Projekt wymiany ramek we wszystkich obrazkach
Karol Maliszewski
Strona cyklu
Biuro Literackie: rok po rokuKarol Maliszewski
Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.
Wspomniany wcześniej Pułka wraca wraz z lekturą debiutanckiej książki Agaty Jabłońskiej[1], co podkreśla się wyraźnie w materiałach promocyjnych znajdujących się na stronie BL: „Co ciekawe, Agata Jabłońska wywodzi się z tego samego środowiska poetyckiego, co zmarły przed pięcioma laty Tomasz Pułka, z którym autorka Raportu wojennego wspólnie stawiała pierwsze literackie kroki”[2]. Owszem, stawiała, lecz skierowała je w stronę bardziej zdecydowanego zaangażowania i oporu, pisząc wiersze-raporty z toczącej się nie tylko w jej głowie wojny wszystkiego ze wszystkim: „Mam wrażenie, że w ogóle, jako gatunek, żyjemy w permanentnym konflikcie. Walka idei, płci, klas, konflikty interesów. To, co wypada, i to, czego nie wypada. To, co nam wdrukowuje kultura, nawet jeśli się z tym nie zgadzam, to moja sytuacja jest beznadziejna, bo też jestem w kontrze. Od czasu kiedy jestem matką, prowadzę nieustanną wojnę ze społeczeństwem konsumpcyjnym, które różnymi drogami próbuje ukraść mi dziecko”[3]. Wnikliwy komentator tego debiutu, Dawid Mateusz, podkreślał w swojej wypowiedzi to, co mu w nim było najbliższe, wskazując na sugestywne połączenie liryki intymności z zaangażowaniem w sprawy społeczne: „Tytułowy raport przewrotnie oddaje poetykę wierszy Jabłońskiej, które stają się meldunkami ze świata wewnętrznego, sygnałami ostrzegawczymi, gdy konflikty społeczne podsycają intymne lęki”[4].
Zresztą podobny proces zachodzi w debiucie samego Mateusza (Stacja wieży ciśnień)[5]. I tu poeta pokazuje, jak trudno rozdzielić to, co liryczne od tego, co polityczne. Jego najczystsze wzruszenia dotyczą sfery kreowanej przez media relacjonujące wydarzenia na Ukrainie. I choć robi poezję z medialnych szumów, to paradoksalnie brzmi ona czysto i wiarygodnie. Być może dlatego, że autor opiera swoją twórczość na przekonaniu, iż wiersz jest miejscem spotkania prywatnego z publicznym, lirycznego z publicystycznym, a sztuka polega na łagodzeniu, mediacji, wsłuchiwaniu się w „nastroje panujące w tym kraju nad Wisłą” i „u naszych sąsiadów na Ukrainie”[6]. Dokonuje się to w radiowej stacji umieszczonej na szczycie wieży ciśnień. Nie wiem, na ile obraz znany z Rimbauda i Wojaczka – „piosenki z najwyższej wieży” – przystaje do nowej sytuacji lirycznej wymyślonej przez Mateusza, ważna jest dla mnie towarzysząca temu intuicja dotycząca z góry słyszanego i postrzeganego świata. Staje się on w oparciu o permanentną przemoc – większości w stosunku do mniejszości, systemów w stosunku do jednostek, ludzi w stosunku do zwierząt, roślin itd. Upowszechnianie tej świadomości wyznacza cele działania współczesnego poety. Można to nazwać rysowaniem potencjalnej linii obrony tego wszystkiego, co samo obronić się nie może.
