Podejdźmy do tego z miłością
Katarzyna Jakubiak
Strona cyklu
Obce stanyKatarzyna Jakubiak
Pisarka, tłumaczka, naukowczyni i pedagożka. Wykłada literaturę i pisanie na Millersville University w Pensylwanii. Naukowo zajmuje się głównie literaturą diaspory afrykańskiej i jej międzynarodową recepcją oraz zagadnieniami przekładu. Laureatka nagrody „Literatury na Świecie” (2006) za przekład tomu wierszy Yusefa Komunyaki Pochwała miejsc ciemnych. Autorka zbioru opowiadań Nieostre widzenia (Biuro Literackie, 2012) nominowanego do Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus oraz Nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia. Od ponad 20 lat mieszka w USA, w tym przez ostatnie 15 lat w hrabstwie Lancaster w Pensylwanii.
Najpierw czytam mejla od rektora: „Wczoraj w mediach społecznościowych pojawił się post zawierający obrazy ‘niestosowne rasowo’ (racially insensitive). Pragnę zapewnić, że uniwersytet nie popiera i nie akceptuje takiego zachowania”. Potem na Facebooku widzę „obraz”, o którym mowa. Na zdjęciu dwie białe dziewczyny z twarzami pokrytymi czarną mazią pochylają się nad smartfonem. Pod spodem kolorowy napis: Young, black and proud. Celebrating Black History Month 2017. Tego samego dnia przy lunchu koleżanka z wydziału przedstawia mi wersję wydarzeń zlepioną z zasłyszanych informacji i domysłów: Dwie studentki pierwszego roku, współlokatorki w akademiku, robią sobie maseczkę węglową na cerę. Rozbawia je widok własnych twarzy pomalowanych na czarno. Koniecznie muszą zrobić sobie zdjęcie i przesłać je znajomym! Kiedy próbują umieścić zdjęcie na Snapchacie, aplikacja podsuwa im nowy filtr, stworzony z okazji dorocznych obchodów miesiąca afroamerykańskiej historii. To także je śmieszy. Snapchat „myśli”, że są Afroamerykankami! Ale komedia! Dziewczyny akceptują podsunięty im napis i rozsyłają swój wizerunek w roli „młodych, czarnych i dumnych” do grupy znajomych na Snapchacie. W tej grupie, złożonej w większości z białych, jest jedna czarnoskóra studentka, której ten obraz nie bawi. Przeciwnie, czuje się wyśmiana i poniżona. Biała twarz pomalowana na czarno to przecież niesławna blackface, element rasistowskich minstrel shows.
Te przedstawienia komediowe, powszechne w USA w XIX wieku, zyskały popularność w tym samym okresie, kiedy rozwijał się ruch abolicjonistów i miały być dla niego przeciwwagą. Podczas gdy abolicjoniści głosili w kraju i zagranicą o okrucieństwach systemu niewolnictwa, minstrel shows prezentowały wodewilowe scenki z życia na plantacji, pokazujące, że los amerykańskiego niewolnika tak naprawdę jest sielanką. We wczesnych minstrel shows występowali tylko biali aktorzy z twarzami wysmarowanymi palonym korkiem. Później zastąpili ich Afroamerykanie, którym też kazano przyczerniać twarze, uwydatniać usta i podkreślać oczy za pomocą makijażu, który przemieniał ich w karykatury samych siebie. Odgrywali głupich, leniwych i groteskowych murzynów, wyznających zasady „moralności Kalego”. (Sienkiewiczowski Kali to właśnie postać zapożyczona z minstrel shows). „Murzyni to duże dzieci” – takie miało być przesłanie minstrel shows. Niewolnictwo zastępuje im rodziców i nie poradziliby sobie bez niego w dorosłym świecie. Poza tym na plantacjach są szczęśliwi. Patrzcie tylko! Cały dzień tańczą, śpiewają i grają na instrumentach! Tak wyglądała pro-niewolnicza propaganda XIX wieku, która w znaczący sposób wpłynęła na rozwój amerykańskiego przemysłu komediowego także w wieku XX.
