28/09/20

Projekt wymiany ramek we wszystkich obrazkach

Karol Maliszewski

Strona cyklu

Biuro Literackie: rok po roku
Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Wspo­mnia­ny wcze­śniej Puł­ka wra­ca wraz z lek­tu­rą debiu­tanc­kiej książ­ki Aga­ty Jabłońskiej[1], co pod­kre­śla się wyraź­nie w mate­ria­łach pro­mo­cyj­nych znaj­du­ją­cych się na stro­nie BL: „Co cie­ka­we, Aga­ta Jabłoń­ska wywo­dzi się z tego same­go śro­do­wi­ska poetyc­kie­go, co zmar­ły przed pię­cio­ma laty Tomasz Puł­ka, z któ­rym autor­ka Rapor­tu wojen­ne­go wspól­nie sta­wia­ła pierw­sze lite­rac­kie kroki”[2]. Owszem, sta­wia­ła, lecz skie­ro­wa­ła je w stro­nę bar­dziej zde­cy­do­wa­ne­go zaan­ga­żo­wa­nia i opo­ru, pisząc wier­sze-rapor­ty z toczą­cej się nie tyl­ko w jej gło­wie woj­ny wszyst­kie­go ze wszyst­kim:  „Mam wra­że­nie, że w ogó­le, jako gatu­nek, żyje­my w per­ma­nent­nym kon­flik­cie. Wal­ka idei, płci, klas, kon­flik­ty inte­re­sów. To, co wypa­da, i to, cze­go nie wypa­da. To, co nam wdru­ko­wu­je kul­tu­ra, nawet jeśli się z tym nie zga­dzam, to moja sytu­acja jest bez­na­dziej­na, bo też jestem w kontrze. Od cza­su kie­dy jestem mat­ką, pro­wa­dzę nie­ustan­ną woj­nę ze spo­łe­czeń­stwem kon­sump­cyj­nym, któ­re róż­ny­mi dro­ga­mi pró­bu­je ukraść mi dziecko”[3]. Wni­kli­wy komen­ta­tor tego debiu­tu, Dawid Mate­usz, pod­kre­ślał w swo­jej wypo­wie­dzi to, co mu w nim było naj­bliż­sze, wska­zu­jąc na suge­styw­ne połą­cze­nie liry­ki intym­no­ści z zaan­ga­żo­wa­niem w spra­wy spo­łecz­ne: „Tytu­ło­wy raport prze­wrot­nie odda­je poety­kę wier­szy Jabłoń­skiej, któ­re sta­ją się mel­dun­ka­mi ze świa­ta wewnętrz­ne­go, sygna­ła­mi ostrze­gaw­czy­mi, gdy kon­flik­ty spo­łecz­ne pod­sy­ca­ją intym­ne lęki”[4].

Zresz­tą podob­ny pro­ces zacho­dzi w debiu­cie same­go Mate­usza (Sta­cja wie­ży ciśnień)[5]. I tu poeta poka­zu­je, jak trud­no roz­dzie­lić to, co lirycz­ne od tego, co poli­tycz­ne. Jego naj­czyst­sze wzru­sze­nia doty­czą sfe­ry kre­owa­nej przez media rela­cjo­nu­ją­ce wyda­rze­nia na Ukra­inie. I choć robi poezję z medial­nych szu­mów, to para­dok­sal­nie brzmi ona czy­sto i wia­ry­god­nie. Być może dla­te­go, że autor opie­ra swo­ją twór­czość na prze­ko­na­niu, iż wiersz jest miej­scem spo­tka­nia pry­wat­ne­go z publicz­nym, lirycz­ne­go z publi­cy­stycz­nym, a sztu­ka pole­ga na łago­dze­niu, media­cji, wsłu­chi­wa­niu się w „nastro­je panu­ją­ce w tym kra­ju nad Wisłą” i „u naszych sąsia­dów na Ukrainie”[6]. Doko­nu­je się to w radio­wej sta­cji umiesz­czo­nej na szczy­cie wie­ży ciśnień. Nie wiem, na ile obraz zna­ny z Rim­bau­da i Wojacz­ka – „pio­sen­ki z naj­wyż­szej wie­ży” – przy­sta­je do nowej sytu­acji lirycz­nej wymy­ślo­nej przez Mate­usza, waż­na jest dla mnie towa­rzy­szą­ca temu intu­icja doty­czą­ca z góry sły­sza­ne­go i postrze­ga­ne­go świa­ta. Sta­je się on w opar­ciu o per­ma­nent­ną prze­moc – więk­szo­ści w sto­sun­ku do mniej­szo­ści, sys­te­mów w sto­sun­ku do jed­no­stek, ludzi w sto­sun­ku do zwie­rząt, roślin itd. Upo­wszech­nia­nie tej świa­do­mo­ści wyzna­cza cele dzia­ła­nia współ­cze­sne­go poety. Moż­na to nazwać ryso­wa­niem poten­cjal­nej linii obro­ny tego wszyst­kie­go, co samo obro­nić się nie może.

