08/03/21

Przeklinając po koreańsku. Tłumaczenie aktów mowy oporu

Lynn Suh

Strona cyklu

Wytłumaczenia
Lynn Suh

Urodzony w 1982 roku w Bostonie, USA. Tłumacz współczesnej poezji polskiej. Były redaktor naczelny czasopisma poświęconego współczesnej poezji amerykańskiej i polskiej, WIDMA. Jego eseje, przekłady i wiersze są publikowane m.in. w "Berlin Quarterly", "biBLiotece", "Fence", "Kontencie" i "Versopolis". Obecnie mieszka w Seulu w Korei Południowej i jest doktorantem na Wydziale Polonistyki na Hankuk University of Foreign Studies.

Histe­ria (Yideum Kim)

Roz­szar­pię zęba­mi tego „czło­wie­ka”. Gdy­bym tyl­ko mogła cię roz­szar­pać na strzę­py w tym pędzą­cym metrze. Hej, gdzie doty­kasz, hej, hej, zabie­raj tę łapę! Teraz mogę pęk­nąć w każ­dej chwi­li, czu­ję, że zaraz pęk­nę. Drżę, pra­wie krzy­czę, ale dło­nią moc­no doci­skam dół brzu­cha. Oddy­cham głę­bo­ko. Nie doty­kaj mnie. Noż kur­wa, prze­stań się o mnie opie­rać. Dopro­wa­dzasz mnie do sza­łu, ja pier… Spod napię­tej, popę­ka­nej teraz skó­ry, lis czy wilk, coś zaraz wysko­czy. Krew się sączy, pla­my krwi ście­lą się na nie­bie­skim prze­ście­ra­dle jak księ­ży­co­wa lisia cza­pa, a ty mówisz, że to instynkt, że to z powo­du peł­ni? Zamknij się. Dobra kobie­to, któ­ra mówi praw­dę, jeśli tyl­ko znasz praw­dę, to zacho­waj ją dla sie­bie. To jest ewan­ge­lia nie­czy­stych ludzi. Okre­so­we krwa­wie­nie. Skur­cze żołąd­ka. Nie prze­sta­nę. Jestem cho­ler­nie skom­pli­ko­wa­na. Ale ludzie pró­bu­ją i pró­bu­ją dostać się do środ­ka. Wiesz co, jestem insi­de­rem. Nie out­si­de­rem. Mam­ro­czesz, nawet kie­dy śpisz. Nagły krwo­tok. Krew się sączy. Świat z duży­mi drzwia­mi. Raz po raz otwie­ra­ją się i zamy­ka­ją. Koło, któ­re krę­cąc się, raz po raz nie­ru­cho­mie­je. Ta sama tra­sa w kół­ko, muszę uwol­nić się od niej. Potrze­bu­ję dużej pod­pa­ski. A ten tu, nie­przy­tom­ny – co za czło­wiek? Z ręką wsu­nię­tą pod mój płaszcz ten skur­wy­syn mam­ro­cze przez sen, jak­by na głos czy­tał jakiś naba­zgra­ny list. Chcę ude­rzyć tego skur­wy­sy­na. Ale co potem z jego kochan­ką? Gdy­bym tyl­ko mogła zato­pić zęby w jego gar­dle i wysko­czyć z nim z tego pocią­gu. Bie­gła­bym pędem po torach z grzy­wą tar­ga­ną wia­trem w środ­ku nocy. Gdy­bym tyl­ko mogła udać się na piasz­czy­stą pla­żę na szkar­łat­nym wybrze­żu, oświe­tlo­ną księ­ży­cem, i tam, tuż obok stud­ni peł­nej ożyw­czej wody, poło­żyć Cie­bie

(tłum. Lynn Suh / red. Ewa Suh)

*

Ostat­nio posta­no­wi­łem roz­po­cząć nową przy­go­dę lite­rac­ką i zabra­łem się za tłu­ma­cze­nie wier­szy współ­cze­snych poetów i poetek kore­ań­skich – nie na język angiel­ski (to było­by zbyt pro­ste, jako że jestem Ame­ry­ka­ni­nem pocho­dze­nia kore­ań­skie­go), ale na język pol­ski (z pomo­cą Ewy, pry­wat­nie mojej żony). Na szczę­ście gdy dora­sta­łem w Sta­nach, mój ojciec dbał o to, aby­śmy uży­wa­li języ­ka kore­ań­skie­go w domu. Dzię­ki temu dzi­siaj jestem dość bie­gły w tym języ­ku.

