Po Porcie
Małgorzata Kolankowska
Strona cyklu
Ogród kobietyMałgorzata Kolankowska
Hispanistka, medioznawca, tłumacz przysięgły. Doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Adiunkt w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego.
I po Porcie. Czekałam na przyjazd autorek jak małe dziecko na upragniony prezent. Carme była rok temu w Polsce, więc teraz wracała w znajome miejsce, ale dla Mariny to pierwszy raz. To paradoks – pisarka, która jest jedną z najbardziej poczytnych w naszym kraju, nigdy nie została tu zaproszona. To dla niej nowe, ciekawe doświadczenie. Przed przyjazdem jest pełna obaw, bo ma ostre bóle kręgosłupa.
Spotykamy się w hotelu. Ona wysoka, ubrana w jaskrawe barwy i stylowy beret w kolorze fuksji. On, czyli mąż-partner-towarzysz (niepotrzebne skreślić), to typowy spokojny staruszek (dobrze, że nie rozumie polskiego, bo pewnie by się za to określenie obraził) zapatrzony w swoją panią.
Są już trochę zmęczeni, bo ekipa BL do zadań specjalnych przegoniła ich po najważniejszych punktach w mieście. Kiedy przyjeżdża Carme, chętnie wyruszają na dalszą wędrówkę, chociaż przybierze ona zupełnie niespodziewany charakter. Riera była rok temu we Wrocławiu i zaliczyła wówczas wszystkie obowiązkowe miejsca. Tym razem mówi mi o misji, którą powierzyła jej przyjaciółka. Ma znaleźć sklep i kolczyki z bursztynem. Nie może to być zwykły jubiler, ale dokładnie ten, u którego były przy okazji poprzedniej wizyty. Marina, z którą się przyjaźni, uznaje tę kwestię za priorytetową, tak więc zostaję zmuszona do poszukiwania tajemniczego „dużego sklepu w pobliżu Rynku z jubilerem na pierwszym piętrze”. Spod Ratusza idziemy w kierunku placu Dominikańskiego, ale w połowie Oławskiej okazuje się, że to nie ta droga. Wracamy. Jedynym wielopiętrowym sklepem w pobliżu jest Feniks. Gdy przekraczamy jego próg, Carme stwierdza uradowana, że to tu. Stwierdzam, zaskoczona, że jedyne stoisko z biżuterią zostało przeniesione na piętro! Tego nie zakodowałam. Jak długo tam nie zachodziłam?…
Przed wizytą obu autorek zastanawiałam się, dokąd pójść i co pokazać takim osobom, a przy tym nie zbłaźnić się przy okazji pytań dotyczących stylów architektonicznych, ważnych postaci, miejsc pamięci itp. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że spędzimy ponad godzinę w tak zwanym domu towarowym, oglądając błyskotki, męskie czapki i inne drobiazgi.
Spełniona misja i dodatkowe, jak zawsze w przypadku kobiet, zbędne zakupy wprawiły obie panie (i pana!) w doskonały nastrój, co należało uczcić porcją dobrych pierogów. Te polskie wielosmakowe empanadas zachwyciły podniebienia i sprawiły, że popołudnie na wrocławskim Rynku można było uznać za udane.
Po obiedzie oni poszli odpoczywać, a ja stresować się przed wieczornym spotkaniem. Nie wiedziałam, jak będzie i nie chciałam zawieść. Dwa powody, dla których ręce zaczynają się trząść, a głos drży w irytujący dla mówiącej sposób.
***
Magia teatru. Scena, półcień, manekiny, muzyka. Jest pięknie i – jak zawsze dla mnie w takich okolicznościach – magicznie. Denerwuję się, ale mam świadomość, że to spełnienie marzenia. Zamknięcie długiego etapu przygotowań. Cieszę się z tego i postanawiam celebrować tę chwilę. Docierają autorki. One też są spięte. Parę minut przed rozpoczęciem Carme stwierdza, że nie przeczyta całego fragmentu, bo to w pierwszej osobie i za bardzo verde, „zielone”, czyli sprośne, wyuzdane. Tłumaczę, że to przecież jej opowiadanie, jej tekst, zapewniam, że zapowiem ten fragment i podkreślę, że się z nim nie utożsamia. Ta chwila dała mi do myślenia. Potem, w trakcie spotkania, miałam podobne odczucie. Miałam wrażenie, że one jako one były bardzo zamknięte, nie podejmowały rozmowy z prowadzącym, jak gdyby przyzwoitość nakazywała im przemilczeć pewne sprawy. Pomyślałam, że kiedy piszą, rozdwajają się i to ich alter ego zaczyna mówić otwarcie o tym, co ukryte. Wtedy piszą o rozkoszy, pożądaniu, miłości, seksualności. Kobiety, którym dają głos w opowiadaniach, nie mają zahamowań, wyzwalają się w języku, w zachowaniach, gestach. One, siedzące obok mnie na kanapie, ukrywają swoje myśli, komentarze… Dopiero gdy czytają, z głębi wydobywa się ten drugi głos, ten, który przemawia inaczej. Czytają pięknie i w taki sposób, że nawet ci, którzy nie znają hiszpańskiego, zdają się je rozumieć, nie zerkając na tłumaczenie.
Magia chwili. Spełnione marzenie. Światła gasną. One zostają, rozmawiają, podpisują książkę.
***
Spędzamy razem jeszcze jeden dzień. Spaceruję z Mariną po Ogrodzie Japońskim w Parku Szczytnickim. Azalie, rododendrony i inne drzewa, których nazw nie znam i nie potrzebuję, rozkwitły w pełni. Świeci słońce. Jest ciepło. Chodzimy ścieżkami ułożonymi z kamieni. Robimy zdjęcia. Jest miło i spokojnie. Już bez stresu. Rozmawiamy.
Po południu Marina chce koniecznie jechać do Rynku, aby zajrzeć jeszcze do galerii na Jatkach. Spodobały się jej ozdoby ze szkła. Spieszymy się, aby zdążyć przed zamknięciem. Gdy się rozstajemy, pytają, gdzie jest ten wspaniały sklep, w którym byliśmy dzień wcześniej…
Wieczorna kolacja to już zupełnie inne spotkanie. Marina otwiera swoje drugie ja, opowiada mi o pisaniu. Ma wtedy inny wyraz twarzy. Mówi o słowach, zdaniach, postaciach. Jak przychodzą i zaczynają przenikać jej myśli. Jak manekiny w teatrze, które nagle ożywają i zaczynają żyć swoim życiem, w niej.
Dzisiaj przeglądam zdjęcia ze spaceru… Zobaczyłam w nich kobiety, takie jak my wszystkie. Wewnętrznie złożone, a zarazem proste. Żyjące w kilku światach jednocześnie. Zatroskane o rodzinę. Wiecznie zakochane, nie zawsze w tym samym obiekcie. I wewnętrznie sprzeczne. Skromne, a zarazem skrywające perwersyjne myśli. W pewnym sensie zbuntowane wobec mężczyzn, ale jednocześnie niemogące bez nich żyć. „Mężczyźni są niezbędni do życia” – stwierdza Carme. Marina uzupełnia: „Świat bez mężczyzn nie istnieje. Nie są niezbędni, ale ich obecność może dostarczać wiele przyjemności”.