O takiej właśnie afroamerykańskiej historii przypomina czarnoskórej studentce zdjęcie na Snapchacie. Przesyła je do swoich znajomych z komentarzem: „Takie rzeczy dzieją się na naszej uczelni”. Jeden z jej przyjaciół, student anglistyki – nazwijmy go Kevin – jest aktywistą, działającym w uniwersyteckim Związku Czarnych Studentów. Jest też początkującym pisarzem; uczelniane koło teatralne wystawia właśnie jego sztukę, inspirowaną ruchem Black Lives Matter. Kevin postanawia upublicznić zdjęcie na Facebooku z obszernym komentarzem i prośbą do wszystkich, żeby je udostępniali, dodając hashtag z nazwą uniwersytetu. W swoim poście Kevin wyznaje, że niemal przez miesiąc zastanawiał się, czy powinien udostępnić zdjęcie; pisze, że prawie było mu żal tych dziewczyn i martwił się, jak jego decyzja wpłynie na ich życie. W końcu jednak doszedł do następujących wniosków: „Przypomniałem sobie kim jestem i kim jest mój lud. Nie po to przetrwaliśmy transport statkami niewolniczymi, samo niewolnictwo, okres rekonstrukcji, a potem segregacji, okrucieństwo, z jakim nas traktowano podczas działalności Ruchu Praw Obywatelskich, zabójstwa naszych przywódców, Wojnę z Przestępczością i Narkotykami i całą resztę aż do dnia dzisiejszego – nie po to przetrwaliśmy to wszystko, żeby pozwalać innym nas poniżać […]. Dlatego NIE OBCHODZI MNIE, co czują te dziewczyny z powodu mojej decyzji. Jedna z nich zamieściła zdjęcie w mediach społecznościowych. Więc niech się nie dziwi, że jej czyn zwraca się przeciwko niej. […] Nie myślała o mnie, kiedy zamieściła to zdjęcie, więc dlaczego ja mam myśleć o niej? […] Okres wyrozumiałości i przebaczenia już się skończył. Nie mamy już czasu. Trump i jego banda dorwali się do władzy. Teraz, tak jak za Nixona i Reagana, musimy być czujni. Musimy stanowczo sprzeciwiać się takim zachowaniom i nie dawać przyzwolenia na to, aby stały się normą”.
Dalszy ciąg wydarzeń rozgrywa się na moich oczach – na Facebooku. Rusza lawina komentarzy, od studentów, absolwentów, rodziców, także od ludzi niezwiązanych z uniwersytetem. Jedni chwalą decyzję Kevina: „Brawa za odwagę! Nareszcie! Zbyt wiele rasistowskich incydentów na kampusie zamieciono pod dywan, bo nie sprzeciwiliśmy się im dostatecznie głośno”. Inni krytykują go lub atakują. Prawie każdy nowy komentarz daje początek długim wymianom zdań; ludzie pouczają się nawzajem, kłócą, obrzucają wyzwiskami. Jakiś absolwent, Afroamerykanin mieszkający teraz w St. Louis proponuje: „A może podejdźmy do tego z miłością? Każdemu zdarza się zrobić coś głupiego”. Kilka osób odpowiada mu z oburzeniem: „Bracie, to żałosne. Jesteś czarny i bronisz rasizmu?”. „Niczego nie bronię. Zauważam tylko, że nie wszystko, co robią biali musi mieć motywację rasową. My też wyśmiewamy się z białych i z innych. Poza tym, czy na pewno zauważyliście, że to maseczka na cerę?” Pośród komentarzy do tej opinii pojawia się bluzg: „Hej, nigga, dziękuj Bogu, że jesteś w St. Louis. Jak debilu bronisz takiego gówna, to naplułbym na ciebie i na tego dupka twojego ojca, który cię tak wychował”. „Suck my dick” – odpala w odpowiedzi ten, który jeszcze przed chwilą chciał podejść do sprawy z miłością.