Jed­ną z cha­rak­te­ry­stycz­nych cech języ­ka kore­ań­skie­go jest jego sys­tem wyra­żeń i kon­struk­cji grzecz­no­ścio­wych. Ist­nie­ją nie tyl­ko uprzej­me zwro­ty, takie jak „Pan” czy „Pani”, ale tak­że spe­cjal­ne rze­czow­ni­ki wyra­ża­ją­ce sza­cu­nek, grzecz­ne odpo­wied­ni­ki zaim­ków, par­ty­kuł i cza­sow­ni­ków oraz ten­den­cja do sto­so­wa­nia mniej bez­po­śred­nich, a przez to bar­dziej grzecz­nych sfor­mu­ło­wań, nie wspo­mi­na­jąc już o innych róż­nych uprzej­mych gestach poza­ję­zy­ko­wych, któ­re uzna­je i odzwier­cie­dla wiel­ki (hie­rar­chicz­ny) łań­cuch bytu zwa­ny spo­łe­czeń­stwem kore­ań­skim. Żeby skom­pli­ko­wać spra­wę jesz­cze bar­dziej, nie ist­nie­je tyl­ko jed­na for­mal­na odmia­na języ­ka, lecz róż­ne stop­nie języ­ko­wej uprzej­mo­ści, od umiar­ko­wa­ne­go (np. kie­dy dziec­ko zwra­ca się do swo­jej bab­ci) do naj­wyż­sze­go (np. kie­dy pre­zy­dent prze­ma­wia do naro­du). Uży­wa­jąc grzecz­ne­go języ­ka, nie tyl­ko oka­zu­je­my sza­cu­nek nasze­mu roz­mów­cy, ale tak­że sta­wia­my sie­bie na niż­szej, skrom­niej­szej pozy­cji. Być może jest to zbyt­nie uprosz­cze­nie, ale z grub­sza moż­na powie­dzieć, że kie­dy w języ­ku kore­ań­skim pod­no­si­my czyjś sta­tus, obni­ża­my tym samym wła­sny. Z języ­kiem nie­for­mal­nym spra­wa jest nie mniej skom­pli­ko­wa­na – ist­nie­ją też inne stop­nie nie­for­mal­no­ści, od umiar­ko­wa­ne­go (np. mię­dzy kole­ga­mi z pra­cy, któ­rzy są w podob­nym wie­ku) do naj­niż­sze­go (np. kie­dy mało kul­tu­ral­ny szef zwra­ca się do pra­cow­ni­ka, któ­ry mało go obcho­dzi). A zatem gdy uży­wa­my nie­for­mal­ne­go języ­ka, może­my nie tyl­ko oka­zy­wać bli­skość dru­giej oso­bie, ale tak­że w pew­nych sytu­acjach może­my sytu­ować dru­gą oso­bę poni­żej sie­bie – obni­ża­jąc czyjś sta­tus spo­łecz­ny.

