26/08/19

Rewolucja potrzebna od zaraz

Artur Burszta

Strona cyklu

Misje niemożliwe
Artur Burszta

Menadżer kultury. Redaktor naczelny i właściciel Biura Literackiego. Wydawca blisko tysiąca książek, w tym m.in. utworów Tymoteusza Karpowicza, Krystyny Miłobędzkiej, Tadeusza Różewicza i Rafała Wojaczka, a także Boba Dylana, Nicka Cave'a i Patti Smith. W latach 1990-1998 działacz samorządowy. Realizator Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy (1993-1995). Od 1996 roku dyrektor festiwalu literackiego organizowanego jako Fort Legnica, od 2004 – Port Literacki Wrocław, od 2016 – Stacja Literatura w Stroniu Śląskim, a od 2022 – TransPort Literacki w Kołobrzegu. Autor programów telewizyjnych w TVP Kultura: Poezjem (2008–2009) i Poeci (2015) oraz filmu dokumentalnego Dorzecze Różewicza (2011). Realizator w latach 1993–1995 wraz z Berliner Festspiele Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy. Wybrany podczas I Kongresu Menedżerów Kultury w 1995 roku do Zarządu Stowarzyszenia Menedżerów Kultury w Polsce. Pomysłodawca Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Współtwórca Literary Europe Live – organizacji zrzeszającej europejskie instytucje kultury i festiwale literackie. Organizator Europejskiego Forum Literackiego (2016 i 2017). Inicjator krajowych i zagranicznych projektów, z których najbardziej znane to: Komiks wierszem, Krytyk z uczelni, Kurs na sztukę, Nakręć wiersz, Nowe głosy z Europy, Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty, Pracownie literackie, Szkoła z poezją. Wyróżniony m.in. nagrodą Sezonu Wydawniczo-Księgarskiego IKAR za „odwagę wydawania najnowszej poezji i umiejętność docierania z nią różnymi drogami do czytelnika” oraz nagrodą Biblioteki Raczyńskich „za działalność wydawniczą i żarliwą promocję poezji”.

Czy misją festi­wa­li i wydaw­nictw powin­no być pro­mo­wa­nie tego, co zna­ne, czy raczej tego, co jesz­cze nie­od­kry­te? Zada­ję to pyta­nie na kil­ka dni przed impre­zą, któ­rą orga­ni­zu­ję już trze­cią deka­dę. Pierw­szy raz zada­łem je sobie w 1996 roku, potem jesz­cze wie­le razy. Dzi­siaj wybie­gam w przy­szłość. Dalej niż w 2020 rok, kie­dy daw­ny Fort i Port, a obec­nie Sta­cja Lite­ra­tu­ra obcho­dzić będzie dwu­dzie­sto­pię­cio­le­cie. Co będzie póź­niej? Może czas powie­dzieć „basta”? Czy w festi­wa­lo­wej pra­cy, któ­rą reali­zu­ję pew­nie naj­dłu­żej w tym kra­ju, są jesz­cze jakieś nowe obsza­ry? A może ta pra­ca nie ma koń­ca, bo rze­czy­wi­stość zmie­nia się jesz­cze szyb­ciej i nigdy nie zabrak­nie wyzwań?

Współ­cze­sny świat ofe­ru­je nam coraz wię­cej. Mimo to zamiast odkry­wać, czę­sto woli­my spraw­dzo­ne gatun­ki fil­mo­we, słu­cha­my wyłącz­nie zna­nych melo­dii i się­ga­my po te same histo­rie lite­rac­kie. Odwie­dza­my zna­jo­me stro­ny i pro­fi­le. Laj­ku­je­my jedy­nie posty kole­ża­nek i kole­gów. Anga­żu­je­my się w waż­ne spra­wy, ale tyl­ko takie, któ­ry­mi żyją inni. Daje­my wcią­gać się w róż­ne spo­ry, nie dostrze­ga­jąc, że gdzieś obok też dzie­je się coś waż­ne­go, choć nie­ko­niecz­nie tak spek­ta­ku­lar­ne­go. Życie urzą­dza­ją nam listy prze­bo­jów, nomi­na­cje i nagro­dy, a tak­że powie­la­ne w każ­dym miej­scu wia­do­mo­ści. Coraz czę­ściej ule­ga­my, choć wciąż uwa­ża­my, że jeste­śmy nie­za­leż­ni.

