05/05/14

Po Porcie

Małgorzata Kolankowska

Strona cyklu

Ogród kobiety
Małgorzata Kolankowska

Hispanistka, medioznawca, tłumacz przysięgły. Doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Adiunkt w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego.

I po Por­cie. Cze­ka­łam na przy­jazd auto­rek jak małe dziec­ko na upra­gnio­ny pre­zent. Car­me była rok temu w Pol­sce, więc teraz wra­ca­ła w zna­jo­me miej­sce, ale dla Mari­ny to pierw­szy raz. To para­doks – pisar­ka, któ­ra jest jed­ną z naj­bar­dziej poczyt­nych w naszym kra­ju, nigdy nie zosta­ła tu zapro­szo­na. To dla niej nowe, cie­ka­we doświad­cze­nie.  Przed przy­jaz­dem jest peł­na obaw, bo ma ostre bóle krę­go­słu­pa.

Spo­ty­ka­my się w hote­lu. Ona wyso­ka, ubra­na w jaskra­we bar­wy i sty­lo­wy beret w kolo­rze fuk­sji. On, czy­li mąż-part­ner-towa­rzysz (nie­po­trzeb­ne skre­ślić), to typo­wy spo­koj­ny sta­ru­szek (dobrze, że nie rozu­mie pol­skie­go, bo pew­nie by się za to okre­śle­nie obra­ził) zapa­trzo­ny w swo­ją panią.

Są już tro­chę zmę­cze­ni, bo eki­pa BL do zadań spe­cjal­nych prze­go­ni­ła ich po naj­waż­niej­szych punk­tach w mie­ście. Kie­dy przy­jeż­dża Car­me, chęt­nie wyru­sza­ją na dal­szą wędrów­kę, cho­ciaż przy­bie­rze ona zupeł­nie nie­spo­dzie­wa­ny cha­rak­ter. Rie­ra była rok temu we Wro­cła­wiu i zali­czy­ła wów­czas wszyst­kie obo­wiąz­ko­we miej­sca. Tym razem mówi mi o misji, któ­rą powie­rzy­ła jej przy­ja­ciół­ka. Ma zna­leźć sklep i kol­czy­ki z bursz­ty­nem. Nie może to być zwy­kły jubi­ler, ale dokład­nie ten, u któ­re­go były przy oka­zji poprzed­niej wizy­ty. Mari­na, z któ­rą się przy­jaź­ni, uzna­je tę kwe­stię za prio­ry­te­to­wą, tak więc zosta­ję zmu­szo­na do poszu­ki­wa­nia tajem­ni­cze­go „duże­go skle­pu  w pobli­żu Ryn­ku z jubi­le­rem na pierw­szym pię­trze”. Spod Ratu­sza idzie­my w kie­run­ku pla­cu Domi­ni­kań­skie­go, ale w poło­wie Oław­skiej oka­zu­je się, że to nie ta dro­ga. Wra­ca­my. Jedy­nym wie­lo­pię­tro­wym skle­pem w pobli­żu jest Feniks. Gdy prze­kra­cza­my jego próg, Car­me stwier­dza ura­do­wa­na, że to tu. Stwier­dzam, zasko­czo­na, że jedy­ne sto­isko z biżu­te­rią zosta­ło prze­nie­sio­ne na pię­tro! Tego nie zako­do­wa­łam. Jak dłu­go tam nie zacho­dzi­łam?…

Przed wizy­tą obu auto­rek zasta­na­wia­łam się, dokąd pójść i co poka­zać takim oso­bom, a przy tym nie zbłaź­nić się przy oka­zji pytań doty­czą­cych sty­lów archi­tek­to­nicz­nych, waż­nych posta­ci, miejsc pamię­ci itp. Nawet przez myśl mi nie prze­szło, że spę­dzi­my  ponad godzi­nę w tak zwa­nym domu towa­ro­wym, oglą­da­jąc bły­skot­ki, męskie czap­ki i inne dro­bia­zgi.

Speł­nio­na misja i dodat­ko­we, jak zawsze w przy­pad­ku kobiet, zbęd­ne zaku­py wpra­wi­ły obie panie  (i pana!) w dosko­na­ły nastrój, co nale­ża­ło uczcić por­cją dobrych pie­ro­gów. Te pol­skie wie­lo­sma­ko­we empa­na­das zachwy­ci­ły pod­nie­bie­nia i spra­wi­ły, że popo­łu­dnie na wro­cław­skim Ryn­ku moż­na było uznać za uda­ne.

Po obie­dzie oni poszli odpo­czy­wać, a ja stre­so­wać się przed wie­czor­nym spo­tka­niem. Nie wie­dzia­łam, jak będzie i nie chcia­łam zawieść. Dwa powo­dy, dla któ­rych ręce zaczy­na­ją się trząść, a głos drży w iry­tu­ją­cy dla mówią­cej spo­sób.

