10/07/17

Podejdźmy do tego z miłością

Katarzyna Jakubiak

Strona cyklu

Obce stany
Katarzyna Jakubiak

Pisarka, tłumaczka, naukowczyni i pedagożka. Wykłada literaturę i pisanie na Millersville University w Pensylwanii. Naukowo zajmuje się głównie literaturą diaspory afrykańskiej i jej międzynarodową recepcją oraz zagadnieniami przekładu. Laureatka nagrody „Literatury na Świecie” (2006) za przekład tomu wierszy Yusefa Komunyaki Pochwała miejsc ciemnych. Autorka zbioru opowiadań Nieostre widzenia (Biuro Literackie, 2012) nominowanego do Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus oraz Nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia. Od ponad 20 lat mieszka w USA, w tym przez ostatnie 15 lat w hrabstwie Lancaster w Pensylwanii.

Naj­pierw czy­tam mej­la od rek­to­ra: „Wczo­raj w mediach spo­łecz­no­ścio­wych poja­wił się post zawie­ra­ją­cy obra­zy ‘nie­sto­sow­ne raso­wo’ (racial­ly insen­si­ti­ve). Pra­gnę zapew­nić, że uni­wer­sy­tet nie popie­ra i nie akcep­tu­je takie­go zacho­wa­nia”. Potem na Face­bo­oku widzę „obraz”, o któ­rym mowa. Na zdję­ciu dwie bia­łe dziew­czy­ny z twa­rza­mi pokry­ty­mi czar­ną mazią pochy­la­ją się nad smart­fo­nem. Pod spodem kolo­ro­wy napis: Young, black and pro­ud. Cele­bra­ting Black Histo­ry Month 2017. Tego same­go dnia przy lun­chu kole­żan­ka z wydzia­łu przed­sta­wia mi wer­sję wyda­rzeń zle­pio­ną z zasły­sza­nych infor­ma­cji i domy­słów: Dwie stu­dent­ki pierw­sze­go roku, współ­lo­ka­tor­ki w aka­de­mi­ku, robią sobie masecz­kę węglo­wą na cerę. Roz­ba­wia je widok wła­snych twa­rzy poma­lo­wa­nych na czar­no. Koniecz­nie muszą zro­bić sobie zdję­cie i prze­słać je zna­jo­mym! Kie­dy pró­bu­ją umie­ścić zdję­cie na Snap­cha­cie, apli­ka­cja pod­su­wa im nowy filtr, stwo­rzo­ny z oka­zji dorocz­nych obcho­dów mie­sią­ca afro­ame­ry­kań­skiej histo­rii. To tak­że je śmie­szy. Snap­chat  „myśli”, że są Afro­ame­ry­kan­ka­mi! Ale kome­dia! Dziew­czy­ny akcep­tu­ją pod­su­nię­ty im napis i roz­sy­ła­ją swój wize­ru­nek w roli „mło­dych, czar­nych i dum­nych” do gru­py zna­jo­mych na Snap­cha­cie. W tej gru­pie, zło­żo­nej w więk­szo­ści z bia­łych, jest jed­na czar­no­skó­ra stu­dent­ka, któ­rej ten obraz nie bawi. Prze­ciw­nie, czu­je się wyśmia­na i poni­żo­na. Bia­ła twarz poma­lo­wa­na na czar­no to prze­cież nie­sław­na black­fa­ce, ele­ment rasi­stow­skich min­strel shows.