Cze­go zatem bro­nią wier­sze Micha­ła Doma­gal­skie­go zgro­ma­dzo­ne w tomie Poza sezo­nem[7]? Opo­wieść zaczy­na się od fune­ral­ne­go rapor­tu, od spi­su odejść. Zaczy­na się od bab­ci i tego wszyst­kie­go, co zabra­ła ze sobą do zie­mi. Oka­zu­je się, że luka w pamię­ci i wraż­li­wo­ści wchła­nia sło­wa, zja­wi­ska, a nawet rze­czy. One odcho­dzą wraz z bab­cią. Jak­by jed­na z komó­rek świa­ta-pla­stra zamknę­ła się cał­ko­wi­cie. Oczy­wi­ście, moż­na ją opła­kać, ale to nie zna­czy, że odzy­skać. Ale zwróć­my uwa­gę, że tu ktoś jed­nak pró­bu­je coś zro­bić w kwe­stii dal­sze­go cią­gu i jego rze­ko­mej potrze­by. Za utra­co­ne życie pod­sta­wia dru­gie. I jest nawet jego spraw­cą. A potem kro­ni­ka­rzem sta­ją­cej się spraw­czo­ści, obser­wu­ją­cym „roz­stę­py na jej skó­rze” (to „ponoć na pamiąt­kę uciecz­ki z Egiptu”[8]), filo­zo­fu­ją­cym nad ety­kiet­ką dołą­czo­ną do opa­ko­wa­nia cią­żo­wych raj­stop. Ale uwa­ga: brzuch nie rośnie na Księ­ży­cu, to nasz brzuch, tutej­szy, brzuch z całym bogac­twem trud­ne­go inwen­ta­rza – spo­łecz­ne­go, poli­tycz­ne­go, publi­cy­stycz­ne­go (bo język mediów ma wpływ na język tej poezji). Rze­czy­wi­ście, współ­cze­sna cią­ża pod wie­lo­ma wzglę­da­mi jawić się może jako pro­blem inter­pre­ta­cyj­ny i etycz­ny. Tak jak­by wyję­to ją z intym­ne­go krę­gu osob­ni­cze­go, rodzin­ne­go i rzu­co­no na pożar­cie ide­olo­gii. Śmierć bab­ci nie była zja­wi­skiem poli­tycz­nym, nato­miast spło­dze­nie i uro­dze­nie potom­ka już nim jest. Bab­ciu, gdzie są te sta­re, dobre, „poza­po­li­tycz­ne” cza­sy, chcia­ło­by się zapy­tać razem z boha­te­rem, któ­ry jed­nak nigdzie takie­go pyta­nia nie sta­wia. Nie jest aż tak naiw­ny.

I przy oka­zji „daję lajka”[9] i „już nie pierdolę”[10], prze­ska­ku­jąc nad tomem Trans­par­ty Niny Manel. Oj, nie tak łatwo nad nim prze­sko­czyć. Podzi­wiam obja­wio­ne tu peł­ne roze­zna­nie w moż­li­wo­ściach współ­cze­sne­go komu­ni­ka­tu poetyc­kie­go. Widać i sły­chać, że Manel to nie­odrod­na córa „kra­kow­skiej szko­ły poezji”, tej pod patro­na­tem Miło­sza Bie­drzyc­kie­go i Rober­ta Rybic­kie­go. Zasta­na­wia­ją­ca jest tu kre­acja isto­ty ludzio­po­dob­nej, hybry­dycz­nej, pół­ma­ne­ki­no­wej, bio­rą­ca się chy­ba z chę­ci upra­wia­nia języ­ka poetyc­kie­go poza naka­zem kon­fe­sji. Tak odbie­ram to, co mówi się w tej książ­ce o para­dok­sal­nie zapro­gra­mo­wa­nej na „wyro­zu­mo­wa­ny trans” Loli Kit­tin­ger oraz to, co ona sama mówi usta­mi Niny Manel. Wyro­zu­mo­wa­ny trans, ale i zaba­wa, fie­sta odle­głych sko­ja­rzeń, par­ty w nie­sa­mo­wi­tej, kiczo­wa­to dys­ko­te­ko­wej i jed­no­cze­śnie labo­ra­to­ryj­nie zim­nej, sce­ne­rii. Gra toż­sa­mo­ścia­mi, któ­ra nie prze­ra­ża, raczej roz­ba­wia i zasta­na­wia. Pod­su­wa myśli o gra­ni­ce per­cep­cji i o to, jakim zwie­rzę­ciem jest czło­wiek. I czy z myśle­nia o myśle­niu i pozna­niu moż­na robić dobre wier­sze. Owszem, jeśli ktoś potra­fi tak, jak Manel nasy­cić je humo­rem, bły­sko­tli­wą inte­li­gen­cją, para­dok­sem, odkryw­czą grą słów i zmien­nym, pomy­sło­wym ryt­mem. Jeden z wie­lu wąt­ków tej książ­ki two­rzą alu­zje zwią­za­ne z modą i jej cyklicz­ny­mi poka­za­mi, sztu­ką sym­bo­licz­ne­go okry­wa­nia cia­ła („Moda jest żywa jak język”[11]) i two­rze­nia wokół tego rytu­ałów. I to bywa kon­se­kwent­nie zde­rza­ne z fizjo­lo­gicz­no­ścią, nagły­mi zbli­że­nia­mi na synap­sy i neu­ro­ny wypeł­nia­ją­ce rusza­ją­ce się, nadak­tyw­ne mię­so: „kości, mięso/ czy wydzieliny/ są pod­sta­wo­wą tkan­ką zwierzęcą;/ będą narzę­dziem stric­te poetyckim”[12].

