22/08/22

Rosówki pod Grunwaldem

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Urodzony w 1962 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, dramatopisarz i artysta wizualny. Autor wielu książek (poezja, dramat, proza); ostatnio m.in. Miejsca styku (2018), Runy lunarne (2019), Pani Sześć Gier (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), książka asemic writing Shanty Town (2022), tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski (Our Flying Objects - selected poems (2007), A Marzipan Factory - new and selected poems (2010), Kopenhaga - prose poems(2013), Let's Go Back to the Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023). Dwukrotnie wyróżniony w Konkursie na Brulion Poetycki (1990, 1992). Stypendysta Duńskiej Rady Literatury i Duńskiej Państwowej Fundacji Sztuki. Należy do Duńskiego Związku Pisarzy (Dansk Forfatterforening). Od 1985 roku mieszka w Kopenhadze.

Pyta­no kil­ka razy, co sądzę na temat wia­do­mej debaty/zacietrzewienia, doty­czą­cej poczci­wych zbie­ra­czy rosó­wek, ole­wa­ją­cych Szek­spi­ra etc. Otóż nic nie sądzę. Wycho­wa­łem się na ścież­kach pro­za­tor­skich DeLil­lo, a Lao-cy i jego Księ­ga Dro­gi i Cno­ty lek­ko mnie zawsze depry­mo­wa­ła. Nie lubię nadzie­wa­nia rosó­wek na haczyk. Chęt­nie zjadł­bym za to sma­żo­ne­go kara­ska, czy­li syn­drom podwój­nej moral­no­ści. Nato­miast przed zaśnię­ciem zda­rza­ło mi się zaglą­dać do popu­lar­nych opra­co­wań dzien­ni­kar­skich, wizji nie­ko­niecz­nie do koń­ca kwadratowych/poprawnych, pisa­nych przez zdol­nych absol­wen­tów prze­róż­nych Roy­al Mili­ta­ry Aca­de­my, takich jak choć­by Adrian Weale. Dzia­ła­ły na mnie sku­tecz­nie, jak kil­ka table­tek mela­to­ni­ny. Oprócz tej nie­zwy­kle inte­li­gent­nej deba­ty, zoba­czy­łem w mediach spo­łecz­no­ścio­wych hory­zon­tal­ny, traf­nie oce­nia­ją­cy kon­dy­cję pla­ne­ty, wpis: „Jak pięk­nie śpie­wa pta­szek za oknem. Coś prze­cud­ne­go”. Wpis ten nie był opa­trzo­ny zdję­ciem, nie wie­my więc, o jaką odmia­nę ptasz­ka cho­dzi­ło. Cie­ka­we, miał wię­cej polu­bień od poca­łun­ków na pla­żach Morza Egej­skie­go i roman­tycz­nych świe­czek z per­ski­mi kota­mi w tle. Nie­zba­da­ne wyro­ki boże…

Rena­ta Leśnia­kie­wicz-Drzy­ma­ła, Mito­lo­gia Pół­no­cy a chrze­ści­jań­stwo (Ava­lon, 2020)