Te przed­sta­wie­nia kome­dio­we, powszech­ne w USA w XIX wie­ku, zyska­ły popu­lar­ność w tym samym okre­sie, kie­dy roz­wi­jał się ruch abo­li­cjo­ni­stów i mia­ły być dla nie­go prze­ciw­wa­gą. Pod­czas gdy abo­li­cjo­ni­ści gło­si­li w kra­ju i zagra­ni­cą o okru­cień­stwach sys­te­mu nie­wol­nic­twa, min­strel shows pre­zen­to­wa­ły wode­wi­lo­we scen­ki z życia na plan­ta­cji, poka­zu­ją­ce, że los ame­ry­kań­skie­go nie­wol­ni­ka tak napraw­dę jest sie­lan­ką. We wcze­snych min­strel shows wystę­po­wa­li tyl­ko bia­li akto­rzy z twa­rza­mi wysma­ro­wa­ny­mi palo­nym kor­kiem. Póź­niej zastą­pi­li ich Afro­ame­ry­ka­nie, któ­rym też kaza­no przy­czer­niać twa­rze, uwy­dat­niać usta i pod­kre­ślać oczy za pomo­cą maki­ja­żu, któ­ry prze­mie­niał ich w kary­ka­tu­ry samych sie­bie. Odgry­wa­li głu­pich, leni­wych i gro­te­sko­wych murzy­nów, wyzna­ją­cych zasa­dy „moral­no­ści Kale­go”. (Sien­kie­wi­czow­ski Kali to wła­śnie postać zapo­ży­czo­na z min­strel shows). „Murzy­ni to duże dzie­ci” – takie mia­ło być prze­sła­nie min­strel shows. Nie­wol­nic­two zastę­pu­je im rodzi­ców i nie pora­dzi­li­by sobie bez nie­go w doro­słym świe­cie. Poza tym na plan­ta­cjach są szczę­śli­wi. Patrz­cie tyl­ko! Cały dzień tań­czą, śpie­wa­ją i gra­ją na instru­men­tach! Tak wyglą­da­ła pro-nie­wol­ni­cza pro­pa­gan­da XIX wie­ku, któ­ra w zna­czą­cy spo­sób wpły­nę­ła na roz­wój ame­ry­kań­skie­go prze­my­słu kome­dio­we­go tak­że w wie­ku XX.

O takiej wła­śnie afro­ame­ry­kań­skiej histo­rii przy­po­mi­na czar­no­skó­rej stu­dent­ce zdję­cie na Snap­cha­cie. Prze­sy­ła je do swo­ich zna­jo­mych z komen­ta­rzem: „Takie rze­czy dzie­ją się na naszej uczel­ni”. Jeden z jej przy­ja­ciół, stu­dent angli­sty­ki – nazwij­my go Kevin – jest akty­wi­stą, dzia­ła­ją­cym w uni­wer­sy­tec­kim Związ­ku Czar­nych Stu­den­tów. Jest też począt­ku­ją­cym pisa­rzem; uczel­nia­ne koło teatral­ne wysta­wia wła­śnie jego sztu­kę, inspi­ro­wa­ną ruchem Black Lives Mat­ter. Kevin posta­na­wia upu­blicz­nić zdję­cie na Face­bo­oku z obszer­nym komen­ta­rzem i proś­bą do wszyst­kich, żeby je udo­stęp­nia­li, doda­jąc hash­tag z nazwą uni­wer­sy­te­tu. W swo­im poście Kevin wyzna­je, że nie­mal przez mie­siąc zasta­na­wiał się, czy powi­nien udo­stęp­nić zdję­cie; pisze, że pra­wie było mu żal tych dziew­czyn i mar­twił się, jak jego decy­zja wpły­nie na ich życie. W koń­cu jed­nak doszedł do nastę­pu­ją­cych wnio­sków: „Przy­po­mnia­łem sobie kim jestem i kim jest mój lud. Nie po to prze­trwa­li­śmy trans­port stat­ka­mi nie­wol­ni­czy­mi, samo nie­wol­nic­two, okres rekon­struk­cji, a potem segre­ga­cji, okru­cień­stwo, z jakim nas trak­to­wa­no pod­czas dzia­łal­no­ści Ruchu Praw Oby­wa­tel­skich, zabój­stwa naszych przy­wód­ców, Woj­nę z Prze­stęp­czo­ścią i Nar­ko­ty­ka­mi i całą resz­tę aż do dnia dzi­siej­sze­go – nie po to prze­trwa­li­śmy to wszyst­ko, żeby pozwa­lać innym nas poni­żać […]. Dla­te­go NIE OBCHODZI MNIE, co czu­ją te dziew­czy­ny z powo­du mojej decy­zji. Jed­na z nich zamie­ści­ła zdję­cie w mediach spo­łecz­no­ścio­wych. Więc niech się nie dzi­wi, że jej czyn zwra­ca się prze­ciw­ko niej. […] Nie myśla­ła o mnie, kie­dy zamie­ści­ła to zdję­cie, więc dla­cze­go ja mam myśleć o niej? […] Okres wyro­zu­mia­ło­ści i prze­ba­cze­nia już się skoń­czył. Nie mamy już cza­su. Trump i jego ban­da dorwa­li się do wła­dzy. Teraz, tak jak za Nixo­na i Reaga­na, musi­my być czuj­ni. Musi­my sta­now­czo sprze­ci­wiać się takim zacho­wa­niom i nie dawać przy­zwo­le­nia na to, aby sta­ły się nor­mą”.