Dwa następ­ne, powsta­łe w tym samym cza­sie, Biu­ro­we debiu­ty wyda­ją mi się rów­nie inte­re­su­ją­ce. Mówię o Jaku­bie Pszo­nia­ku (Chy­ba na pew­no) i Prze­my­sła­wie Sucha­nec­kim (Wtra­ce­nie). Egzy­stu­je­my sobie jak te szczu­ry czy roba­ki, pra­wi Pszo­niak, ale w każ­dej chwi­li może­my zro­bić coś „prze­kra­cza­ją­ce­go”, bowiem mimo wszyst­ko stać nas na eks­ces, poka­za­nie fuc­ka bli­żej nie­okre­ślo­ne­mu kie­row­ni­ko­wi, p.o. zarząd­cy „wysy­pi­ska śmierci”[13]. Tak, jak to dzie­je się w wier­szu opar­tym na dekon­struk­cji ślą­skie­go pozdro­wie­nia „Szczęść Boże”. Tu widać jak na dło­ni pasję mło­de­go poety, zagnie­wa­nie, języ­ko­wą furię, któ­ra ma być – jak rozu­miem – oczysz­cza­ją­cym ogniem. Czymś, co wypa­la pust­kę, ale i nadzie­je pokła­da­ne w komu­ni­ka­cyj­nym bana­le. Gdy się czu­je, że coś już nie­wie­le zna­czy, to się tak wła­śnie pisze, na odlew, na prze­kór, taka odby­wa się rzeź gło­sek i gestów. Tak się „żuje kamie­nie”, a w pobli­żu „krzew”, „krzyż”, „krzyk”[14], chrzę­ści język, bo i jemu się dosta­je, tak jak­by po czę­ści i on był win­ny nie­spra­wie­dli­wo­ści i prze­mo­cy.

Ksią­żecz­kę Sucha­nec­kie­go otwie­ra utwór pt. Barok, w któ­rym mowa o kart­ce zrzu­co­nej „z wrza­sku w głę­bo­kość mandali”[15], a więc o czymś, co opusz­cza powierzch­nię i wędru­je w głąb, prze­no­si się z hała­su w ciszę, dry­fu­je w stro­nę medy­ta­cji. W tym kon­tek­ście – w tra­ce­nie wrzu­co­ne jest pisa­nie, a w pisa­nie tra­ce­nie. Cie­ka­we, że poeta w związ­ku z tym pro­ce­de­rem przy­wo­łał nazwę „barok”. Jakiś nad­miar i jakiś nie­do­miar. A to wszyst­ko „języ­kiem bez złudzeń”[16]. Oto kipiel (bo jesz­cze nie  otchłań) Sucha­nec­kie­go, baro­ko­wa szar­pa­ni­na mię­dzy pozo­rem, hała­śli­wą i bzdur­ną powierzch­nią, a poszu­ki­wa­ną głę­bią sku­pie­nia, wyra­fi­no­wa­nej reflek­sji. I zaraz po Baro­ku nastę­pu­je Wykład­nia. Epo­ka i inter­pre­ta­cja. Oczy­wi­ście, to wszyst­ko w tle. Na pierw­szym pla­nie oso­bo­wość, mru­ga­ją­cy do nas kłę­bek ner­wów, melo­de­kla­mu­ją­cy  coś o „tań­czą­cym jajku”[17]. Przy tym, trze­cim w tomie, tek­ście przy­da­rza mi się „freu­dow­ski wstrząs” – czy­tam „nie mia­łem żad­ne­go mime­sis” i myślę sobie, że to zda­nie god­ne poko­le­nio­we­go mani­fe­stu; po chwi­li docie­ra do mnie praw­da: „nie mia­łem żad­ne­go interesu”[18]. Robi się kupiec­ko, eko­no­micz­ne, wcze­sno­ka­pi­ta­li­stycz­nie. Ale widocz­nie tak mia­ło być. Taki fer­ment miał być stwo­rzo­ny przez kogoś, kto „roz­pa­da się i nie rozu­mie nic”[19] z tego, co sta­je przed nim.