Już sam pod­ty­tuł tej dosko­na­le pomy­śla­nej książ­ki odpo­wied­nio napro­wa­dza: „Funk­cjo­no­wa­nie wybra­nych ele­men­tów przed­chrze­ści­jań­skich mitów w śre­dnio­wiecz­nej kul­tu­rze chrze­ści­jań­skiej w świe­tle źró­deł skan­dy­naw­skich i anglo­sa­skich”. Autor­ka jest histo­ry­kiem, zawo­do­wo inte­re­su­je się m.in. mito­lo­gią porów­naw­czą i J.R.R. Tol­kie­nem. Mito­lo­gia Pół­no­cy a chrze­ści­jań­stwo to opra­co­wa­nie, na któ­re dłu­go cze­ka­łem. Nie mia­łem poję­cia, że w ogó­le powsta­ło, w dodat­ku w Pol­sce. Poda­ro­wa­ła mi je nie­spo­dzia­nie w czerw­cu tego roku, przy­jaź­nie nasta­wio­na oso­ba, zna­ją­ca dobrze moje tzw. pre­fe­ren­cje, na sześć­dzie­sią­te uro­dzi­ny. Wow! Od razu zaczą­łem stu­dio­wać. Runy, sagi… Jar­lo­wie i „Gesta Dano­rum”. Prze­cho­dze­nie jed­ne­go świa­ta w dru­gi. Pro­ble­ma­ty­ka adap­ta­cji, negatywnej/pozytywnej. Prze­ło­my & kon­ty­nu­acje. Poja­wie­nie się ele­men­tów sta­rych mito­lo­gii w chrze­ści­jań­stwie. Zagad­nie­nie to nie­zwy­kle mnie inte­re­so­wa­ło. Miesz­ka­jąc w Danii przez nie­mal­że czter­dzie­ści lat, zna­jąc Jutlan­dię, całą masę wysp (Fio­nię, Born­holm itd.), Szwe­cję i Nor­we­gię – nie­ustan­nie naty­ka­łem się na „obiek­ty” chrze­ści­jań­skie z wyraź­nym śladem/sznytem wie­rzeń i tra­dy­cji wcze­śniej­szych. Przy­kła­dem mogą być póź­ne runy, gdzie sygnały/przekaz są już ewi­dent­nie chrze­ści­jań­skie. Rena­ta Leśnia­kie­wicz-Drzy­ma­ła wszyst­ko to pięk­nie opi­su­je i dokład­nie ana­li­zu­je. Książ­ka jest zde­cy­do­wa­nie nowa­tor­ska. Nie pro­mu­je wyłącz­nie line­ar­ne­go (naj­czę­ściej eks­plo­ato­wa­ne­go przez świa­to­wych bada­czy) paten­tu pożytecznego/praktycznego wchła­nia­nia Tho­ra, czy pogrom­cy smo­ka Sigur­da, adap­ta­cji sta­rych mitów do chrze­ści­jań­stwa. Zwra­ca rów­nież uwa­gę, suge­ru­je moż­li­wość znacz­ne­go wpły­wu pogań­skich, daw­nych wie­rzeń (Odyn/Frey/Thor), na kształ­to­wa­nie się śre­dnio­wiecz­ne­go, skan­dy­naw­skie­go (i nie tyl­ko) chrze­ści­jań­stwa. Syn­te­za… Róż­ne kie­run­ki roz­wo­ju. Mito­lo­gia Pół­no­cy a chrze­ści­jań­stwo jest książ­ką (ponad­to) dla wszyst­kich. Dla aka­de­mic­kich krót­ko­wi­dzów i rów­nież dla łow­ców rosó­wek, być może sen­sow­nie i bez taniej sen­sa­cji zafa­scy­no­wa­nych elfami/karłami/kusicielami/demonem. Ich zna­cze­niem dla póź­niej­szych roz­wa­żań teo­lo­gicz­nych. Książ­ką dla podróż­ni­ków w cza­sie, istot rozu­mie­ją­cych (czy chcą­cych poznać) pro­ble­ma­ty­kę trol­li z Sagi o Gud­mun­dzie Wybor­nym. Dla­te­go nama­wiam i szu­kaj­cie już sobie dalej.

Krzysz­tof Jawor­ski, Jak pięk­nie (Convi­vo, 2021)

Wia­do­mo, że każ­da książ­ka tego auto­ra ozna­cza ato­mic bomb. Tutaj nie ma nigdy zbęd­nych reje­strów czy jakie­goś przy­pad­ko­we­go, wesoł­ko­wa­te­go roz­luź­nie­nia. Wier­sze Jawor­skie­go to zawsze defi­ni­tyw­na tra­sa & moc. Lite­ra­tu­ra o potęż­nym zna­cze­niu. Tak było w pierw­szych książ­kach z lat 90. i tak jest obec­nie. W Jak pięk­nie mamy m.in. skon­den­so­wa­ne reje­stry z nasze­go „naj­pięk­niej­sze­go ze świa­tów”, opo­wieść o ssa­kach dwu­noż­nych, któ­re zbałamuciły/zdominowały pla­ne­tę, opo­wieść o ich wąt­pli­wych roz­ma­rze­niach i halu­cy­na­cjach. W zbio­rze znaj­du­je się słyn­ny wiersz „Ludzie wyj­dą na uli­ce”. Mia­łem przy­jem­ność wysłu­chać go w wyko­na­niu Krzysz­to­fa na żywo, pod­czas festi­wa­lu Puls Lite­ra­tu­ry w Łodzi. Per­for­man­ce był odpo­wied­nio eks­pre­syj­ny. Teraz, w dru­ku, dzia­ła to rów­nie sil­nie. Nato­miast „tema­ty­ka” kawał­ka „Kibi­ce nie­zna­nych dru­żyn” zasta­na­wia­ła mnie od daw­na i czę­sto ludziom pra­wi­łem o tym tzw. kaza­nia. Zbiór zamy­ka­ją moje trzy pra­ce mix-media, a na okład­ce jest motyw jed­nej z nich. Są oszczęd­ne. Wdech/wydech, zbli­ża­nie się nie­uchron­ne­go. Zda­je mi się, że dobrze nawią­zu­ją dia­log z wier­sza­mi. Nie ma tam tru­pich cza­szek, rodem z mistrza, Bek­siń­skie­go. I nie ma akcen­tów, pier­ścion­ków w sty­lu Dudy-Gra­cza. Jeste­śmy w kom­plet­nie innej, kon­cep­tu­al­nej prze­strze­ni. Utwór z Jak pięk­nie Krzysz­to­fa Jawor­skie­go, mój ulu­bio­ny, ponie­waż wszyst­kie są ulu­bio­ne i trze­ba było­by prze­pi­sać całą książ­kę:

