Przygotował poprawioną (odcenzurowaną i uzupełnioną) edycję Pamiętnika z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego (PIW, Warszawa 2014). Opracował poszerzone wydanie Języka poetyckiego Mirona Białoszewskiego (Ossolineum, Wrocław 2016) oraz tom Odbiorca ubezwłasnowolniony. Teksty o kulturze masowej i popularnej Stanisława Barańczaka (Ossolineum, Wrocław 2017). Jest felietonistą „Nowych Książek”.

Euge­nia Gumow­ska, któ­ra w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym stu­dio­wa­ła pra­wo na Uni­wer­sy­te­cie Wileń­skim, wspo­mi­na po latach dydak­tycz­ne (i w istot­nym sen­sie rów­nież wycho­waw­cze) dąże­nia swo­ich pro­fe­so­rów. Otóż sta­ra­li się oni, by absol­wen­ci „to nie byli ludzie w koń­skich oku­la­rach facho­wo­ści, ale posia­da­ją­cy moż­li­wie sze­ro­kie roze­zna­nie we wszel­kich pro­ble­mach – spo­łecz­nych, poli­tycz­nych, psy­cho­lo­gicz­nych”. Cytu­ję za bio­gra­fią Miło­sza autor­stwa Andrze­ja Fra­nasz­ka. Ten pierw­szy nie­raz powra­cał do swo­ich stu­diów praw­ni­czych, róż­ny­mi powo­da­mi tłu­ma­cząc wybór takie­go wła­śnie kie­run­ku. Owszem, pod­kre­ślał nie­złą orien­ta­cję w kil­ku ogól­niej­szych dzie­dzi­nach wie­dzy – jak antro­po­lo­gia, socjo­lo­gia, filo­zo­fia, a tak­że mate­ma­ty­ka – któ­rą dawa­ły nie­któ­re wykła­dy. Zda­rza­ły mu się jed­nak wyja­śnie­nia cokol­wiek zaska­ku­ją­ce. W wywia­dzie rze­ce z poetą Rena­ta Gor­czyń­ska zasta­na­wia się, czy przy­pad­kiem nie ma jakiejś pra­wi­dło­wo­ści w tym, że wie­lu pisa­rzy stu­dio­wa­ło pra­wo. Na co Miłosz: „To jest taki wydział, na któ­ry idą ci, któ­rzy nie wie­dzą, co ze sobą zro­bić. Pra­wo jest ogól­ne”.

No tak, ale Miłosz zna­lazł się na pra­wie w 1929 roku. Oba­wiam się, że ci, któ­rzy decy­du­ją się na ten kie­ru­nek stu­diów dzi­siaj, już bar­dzo dobrze wie­dzą, co ze sobą zro­bić. Jeśli ktoś się nie domy­śla, ale ma w domu gra­mo­fon, niech sobie puści pierw­szą pio­sen­kę z dru­giej stro­ny albu­mu Floy­dów Dark Side of the Moon. Albo ostat­nią ścież­kę With the Beatles, tu już obo­jęt­nie, czy z pły­ty ana­lo­go­wej, czy kom­pak­to­wej. Parę lat temu we wro­cław­skim dodat­ku „Wybor­czej” prze­czy­ta­łem, że stu­den­ci pra­wa posta­no­wi­li swo­je stu­dia zre­for­mo­wać. Naresz­cie! Bo o tym kie­run­ku sły­sza­ło się rze­czy zgo­ła nie­aka­de­mic­kie: a to egza­mi­ny wstęp­ne w Hali Stu­le­cia, a to osiem­dzie­się­cio­oso­bo­we semi­na­ria magi­ster­skie, a to pewien mąż zadu­fa­nia, dla któ­re­go zmie­nio­no nazwę wydzia­łu, żeby facet mógł po raz trze­ci być dzie­ka­nem. No więc naresz­cie, przy­naj­mniej stu­den­ci się ruszy­li. Tyle że o refor­mie było na począt­ku arty­ku­łu w „Gaze­cie”, a potem się oka­za­ło, że stu­den­tom za dużo teo­rii i żąda­ją zajęć prak­tycz­nych.

Nie żebym znał bio­gra­fie wszyst­kich pisa­rzy, nie­mniej nie przy­po­mi­nam sobie zbyt wie­lu stu­den­tów pra­wa wśród dzi­siej­szych ludzi pió­ra. Zgo­da, Kazi­mierz Orłoś, rocz­nik 1935, a wśród młod­szych? Jest Piotr Sie­mion (1961), acz­kol­wiek on wybrał się na (ame­ry­kań­skie) pra­wo parę lat po tym, jak został magi­strem filo­lo­gii angiel­skiej. No i Moni­ka Mosie­wicz (1975), adwo­kat­ka i poet­ka, któ­ra zresz­tą poza dobrym tomi­kiem debiu­tanc­kim w 2008 roku nic nowe­go dotąd nie wyda­ła. W każ­dym razie nie będzie prze­sa­dą teza, w myśl któ­rej pisa­rzy, choć­by i przy­szłych, stu­dio­wa­nie pra­wa raczej dziś nie pocią­ga.