Anna Ada­mo­wicz debiu­to­wa­ła w innym miej­scu, ale dru­gą książ­kę przy­go­to­wa­ła w jed­nej z pra­cow­ni BL, tytu­łu­jąc ją Ani­ma­lia[20]. Powróć­my na chwi­lę do jej debiu­tanc­kie­go tomi­ku, któ­re­go już sam tytuł (Wąt­pia [21]) sygna­li­zo­wał spo­sób trak­to­wa­nia cia­ła i jego opi­su. Cia­ło naj­cie­kaw­sze jest po prze­kro­je­niu („utra­ta skó­ry to cie­ka­we doznanie”[22]) – tak absol­went­ka ana­li­ty­ki medycz­nej prze­ku­ła zasa­dy zawo­do­we na prze­kaz stric­te poetyc­ki, ory­gi­nal­ny pro­gram „powro­tu do materii”[23]. W tym uję­ciu nie jeste­śmy czymś wyjąt­ko­wym w przy­ro­dzie; tkan­ka ner­wo­wa czło­wie­ka spra­wu­je się podob­nie jak lisa (zabi­te­go na futro) czy kociąt w wor­ku (roz­trza­ska­nych o bruk). Od fizjo­lo­gii wycho­dząc, docho­dzi się tu do poczu­cia mię­dzy­ko­mór­ko­wej i mię­dzy­ga­tun­ko­wej jed­no­ści. Odby­wa się spek­takl „szu­ka­nia ludzi­ny pod bólem zwierzyny”[24], jak to na okład­ce tomu uję­ła Joan­na Muel­ler. I przy­po­mnij­my sobie sło­wa Niny Manel o tym, co teraz „będzie narzę­dziem stric­te poetyckim”[25].

W świe­tle tych słów stric­te poetyc­kie jest to, co odwo­dzi nas od pychy antro­po­cen­try­zmu. Z wie­lu inte­re­su­ją­cych przy­kła­dów suge­ro­wa­nia takiej posta­wy w utwo­rach Ada­mo­wicz na plan pierw­szy wybi­ja się wiersz, w któ­rym spo­ty­ka się kil­ka per­spek­tyw, two­rząc w efek­cie spe­cy­ficz­ny tembr tego zaan­ga­żo­wa­nia. Poro­zu­mie­nie mię­dzy cia­ła­mi (woła­nie z trze­wi do trze­wi) to jed­no, a nawią­za­nie do sym­bo­licz­no-kul­tu­ro­we­go zaple­cza to dru­gie. Nato­miast na te dwie płasz­czy­zny nakła­da się trze­cia, być może naj­bar­dziej istot­na, bła­gal­na, modli­tew­na i jed­no­cze­śnie biją­ca na alarm w związ­ku z nad­cho­dzą­cą zagła­dą śro­do­wi­ska natu­ral­ne­go; zja­da­jąc wszech­obec­ny pla­stik, jeste­śmy prze­zeń zja­da­ni…

two­rzy­wo

z trze­wi Euro­py Zachod­nio-Wschod­niej wołam do cie­bie
alba­tro­sie o trze­wiach pocię­tych przez pla­stik
wybacz że nie jestem sprę­ży­stą mątwą

z brzu­cha dziew­czy­ny o imie­niu Pol­ska wołam do cie­bie
alba­tro­sie noszą­cy w brzu­chu zapal­nicz­ki
wybacz że nie jestem chru­pią­cym kry­lem

z klat­ki blo­ku w cen­trum Wro­cła­wia wołam do cie­bie
alba­tro­sie o płu­cach zwłók­nio­nych pyłem
wybacz że nie umiem tra­wić bute­lek

z szar­pa­ne­go przez roz­zie­wy cia­ła wołam do cie­bie
alba­tro­sie o cie­le jak cmen­tarz zaba­wek
wybacz że nikt nie umie stra­wić

módl­my się
abym godził się z tym cze­go nie mogę
abym zmie­niał to co mogę
abym mądrze odróż­niał mię­so od poliestru[26]