Dal­szy ciąg wyda­rzeń roz­gry­wa się na moich oczach – na Face­bo­oku. Rusza lawi­na komen­ta­rzy, od stu­den­tów, absol­wen­tów, rodzi­ców, tak­że od ludzi nie­zwią­za­nych z uni­wer­sy­te­tem. Jed­ni chwa­lą decy­zję Kevi­na: „Bra­wa za odwa­gę! Naresz­cie! Zbyt wie­le rasi­stow­skich incy­den­tów na kam­pu­sie zamie­cio­no pod dywan, bo nie sprze­ci­wi­li­śmy się im dosta­tecz­nie gło­śno”. Inni kry­ty­ku­ją go lub ata­ku­ją. Pra­wie każ­dy nowy komen­tarz daje począ­tek dłu­gim wymia­nom zdań; ludzie poucza­ją się nawza­jem, kłó­cą, obrzu­ca­ją wyzwi­ska­mi. Jakiś absol­went, Afro­ame­ry­ka­nin miesz­ka­ją­cy teraz w St. Louis pro­po­nu­je: „A może podejdź­my do tego z miło­ścią? Każ­de­mu zda­rza się zro­bić coś głu­pie­go”. Kil­ka osób odpo­wia­da mu z obu­rze­niem: „Bra­cie, to żało­sne. Jesteś czar­ny i bro­nisz rasi­zmu?”. „Nicze­go nie bro­nię. Zauwa­żam tyl­ko, że nie wszyst­ko, co robią bia­li musi mieć moty­wa­cję raso­wą. My też wyśmie­wa­my się z bia­łych i z innych. Poza tym, czy na pew­no zauwa­ży­li­ście, że to masecz­ka na cerę?” Pośród komen­ta­rzy do tej opi­nii poja­wia się bluzg: „Hej, nig­ga, dzię­kuj Bogu, że jesteś w St. Louis. Jak debi­lu bro­nisz takie­go gów­na, to napluł­bym na cie­bie i na tego dup­ka two­je­go ojca, któ­ry cię tak wycho­wał”. „Suck my dick” – odpa­la w odpo­wie­dzi ten, któ­ry jesz­cze przed chwi­lą chciał podejść do spra­wy z miło­ścią.

W mia­rę jak opi­nii pod zdję­ciem przy­by­wa, robi się coraz ohyd­niej. Mniej wię­cej po tysięcz­nym komen­ta­rzu dys­ku­sję przej­mu­ją trol­le, któ­re nic nie piszą, tyl­ko wkle­ja­ją obraz­ki. Jest krót­ki komiks przed­sta­wia­ją­cy ele­ganc­kie­go żół­to­wło­se­go mło­dzień­ca, któ­ry z powo­du poli­tycz­nej popraw­no­ści tra­ci pra­cę na rzecz bez­zęb­ne­go i roz­czo­chra­ne­go murzy­na. (Rysun­ko­wa mene­dżer­ka poka­zu­je wskaź­ni­kiem sło­wo „Diver­si­ty” wypi­sa­ne na tabli­cy). Jest rysu­nek posta­ci uno­szą­cej dwa dymią­ce pisto­le­ty ponad tłu­mem prze­ra­żo­nych Afro­ame­ry­ka­nów stło­czo­nych na uli­cy mia­sta. Postać z pisto­le­ta­mi w miej­scu gło­wy ma uśmiech­nię­ty pół­księ­życ ubra­ny w czar­ne oku­la­ry – na pierw­szy rzut oka wyglą­da to jak sto­żek bia­łe­go kap­tu­ra Ku Klux Kla­nu z wycię­ty­mi otwo­ra­mi do patrze­nia. Ten sam księ­ży­co­wy mor­der­ca poja­wia się na kolej­nym obraz­ku wkle­jo­nym przez trol­le; tym razem księ­ży­co­wa twarz spo­glą­da szy­der­czo w dół na leżą­ce­go na jezd­ni czar­ne­go męż­czy­znę, do któ­re­go celu­je z rewol­we­ru. Sce­ne­ria jest noc­na, ale jeśli dobrze się przy­pa­trzeć, w rogu, na zna­ku dro­go­wym widać trzy lite­ry: KKK. Pod nimi, obry­so­wa­ny poświa­tą niczym neon, duży napis: „Kill a nig­ga toni­ght”. W komen­ta­rzu tysięcz­nym pią­tym ktoś zada­je pyta­nie: „Gdzie są ci, któ­rzy bro­ni­li tych dziew­czyn, teraz, kie­dy ktoś zamiesz­cza tutaj jed­no­znacz­nie rasi­stow­skie obra­zy?” Pod tym pyta­niem nie ma ani jed­ne­go komen­ta­rza.