Ramów­ki są zapeł­nia­ne przez zna­ne i lubia­ne for­ma­ty. Por­ta­le i gaze­ty publi­ku­ją to, co na pew­no będzie czy­ta­ne. Na festy­nach, dożyn­kach i ślu­bach kró­lu­ją te same pio­sen­ki. Na ambit­nych impre­zach, nawet gdy poja­wia się sce­na nie­za­leż­na albo blok z nie­zna­ny­mi fil­ma­mi, nie zauwa­ża­my, że pre­zen­to­wa­ne tam dzie­ła musia­ły być już wcze­śniej przez kogoś gdzieś indziej doce­nio­ne. Wyda­nie książ­ki musi zostać poprze­dzo­ne doko­na­niem rachun­ku eko­no­micz­ne­go. Ma być zysk, jeśli nie finan­so­wy, to przy­naj­mniej wize­run­ko­wy. Festi­wa­le budu­ją pro­gram opar­ty na roz­po­zna­wal­nych nazwi­skach, bo podob­no bez gwiazd nie da się zain­te­re­so­wać publicz­no­ści, mediów, mece­na­sów i spon­so­rów.

Co z tego, że poezja jest naszą naro­do­wą spe­cjal­no­ścią, że sły­nie­my z niej w całym świe­cie, jeśli coraz wię­cej pol­skich festi­wa­li z niej rezy­gnu­je? Festi­wal Con­ra­da wrę­cza nagro­dę za debiu­ty, ale pro­gra­mo­wo pomi­ja poetów. W Koali­cji Let­nich Festi­wa­li Lite­rac­kich (pięk­na ini­cja­ty­wa, któ­rej moc­no kibi­cu­ję) próż­no szu­kać impre­zy, któ­ra z poezji uczy­ni­ła­by głów­ny obszar zain­te­re­so­wań. War­sza­wa docze­ka­ła się świet­ne­go festi­wa­lu, ale jedy­ny­mi poetyc­ki­mi punk­ta­mi w tego­rocz­nej edy­cji Big Booka były spo­tka­nie z Ada­mem Zaga­jew­skim i mało już dzi­siaj odkryw­cza dys­ku­sja „O tym, że pio­sen­ka jest poezją”.

Biblio­te­ki wciąż orga­ni­zu­ją naj­wię­cej spo­tkań autor­skich, ale odwie­dza­ją je głów­nie lite­rac­cy cele­bry­ci – gru­pa tych samych 20–30 auto­rów oku­pu­ją­cych listy książ­ko­wych best­sel­le­rów. Próż­no szu­kać tam poetów albo przy­naj­mniej tłu­ma­czy prze­kła­da­ją­cych zna­ne dzie­ła. By przy­cią­gnąć publicz­ność, coraz czę­ściej do czy­ta­nia ksią­żek zapra­sza się zna­nych akto­rów, co ozna­cza mar­no­wa­nie na ten cel znacz­nej czę­ści budże­tów. Spo­tka­nie obo­wiąz­ko­wo musi popro­wa­dzić roz­po­zna­wal­ny dzien­ni­karz od ksią­żek, a że takich, któ­rzy pra­cu­ją dla ogól­no­pol­skich mediów, jest nie­wie­lu, to postron­ny obser­wa­tor życia lite­rac­kie­go ma poczu­cie, że lite­ra­tu­rą w Pol­sce zaj­mu­je się led­wie kil­ka osób.