W miarę jak opinii pod zdjęciem przybywa, robi się coraz ohydniej. Mniej więcej po tysięcznym komentarzu dyskusję przejmują trolle, które nic nie piszą, tylko wklejają obrazki. Jest krótki komiks przedstawiający eleganckiego żółtowłosego młodzieńca, który z powodu politycznej poprawności traci pracę na rzecz bezzębnego i rozczochranego murzyna. (Rysunkowa menedżerka pokazuje wskaźnikiem słowo „Diversity” wypisane na tablicy). Jest rysunek postaci unoszącej dwa dymiące pistolety ponad tłumem przerażonych Afroamerykanów stłoczonych na ulicy miasta. Postać z pistoletami w miejscu głowy ma uśmiechnięty półksiężyc ubrany w czarne okulary – na pierwszy rzut oka wygląda to jak stożek białego kaptura Ku Klux Klanu z wyciętymi otworami do patrzenia. Ten sam księżycowy morderca pojawia się na kolejnym obrazku wklejonym przez trolle; tym razem księżycowa twarz spogląda szyderczo w dół na leżącego na jezdni czarnego mężczyznę, do którego celuje z rewolweru. Sceneria jest nocna, ale jeśli dobrze się przypatrzeć, w rogu, na znaku drogowym widać trzy litery: KKK. Pod nimi, obrysowany poświatą niczym neon, duży napis: „Kill a nigga tonight”. W komentarzu tysięcznym piątym ktoś zadaje pytanie: „Gdzie są ci, którzy bronili tych dziewczyn, teraz, kiedy ktoś zamieszcza tutaj jednoznacznie rasistowskie obrazy?” Pod tym pytaniem nie ma ani jednego komentarza.
Jestem tak zszokowana tonem dyskusji na Facebooku, że dopiero po tygodniu decyduję się porozmawiać o tej sprawie z moimi studentami. Okazja nadarza się na zajęciach z teorii literatury, na których omawiamy akurat pojęcie „kodów kulturowych” w strukturaliźmie. Najpierw parafrazujemy razem fragment z podręcznika Beginning Theory Petera Barry’ego: „Kulturę można analizować tak jak język, bo składa się ze strukturalnych siatek, które działają na zasadzie kodu, czyli system znaków”. Potem podaję przykład: „Pomalowana na czarno twarz jest znakiem, który w różnych kontekstach kulturowych nabiera różnych znaczeń. W kontekście języka kosmetyki i zabiegów upiększających będzie tylko znakiem dbałości o cerę. Ale kiedy połączy się zdjęcie pomalowanej na czarno twarzy z napisem ‘Young, black and proud’, ten znak natychmiast stanie się częścią innego sytemu znaczeń – języka rasistowskich minstrel shows”. Dla pewności tłumaczę, czym były minstrel shows i dlaczego blackface w tym kontekście jest tak obraźliwa.
– A co, jeśli ktoś o tym wszystkim nie wie? – prawie ze łzami w oczach wykrzykuje studentka, która zwykle całe zajęcia przegląda telefon, ale teraz słucha moich wyjaśnień z uwagą. – Przecież to mogłam być ja. Nigdy nie słyszałam o minstrel shows!
– Poważnie? – wpada jej w słowo trochę starszy student. – Ja uczyłem się o tym już w podstawówce.
– Ale dlaczego my w ogóle zajmujemy się tą sprawą? – pyta inny student z desperacją w głosie. – Mamy na kampusie tyle problemów związanych z PRAWDZIWYM rasizmem, a ktoś czepia się głupiego błędu. Znam dobrze te dziewczyny; nie są rasistkami. Nie miały złych intencji.
– Intencje nie mają znaczenia – zabiera głos studentka o latynoskich korzeniach, która przyznaje, że jest znajomą Kevina. – Nawet jeśli ktoś popełnia rasistowski czyn z głupoty albo z niewiedzy, też musi za to zapłacić.
– Ale zapłata powinna być adekwatna do czynu. Te dziewczyny dostają teraz codziennie telefony z pogróżkami.
– Kevinowi też grożono śmiercią.
– Jedna z tych dziewczyn studiuje na wydziale pedagogicznym. Wiecie, co to znaczy. Już nigdy nie będzie mogła zostać nauczycielką.