Alba­tros jako gatu­nek nie został wybra­ny przy­pad­ko­wo. Przy­po­mnij­my Char­le­sa Baudelaire’a i jego wiersz zawie­ra­ją­cy opis spo­krew­nio­ne­go z figu­rą poety, alba­tro­sa. Ten król prze­stwo­rzy z momen­tem dotknię­cia pokła­du łodzi sta­je się wła­sną, wyśmie­wa­ną przez obser­wa­to­rów, kary­ka­tu­rą, zaprze­cze­niem wol­no­ści i lotu, smut­nie wlo­kąc za sobą cią­żą­ce skrzy­dła: „Osa­czo­ne, nie­zdar­ne, zhań­bio­ne głęboko,/ Opusz­cza­ją bez­rad­nie swe skrzy­dła wspaniałe/ I jak wio­sła zbyt cięż­kie po pokła­dzie wloką”[27].

A jaką kary­ka­tu­rą sta­je się, najadł­szy się pla­sti­ku? Czy jest w sta­nie w ogó­le funk­cjo­no­wać choć­by jako sym­bol? Wiem, że ten tekst ma cha­rak­ter inter­wen­cyj­ny, doraź­ny. Wyda­je mi się jed­nak, że otwie­ra się w nim prze­strzeń do głęb­szych prze­my­śleń. War­to wspo­mnieć o nasu­wa­ją­cej się para­le­li tego wąt­ku z odwiecz­nym topo­sem uka­zu­ją­cym poetę jako pta­ko­po­dob­ną isto­tę, skłon­ną do lotu, waha­ją­cą się na wyso­ko­ści, kru­chą i lek­ką. Na ten obraz nakła­da­ły­by się współ­cze­sne roz­po­zna­nia doty­czą­ce gatun­ków zagro­żo­nych. Być może jest tak, że wymie­ra­ją nie tyl­ko gatun­ki przy­rod­ni­cze, lecz i kul­tu­ro­we, zabie­ra­jąc do gro­bu okre­ślo­ne mode­le wraż­li­wo­ści i sym­bo­licz­nych zacho­wań. W tym kon­tek­ście dzi­siej­szy poeta był­by podob­ny do zagro­żo­nych eks­ter­mi­na­cją pta­sich gatun­ków. Zgod­nie z tym punk­tem widze­nia pod­kre­śla się coraz mniej­szą w spo­łe­czeń­stwie żywot­ność figu­ry poety, jej wyob­co­wa­nie. Zatem roz­mo­wa poet­ki z alba­tro­sem jest nie tyl­ko eko­lo­gicz­nym krzy­kiem roz­pa­czy, ale i skom­pli­ko­wa­ną lek­cją poetyc­kie­go auto­te­ma­ty­zmu, akcen­tu­ją­cą róż­nie rozu­mia­ne „zagro­że­nia gatun­ko­we”, co, idąc dalej, dopro­wa­dza nas do reflek­sji, że wraz z ani­hi­la­cją jakichś warstw natu­ry wymie­ra­ją ich odpo­wied­ni­ki w kul­tu­rze.