Czego zatem bronią wiersze Michała Domagalskiego zgromadzone w tomie Poza sezonem[7]? Opowieść zaczyna się od funeralnego raportu, od spisu odejść. Zaczyna się od babci i tego wszystkiego, co zabrała ze sobą do ziemi. Okazuje się, że luka w pamięci i wrażliwości wchłania słowa, zjawiska, a nawet rzeczy. One odchodzą wraz z babcią. Jakby jedna z komórek świata-plastra zamknęła się całkowicie. Oczywiście, można ją opłakać, ale to nie znaczy, że odzyskać. Ale zwróćmy uwagę, że tu ktoś jednak próbuje coś zrobić w kwestii dalszego ciągu i jego rzekomej potrzeby. Za utracone życie podstawia drugie. I jest nawet jego sprawcą. A potem kronikarzem stającej się sprawczości, obserwującym „rozstępy na jej skórze” (to „ponoć na pamiątkę ucieczki z Egiptu”[8]), filozofującym nad etykietką dołączoną do opakowania ciążowych rajstop. Ale uwaga: brzuch nie rośnie na Księżycu, to nasz brzuch, tutejszy, brzuch z całym bogactwem trudnego inwentarza – społecznego, politycznego, publicystycznego (bo język mediów ma wpływ na język tej poezji). Rzeczywiście, współczesna ciąża pod wieloma względami jawić się może jako problem interpretacyjny i etyczny. Tak jakby wyjęto ją z intymnego kręgu osobniczego, rodzinnego i rzucono na pożarcie ideologii. Śmierć babci nie była zjawiskiem politycznym, natomiast spłodzenie i urodzenie potomka już nim jest. Babciu, gdzie są te stare, dobre, „pozapolityczne” czasy, chciałoby się zapytać razem z bohaterem, który jednak nigdzie takiego pytania nie stawia. Nie jest aż tak naiwny.
I przy okazji „daję lajka”[9] i „już nie pierdolę”[10], przeskakując nad tomem Transparty Niny Manel. Oj, nie tak łatwo nad nim przeskoczyć. Podziwiam objawione tu pełne rozeznanie w możliwościach współczesnego komunikatu poetyckiego. Widać i słychać, że Manel to nieodrodna córa „krakowskiej szkoły poezji”, tej pod patronatem Miłosza Biedrzyckiego i Roberta Rybickiego. Zastanawiająca jest tu kreacja istoty ludziopodobnej, hybrydycznej, półmanekinowej, biorąca się chyba z chęci uprawiania języka poetyckiego poza nakazem konfesji. Tak odbieram to, co mówi się w tej książce o paradoksalnie zaprogramowanej na „wyrozumowany trans” Loli Kittinger oraz to, co ona sama mówi ustami Niny Manel. Wyrozumowany trans, ale i zabawa, fiesta odległych skojarzeń, party w niesamowitej, kiczowato dyskotekowej i jednocześnie laboratoryjnie zimnej, scenerii. Gra tożsamościami, która nie przeraża, raczej rozbawia i zastanawia. Podsuwa myśli o granice percepcji i o to, jakim zwierzęciem jest człowiek. I czy z myślenia o myśleniu i poznaniu można robić dobre wiersze. Owszem, jeśli ktoś potrafi tak, jak Manel nasycić je humorem, błyskotliwą inteligencją, paradoksem, odkrywczą grą słów i zmiennym, pomysłowym rytmem. Jeden z wielu wątków tej książki tworzą aluzje związane z modą i jej cyklicznymi pokazami, sztuką symbolicznego okrywania ciała („Moda jest żywa jak język”[11]) i tworzenia wokół tego rytuałów. I to bywa konsekwentnie zderzane z fizjologicznością, nagłymi zbliżeniami na synapsy i neurony wypełniające ruszające się, nadaktywne mięso: „kości, mięso/ czy wydzieliny/ są podstawową tkanką zwierzęcą;/ będą narzędziem stricte poetyckim”[12].
Dwa następne, powstałe w tym samym czasie, Biurowe debiuty wydają mi się równie interesujące. Mówię o Jakubie Pszoniaku (Chyba na pewno) i Przemysławie Suchaneckim (Wtracenie). Egzystujemy sobie jak te szczury czy robaki, prawi Pszoniak, ale w każdej chwili możemy zrobić coś „przekraczającego”, bowiem mimo wszystko stać nas na eksces, pokazanie fucka bliżej nieokreślonemu kierownikowi, p.o. zarządcy „wysypiska śmierci”[13]. Tak, jak to dzieje się w wierszu opartym na dekonstrukcji śląskiego pozdrowienia „Szczęść Boże”. Tu widać jak na dłoni pasję młodego poety, zagniewanie, językową furię, która ma być – jak rozumiem – oczyszczającym ogniem. Czymś, co wypala pustkę, ale i nadzieje pokładane w komunikacyjnym banale. Gdy się czuje, że coś już niewiele znaczy, to się tak właśnie pisze, na odlew, na przekór, taka odbywa się rzeź głosek i gestów. Tak się „żuje kamienie”, a w pobliżu „krzew”, „krzyż”, „krzyk”[14], chrzęści język, bo i jemu się dostaje, tak jakby po części i on był winny niesprawiedliwości i przemocy.