W ubie­głym roku uka­za­ła się książ­ka Kata­rzy­ny Grzyb­czyk Iko­ny popkul­tu­ry a pra­wo wła­sno­ści inte­lek­tu­al­nej. Jak zna­ni i sław­ni chro­nią swo­je pra­wa. O ile się orien­tu­ję, dzie­ło mia­ło pre­mie­rę na Kra­kow­skich Tar­gach Książ­ki, w sie­ci moż­na obej­rzeć ponad­pół­go­dzin­ny wywiad z autor­ką, zare­je­stro­wa­ny pod­czas impre­zy. Pani pro­fe­sor (pra­cu­ją­ca na Wydzia­le Pra­wa i Admi­ni­stra­cji Uni­wer­sy­te­tu Ślą­skie­go) mówi spo­ro cie­ka­wych i sen­sow­nych rze­czy. Dodat­ko­wym zaś walo­rem doku­men­tu jest teatr mimicz­ny: Kata­rzy­na Grzyb­czyk żywo reagu­je na pyta­nia, komen­ta­rze i wtrą­ce­nia nadak­tyw­ne­go wer­bal­nie roz­mów­cy, stąd jej twarz wyra­ża zróż­ni­co­wa­ne emo­cje – od zdzi­wie­nia, przez uśmiech poli­to­wa­nia, aż do grzecz­nej powścią­gli­wo­ści.

W książ­ce zaś autor­ka poświę­ci­ła jeden z roz­dzia­łów Beatle­som. Zaczy­na od czę­ści wpro­wa­dza­ją­cej:

„Jeśli cho­dzi o muzy­kę roz­ryw­ko­wą, naj­bar­dziej uty­tu­ło­wa­nym zespo­łem na świe­cie, któ­ry stwo­rzył naj­więk­szą licz­bę hitów muzycz­nych, są Beatle­si”. Tu nastę­pu­je przy­pis; moż­na się zatem dowie­dzieć, że „pod wie­lo­ma wzglę­da­mi był to zespół wyjąt­ko­wy, któ­ry docze­kał się wie­lu ana­liz jako feno­men nie tyl­ko muzycz­ny, lecz tak­że kul­tu­ro­wy”. I jesz­cze parę lini­jek z dru­gie­go aka­pi­tu tek­stu głów­ne­go: „The Beatles to bry­tyj­ski zespół roc­ko­wy zało­żo­ny przez czte­rech chło­pa­ków z Liver­po­olu, dzia­ła­ją­cy od 1960 do 1970 r. Człon­ka­mi zespo­łu osta­tecz­nie byli: John Len­non, Paul McCart­ney, Geo­r­ge Har­ri­son oraz Rin­go Starr (napraw­dę nazy­wał się Richard Star­key i dołą­czył do gru­py jako ostat­ni)”. Autor­ka lojal­nie odsy­ła do źró­deł, z któ­rych pocho­dzą te infor­ma­cje, to zna­czy do Wiki­pe­dii tudzież do inter­ne­to­wej stro­ny Radia RMF FM. Praw­dę powie­dziaw­szy, adre­sy tek­stów dru­ko­wa­nych znaj­du­ją się jedy­nie w kil­ku spo­śród osiem­dzie­się­ciu przy­pi­sów roz­dzia­łu. A prze­cież biblio­te­ka z książ­ka­mi beatle­so­lo­gicz­ny­mi jest potęż­na…

Wra­ca­jąc zaś do cyto­wa­nych sądów i fak­tów: nie żebym chciał z nimi pole­mi­zo­wać, ale wyda­wa­ło­by się, że takiej ele­men­tar­nej wie­dzy o kul­tu­rze nie trze­ba powta­rzać. Co praw­da, jak moż­na się dowie­dzieć z okład­ki, książ­ka adre­so­wa­na jest do „praw­ni­ków oraz przed­się­bior­ców dzia­ła­ją­cych w sze­ro­ko poję­tym krę­gu kul­tu­ry”. Sama autor­ka mówi­ła zaś we wspo­mnia­nym wywia­dzie, że pra­wo­daw­com bra­ku­je sze­ro­kiej orien­ta­cji w kwe­stiach kul­tu­ro­wych, w któ­rych mają sta­no­wić pra­wo. Poza tym tak­że „Gaze­ta Wybor­cza” w latach swo­jej świet­no­ści pod tek­sta­mi Koła­kow­skie­go zamiesz­cza­ła krót­ka not­kę, kto zacz. Może więc cho­dzi tu o tro­skę ewan­ge­licz­ną (Łk 14, 4–7), w myśl któ­rej jeden zabłą­ka­ny odbior­ca liczy się bar­dziej niż dzie­więć­dzie­się­ciu dzie­wię­ciu kom­pe­tent­nych?