 Wszyst­ko się zmie­ni­ło

Wszyst­ko się zmie­ni­ło,
tyl­ko rze­czy­wi­stość się nie zmie­ni­ła.

Do Pol­ski przy­jeż­dżam czę­sto; pod­czas inte­li­gent­nych i spon­ta­nicz­nych roz­mów na tema­ty w zasa­dzie dowol­ne, od wydo­by­cia węgla bru­nat­ne­go, hodow­li kaczek/baranów, aż po zaan­ga­żo­wa­ną poezję i pro­zę wzmac­nia­ną wiki­pe­dycz­nym slo­ga­nem, czę­sto pada hasło „men­tal­ność”. A bo tam­ci, ten i tam­ta, miło­śni­cy tego i tam­te­go, wyznaw­cy pro­bosz­cza XXXCRDE, publi­ku­ją­cy w reżi­mo­wych gnio­tach za kasę nawa­lo­ne­go hydrau­li­ka, źli eko­lo­dzy i les­by, oni mają już taki i taki men­tal. I nigdy ich z tego nie wyle­czy­my, zosta­ną na zawsze na usłu­gach babi­loń­skich, fał­szy­wych pro­ro­ków, eks­per­tów od zatru­wa­nia duszy/czystości, będą gło­so­wać na tego i na tam­te­go, znisz­czą kra­inę kosz­te­li i może pod­pa­lą obra­zy Mal­czew­skie­go, oca­la­jąc tyl­ko Cheł­moń­skie­go i ewen­tu­al­nie dwa płót­na Matej­ki. Men­tal & men­tal. Go men­tal! Zły pol­ski men­tal. Każ­dy oskar­ża każ­de­go, ponie­waż men­tal. Może ktoś koja­rzy J.G. Bal­lar­da i jego Wie­żo­wiec. U Bal­lar­da cho­dzi­ło o czter­dzie­ści pię­ter. Przez krót­ki czas, w roku 2004, zamiesz­ka­łem w o wie­le mniej­szym (ale, jak by nie było, też wie­żow­cu), na Gór­nym Moko­to­wie w War­sza­wie. Takie mia­łem roz­kła­dy kart, przy­jął mnie w gości­nę mój fun­fel, nie­zły gigant & bale­ciarz. Tzn. mak­sy­mal­ny bale­ciarz. Nie­daw­no temu zmarł, niech mu zie­mia lek­ką będzie. I ten moko­tow­ski wie­żo­wiec był rodza­jem orga­ni­zmu, wszyst­kie pię­tra, ich miesz­kań­cy, byli ze sobą moc­no zwią­za­ni, na zasa­dzie naczyń połą­czo­nych. Utrzy­my­wa­li ze sobą tzw. oży­wio­ne sto­sun­ki, kwi­tło życie towa­rzy­skie, han­del wymien­ny, odby­wa­ły się non stop dzi­kie balan­gi, orgie (amfa, tra­wa, alko­hol etc.), kolek­tyw­ne słu­cha­nie Zep­pe­li­nów, Pur­pli, hip-hopu. Nie­ustan­ne kon­flik­ty, ślu­by na dziu­ra­wych mate­ra­cach, a po kil­ku godzi­nach gro­te­sko­we roz­wo­dy – coś w tym kla­sycz­nym sty­lu. Z naj­wyż­szych pię­ter zjeż­dża­ło się cia­sną win­dą w odwie­dzi­ny na pię­tra niż­sze, żeby wyja­rać kolej­ne­go