Książeczkę Suchaneckiego otwiera utwór pt. Barok, w którym mowa o kartce zrzuconej „z wrzasku w głębokość mandali”[15], a więc o czymś, co opuszcza powierzchnię i wędruje w głąb, przenosi się z hałasu w ciszę, dryfuje w stronę medytacji. W tym kontekście – w tracenie wrzucone jest pisanie, a w pisanie tracenie. Ciekawe, że poeta w związku z tym procederem przywołał nazwę „barok”. Jakiś nadmiar i jakiś niedomiar. A to wszystko „językiem bez złudzeń”[16]. Oto kipiel (bo jeszcze nie otchłań) Suchaneckiego, barokowa szarpanina między pozorem, hałaśliwą i bzdurną powierzchnią, a poszukiwaną głębią skupienia, wyrafinowanej refleksji. I zaraz po Baroku następuje Wykładnia. Epoka i interpretacja. Oczywiście, to wszystko w tle. Na pierwszym planie osobowość, mrugający do nas kłębek nerwów, melodeklamujący coś o „tańczącym jajku”[17]. Przy tym, trzecim w tomie, tekście przydarza mi się „freudowski wstrząs” – czytam „nie miałem żadnego mimesis” i myślę sobie, że to zdanie godne pokoleniowego manifestu; po chwili dociera do mnie prawda: „nie miałem żadnego interesu”[18]. Robi się kupiecko, ekonomiczne, wczesnokapitalistycznie. Ale widocznie tak miało być. Taki ferment miał być stworzony przez kogoś, kto „rozpada się i nie rozumie nic”[19] z tego, co staje przed nim.
Anna Adamowicz debiutowała w innym miejscu, ale drugą książkę przygotowała w jednej z pracowni BL, tytułując ją Animalia[20]. Powróćmy na chwilę do jej debiutanckiego tomiku, którego już sam tytuł (Wątpia [21]) sygnalizował sposób traktowania ciała i jego opisu. Ciało najciekawsze jest po przekrojeniu („utrata skóry to ciekawe doznanie”[22]) – tak absolwentka analityki medycznej przekuła zasady zawodowe na przekaz stricte poetycki, oryginalny program „powrotu do materii”[23]. W tym ujęciu nie jesteśmy czymś wyjątkowym w przyrodzie; tkanka nerwowa człowieka sprawuje się podobnie jak lisa (zabitego na futro) czy kociąt w worku (roztrzaskanych o bruk). Od fizjologii wychodząc, dochodzi się tu do poczucia międzykomórkowej i międzygatunkowej jedności. Odbywa się spektakl „szukania ludziny pod bólem zwierzyny”[24], jak to na okładce tomu ujęła Joanna Mueller. I przypomnijmy sobie słowa Niny Manel o tym, co teraz „będzie narzędziem stricte poetyckim”[25].
W świetle tych słów stricte poetyckie jest to, co odwodzi nas od pychy antropocentryzmu. Z wielu interesujących przykładów sugerowania takiej postawy w utworach Adamowicz na plan pierwszy wybija się wiersz, w którym spotyka się kilka perspektyw, tworząc w efekcie specyficzny tembr tego zaangażowania. Porozumienie między ciałami (wołanie z trzewi do trzewi) to jedno, a nawiązanie do symboliczno-kulturowego zaplecza to drugie. Natomiast na te dwie płaszczyzny nakłada się trzecia, być może najbardziej istotna, błagalna, modlitewna i jednocześnie bijąca na alarm w związku z nadchodzącą zagładą środowiska naturalnego; zjadając wszechobecny plastik, jesteśmy przezeń zjadani…
tworzywo
z trzewi Europy Zachodnio-Wschodniej wołam do ciebie
albatrosie o trzewiach pociętych przez plastik
wybacz że nie jestem sprężystą mątwą
z brzucha dziewczyny o imieniu Polska wołam do ciebie
albatrosie noszący w brzuchu zapalniczki
wybacz że nie jestem chrupiącym krylem
z klatki bloku w centrum Wrocławia wołam do ciebie
albatrosie o płucach zwłóknionych pyłem
wybacz że nie umiem trawić butelek
z szarpanego przez rozziewy ciała wołam do ciebie
albatrosie o ciele jak cmentarz zabawek
wybacz że nikt nie umie strawić
módlmy się
abym godził się z tym czego nie mogę
abym zmieniał to co mogę
abym mądrze odróżniał mięso od poliestru[26]
Albatros jako gatunek nie został wybrany przypadkowo. Przypomnijmy Charlesa Baudelaire’a i jego wiersz zawierający opis spokrewnionego z figurą poety, albatrosa. Ten król przestworzy z momentem dotknięcia pokładu łodzi staje się własną, wyśmiewaną przez obserwatorów, karykaturą, zaprzeczeniem wolności i lotu, smutnie wlokąc za sobą ciążące skrzydła: „Osaczone, niezdarne, zhańbione głęboko,/ Opuszczają bezradnie swe skrzydła wspaniałe/ I jak wiosła zbyt ciężkie po pokładzie wloką”[27].