W pra­sie, na por­ta­lach, a tak­że w radiu i tele­wi­zji wciąż jest miej­sce na lite­ra­tu­rę, ale coraz rza­dziej na poezję. Zna­na dzien­ni­kar­ka, któ­ra nie raz przy­jeż­dża­ła na nasz festi­wal, pisze, że chce wybrać się do Stro­nia Ślą­skie­go, ale nie może zagwa­ran­to­wać abso­lut­nie nic. Jej roz­gło­śnia nie chce nawet wywia­du z lau­re­at­ką Nagro­dy Szym­bor­skiej. Z dru­giej stro­ny sprze­da­je­my już kil­ka­na­ście praw rocz­nie do ksią­żek poetyc­kich. Dosta­je­my potem od zagra­nicz­nych wydaw­ców kil­ka­na­ście pli­ków z recen­zja­mi. A w Pol­sce, gdy­by nie kil­ka jesz­cze dzia­ła­ją­cych pism, por­ta­li, blo­gów oraz wkła­dek wyda­wa­nych z oka­zji nagród lite­rac­kich, nie­któ­re wybit­ne książ­ki nie mia­ły­by ani jed­ne­go omó­wie­nia.

Zja­wi­ska zwią­za­ne z powra­ca­ją­cą ze zdwo­jo­ną siłą mar­gi­na­li­za­cją poezji wyma­ga­ją oczy­wi­ście szer­sze­go omó­wie­nia. „Misje nie­moż­li­we” to cykl, w któ­rym tyl­ko sygna­li­zu­ję wybra­ne pro­ble­my. Do nie­któ­rych powró­cę, bo nie dają one spo­ko­ju. Dzi­siaj jedy­nie wspo­mi­nam o czymś, co uczest­ni­cy życia poetyc­kie­go w Pol­sce już wie­dzą i cze­go doświad­cza­ją coraz moc­niej. Wyda­wa­ło się, że poezja w Pol­sce wycho­dzi z cie­nia. Jesz­cze kil­ka lat temu powsta­wa­ły nagro­dy, pro­gra­my tele­wi­zyj­ne, rubry­ki z wier­sza­mi w poczyt­nych pismach. Ale to już prze­szłość. Nade­szły cięż­kie cza­sy. I bynaj­mniej nie jest to wina samych auto­rów i ich wydaw­ców.

Współ­cze­sne wier­sze nie są już tak her­me­tycz­ne jak jesz­cze kil­ka lat temu. Nowi poeci opi­su­ją „tu i teraz” moc­niej i dosad­niej niż poprzed­ni­cy. Nikt im nie musi mówić: „Arty­ści, prze­mów­cie!”. Reagu­ją sami jako pierw­si w każ­dej „słusz­nej spra­wie”. Ich warsz­ta­ty bywa­ją dosko­na­łe już od pierw­szej książ­ki, zachwy­ca­ją się nimi tłu­ma­cze, zagra­nicz­ni wydaw­cy. Po odej­ściu Her­ber­ta, Miło­sza, Szym­bor­skiej i Róże­wi­cza mia­ło skoń­czyć się zain­te­re­so­wa­nie naszą liry­ką na świe­cie. Nic takie­go się jed­nak nie sta­ło. Pol­ska poezja za gra­ni­cą ma się świet­nie. U nas zno­wu trze­ba o nią wal­czyć. Tak jak w dru­giej poło­wie lat 90.

Poezja ówcze­snych debiu­tan­tów, a tak­że pozo­sta­ją­cych wów­czas poza głów­nym obie­giem poetów i poetek pokro­ju Miło­będz­kiej czy Zadu­ry nie mia­ła czy­tel­ni­ków. Wydaw­cy bar­dzo czę­sto prze­ka­zy­wa­li auto­rom w ramach roz­li­czeń całe nakła­dy ksią­żek. Fort, a następ­nie Port Legni­ca pró­bo­wał to zmie­niać. Zaczę­ło się od nowa­tor­skich form pre­zen­ta­cji wier­szy. Potem przy­szły książ­ki, któ­re sztur­mem zdo­by­wa­ły odbior­ców i kry­ty­ków. Dyc­ki, Sosnow­ski i już nie Barań­czak, a Som­mer wyzna­cza­ją­cy prze­kła­do­we tren­dy. Legni­ca rok po roku „oba­la­ła” hie­rar­chie. Gdy te w koń­cu upa­dły, poetyc­ką rebe­lię moż­na było prze­nieść do Wro­cła­wia, by nadać dzia­ła­niom jesz­cze więk­szy zasięg.