Jestem tak zszo­ko­wa­na tonem dys­ku­sji na Face­bo­oku, że dopie­ro po tygo­dniu decy­du­ję się poroz­ma­wiać o tej spra­wie z moimi stu­den­ta­mi. Oka­zja nada­rza się na zaję­ciach z teo­rii lite­ra­tu­ry, na któ­rych oma­wia­my aku­rat poję­cie „kodów kul­tu­ro­wych” w struk­tu­ra­liź­mie. Naj­pierw para­fra­zu­je­my razem frag­ment z pod­ręcz­ni­ka Begin­ning The­ory Pete­ra Barry’ego: „Kul­tu­rę moż­na ana­li­zo­wać tak jak język, bo skła­da się ze struk­tu­ral­nych sia­tek, któ­re dzia­ła­ją na zasa­dzie kodu, czy­li sys­tem zna­ków”.  Potem poda­ję przy­kład: „Poma­lo­wa­na na czar­no twarz jest zna­kiem, któ­ry w róż­nych kon­tek­stach kul­tu­ro­wych nabie­ra róż­nych zna­czeń. W kon­tek­ście języ­ka kosme­ty­ki i zabie­gów upięk­sza­ją­cych będzie tyl­ko zna­kiem dba­ło­ści o cerę. Ale kie­dy połą­czy się zdję­cie poma­lo­wa­nej na czar­no twa­rzy z napi­sem  ‘Young, black and pro­ud’,  ten znak natych­miast sta­nie się czę­ścią inne­go syte­mu zna­czeń – języ­ka rasi­stow­skich min­strel shows. Dla pew­no­ści tłu­ma­czę, czym były min­strel shows i dla­cze­go black­fa­ce w tym kon­tek­ście jest tak obraź­li­wa.

– A co, jeśli ktoś o tym wszyst­kim nie wie? – pra­wie ze łza­mi w oczach wykrzy­ku­je stu­dent­ka, któ­ra zwy­kle całe zaję­cia prze­glą­da tele­fon, ale teraz słu­cha moich wyja­śnień z uwa­gą. – Prze­cież to mogłam być ja. Nigdy nie sły­sza­łam o min­strel shows!
– Poważ­nie? – wpa­da jej w sło­wo tro­chę star­szy stu­dent. – Ja uczy­łem się o tym już w pod­sta­wów­ce.
– Ale dla­cze­go my w ogó­le zaj­mu­je­my się tą spra­wą? – pyta inny stu­dent z despe­ra­cją w gło­sie. – Mamy na kam­pu­sie tyle pro­ble­mów zwią­za­nych z PRAWDZIWYM rasi­zmem, a ktoś cze­pia się głu­pie­go błę­du. Znam dobrze te dziew­czy­ny; nie są rasist­ka­mi. Nie mia­ły złych inten­cji.
– Inten­cje nie mają zna­cze­nia – zabie­ra głos stu­dent­ka o laty­no­skich korze­niach, któ­ra przy­zna­je, że jest zna­jo­mą Kevi­na. – Nawet jeśli ktoś popeł­nia rasi­stow­ski czyn z głu­po­ty albo z nie­wie­dzy, też musi za to zapła­cić.
– Ale zapła­ta powin­na być ade­kwat­na do czy­nu. Te dziew­czy­ny dosta­ją teraz codzien­nie tele­fo­ny z pogróż­ka­mi.
– Kevi­no­wi też gro­żo­no śmier­cią.
– Jed­na z tych dziew­czyn stu­diu­je na wydzia­le peda­go­gicz­nym. Wie­cie, co to zna­czy. Już nigdy nie będzie mogła zostać nauczy­ciel­ką.
Zna­jo­ma Kevi­na zamy­śla się:
– Nie wiem, może trze­ba te dziew­czy­ny potrak­to­wać jako ofia­ry dla spra­wy. Dzię­ki ich wpad­ce, ludzie nauczą się odno­sić się do innych z sza­cun­kiem.
– Jeśli ktoś napraw­dę jest rasi­stą, to nie zmie­ni się dzię­ki tej histo­rii. Raczej tyl­ko się nakrę­ci.

