20/02/17

Płód

Małgorzata Kolankowska

Strona cyklu

Ogród kobiety
Małgorzata Kolankowska

Hispanistka, medioznawca, tłumacz przysięgły. Doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Adiunkt w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego.

Nawet nie wie­dzia­ła, kie­dy ją zapłod­nił. Roz­wi­jał się w niej po cichu, z każ­dym dniem coraz bar­dziej się roz­py­chał. Kie­dyś, kie­dy wal­czy­ła o nogę syna po wypad­ku, poczu­ła, że krwa­wi. W jej wie­ku to mógł być raczej objaw meno­pau­zy, więc go zlek­ce­wa­ży­ła, a pla­mie­nie usta­ło samo­ist­nie. A on rósł dalej. Nie przy­szło­by jej do gło­wy, że w środ­ku budzi się nowe życie. Syno­wie doro­śli, mama ode­szła. Tata cięż­ko zacho­ro­wał. Syn miał wypa­dek. Nie było cza­su na sie­bie, zawsze waż­niej­szy był ktoś obok. Wcze­śniej byli ucznio­wie, szko­ła, jej dru­gi, rów­no­le­gły świat. Póź­niej zre­zy­gno­wa­ła z pra­cy, aby zająć się naj­bliż­szy­mi. Musia­ła o nich wal­czyć.

Kie­dy przy­szła się zba­dać do dok­to­ra, on sam nie mógł się nadzi­wić. Obej­rzał wszyst­ko dokład­nie w USG, ale nie był w sta­nie okre­ślić, któ­ry to mie­siąc. Wie­dział tyl­ko, że musi zde­cy­do­wać się na usu­nię­cie. Jak naj­szyb­ciej. Już przy pierw­szej wizy­cie wyzna­czył ter­min zabie­gu. Nie była goto­wa na abor­cję. Nigdy o niej nie myśla­ła, ale teraz wie­dzia­ła, że nie chce tego życia w sobie. Nie­waż­ne było dla niej, ile rosło ani ile waży­ło. Zro­zu­mia­ła, że usu­nię­cie jest jej jedy­nym wyj­ściem. Lekarz też nie przyj­mo­wał innej opcji, nie mógł zgo­dzić się, aby je dono­si­ła.

Dzień przed pla­no­wa­nym zabie­giem była nad­zwy­czaj spo­koj­na. Nie myśla­ła o tym, jak wyglą­da płód, lecz sku­pi­ła się na tym, co będzie, kie­dy z niej wyj­dzie. Odrzu­ci­ła go, znie­na­wi­dzi­ła wraz z pierw­szą myślą o jego ist­nie­niu. Nie uda­ło się ukryć tej nie­chcia­nej cią­ży przed rodzi­ną, cho­ciaż zro­bi­ła wszyst­ko, aby wie­dzie­li jak naj­mniej. Zno­wu nie myśla­ła o sobie, lecz o tym, jak ich oszczę­dzić.

Ope­ra­cja nie była pro­stą skro­ban­ką. Trwa­ła pięć godzin. Po musia­ła dostać mor­fi­nę, bo ina­czej krzy­cza­ła­by z bólu. Lekarz usu­nął go wraz z nacie­ka­mi i dwu­dzie­sto­ma dwo­ma węzła­mi chłon­ny­mi. Jest oka­le­czo­na. Nie wie, czy gdzieś jesz­cze nie zosta­wił swo­je­go nasie­nia. Nie wie nawet, kie­dy jej to zro­bił. Nigdy się o taką cią­żę nie pro­si­ła. Wie jed­no: nie pod­da się i przy kolej­nej pró­bie gwał­tu będzie sil­na. Cze­ka na che­mię, któ­ra go w niej doszczęt­nie zabi­je. I będzie się uśmie­chać, na prze­kór. Poka­że mu, że nigdy nie będzie od niej sil­niej­szy.