join­ta, a potem do góry, z powro­tem, żeby się leczyć jabł­ko­wym winem. Wie­żo­wiec ten był rodza­jem gieł­dy towa­ro­wej. Moż­na było kupić chiń­skie pod­rób­ki dowol­nych marek, wymie­nić walu­tę po kur­sie lep­szym od ban­ko­we­go, a nawet stać się kone­se­rem sztu­ki. Miesz­ka­li tam ambit­ni alko­ho­li­cy, zaj­mu­ją­cy się malo­wa­niem akwa­rel i rzeź­bie­niem minia­tur Jezu­sa. Żyć nie umie­rać, czy­li raczej ostro zre­du­ko­wa­na „śred­nia poby­tu na Zie­mi”. I tam spo­tka­łem wła­śnie Roma­na Gor­czy­cę. Nie miesz­kał w wie­żow­cu, poja­wił się, jako dele­ga­cja, odwie­dzi­ny świa­ta zewnętrz­ne­go (co zawsze było wiel­ką atrak­cją dla miesz­kań­ców wie­żow­ca). Wyglą­dał jak Raspu­tin. Siwa bro­da, nie­po­ko­ją­ce spoj­rze­nie. Już po kil­ku minu­tach jego gęste­go, cha­otycz­ne­go i mało logicz­ne­go wywo­du, mono­lo­gu, zorien­to­wa­łem się, że czło­wiek ten napa­ko­wa­ny jest wszyst­ki­mi moż­li­wy­mi info, tema­ta­mi, któ­ry­mi żyła wte­dy ojczy­zna-mat­ko­wi­zna. Spra­wy żydow­skie, Jan Paweł II, woj­na & woj­na, powstań­cze zry­wy, Soli­dar­ność itd. Ide­al­nie to paso­wa­ło do kli­ma­tów wie­żow­ca. Na zasa­dzie Hyde Par­ku. Gor­czy­ca natych­miast zała­pał, że mam jakieś tam poję­cie, o czym on wła­ści­wie nawi­ja. Von Zeit zu Zeit pró­bo­wa­łem coś uzupełnić/sprostować, więc wyczuł we mnie kra­ja­na i roz­krę­cał się na mak­si­mum. Inni „słu­cha­cze” raczej z poli­to­wa­niem go ole­wa­li, gan­ja nie pozwa­la­ła na kola­żo­wa­tą, męt­ną gad­kę o kul­tu­rze współ­ży­cia wszyst­kich naro­dów, reli­gii i oby­cza­jów. Zna­li tego try­bu­na ludo­we­go już bar­dzo dobrze, był dla nich faj­ną, roz­ga­da­ną papu­gą, uzu­peł­nie­niem kra­jo­bra­zu, kolej­ną odmia­ną nie­groź­ne­go fre­aka. Zaba­wa więc trwa­ła, win­dy dowo­zi­ły zio­ło, kwa­szo­ne ogór­ki i bim­ber. Zna­la­zło się miej­sce dla Led Zep­pe­lin i też dla naro­du, któ­ry wie, co to jest god­ność czło­wie­ka. Roman Gor­czy­ca poda­ro­wał mi wte­dy (z kom­plet­nie nie­czy­tel­ną dedy­ka­cją) zbiór swo­ich star­szych wier­szy.

Roman Gor­czy­ca, Oto mój dom z dala od domu widocz­ny jest w sło­wach pie­śni (Wydaw­nic­two YCAGRA LTD, 1991).