Prze­wro­to­wy i postę­po­wy cha­rak­ter festi­wa­lu cel­nie oddał tytuł fil­mu TVP „Rewo­lu­cja potrzeb­na od zaraz” z 2000 roku. Ale Fort Legni­ca, zamie­nio­ny w 2004 roku w Port Wro­cław (festi­wal to nie pro­dukt, jego nazwa powin­na odda­wać ducha impre­zy, więc ma pra­wo się zmie­niać), gdy zakoń­czył swo­ją kolej­ną misję, musiał w koń­cu opu­ścić rów­nież i to mia­sto (i to w roku, gdy Wro­cław stał się Euro­pej­ską Sto­li­cą Kul­tu­ry). Nie bez powo­du. Było już jasne, że wkrót­ce dla poezji nadej­dą trud­ne cza­sy. Potrzeb­ne będą zmia­ny. Mała sta­cja, gdzie dla jed­nych koń­czą się tory, bo dalej są góry i gra­ni­ca, a dla innych roz­po­czy­na się nowa podróż.

Nikt jed­nak się nie spo­dzie­wał, że festi­wal w takim miej­scu będzie przy­cią­gał set­ki osób, zaprze­cza­jąc ste­reo­ty­pom, że poezja, prze­kła­dy awan­gar­do­wej pro­zy, nowe gło­sy z Pol­ski i Euro­py to ryzy­ko fre­kwen­cyj­nej kla­py. Na kil­ka dni przed 24. edy­cją na pew­no znaj­dą się tacy, któ­rzy patrząc w pro­gram festi­wa­lu, zno­wu będą powąt­pie­wać i pytać. Na szes­na­ścio­ro czy­ta­ją­cych auto­rów z Pol­ski aż sze­ścio­ro przed debiu­tem? Tro­je z pierw­szą książ­ką? Poeci z Syrii i Pale­sty­ny? Pro­za Cal­der­sa, Bishop, Náda­sa i Quene­au? To ma zapew­nić suk­ces? Moż­na wąt­pić, ale już wia­do­mo, że na Sta­cję wybie­ra się rekor­do­wa publicz­ność, i to taka, któ­rej pozaz­dro­ścić może nie­je­den festi­wal na świe­cie.

Nad­cho­dzą cza­sy, w któ­rych świat jak nigdy dotąd będzie potrze­bo­wał ludzi mądrych i nie­za­leż­nych. Stro­nie Ślą­skie i Sien­na udo­wad­nia­ją, że kil­ku­dnio­we wyda­rze­nie wca­le nie musi budo­wać swo­je­go pro­gra­mu wyłącz­nie na tym, co zna­ne. Co by się sta­ło, gdy­by autor nowej książ­ki mógł wystą­pić tyl­ko na jed­nym festi­wa­lu? Gdy­by zespół mógł tyl­ko raz zapre­zen­to­wać publicz­nie mate­riał z nowej pły­ty, a dzien­ni­karz popro­wa­dzić jed­no spo­tka­nie w roku? Jak pięk­nie zaczę­li­by­śmy się wów­czas od sie­bie róż­nić? Jaki roz­wój moż­na by zapew­nić uczest­ni­kom naszych imprez? Festi­wa­le nasta­wio­ne na odkry­wa­nie mogły­by napraw­dę wie­le zmie­nić.

Powin­ni­śmy nie tyl­ko róż­nić się pomy­sła­mi orga­ni­za­cyj­ny­mi, ukie­run­ko­wa­niem na gatun­ki, ale przede wszyst­kim tym, jak może­my uzu­peł­niać się w posze­rza­niu lite­rac­kich hory­zon­tów naszych odbior­ców i nas samych. Kreuj­my i ini­cjuj­my, sta­wiaj­my na to, co inne, nie­zna­ne i nowe, nie bojąc się, że zabrak­nie nam publicz­no­ści. Ufaj­my ludziom, ale tak­że samym sobie. Twórz­my pro­gra­my, któ­re będą mia­ły autor­ski cha­rak­ter. Nie posił­kuj­my się eks­per­ta­mi, opi­nia­mi i popu­lar­ny­mi ran­kin­ga­mi. Porzuć­my przy­zwy­cza­je­nia, nor­my, dobre rady. Festi­wal Biu­ra Lite­rac­kie­go wciąż udo­wad­nia, że tak moż­na.