Ale nie dokoń­czy­łem adre­su: dzie­ło zatem prze­zna­czo­ne jest dla wymie­nio­nych już praw­ni­ków i przed­się­bior­ców, „a przede wszyst­kim dla fanów, wyznaw­ców i wiel­bi­cie­li ikon popkul­tu­ry”. Moc­ne i weso­łe to wyróż­nie­nie „a przede wszyst­kim”, praw­da? Jeśli jed­nak idzie o tę dru­gą gru­pę, cóż: wiel­bi­cie­le bywa­ją róż­ni, od, hmm, spo­łecz­nych, któ­rzy nie potra­fią obejść się bez zaim­ka zwrot­ne­go (że niby ho, ho, aaa, kie­dyś w mło­do­ści się słu­cha­ło; tacy zresz­tą chy­ba książ­ki nie kupią), do poje­dyn­czych, któ­rzy (na przy­kład) Beatle­sa­mi zaj­mu­ją się od dekad i ich nagra­nia, fil­my, histo­rię, kon­tek­sty zna­ją napraw­dę dobrze.

Ciesz­my się w każ­dym razie z tej jed­nej odbior­czej owiecz­ki, któ­ra dowie­dzia­ła się, że był kie­dyś taki zespół The Beatles. Kło­pot jed­nak w tym, że czy­tel­ni­ko­wi roz­dzia­łu o Fab Four będzie dane zapo­znać się rów­nież z fak­ta­mi, by tak rzec, mniej bez­spor­ny­mi.

Brian Epste­in miał zatem „przez zupeł­ny przy­pa­dek zoba­czyć ich [Beatle­sów] kie­dyś na sce­nie jed­ne­go z lokal­nych klu­bów”. Mark Lewi­sohn w All The­se Years. Volu­me 1: Tune In (Lon­dyn 2013; dotąd uka­zał się tyl­ko ten pierw­szy tom) – a jest to monu­men­tal­na i naj­bar­dziej auto­ry­ta­tyw­na mono­gra­fia Beatle­sów – szcze­gó­ło­wo rekon­stru­uje oko­licz­no­ści wizy­ty Epste­ina w Cavern, na pew­no nie była ona dzie­łem przy­pad­ku.

„W czerw­cu 1961 r. po raz pierw­szy zespół sta­nął w stu­diu muzycz­nym i wydał sin­giel My Bon­nie, potem Ple­ase Ple­ase Me, ale dopie­ro kolej­ny, From Me to You, zna­lazł się na szczy­cie bry­tyj­skiej listy prze­bo­jów”. Owszem, nagra­nia do SP My Bon­nie (jesz­cze z Pete’em Bestem i Stu Sutcliffe’em) pocho­dzą z czerw­ca, ale płyt­ka uka­za­ła się póź­niej. W zesta­wie bra­ku­je Love Me Do, pierw­sze­go sin­gla Beatle­sów w kla­sycz­nym skła­dzie (plus udział Andy’ego White’a), nie­mniej owszem, dwa­dzie­ścia stron dalej pły­ta zosta­je przy­wo­ła­na wła­śnie jako „pierw­szy sin­giel zespo­łu”.

„W 1970 r. Geo­r­ge Har­ri­son jako pierw­szy z Beatle­sów wydał solo­wy album My Swe­et Lord […]”. Po pierw­sze, nie ma takie­go albu­mu, cho­dzi zapew­ne o sin­giel wyda­ny 23 listo­pa­da w USA. Do tego zaś cza­su – po dru­gie – w solo­wych dys­ko­gra­fiach Beatle­sów uka­za­ły się trzy albu­my: Won­der­wall Music (1968) i Elec­tro­nic Sound (1969) Har­ri­so­na, oraz McCart­ney McCart­neya (1970). Pomi­jam trzy long­playe z lat 1968–1969, sygno­wa­ne przez Len­no­na i Yoko Ono.