Tom nie posia­da nume­ru ISBN, poda­ny jest nato­miast nakład – 1500 egz. Go men­tal! Czy­ta­ło się w życiu prze­róż­ne zawi­ja­sy, ale ta książ­ka prze­ska­ku­je wszyst­kie moż­li­we nie­po­ro­zu­mie­nia i kicze. Jest czymś wię­cej, niż ultra-gra­fo­ma­nią, jest tak nie­zwy­kle skon­stru­owa­ną goni­twą myśli, że moż­na ją (nie)spokojnie potrak­to­wać, jako sza­lo­ny zapis kon­cep­tu­al­ny, wizję-piguł­kę, kon­den­sa­cję cho­ro­bli­wych maja­czeń pol­skich. Do tej spe­cy­ficz­nej książ­ki zaglą­dam tera­peu­tycz­nie po każ­dym (zbyt dłu­gim) poby­cie w pobli­żu Jezior­ka Czer­nia­kow­skie­go. To nie może być praw­da, a jed­nak to jest praw­da. Men­tal­ność… Od Gren­lan­dii po Argen­ty­nę i Bronx. Od jar­lów, po twa­rze z Miń­ska Mazo­wiec­kie­go. Inna na Czer­nia­kow­skiej, a inna na Kon­duk­tor­skiej. Zie­mia. Łow­cy rosó­wek i Grun­wald. Sie­dli­sko łysych, zahip­no­ty­zo­wa­nych małp. Książ­kę Gor­czy­cy moż­na „stu­dio­wać” od środ­ka i od począt­ku (nie ma to żad­ne­go zna­cze­nia), ja czy­tam ją prze­waż­nie od koń­ca, czy­li od posło­wia, któ­re napi­sał (oczy­wi­ście!) sam autor. Posło­wie skła­da się w dużej mie­rze z haseł, któ­re gło­sił pod­czas pol­skich piel­grzy­mek Ojciec Świę­ty. Są cha­rak­te­ry­stycz­ne. W sty­lu tego z Gęba­cze­wa pod Gnie­znem, rodza­ju auto­pro­mo­cji na całość: „Czyż Chry­stus tego nie chce, czy Duch Świę­ty tego nie roz­rzą­dza, aże­by ten Papież-Polak, Papież-Sło­wia­nin, wła­śnie teraz odsło­nił ducho­wą jed­ność chrze­ści­jań­skiej Euro­py, na któ­rą skła­da­ją się dwie wiel­kie tra­dy­cje: Zacho­du i Wscho­du”. Nato­miast ostat­ni wiersz zbio­ru Gor­czy­cy koń­czy się w nastę­pu­ją­cy spo­sób: „Niech będzie pochwa­lo­ny Naród Polski/ Zamiesz­ka w duszach całej ludzkości,/ Niech pozdro­wio­ny też będzie w psalmach/ Bło­go­sła­wień­stwem Bogów reli­gii świa­ta”. Ale wdech-wydech i tzw. utwór kolej­ny, zaty­tu­ło­wa­ny „Mazow­sze”, pierw­sza zwrot­ka (inne w dokład­nie w podob­nym sty­lu), dla orien­ta­cji, gdyż opusz­cza­my papie­skie prze­mó­wie­nia i spa­da­my w otchłań bura­cza­nych pól: „Mazow­sze naj­pięk­niej­sze w świecie/ Czo­ło­wych zespo­łów ludowych/ Opie­wa tona­mi swą ziemię/ Gło­sa­mi sło­wi­ków rodo­wych”. Napię­cie zde­cy­do­wa­nie rośnie, gdyż nasza uko­cha­na gle­ba „cza­sem bywa czy­nem gniewna/ Sły­sząc gło­sy per­tur­ba­cją nie­ba”. Pod wier­szem tym znaj­du­je się enig­ma­tycz­na notat­ka, infor­mu­ją­ca, że „wiersz nagro­dzo­ny na Ogól­no­pol­skim Kon­kur­sie Lite­rac­kim w 1977 roku”. Nie wia­do­mo, jak kon­kret­nie nazy­wał się ten „kon­kurs”, gdzie się wła­ści­wie odby­wał etc. Ale w przy­pad­ku tej poezji nie ma to zna­cze­nia, czy­li, mimo że to nie­moż­li­we, wszyst­ko jest prze­cież, go men­tal, rosów­ki, na tym bożym świe­cie, moż­li­we. Teo­ria wszyst­kie­go! Są tam np. perełki/przestrogi typu inter­na­tio­nal: „Nie daj się wcią­gnąć w grzęzawisko,/Wyjdź z bagna ich ukła­dów