Wra­ca­jąc do histo­rii Biu­ra Lite­rac­kie­go, trze­ba pod­kre­ślić to, że kolej­ne stroń­skie edy­cje festi­wa­lu przy­po­mnia­ły atmos­fe­rę pierw­szych imprez orga­ni­zo­wa­nych w Legni­cy. Powró­ci­ła pamięć pio­nier­skich począt­ków. Zno­wu to nie­zwy­kłe cie­pło, luz, spon­ta­nicz­ność, poczu­cie na nowo two­rzą­cej się wspól­no­ty czci­cie­li poezji uważ­nie wsłu­chu­ją­cych się w róż­no­rod­ne odcie­nie sło­wa. Jed­nym z zaan­ga­żo­wa­nych w two­rze­nie tej nowej jako­ści jest pro­fe­sor Tade­usz Sła­wek, któ­ry w pod­su­mo­wu­ją­cej wypo­wie­dzi cel­nie ujął isto­tę tego, co się obec­nie i w Biu­rze, i w Stro­niu dzie­je. Jak­by uzu­peł­nia­jąc nie­daw­ną wykład­nię Olgi Tokar­czuk z noblow­skie­go wykła­du o roli „czu­ło­ści” w życiu i lite­ra­tu­rze, mówił o „wraż­li­wo­ści” i „otu­sze”: „Jak nazwać taką wspól­no­tę? Nie znaj­du­ję lep­sze­go sło­wa niż »wraż­li­wość«. W pew­nym sen­sie Stro­nie Ślą­skie jest dra­ma­tycz­nie »nie na cza­sie« – któż dzi­siaj w sfe­rze publicz­nej prak­ty­ku­je wraż­li­wość, gdy liczy się jedy­nie bez­względ­na i pro­gra­mo­wo nie­wraż­li­wa »sku­tecz­ność« – i jed­no­cze­śnie nic bar­dziej nie jest nasze­mu cza­so­wi potrzeb­ne, jak to, co dzie­je się w Stro­niu na festi­wa­lu Biu­ra Lite­rac­kie­go: bez tro­skli­wej i uważ­nej roz­mo­wy, bez waże­nia sło­wa, »nasze­go cza­su« nie da się uzdro­wić. To, że tak wie­lu mło­dych gości na festi­wa­lu jest źró­dłem nadziei. Pra­gną cho­dzić wła­sny­mi dro­ga­mi, a jed­no­cze­śnie nie chcą żar­łocz­ne­go ego­izmu, wie­dzą, ile umie­ją, ale chcą poznać wła­sne sła­bo­ści, potra­fią wsty­dzić się za świat, gdy ten sta­je się coraz bar­dziej bez-wstyd­ny. Wstę­pu­je otucha”[28].

Kim są ci „mło­dzi goście” festi­wa­lu i jaki­mi dro­ga­mi chcą cho­dzić? Moż­na zary­zy­ko­wać twier­dze­nie, że w więk­szo­ści są to miło­śni­cy poezji okre­śla­nej przez spo­łecz­ne zaan­ga­żo­wa­nie, poezji gniew­nej i kon­te­sta­cyj­nej, takiej, w któ­rej obok innych docho­dzą do gło­su bar­dzo wyraź­nie arty­ku­ło­wa­ne kwe­stie eko­lo­gicz­ne i femi­ni­stycz­ne. Gdy­bym tę opo­wieść o feno­me­nie kul­tu­ro­wym stwo­rzo­nym lokal­nie na Dol­nym Ślą­sku, a obej­mu­ją­cym obec­nie całą pro­gre­syw­ną poetyc­ką Pol­skę, miał spiąć jakąś klam­rą, zwró­cił­bym uwa­gę wła­śnie na kon­te­sto­wa­nie zasta­ne­go. Począ­tek tego dzia­ła­nia wią­zał się z nega­cją obo­wią­zu­ją­cych mode­li lirycz­nych, a głów­nie „zepsu­tej poezji” koja­rzo­nej z pate­tycz­ną ofi­cjal­no­ścią i patrio­ty­zmem na pokaz. Biu­ro bra­ło tym samym udział nie tyl­ko w bata­lii o nowy język poetyc­ki, ale przede wszyst­kim o bar­dziej libe­ral­ny kształt ofi­cjal­nej kul­tu­ry. Z dzi­siej­sze­go punk­tu widze­nia moż­na postrze­gać te hero­icz­ne począt­ki jako coś, co zaist­nia­ło w prze­strze­ni ide­olo­gicz­nej, wyzna­cza­nej z jed­nej stro­ny przez neo­li­be­ra­lizm, zaś z dru­giej przez patriar­cha­lizm. Kil­ku­dzie­się­cio­let­nia ewo­lu­cja tej insty­tu­cji dopro­wa­dzi­ła nas oraz kolej­ne poko­le­nia odbior­ców do prze­ciw­le­głe­go bie­gu­na. W ostat­nio wyda­wa­nych przez BL książ­kach akcen­ty emo­cji prze­su­nę­ły się dość zna­czą­co. Do tego stop­nia, że czy­tel­ni­ko­wi może wyda­wać się, że w miej­sce roz­bu­cha­nych świa­do­mo­ści indy­wi­du­ali­stycz­nych wcho­dzą świa­do­mo­ści zorien­to­wa­ne bar­dziej spo­łecz­nie. Zatem sta­ra awan­gar­da „este­ty­zu­ją­ca”, pod któ­rej zna­kiem Biu­ro Lite­rac­kie star­to­wa­ło, ustę­pu­je pola awan­gar­dzie o wie­le moc­niej uwi­kła­nej w opi­sy i inter­wen­cje doty­czą­ce pro­ble­mów i kon­flik­tów socjal­nych. A więc ciąg dal­szy wspo­mnia­ne­go oddzia­ły­wa­nia rów­nież wią­że się z nega­cją, z kru­sze­niem tym razem inne­go „beto­nu”. Nowi biu­ro­wi auto­rzy sta­wia­ją zde­cy­do­wa­ny opór roz­sze­rza­ją­cym się wpły­wom nacjo­na­li­zmu, kon­ser­wa­ty­zmu i kle­ry­ka­li­zmu. Lewi­co­we i femi­ni­stycz­ne zaan­ga­żo­wa­nie więk­szo­ści utwo­rów nie ma przy tym żad­ne­go uwa­run­ko­wa­nia „par­tyj­ne­go”, two­rzy się samo­rzut­nie, i jak­by na anar­chi­stycz­ną modłę, w prze­strze­ni spo­łecz­nej nabrzmia­łej od chę­ci zmia­ny.