Znajoma Kevina zamyśla się:
– Nie wiem, może trzeba te dziewczyny potraktować jako ofiary dla sprawy. Dzięki ich wpadce, ludzie nauczą się odnosić się do innych z szacunkiem.
– Jeśli ktoś naprawdę jest rasistą, to nie zmieni się dzięki tej historii. Raczej tylko się nakręci.
Jak zwykle, siedzimy w kręgu. Znajoma Kevina i znajomy tamtych dziewczyn siedzą po tej samej stronie klasy, oddaleni o kilka krzeseł. Kiedy mówią, nie patrzą na siebie.
Dowiaduję się później, że nawet studentki, które dzielą ze sprawczyniami skandalu ten sam korytarz w akademiku, odbierają telefony od osób grożących im śmiercią. Z telefonami walczy również rektor. Po artykule na temat całego zajścia, który opublikowano w lokalnej prasie, codziennie dzwonią do niego okoliczni mieszkańcy, żądając, aby zostawić dziewczyny w spokoju i nie nakładać na nie żadnych kar. A raczej, takie żądania przedstawia większość telefonujących mieszkańców naszego w 85% białego hrabstwa. Ale wśród dzwoniących zdarzają się też podobno ci, którzy domagają się, żeby dziewczyny wyrzucić z uczelni.
Przez resztę tygodnia dręczy mnie zagadka: Co zdarzyło się przez ten miesiąc, kiedy Kevin zastanawiał się, czy ma udostępnić zdjęcie? Czy to tylko przypadek, że był to akurat pierwszy miesiąc prezydentury Trumpa? Czy któreś z decyzji nowego prezydenta mogły przeważyć szalę i popchnąć Kevina do wniosku, że „okres wyrozumiałości i przebaczenia już się skończył”? Może było to zaprzysiężenie nowego prokuratora generalnego Jeffa Sessionsa, któremu z powodu rasistowskich wypowiedzi 31 lat wcześniej odmówiono stanowiska sędziego federalnego? A może wybór nowej minister edukacji Betsy DeVos, której program wspomagania szkół prywatnych prawdopodobnie odbierze fundusze szkołom publicznyn oraz osłabi i tak już stale niedoinwestowane miejskie szkoły, gdzie przeważają czarnoskórzy uczniowie? A może czarę goryczy przepełnił prezydencki dekret o utworzeniu grupy roboczej do przeciwdziałania zbrodni przeciwko policji? Przecież niektórzy odczytali ten dekret jako próbę utrudniania działalności ruchu Black Lives Matter, jako szyderczą odpowiedź na ich protesty przeciwko rasizmowi wśród policjantów.
Trochę w poszukiwaniu odpowiedzi na te pytania idę zobaczyć sztukę Kevina na uczelnianej scenie. To właściwie seria tematycznie powiązanych epizodów przedstawiających głośne przypadki przemocy wobec Afroamerykanów. Zaczyna się od Emetta Tilla, czternastoletniej ofiary brutalnego linczu z 1955 roku, którego śmierć przyczyniła się do scementowania rodzącego się wówczas Ruchu Praw Obywatelskich. Potem przenosimy się do czasów współczesnych. Zabójstwo siedemnastolatka Trayvora Martina przez członka ochotniczej straży obywatelskiej, które – po uniewinnieniu sprawcy – doprowadziło do założenia Black Lives Matter. Kolejny epizod to samobójcza śmierć Sandry Bland w teksańskim areszcie, gdzie znalazła się po traumatycznym starciu z policjantem. W ostatnim epizodzie występuje sam Kevin. Odgrywa własną wyobrażoną śmierć na kampusie, z rąk białych rasistów.
Oglądam zakończenie sztuki ze świadomością, że jeszcze do niedawna w tym kontekście takie samouśmiercenie autora wydałoby mi się niepotrzebną prowokacją. Ale teraz niespodziewanie porusza mnie okrzyk Kevina przed sceniczną śmiercią: „Przecież to niemożliwe. To nasz kampus. Tu jest bezpiecznie!” Czytając kolejne nienawistne słowa na Facebooku, myślałam podobnie: „To niemożliwe. Przecież to nasi studenci!” A potem pojawił się strach: Ilu jeszcze prezydenckich dekretów, tweetów i decyzji potrzeba, żeby ta internetowa nienawiść przeobraziła się w czyny?