Trze­ba tu wspo­mnieć, że wiersz „Histe­ria” poet­ki Yideum Kim został w cało­ści napi­sa­ny mało for­mal­nym języ­kiem, a momen­ta­mi tak­że języ­kiem o naj­niż­szym stop­niu nie­for­mal­no­ści, któ­ry cał­ko­wi­cie obni­ża sta­tus adre­sa­ta i jed­no­cze­śnie wyra­ża w sto­sun­ku do nie­go odra­zę i pogar­dę. W spo­łe­czeń­stwie, któ­re wciąż bory­ka się z patriar­cha­li­zmem, roz­pad hie­rar­chii języ­ko­wej ustę­pu­je miej­sca suro­wej eks­pre­sji gnie­wu kobie­ty, któ­ra padła ofia­rą mole­sto­wa­na sek­su­al­ne­go w metrze. Metro słu­ży tutaj za ale­go­rię kore­ań­skie­go spo­łe­czeń­stwa – szyb­kie­go, zatło­czo­ne­go, w któ­rym prze­waż­nie każ­dy chce być „insi­de­rem”. To pro­wa­dzi mnie do kolej­nej (i nie­co oczy­wi­stej) kwe­stii, któ­rą chciał­bym poru­szyć na temat języ­ka kore­ań­skie­go. Korzy­sta­jąc z nie­for­mal­ne­go języ­ka, pod­miot wier­sza jest w sta­nie wyra­zić nie­prze­fil­tro­wa­ne, suro­we emo­cje, któ­re zwy­kle są tłu­mio­ne za spra­wą hono­ry­fi­ka­tyw­nych sfor­mu­ło­wań i pozo­sta­ją uwię­zio­ne w cie­le. Teraz mogą naresz­cie zostać bły­ska­wicz­nie wyra­żo­ne i „przybiera(ć) wojen­ne bar­wy słoń­ca”, cytu­jąc frag­ment z poezji Joan­ny Opa­rek. W roz­mo­wie dla ame­ry­kań­skie­go cza­so­pi­sma „The Mar­gins” Yideum Kim powie­dzia­ła:

Piszę cia­łem. O rze­czach, któ­rych doświad­czy­łam, o rze­czach, któ­re wycier­pia­łam. Nie zawsze o rze­czach, któ­rych doświad­czy­łam oso­bi­ście, ale takich, o któ­rych sły­szę od moich zna­jo­mych lub w wia­do­mo­ściach. Dla­te­go cia­ło czę­sto jest obec­ne [w moich wier­szach]. Naj­pierw odczu­wam wszyst­ko w cie­le, a po takim doświad­cze­niu piszę. Piszę, ponie­waż moje ser­ce bije i boli mnie […] kie­dy piszę, czu­ję się lepiej.

Wyzwa­niem zwią­za­nym z tłu­ma­cze­niem tego wier­sza było zatem odda­nie tej suro­wej mocy za pomo­cą języ­ka pol­skie­go przy jed­no­cze­snym uwzględ­nie­niu fak­tu, że nie­któ­re agre­syw­ne kore­ań­skie wyra­że­nia mogą brzmieć tak, jak­by bra­ko­wa­ło im tej wście­kło­ści i wyra­zu obrzy­dze­nia, któ­re po pol­sku bywa­ją ewi­dent­ne.

Cie­ka­wą cechą języ­ka kore­ań­skie­go jest to, że nie trze­ba koniecz­nie uży­wać prze­kleństw, aby głę­bo­ko kogoś urazić.Weźmy za przy­kład pierw­sze zda­nie tego wier­sza. Cho­dzi o kore­ań­skie sło­wo in-gan, któ­re dosłow­nie zna­czy „czło­wiek”. W nie­któ­rych kon­tek­stach jed­nak ten wyraz dzia­ła rów­nież jako poni­że­nie adre­sa­ta, tak jak­by nie zasłu­gi­wał na mia­no „czło­wie­ka”. Dla­te­go w swo­im tłu­ma­cze­niu zde­cy­do­wa­łem się na pol­skie sło­wo „czło­wiek” uję­te w cudzy­słów: „Roz­szar­pię zęba­mi tego ‘czło­wie­ka’”. W nie­któ­rych przy­pad­kach jed­nak trud­no było unik­nąć prze­kleń­stwa, jak w nastę­pu­ją­cym zda­niu: „Nie doty­kaj mnie. Noż kur­wa, prze­stań się o mnie opie­rać. Dopro­wa­dzasz mnie do sza­łu, ja pier…”. Bar­dziej dosłow­ne tłu­ma­cze­nie brzmia­ło­by: „Nie doty­kaj mnie. Prze­stań się o mnie opie­rać, serio. Dla­cze­go dopro­wa­dzasz mnie do sza­łu?”. Jak twier­dzi Wit­t­gen­ste­in w Docie­ka­niach filo­zo­ficz­nych, zna­cze­nie sło­wa to jego uży­cie, zatem takie sło­wa jak „serio” i „dla­cze­go” po kore­ań­sku rzu­co­ne bez zwro­tów grzecz­no­ścio­wych mogą dzia­łać moc­no, niczym prze­kleń­stwa.