W tym miej­scu koń­czę opo­wieść o Biu­rze Lite­rac­kim, zda­jąc sobie spra­wę, że znacz­ną część jego histo­rii zale­d­wie musną­łem. W tej chwi­li jest to insty­tu­cja, któ­rej zna­cze­nie trud­no ująć w kil­ku sło­wach czy też w jakim­kol­wiek pod­ręcz­nym poję­ciu. Na pew­no trzy­ma rękę na pul­sie, jeśli cho­dzi o zmia­ny zacho­dzą­ce w naj­now­szej pol­skiej liry­ce, a nawet te zmia­ny inspi­ru­je i wzma­ga, a takie książ­ki, jak np. Lata­kia, ciche psy, Mor­der­cze bal­la­dy, Nakar­mić kamień, Sta­cja wie­ży ciśnień, Ani­ma­lia, Puste noce, Nudel­man, Pokarm suwe­ren, Raport wojen­ny, Dar Mene­li, Trans­par­ty, Kalen­darz majów, Waruj, Chy­ba na pew­no, Wtra­ce­nie, Przy­szli nie­do­ko­na­ni, Iko­no­klazm, Poza sezo­nem świad­czą o tym dobit­nie, łącząc w spe­cy­ficz­nej wspól­no­cie twór­ców róż­nych gene­ra­cji. Jest to insty­tu­cja, któ­ra jako jedy­na w poważ­ny spo­sób trak­tu­je debiu­tan­tów i pra­cu­je z nimi, dopro­wa­dza­jąc do publi­ka­cji inte­re­su­ją­cych ksią­żek, zaprzą­ta­ją­cych potem uwa­gę juro­rów naj­waż­niej­szych nagród w Pol­sce. Kolej­ne tomy opie­ku­nów tej mło­dzie­ży, Mar­ty Pod­gór­nik, Joan­ny Mueler i Roma­na Hone­ta, two­rzą histo­rię współ­cze­snej poezji, już nie mówiąc o jed­no­cze­snym zaan­ga­żo­wa­niu tych auto­rek i auto­ra we wszyst­kie warsz­ta­to­we i edu­ka­cyj­ne dzia­ła­nia Biu­ra. To wła­śnie m.in. ich aktyw­ność okre­śla dzi­siej­szy kul­tu­ro­twór­czy wymiar tej zasłu­żo­nej insty­tu­cji. Dodał­bym do tego Kon­ra­da Górę i Rober­ta Rybic­kie­go, waż­ne punk­ty odnie­sie­nia dla nie­któ­rych wstę­pu­ją­cych poetów, jako oso­bo­wo­ści, dzię­ki któ­rym wpa­dło pod dach Biu­ra wię­cej rześ­kie­go powie­trza, koja­rzą­ce­go się ze spe­cy­ficz­nym uro­kiem spo­łecz­nie zaan­ga­żo­wa­ne­go ekpre­sjo­ni­zmu i nad­re­ali­zmu. Ostat­nie zaś mie­sią­ce nale­żą do Dawi­da Mate­usza, auto­ra inte­re­su­ją­ce­go debiu­tu i inspi­ra­to­ra nowe­go sty­lu pra­cy z poetyc­kim naryb­kiem. Dzię­ki takim ludziom Biu­ro się nie sta­rze­je, a wręcz prze­ciw­nie, odra­dza się z kolej­nym poko­le­niem i w para­dok­sal­ny spo­sób zda­je się wyprze­dzać swój czas, po raz nie wiem już któ­ry stwa­rza­jąc „szan­sę na roz­po­czę­cie poważ­nej deba­ty kry­tycz­no­li­te­rac­kiej – doty­czą­cej poko­le­nio­wych zmian i cią­gło­ści w lite­ra­tu­rze, ale tak­że moż­li­wo­ści dotar­cia poetów współ­cze­snych do sze­ro­kie­go gro­na odbiorców”[29].