***

Magia teatru. Sce­na, pół­cień, mane­ki­ny, muzy­ka. Jest pięk­nie i – jak zawsze dla mnie w takich oko­licz­no­ściach – magicz­nie. Dener­wu­ję się, ale mam świa­do­mość, że to speł­nie­nie marze­nia. Zamknię­cie dłu­gie­go eta­pu przy­go­to­wań. Cie­szę się z tego i posta­na­wiam cele­bro­wać tę chwi­lę. Docie­ra­ją autor­ki. One też są spię­te. Parę minut przed roz­po­czę­ciem Car­me stwier­dza, że nie prze­czy­ta całe­go frag­men­tu, bo to w pierw­szej oso­bie i za bar­dzo ver­de, „zie­lo­ne”, czy­li spro­śne, wyuz­da­ne. Tłu­ma­czę, że to prze­cież jej opo­wia­da­nie, jej tekst, zapew­niam, że zapo­wiem ten frag­ment i pod­kre­ślę, że się z nim nie utoż­sa­mia. Ta chwi­la dała mi do myśle­nia. Potem, w trak­cie spo­tka­nia, mia­łam podob­ne odczu­cie. Mia­łam wra­że­nie, że one jako one były bar­dzo zamknię­te, nie podej­mo­wa­ły roz­mo­wy z pro­wa­dzą­cym, jak gdy­by przy­zwo­itość naka­zy­wa­ła im prze­mil­czeć pew­ne spra­wy. Pomy­śla­łam, że kie­dy piszą, roz­dwa­ja­ją się i to ich alter ego zaczy­na mówić otwar­cie o tym, co ukry­te. Wte­dy piszą o roz­ko­szy, pożą­da­niu, miło­ści, sek­su­al­no­ści. Kobie­ty, któ­rym dają głos w opo­wia­da­niach, nie mają zaha­mo­wań, wyzwa­la­ją się w języ­ku, w zacho­wa­niach, gestach. One, sie­dzą­ce obok mnie na kana­pie, ukry­wa­ją swo­je myśli, komen­ta­rze… Dopie­ro gdy czy­ta­ją, z głę­bi wydo­by­wa się ten dru­gi głos, ten, któ­ry prze­ma­wia ina­czej. Czy­ta­ją pięk­nie i w taki spo­sób, że nawet ci, któ­rzy nie zna­ją hisz­pań­skie­go, zda­ją się je rozu­mieć, nie zer­ka­jąc na tłu­ma­cze­nie.

Magia chwi­li. Speł­nio­ne marze­nie. Świa­tła gasną. One zosta­ją, roz­ma­wia­ją, pod­pi­su­ją książ­kę.

***

Spę­dza­my razem jesz­cze jeden dzień. Spa­ce­ru­ję z Mari­ną po Ogro­dzie Japoń­skim w Par­ku Szczyt­nic­kim. Aza­lie, rodo­den­dro­ny i inne drze­wa, któ­rych nazw nie znam i nie potrze­bu­ję, roz­kwi­tły w peł­ni. Świe­ci słoń­ce. Jest cie­pło. Cho­dzi­my ścież­ka­mi uło­żo­ny­mi z kamie­ni. Robi­my zdję­cia. Jest miło i spo­koj­nie. Już bez stre­su. Roz­ma­wia­my.

Po połu­dniu Mari­na chce koniecz­nie jechać do Ryn­ku, aby zaj­rzeć jesz­cze do gale­rii na Jat­kach. Spodo­ba­ły się jej ozdo­by ze szkła. Spie­szy­my się, aby zdą­żyć przed zamknię­ciem. Gdy się roz­sta­je­my, pyta­ją, gdzie jest ten wspa­nia­ły sklep, w któ­rym byli­śmy dzień wcze­śniej…

Wie­czor­na kola­cja to już zupeł­nie inne spo­tka­nie. Mari­na otwie­ra swo­je dru­gie ja, opo­wia­da mi o pisa­niu. Ma wte­dy inny wyraz twa­rzy. Mówi o sło­wach, zda­niach, posta­ciach. Jak przy­cho­dzą i zaczy­na­ją prze­ni­kać jej myśli. Jak mane­ki­ny w teatrze, któ­re nagle oży­wa­ją i zaczy­na­ją żyć swo­im życiem, w niej.

Dzi­siaj prze­glą­dam zdję­cia ze spa­ce­ru… Zoba­czy­łam w nich kobie­ty, takie jak my wszyst­kie. Wewnętrz­nie zło­żo­ne, a zara­zem pro­ste. Żyją­ce w kil­ku świa­tach jed­no­cze­śnie. Zatro­ska­ne o rodzi­nę. Wiecz­nie zako­cha­ne, nie zawsze w tym samym obiek­cie. I wewnętrz­nie sprzecz­ne. Skrom­ne, a zara­zem skry­wa­ją­ce per­wer­syj­ne myśli. W pew­nym sen­sie zbun­to­wa­ne wobec męż­czyzn, ale jed­no­cze­śnie nie­mo­gą­ce bez nich żyć. „Męż­czyź­ni są nie­zbęd­ni do życia” – stwier­dza Car­me. Mari­na uzu­peł­nia: „Świat bez męż­czyzn nie ist­nie­je. Nie są nie­zbęd­ni, ale ich obec­ność może dostar­czać wie­le przy­jem­no­ści”.