W jed­nym z przy­pi­sów autor­ka (za pol­skim prze­kła­dem książ­ki Wal­te­ra Isa­ac­so­na) przy­ta­cza sło­wa Steve’a Job­sa, ale ich nie komen­tu­je. A miał on rze­ko­mo powie­dzieć, że „wszy­scy Beatle­si chcie­li być na iTu­nes”. Poważ­nie? Wszy­scy?

W 1975 roku Frank Zap­pa zaskar­żył Roy­al Albert Hall. Pro­ces odby­wał się przed Sądem Jej Kró­lew­skiej Mości. Arty­sta opo­wie­dział o nim w swo­jej auto­bio­gra­fii. Cytu­ję prze­kład Rober­ta Sudo­ła:

Sędzia? Facet miał może z osiem­dzie­siąt lat. Wyglą­dał jak sędzio­wie z komik­sów, nie miał tyl­ko trąb­ki przy uchu. W cza­sie pro­ce­su jeden z adwo­ka­tów chciał włą­czyć do mate­ria­łu dowo­do­we­go egzem­plarz 200 Motels. Ujrzaw­szy pły­tę, sędzia Mocat­ta spy­tał: „Co to jest?”, „To jest pły­ta do fono­gra­fu, wyso­ki Sądzie” – padła odpo­wiedź.

PS A teraz jesz­cze bar­dziej serio. Na stro­nie 287 książ­ki Kata­rzy­ny Grzyb­czyk znaj­du­je się taki aka­pit:

Do pierw­szych tarć doszło w 1978 r., wkrót­ce po roz­po­czę­ciu dzia­łal­no­ści przez Apple Com­pu­ters, któ­re zosta­ło pozwa­ne przez Apple Corps o naru­sze­nie praw do zna­ku towa­ro­we­go („Apple”). Pro­ces zakoń­czył się 3 lata póź­niej ugo­dą zawar­tą mię­dzy pod­mio­ta­mi: Apple Com­pu­ters zapła­ci­ło Apple Corps 80 tys. dol., ale w ugo­dzie zawar­to tak­że posta­no­wie­nie, w owym cza­sie nie­spe­cjal­nie istot­ne. Apple Corps zobo­wią­za­ło się do nie­pro­du­ko­wa­nia sprzę­tu kom­pu­te­ro­we­go w przy­szło­ści, zaś Apple Com­pu­ters – do nie­wpro­wa­dza­nia na rynek pro­duk­tów zwią­za­nych z muzy­ką. O ile jed­nak Beatle­si dotrzy­ma­li swo­je­go zobo­wią­za­nia, o tyle roz­wój tech­no­lo­gii dopro­wa­dził pro­du­cen­ta kom­pu­te­rów do ryn­ku muzycz­ne­go.

Na koń­cu aka­pi­tu autor­ka odsy­ła do przy­pi­su, któ­ry z kolei odsy­ła do krót­kie­go tek­stu z „The Tele­graph”. Owszem, więk­szość fak­tów się pokry­wa, nie­mniej cie­kaw­szy wyda­je się frag­ment wspo­mnia­nej już bio­gra­fii Job­sa (W. Isa­ac­son, Ste­ve Jobs, tłum. P. Bie­liń­ski, M. Strą­kow, Kra­ków 2011, s. 527), w któ­rej moż­na prze­czy­tać:

Wszyst­ko zaczę­ło się w roku 1978, gdy wkrót­ce po roz­po­czę­ciu dzia­łal­no­ści przez Apple Com­pu­ters, fir­ma zosta­ła pozwa­na przez Apple Corps za naru­sze­nie zna­ku towa­ro­we­go – w pozwie powo­ła­no się przy tym na fakt, że była wytwór­nia pły­to­wa Beatle­sów nosi­ła nazwę Apple. Pro­ces zakoń­czył się trzy lata póź­niej, gdy Apple Com­pu­ters zapła­ci­ło Apple Corps osiem­dzie­siąt tysię­cy dola­rów. Ugo­da obej­mo­wa­ła waru­nek, któ­ry wów­czas wyda­wał się nie­szko­dli­wy: zespół The Beatles zobo­wią­zał się do nie­pro­du­ko­wa­nia sprzę­tu kom­pu­te­ro­we­go, zaś Apple – do nie­wpro­wa­dza­nia na rynek jakich­kol­wiek pro­duk­tów zwią­za­nych z muzy­ką. Beatle­si dotrzy­ma­li swo­jej czę­ści umo­wy. Żaden z nich nigdy nie wypro­du­ko­wał kom­pu­te­ra. Apple jed­nak zawę­dro­wa­ło w koń­cu do prze­my­słu muzycz­ne­go.

Znajdź i wypisz szcze­gó­ły, któ­ry­mi róż­nią się oba frag­men­ty.