Jak zwy­kle, sie­dzi­my w krę­gu. Zna­jo­ma Kevi­na  i zna­jo­my tam­tych dziew­czyn sie­dzą po tej samej stro­nie kla­sy, odda­le­ni o kil­ka krze­seł. Kie­dy mówią, nie patrzą na sie­bie.

Dowia­du­ję się póź­niej, że nawet stu­dent­ki, któ­re dzie­lą ze spraw­czy­nia­mi skan­da­lu ten sam kory­tarz w aka­de­mi­ku, odbie­ra­ją tele­fo­ny od osób gro­żą­cych im śmier­cią. Z tele­fo­na­mi wal­czy rów­nież rek­tor. Po arty­ku­le na temat całe­go zaj­ścia, któ­ry opu­bli­ko­wa­no w lokal­nej pra­sie, codzien­nie dzwo­nią do nie­go oko­licz­ni miesz­kań­cy, żąda­jąc, aby zosta­wić dziew­czy­ny w spo­ko­ju i nie nakła­dać na nie żad­nych kar. A raczej, takie żąda­nia przed­sta­wia więk­szość tele­fo­nu­ją­cych miesz­kań­ców nasze­go w 85% bia­łe­go hrab­stwa. Ale wśród dzwo­nią­cych zda­rza­ją się też podob­no ci, któ­rzy doma­ga­ją się, żeby dziew­czy­ny wyrzu­cić z uczel­ni.

Przez resz­tę tygo­dnia drę­czy mnie zagad­ka: Co zda­rzy­ło się przez ten mie­siąc, kie­dy Kevin zasta­na­wiał się, czy ma udo­stęp­nić zdję­cie? Czy to tyl­ko przy­pa­dek, że był to aku­rat pierw­szy mie­siąc pre­zy­den­tu­ry Trum­pa? Czy któ­reś z decy­zji nowe­go pre­zy­den­ta mogły prze­wa­żyć sza­lę i popchnąć Kevi­na do wnio­sku, że „okres wyro­zu­mia­ło­ści i prze­ba­cze­nia już się skoń­czył”? Może było to zaprzy­się­że­nie nowe­go pro­ku­ra­to­ra gene­ral­ne­go Jef­fa Ses­sion­sa, któ­re­mu z powo­du rasi­stow­skich wypo­wie­dzi 31 lat wcze­śniej odmó­wio­no sta­no­wi­ska sędzie­go fede­ral­ne­go? A może wybór nowej mini­ster edu­ka­cji Bet­sy DeVos, któ­rej pro­gram wspo­ma­ga­nia szkół pry­wat­nych praw­do­po­dob­nie odbie­rze fun­du­sze szko­łom publicz­nyn oraz osła­bi i tak już sta­le nie­do­in­we­sto­wa­ne miej­skie szko­ły, gdzie prze­wa­ża­ją czar­no­skó­rzy ucznio­wie?  A może cza­rę gory­czy prze­peł­nił pre­zy­denc­ki dekret o utwo­rze­niu gru­py robo­czej do prze­ciw­dzia­ła­nia zbrod­ni prze­ciw­ko poli­cji? Prze­cież nie­któ­rzy odczy­ta­li ten dekret jako pró­bę utrud­nia­nia dzia­łal­no­ści ruchu Black Lives Mat­ter, jako szy­der­czą odpo­wiedź na ich pro­te­sty prze­ciw­ko rasi­zmo­wi wśród poli­cjan­tów.