Tekst jest frag­men­tem Anto­lo­gii szki­ców o poetach Biu­ra Lite­rac­kie­go, któ­ra uka­że się we wrze­śniu nakła­dem wydaw­nic­twa Insty­tu­tu Lite­ra­tu­ry. Przy­pi­sy:
[1] A. Jabłoń­ska, Raport wojen­ny, Stro­nie Ślą­skie 2017.
[2] Aga­ta Jabłoń­ska: Raport wojen­ny, https://www.biuroliterackie.pl/biuletyn/163943/ (dostęp 28.04.2020).
[3] Tam­że.
[4] Tam­że.
[5] D. Mate­usz, Sta­cja wie­ży ciśnień, Wro­cław – Stro­nie Ślą­skie 2016.
[6] Tam­że, tekst na okład­ce.
[7] M. Doma­gal­ski, Poza sezo­nem, Stro­nie Ślą­skie 2018.
[8] M. Doma­gal­ski, Wybra­ny, w: Poza sezo­nem, dz. cyt., s. 41.
[9] N. Manel, Spot­ted: Zamość, w: tej­że, Trans­par­ty, Stro­nie Ślą­skie 2019, s. 28.
[10] Tam­że.
[11] Sło­wa Miuc­ci Pra­dy uży­te jako mot­to do tomi­ku, w: N. Manel, Trans­par­ty, Stro­nie Ślą­skie 2019, s. 4.
[12] N. Manel, Meta­po­zna­nie, w: N. Manel, Trans­par­ty, Stro­nie Ślą­skie 2019, s. 9.
[13] J. Pszo­niak, dwaj­ścia­coś, w: J. Pszo­niak, Chy­ba na pew­no, Stro­nie Ślą­skie 2019, s. 11.
[14] Wszyst­kie cyta­ty z wier­sza rzeź Boże, w: J. Pszo­niak, Chy­ba na pew­no, dz. cyt., s. 31.
[15] P. Sucha­nec­ki, Barok, w: tegoż, Wtra­ce­nie, Stro­nie Ślą­skie 2019, s. 5.
[16] Tam­że.
[17] P. Sucha­nec­ki, Widzia­łem jak tań­czy jaj­ko, w: tegoż, Wtra­ce­nie, dz. cyt., s. 7.
[18] Tam­że.
[19] P. Sucha­nec­ki, Wykład­nia, w: tegoż, Wtra­ce­nie, dz. cyt., s. 6.
[20] A. Ada­mo­wicz, Ani­ma­lia, Stro­nie Ślą­skie 2019.
[21] A. Ada­mo­wicz, Wąt­pia, Łódź 2016.
[22] A. Ada­mo­wicz, Hypa­tia wpa­da w pętlę cza­so­prze­strzen­ną, w: tej­że, Wąt­pia, dz. cyt., 16.
[23] „Anna Ada­mo­wicz dostar­cza nie­sły­cha­nie ory­gi­nal­ne­go lite­rac­kie­go stu­dium mate­rii – tej, któ­rą sta­no­wi­my, i tej, któ­ra nas ota­cza. Kul­tu­ra jest w tej poezji nie­ro­ze­rwal­nie zwią­za­na z natu­rą – u pod­staw wszel­kich ludz­kich inte­lek­tu­al­nych i arty­stycz­nych doko­nań leży tkan­ka ner­wo­wa i stru­ny ścię­gni­ste. Ta waż­na książ­ka peł­na jest nie tyl­ko wąt­pi, ale i wąt­pli­wo­ści. Wąt­pli­wo­ści w poj­mo­wa­nie czło­wie­ka jako mia­ry wszech­rze­czy i cen­trum wszech­świa­ta” (K. Fetliń­ska, nota na okład­ce tomu Wąt­pia).
[24] J. Muel­ler, nota na okład­ce tomu Wąt­pia.
[25] N. Manel, Meta­po­zna­nie, w: tej­że, Trans­par­ty, dz. cyt., s. 9.
[26] A. Ada­mo­wicz, two­rzy­wo, w: tej­że, Ani­ma­lia, dz. cyt., s. 22.
[27] Ch. Bau­de­la­ire, Alba­tros, tłum. W. Szym­bor­ska, w: tegoż, Kwia­ty zła, Wro­cław 1998, s. 8.
[28] T. Sła­wek, Otu­cha, https://www.biuroliterackie.pl/biblioteka/debaty/otucha/ (dostęp 7.09.2020).
[29] Sło­wa Jerze­go Jar­nie­wi­cza w mate­ria­łach udo­stęp­nio­nych przez Artu­ra Bursz­tę (codzien­ne inter­ne­to­we ser­wi­sy infor­ma­cyj­ne).