Słusz­ność tego twier­dze­nia Wit­t­gen­ste­ina jest chy­ba naj­bar­dziej widocz­na w spo­łe­czeń­stwie, w któ­rym języ­ki publicz­ne i pry­wat­ne mogą zaj­mo­wać czę­sto odle­głe i cza­sem sprzecz­ne sfe­ry, jak w Korei. Cza­sa­mi moż­na odnieść wra­że­nie, że sło­wa funk­cjo­nu­ją mniej jako sło­wa, a bar­dziej jako akty, jako akty mowy. Poje­dyn­cze mało przy­ja­zne sło­wo może w jed­nej chwi­li zli­kwi­do­wać spo­łecz­ny dystans mię­dzy dwie­ma oso­ba­mi. Jed­no małe sło­wo, któ­re jest kon­fron­ta­cyj­ne, „brud­ne” czy powo­du­ją­ce dyso­nans, może roz­pę­tać pie­kło, spo­wo­do­wać wiel­ki kon­flikt, zde­sta­bi­li­zo­wać sfe­rę publicz­ną, ujaw­nić linie dia­lek­tycz­ne­go usko­ku, tak jak dzie­je się to w „Histe­rii” Yideum Kim oraz w nastę­pu­ją­cym wier­szu tej poet­ki:

Bez prze­pro­sin

co mam zro­bić, sko­ro dosta­łam coś inne­go, sko­ro poja­wi­ło się coś droż­sze­go niż to, co zamó­wi­łam, no co mam zro­bić, zamó­wi­łam jajangmyeon[1], a dosta­łam jajang­my­eon z owo­ca­mi morza, pro­szę Pana, zamó­wi­łam zwy­kły jajang­my­eon, to nie­praw­da, Pani powie­dzia­ła jajang­my­eon z owo­ca­mi morza, co robić, czy wołać wła­ści­cie­la i pro­sić o zwy­kły jajang­my­eon, no co robić, jeśli to zro­bię, ten pra­cow­nik praw­do­po­dob­nie zosta­nie zbesz­ta­ny, praw­do­po­dob­nie odli­czą mu cenę maka­ro­nu z owo­ca­mi morza od wypła­ty, osta­tecz­nie mogą go nawet zwol­nić, cho­le­ra, co mam zro­bić, gdy­by prze­pro­sił, zja­dła­bym to, co jest, nawet nie dosta­łam mary­no­wa­nej rze­py, ach, gdy­by tyl­ko prze­pro­sił, powie­dzia­ła­bym, że wszyst­ko w porząd­ku, ach, kie­dyś, kie­dy prze­pro­si­łam, zamiast prze­ba­cze­nia musia­łam wziąć na sie­bie całą winę, ach, no tak, wte­dy zosta­łam usu­nię­ta, zba­no­wa­na dla­te­go, że nie mia­łam ocho­ty wal­czyć, ach, co mam zro­bić, to nie tak, że nie wiem, jak jest u nie­go, dobra, może źle to wymó­wi­łam, ach, co mam zro­bić, nie lubię ani słu­cho­tek, ani pokro­jo­nych warzyw

(tłum. Lynn Suh / red. Ewa Suh)

[1] Jajang­my­eon (dża­dżang mjon) to popu­lar­ne w Korei danie z maka­ro­nem typu fast food.