obłu­dy –/ Doszczęt­nie wypleń nacje nam obce/ Kosmo­po­li­ty­zmem nam dusze tru­ją­ce”. Prze­cież żaden obec­ny akty­wi­sta (bez wzglę­du na frak­cję) lepiej (tzw. ambi­wa­lent­na szcze­rość) by tego nam nie zapo­dał. W zbio­rze są akcen­ty mrocz­ne, Gor­czy­ca musiał zali­czyć sce­ne­rie, o któ­rych woli się w Polan­do­wie mil­czeć: „Nie­kie­dy jadąc na rowerze/ Sier­żant Drzy­ska polo­wał na dzieci:/ Żydow­skie i Cygań­skie idą­ce dro­gą –/ Kidy jesz­cze mie­li wol­ność w powiecie./Widziałem to na wła­sne oczy, pod Jasłem”. „Kidy”, tutaj pisow­nia ory­gi­nal­na. Wątek żydow­ski poja­wia się zresz­tą czę­sto, w wier­szu „Rab­bi Mech” (pamię­ci Rab­bie­go z Pustej Woli) czy­ta­my: „Zmu­szo­ny nosząc gwiaz­dę Dawida,/ Zno­sił upo­ko­rze­nia człowieka./ Tor­tu­ry i śmierć bra­ci –/– Ten wybrany!!!/ Kamie­niał u bramy,/ Jak posąg bez szat/ – Wła­sną krwią ubra­ny”. Czy­li poważ­ne spra­wy, zero wesoł­ko­wa­to­ści. Szyb­ko jed­nak pojem­nik z lodem i ponow­nie lądu­je­my w brzo­zo­wym zagaj­ni­ku, czy­li naszych rosówkach/mentalu. Dwie stro­ny dalej powrót do wia­do­mej melo­dii: „POLSKA to sła­wa i chwa­ła –/ To cześć uro­dzić się POLAKIEM./ To chwa­ła kon­ty­nen­tu Europy,/ Gdzie żyją wszyst­kie sta­ny”. A ludzie narze­ka­ją, że pol­scy poeci są do dupy. Nie mogą być prze­cież do dupy, jeśli uro­dzi­li się w Pol­sce. Czy­ta­my wytrwa­le dalej. Jeste­śmy już bli­żej niż dalej, tzn. powo­li zbli­ża­my się do koń­ca, czy­li począt­ku książ­ki. Bry­lu­je nie­ustan­nie Karol Woj­ty­ła: „Tam podą­żysz szla­kiem wszystkich/ Pola­ków roz­sia­nych poświe­cie –/ Nio­sąc wia­rę, dobroć i współpracę/ Pol­skim ide­om poko­ju w ONZ-cie”. Na kola­na cha­my, ponie­waż: „Bisku­pie Sto­li­cy Rzy­mu! Wład­co Duchowy!/ Zuchwa­ły, har­dy w boju Polak – jak twórcy:/ Mic­kie­wicz, Sło­wac­ki, Kościusz­ko i Szopen/ – Grać będziesz etiu­dy poko­ju – Mazow­sza”. Doje­cha­li­śmy do koń­ca począt­ku, spadku/upadku prze­strze­ni, do epi­cen­trum galak­tyk, czy­li kra­iny, ser­ca go men­tal, ułań­skiej dżdżow­ni­cy: „Niech będzie pochwa­lo­ny Naród Polski/ W kształ­cie gra­nic wła­snej państwowości,/ Sło­wiań­ską pie­śnią Bogo­wie sławili/ W gra­ni­cach ser­ca obsza­ru Pol­ski –”. Jacy tam zaan­ga­żo­wa­ni har­ce­rze, reli­gij­ni, lewa­ki, nacjo, eko poeci/poetki. Roman Gor­czy­ca fore­ver! Ojczy­zna, honor, deka­log, Jah­we. Miś z Okien­ka. Niem­cy zje­dli nam cukier. Susza ukra­dła praw­dziw­ki. W Doli­nie Krze­mo­wej pod­no­szą poprzecz­kę wyłącz­nie pol­scy kole­dzy od digi­tal­nych por­no­sów. Miłosz & Nor­wid. Naj­wy­żej zno­wu skrzyk­nie­my dzie­ci, żeby wyru­szy­ły bro­nić gro­bow­ca Pana. I tym wizjo­ner­skim akcen­tem koń­czy­my ten wpis. Nie ma zna­cze­nia czy słyn­na sen­ten­cja tv była w wyko­na­niu Bro­ni­sła­wa Paw­li­ka, czy raczej Sta­ni­sła­wa Wyszyń­skie­go. Roman Gor­czy­ca wyja­śnia WSZYSTKO. Kapi­tu­ły & mini­ma­li­ści to tyl­ko jego nędz­ne popłu­czy­ny…