A jaką karykaturą staje się, najadłszy się plastiku? Czy jest w stanie w ogóle funkcjonować choćby jako symbol? Wiem, że ten tekst ma charakter interwencyjny, doraźny. Wydaje mi się jednak, że otwiera się w nim przestrzeń do głębszych przemyśleń. Warto wspomnieć o nasuwającej się paraleli tego wątku z odwiecznym toposem ukazującym poetę jako ptakopodobną istotę, skłonną do lotu, wahającą się na wysokości, kruchą i lekką. Na ten obraz nakładałyby się współczesne rozpoznania dotyczące gatunków zagrożonych. Być może jest tak, że wymierają nie tylko gatunki przyrodnicze, lecz i kulturowe, zabierając do grobu określone modele wrażliwości i symbolicznych zachowań. W tym kontekście dzisiejszy poeta byłby podobny do zagrożonych eksterminacją ptasich gatunków. Zgodnie z tym punktem widzenia podkreśla się coraz mniejszą w społeczeństwie żywotność figury poety, jej wyobcowanie. Zatem rozmowa poetki z albatrosem jest nie tylko ekologicznym krzykiem rozpaczy, ale i skomplikowaną lekcją poetyckiego autotematyzmu, akcentującą różnie rozumiane „zagrożenia gatunkowe”, co, idąc dalej, doprowadza nas do refleksji, że wraz z anihilacją jakichś warstw natury wymierają ich odpowiedniki w kulturze.
Wracając do historii Biura Literackiego, trzeba podkreślić to, że kolejne strońskie edycje festiwalu przypomniały atmosferę pierwszych imprez organizowanych w Legnicy. Powróciła pamięć pionierskich początków. Znowu to niezwykłe ciepło, luz, spontaniczność, poczucie na nowo tworzącej się wspólnoty czcicieli poezji uważnie wsłuchujących się w różnorodne odcienie słowa. Jednym z zaangażowanych w tworzenie tej nowej jakości jest profesor Tadeusz Sławek, który w podsumowującej wypowiedzi celnie ujął istotę tego, co się obecnie i w Biurze, i w Stroniu dzieje. Jakby uzupełniając niedawną wykładnię Olgi Tokarczuk z noblowskiego wykładu o roli „czułości” w życiu i literaturze, mówił o „wrażliwości” i „otusze”: „Jak nazwać taką wspólnotę? Nie znajduję lepszego słowa niż »wrażliwość«. W pewnym sensie Stronie Śląskie jest dramatycznie »nie na czasie« – któż dzisiaj w sferze publicznej praktykuje wrażliwość, gdy liczy się jedynie bezwzględna i programowo niewrażliwa »skuteczność« – i jednocześnie nic bardziej nie jest naszemu czasowi potrzebne, jak to, co dzieje się w Stroniu na festiwalu Biura Literackiego: bez troskliwej i uważnej rozmowy, bez ważenia słowa, »naszego czasu« nie da się uzdrowić. To, że tak wielu młodych gości na festiwalu jest źródłem nadziei. Pragną chodzić własnymi drogami, a jednocześnie nie chcą żarłocznego egoizmu, wiedzą, ile umieją, ale chcą poznać własne słabości, potrafią wstydzić się za świat, gdy ten staje się coraz bardziej bez-wstydny. Wstępuje otucha”[28].