Tro­chę w poszu­ki­wa­niu odpo­wie­dzi na te pyta­nia idę zoba­czyć sztu­kę Kevi­na na uczel­nia­nej sce­nie. To wła­ści­wie seria tema­tycz­nie powią­za­nych epi­zo­dów przed­sta­wia­ją­cych gło­śne przy­pad­ki prze­mo­cy wobec Afro­ame­ry­ka­nów. Zaczy­na się od Emet­ta Til­la, czter­na­sto­let­niej ofia­ry bru­tal­ne­go lin­czu z 1955 roku, któ­re­go śmierć przy­czy­ni­ła się do sce­men­to­wa­nia rodzą­ce­go się wów­czas Ruchu Praw Oby­wa­tel­skich. Potem prze­no­si­my się do cza­sów współ­cze­snych. Zabój­stwo sie­dem­na­sto­lat­ka Tray­vo­ra Mar­ti­na przez człon­ka ochot­ni­czej stra­ży oby­wa­tel­skiej, któ­re – po unie­win­nie­niu spraw­cy – dopro­wa­dzi­ło do zało­że­nia Black Lives Mat­ter. Kolej­ny epi­zod to samo­bój­cza śmierć San­dry Bland w tek­sań­skim aresz­cie, gdzie zna­la­zła się po trau­ma­tycz­nym star­ciu z poli­cjan­tem. W ostat­nim epi­zo­dzie wystę­pu­je sam Kevin. Odgry­wa wła­sną wyobra­żo­ną śmierć na kam­pu­sie, z rąk bia­łych rasi­stów.

Oglą­dam zakoń­cze­nie sztu­ki ze świa­do­mo­ścią, że jesz­cze do nie­daw­na w tym kon­tek­ście takie samo­uśmier­ce­nie auto­ra wyda­ło­by mi się nie­po­trzeb­ną pro­wo­ka­cją. Ale teraz nie­spo­dzie­wa­nie poru­sza mnie okrzyk Kevi­na przed sce­nicz­ną śmier­cią: „Prze­cież to nie­moż­li­we. To nasz kam­pus. Tu jest bez­piecz­nie!” Czy­ta­jąc kolej­ne nie­na­wist­ne sło­wa na Face­bo­oku, myśla­łam podob­nie: „To nie­moż­li­we. Prze­cież to nasi stu­den­ci!” A potem poja­wił się strach: Ilu jesz­cze pre­zy­denc­kich dekre­tów, twe­etów i decy­zji potrze­ba, żeby ta inter­ne­to­wa nie­na­wiść prze­obra­zi­ła się w czy­ny?

Być może pod­świa­do­mie szu­kam jed­nak jasnej stro­ny rze­czy, bo w myślach upar­cie powra­ca do mnie komen­tarz absol­wen­ta, któ­ry pro­po­no­wał, żeby podejść do spra­wy „z miło­ścią”. Coś mi ten komen­tarz przy­po­mi­na. Się­gam po Nie­wi­dzial­ne­go czło­wie­ka Ral­pha Elli­so­na, jed­ną z naj­waż­niej­szych powie­ści ame­ry­kań­skich wyda­ną w 1952 roku. W epi­lo­gu powie­ści czar­no­skó­ry boha­ter, któ­ry „hiber­nu­je” pod zie­mią z powo­du wiel­kie­go roz­go­ry­cze­nia ame­ry­kań­skim życiem spo­łecz­nym i poli­tycz­nym, oświad­cza: „[…] na prze­kór wszyst­kim stwier­dzam, że kocham. Po to, by spi­sać choć­by część tego, muszę kochać. Nie sprze­da­ję wam żad­ne­go fał­szy­we­go prze­ba­cze­nia, jestem czło­wie­kiem zde­spe­ro­wa­nym… ale stra­ci­cie zbyt wie­le ze swo­je­go życia, stra­ci­cie sens, jeśli nie podej­dzie­cie do nie­go z taką samą miło­ścią jak nie­na­wi­ścią. Tak więc ja pod­cho­dzę do nie­go przez podział. A więc oskar­żam i bro­nię, nie­na­wi­dzę i kocham”[1].