Być może podświadomie szukam jednak jasnej strony rzeczy, bo w myślach uparcie powraca do mnie komentarz absolwenta, który proponował, żeby podejść do sprawy „z miłością”. Coś mi ten komentarz przypomina. Sięgam po Niewidzialnego człowieka Ralpha Ellisona, jedną z najważniejszych powieści amerykańskich wydaną w 1952 roku. W epilogu powieści czarnoskóry bohater, który „hibernuje” pod ziemią z powodu wielkiego rozgoryczenia amerykańskim życiem społecznym i politycznym, oświadcza: „[…] na przekór wszystkim stwierdzam, że kocham. Po to, by spisać choćby część tego, muszę kochać. Nie sprzedaję wam żadnego fałszywego przebaczenia, jestem człowiekiem zdesperowanym… ale stracicie zbyt wiele ze swojego życia, stracicie sens, jeśli nie podejdziecie do niego z taką samą miłością jak nienawiścią. Tak więc ja podchodzę do niego przez podział. A więc oskarżam i bronię, nienawidzę i kocham”[1].
Czy pisząc „let’s approach it with love”, ten młody człowiek na Facebooku cytował Ellisona? Czy w internecie byłoby mniej nienawiści, gdyby wszyscy przeczytali Ellisona? W przypływie emocji stawiam sobie takie pytania – może po to, żeby ocalić wiarę w sens mojej nauczycielskiej pracy. Jednak, kiedy po pewnym czasie przeglądam jeszcze raz tamtą dyskusję na Facebooku, przeżywam rozczarowanie. Nie mogę znaleźć komentarza o miłości. Są inne opinie absolwenta z St. Louis; jest wymiana zdań, potem wymiana obelg. Prośby o miłość brak. A przecież mam dowód, że tam była – zanotowałam ten komentarz w dzienniku. Najwidoczniej autor go usunął. Ale dlaczego? Zawstydził się słowa „miłość”? Czy słowo „miłość” jest bardziej wstydliwe niż słowo „dick”?
Wkrótce potem kończy się rok akademicki. Pomiędzy wystawianiem ocen a pakowaniem walizek na mój doroczny wyjazd do Polski gromadzę ostatnie wiadomości. Dowiaduję się, że dziewczyny z feralnego zdjęcia nie zostały wyrzucone z uczelni, ale i tak postanowiły przenieść się na inny uniwersytet. Dowiaduję się, że Kevin ukończył studia z bardzo dobrymi wynikami. Dowiaduję się, że w sąsiednim stanie Maryland, na uniwersytecie stanowym – czyli takim jak nasz – biały student o znajomym nazwisku Urbanski zadźgał nożem przypadkowo napotkanego czarnoskórego studenta Richarda Collinsa. Dowiaduję się, że Urbanski był związany z rasistowskim portalem internetowym Alt-Reich Nation. Dowiaduję się, że Collins miał w tym roku ukończyć studia z bardzo dobrymi wynikami. W jednym z artykułów prasowych czytam, że na jego pogrzebie naczelnik hrabstwa zacytował Ewangelię świętego Jana: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” – i dodał, że „ofiara Collinsa zainspiruje nas wszystkich do wykrzewienia nienawiści, rasizmu i nietolerancji z naszych społeczności”. Słowo „ofiara” na podświetlonym ekranie nagle zaczyna mnie razić i przynosi nieprzyjemne echo mojej dyskusji ze studentami. Uświadamiam sobie, że mam dosyć tego słowa. Dziwnym zbiegiem okoliczności na ekranie świeci także i rozbrzmiewa echem słowo „miłość”. Ale słyszę, że i w jednym, i w drugim echu dźwięczy mocny dysonans. Uświadamiam sobie, że miłość, o której mówił pan naczelnik i miłość, o której pisał Ellison to jednak dwa bardzo różne rodzaje miłości.
Przypisy:
[1] Przekład Andrzeja Jankowskiego.