Kim są ci „młodzi goście” festiwalu i jakimi drogami chcą chodzić? Można zaryzykować twierdzenie, że w większości są to miłośnicy poezji określanej przez społeczne zaangażowanie, poezji gniewnej i kontestacyjnej, takiej, w której obok innych dochodzą do głosu bardzo wyraźnie artykułowane kwestie ekologiczne i feministyczne. Gdybym tę opowieść o fenomenie kulturowym stworzonym lokalnie na Dolnym Śląsku, a obejmującym obecnie całą progresywną poetycką Polskę, miał spiąć jakąś klamrą, zwróciłbym uwagę właśnie na kontestowanie zastanego. Początek tego działania wiązał się z negacją obowiązujących modeli lirycznych, a głównie „zepsutej poezji” kojarzonej z patetyczną oficjalnością i patriotyzmem na pokaz. Biuro brało tym samym udział nie tylko w batalii o nowy język poetycki, ale przede wszystkim o bardziej liberalny kształt oficjalnej kultury. Z dzisiejszego punktu widzenia można postrzegać te heroiczne początki jako coś, co zaistniało w przestrzeni ideologicznej, wyznaczanej z jednej strony przez neoliberalizm, zaś z drugiej przez patriarchalizm. Kilkudziesięcioletnia ewolucja tej instytucji doprowadziła nas oraz kolejne pokolenia odbiorców do przeciwległego bieguna. W ostatnio wydawanych przez BL książkach akcenty emocji przesunęły się dość znacząco. Do tego stopnia, że czytelnikowi może wydawać się, że w miejsce rozbuchanych świadomości indywidualistycznych wchodzą świadomości zorientowane bardziej społecznie. Zatem stara awangarda „estetyzująca”, pod której znakiem Biuro Literackie startowało, ustępuje pola awangardzie o wiele mocniej uwikłanej w opisy i interwencje dotyczące problemów i konfliktów socjalnych. A więc ciąg dalszy wspomnianego oddziaływania również wiąże się z negacją, z kruszeniem tym razem innego „betonu”. Nowi biurowi autorzy stawiają zdecydowany opór rozszerzającym się wpływom nacjonalizmu, konserwatyzmu i klerykalizmu. Lewicowe i feministyczne zaangażowanie większości utworów nie ma przy tym żadnego uwarunkowania „partyjnego”, tworzy się samorzutnie, i jakby na anarchistyczną modłę, w przestrzeni społecznej nabrzmiałej od chęci zmiany.
W tym miejscu kończę opowieść o Biurze Literackim, zdając sobie sprawę, że znaczną część jego historii zaledwie musnąłem. W tej chwili jest to instytucja, której znaczenie trudno ująć w kilku słowach czy też w jakimkolwiek podręcznym pojęciu. Na pewno trzyma rękę na pulsie, jeśli chodzi o zmiany zachodzące w najnowszej polskiej liryce, a nawet te zmiany inspiruje i wzmaga, a takie książki, jak np. Latakia, ciche psy, Mordercze ballady, Nakarmić kamień, Stacja wieży ciśnień, Animalia, Puste noce, Nudelman, Pokarm suweren, Raport wojenny, Dar Meneli, Transparty, Kalendarz majów, Waruj, Chyba na pewno, Wtracenie, Przyszli niedokonani, Ikonoklazm, Poza sezonem świadczą o tym dobitnie, łącząc w specyficznej wspólnocie twórców różnych generacji. Jest to instytucja, która jako jedyna w poważny sposób traktuje debiutantów i pracuje z nimi, doprowadzając do publikacji interesujących książek, zaprzątających potem uwagę jurorów najważniejszych nagród w Polsce. Kolejne tomy opiekunów tej młodzieży, Marty Podgórnik, Joanny Mueler i Romana Honeta, tworzą historię współczesnej poezji, już nie mówiąc o jednoczesnym zaangażowaniu tych autorek i autora we wszystkie warsztatowe i edukacyjne działania Biura. To właśnie m.in. ich aktywność określa dzisiejszy kulturotwórczy wymiar tej zasłużonej instytucji. Dodałbym do tego Konrada Górę i Roberta Rybickiego, ważne punkty odniesienia dla niektórych wstępujących poetów, jako osobowości, dzięki którym wpadło pod dach Biura więcej rześkiego powietrza, kojarzącego się ze specyficznym urokiem społecznie zaangażowanego ekpresjonizmu i nadrealizmu. Ostatnie zaś miesiące należą do Dawida Mateusza, autora interesującego debiutu i inspiratora nowego stylu pracy z poetyckim narybkiem. Dzięki takim ludziom Biuro się nie starzeje, a wręcz przeciwnie, odradza się z kolejnym pokoleniem i w paradoksalny sposób zdaje się wyprzedzać swój czas, po raz nie wiem już który stwarzając „szansę na rozpoczęcie poważnej debaty krytycznoliterackiej – dotyczącej pokoleniowych zmian i ciągłości w literaturze, ale także możliwości dotarcia poetów współczesnych do szerokiego grona odbiorców”[29].