Czy pisząc „let’s appro­ach it with love”, ten mło­dy czło­wiek na Face­bo­oku cyto­wał Elli­so­na? Czy w inter­ne­cie było­by mniej nie­na­wi­ści, gdy­by wszy­scy prze­czy­ta­li Elli­so­na? W przy­pły­wie emo­cji sta­wiam sobie takie pyta­nia – może po to, żeby oca­lić wia­rę w sens mojej nauczy­ciel­skiej pra­cy. Jed­nak, kie­dy po pew­nym cza­sie prze­glą­dam jesz­cze raz tam­tą dys­ku­sję na Face­bo­oku, prze­ży­wam roz­cza­ro­wa­nie. Nie mogę zna­leźć komen­ta­rza o miło­ści. Są inne opi­nie absol­wen­ta z St. Louis; jest wymia­na zdań, potem wymia­na obelg. Proś­by o miłość brak. A prze­cież mam dowód, że tam była – zano­to­wa­łam ten komen­tarz w dzien­ni­ku. Naj­wi­docz­niej autor go usu­nął. Ale dla­cze­go? Zawsty­dził się sło­wa „miłość”?  Czy sło­wo „miłość” jest bar­dziej wsty­dli­we niż sło­wo „dick”?

Wkrót­ce potem koń­czy się rok aka­de­mic­ki. Pomię­dzy wysta­wia­niem ocen a pako­wa­niem wali­zek na mój dorocz­ny wyjazd do Pol­ski gro­ma­dzę ostat­nie wia­do­mo­ści. Dowia­du­ję się, że dziew­czy­ny z feral­ne­go zdję­cia nie zosta­ły wyrzu­co­ne z uczel­ni, ale i tak posta­no­wi­ły prze­nieść się na inny uni­wer­sy­tet. Dowia­du­ję się, że Kevin ukoń­czył stu­dia z bar­dzo dobry­mi wyni­ka­mi. Dowia­du­ję się, że w sąsied­nim sta­nie Mary­land, na uni­wer­sy­te­cie sta­no­wym – czy­li takim jak nasz – bia­ły stu­dent o zna­jo­mym nazwi­sku Urban­ski zadźgał nożem przy­pad­ko­wo napo­tka­ne­go czar­no­skó­re­go stu­den­ta Richar­da Col­lin­sa. Dowia­du­ję się, że Urban­ski był zwią­za­ny z rasi­stow­skim por­ta­lem inter­ne­to­wym Alt-Reich Nation. Dowia­du­ję się, że Col­lins miał w tym roku ukoń­czyć stu­dia z bar­dzo dobry­mi wyni­ka­mi. W jed­nym z arty­ku­łów pra­so­wych czy­tam, że na jego pogrze­bie naczel­nik hrab­stwa zacy­to­wał Ewan­ge­lię świę­te­go Jana: „Nikt nie ma więk­szej miło­ści od tej, gdy ktoś życie swo­je odda­je za przy­ja­ciół swo­ich” – i dodał, że „ofia­ra Col­lin­sa zain­spi­ru­je nas wszyst­kich do wykrze­wie­nia nie­na­wi­ści, rasi­zmu i nie­to­le­ran­cji z naszych spo­łecz­no­ści”. Sło­wo „ofia­ra” na pod­świe­tlo­nym ekra­nie nagle zaczy­na mnie razić i przy­no­si nie­przy­jem­ne echo mojej dys­ku­sji ze stu­den­ta­mi. Uświa­da­miam sobie, że mam dosyć tego sło­wa. Dziw­nym zbie­giem oko­licz­no­ści na ekra­nie świe­ci tak­że i roz­brzmie­wa echem sło­wo „miłość”. Ale sły­szę, że i w jed­nym, i w dru­gim echu dźwię­czy moc­ny dyso­nans. Uświa­da­miam sobie, że miłość, o któ­rej mówił pan naczel­nik i miłość, o któ­rej pisał Elli­son to jed­nak dwa bar­dzo róż­ne rodza­je miło­ści.


Przy­pi­sy:
[1] Prze­kład Andrze­ja Jan­kow­skie­go.