Tekst jest fragmentem Antologii szkiców o poetach Biura Literackiego, która ukaże się we wrześniu nakładem wydawnictwa Instytutu Literatury. Przypisy:[1] A. Jabłońska, Raport wojenny, Stronie Śląskie 2017.
[2] Agata Jabłońska: Raport wojenny, https://www.biuroliterackie.pl/biuletyn/163943/ (dostęp 28.04.2020).
[3] Tamże.
[4] Tamże.
[5] D. Mateusz, Stacja wieży ciśnień, Wrocław – Stronie Śląskie 2016.
[6] Tamże, tekst na okładce.
[7] M. Domagalski, Poza sezonem, Stronie Śląskie 2018.
[8] M. Domagalski, Wybrany, w: Poza sezonem, dz. cyt., s. 41.
[9] N. Manel, Spotted: Zamość, w: tejże, Transparty, Stronie Śląskie 2019, s. 28.
[10] Tamże.
[11] Słowa Miucci Prady użyte jako motto do tomiku, w: N. Manel, Transparty, Stronie Śląskie 2019, s. 4.
[12] N. Manel, Metapoznanie, w: N. Manel, Transparty, Stronie Śląskie 2019, s. 9.
[13] J. Pszoniak, dwajściacoś, w: J. Pszoniak, Chyba na pewno, Stronie Śląskie 2019, s. 11.
[14] Wszystkie cytaty z wiersza rzeź Boże, w: J. Pszoniak, Chyba na pewno, dz. cyt., s. 31.
[15] P. Suchanecki, Barok, w: tegoż, Wtracenie, Stronie Śląskie 2019, s. 5.
[16] Tamże.
[17] P. Suchanecki, Widziałem jak tańczy jajko, w: tegoż, Wtracenie, dz. cyt., s. 7.
[18] Tamże.
[19] P. Suchanecki, Wykładnia, w: tegoż, Wtracenie, dz. cyt., s. 6.
[20] A. Adamowicz, Animalia, Stronie Śląskie 2019.
[21] A. Adamowicz, Wątpia, Łódź 2016.
[22] A. Adamowicz, Hypatia wpada w pętlę czasoprzestrzenną, w: tejże, Wątpia, dz. cyt., 16.
[23] „Anna Adamowicz dostarcza niesłychanie oryginalnego literackiego studium materii – tej, którą stanowimy, i tej, która nas otacza. Kultura jest w tej poezji nierozerwalnie związana z naturą – u podstaw wszelkich ludzkich intelektualnych i artystycznych dokonań leży tkanka nerwowa i struny ścięgniste. Ta ważna książka pełna jest nie tylko wątpi, ale i wątpliwości. Wątpliwości w pojmowanie człowieka jako miary wszechrzeczy i centrum wszechświata” (K. Fetlińska, nota na okładce tomu Wątpia).
[24] J. Mueller, nota na okładce tomu Wątpia.
[25] N. Manel, Metapoznanie, w: tejże, Transparty, dz. cyt., s. 9.
[26] A. Adamowicz, tworzywo, w: tejże, Animalia, dz. cyt., s. 22.
[27] Ch. Baudelaire, Albatros, tłum. W. Szymborska, w: tegoż, Kwiaty zła, Wrocław 1998, s. 8.
[28] T. Sławek, Otucha, https://www.biuroliterackie.pl/biblioteka/debaty/otucha/ (dostęp 7.09.2020).
[29] Słowa Jerzego Jarniewicza w materiałach udostępnionych przez Artura Bursztę (codzienne internetowe serwisy informacyjne).