02/12/13

Something is rotten…

Przemysław Rojek

Strona cyklu

Wieża Kurremkarmerruka
Przemysław Rojek

Nowohucianin z Nowego Sącza, mąż, ojciec, metafizyk, capoeirista. Doktor od literatury, nauczyciel języka polskiego w krakowskim Liceum Ogólnokształcącym Zakonu Pijarów, nieudany bloger, krytyk literacki. Były redaktor w sieciowych przestrzeniach Biura Literackiego, laborant w facebookowym Laboratorium Empatii, autor – miedzy innymi – książek o poezji Aleksandra Wata i Romana Honeta.

18 stycz­nia 1898 roku w pary­skim cza­so­pi­śmie „L’Au­ro­re” został opu­bli­ko­wa­ny list otwar­ty do pre­zy­den­ta Repu­bli­ki, pod­pi­sa­ny przez Emi­la Zolę – zaty­tu­ło­wa­ny J’ac­cu­se, oskar­żam… Spra­wa jest zna­na: poszło o afe­rę szpie­gow­ską, jaką sfa­bry­ko­wa­no zasłu­żo­ne­mu ofi­ce­ro­wi armii fran­cu­skiej, Alfre­do­wi Drey­fu­so­wi, któ­re­go to sfa­bry­ko­wa­nia pod­gle­biem był wyraź­ny, bez­par­do­no­wy anty­se­mi­tyzm. A list Zoli prze­szedł do histo­rii i legen­dy jako jeden z pierw­szych mani­fe­stów inte­li­genc­kie­go zaan­ga­żo­wa­nia, wyraz etycz­ne­go impe­ra­ty­wu: że są takie sytu­acje, gdy pisarz musi wyjść z lite­rac­kiej niszy i moc­no prze­mó­wić prze­ciw­ko temu, co złe.

Na mocy roz­po­rzą­dze­nia władz III Rze­szy od 30 czerw­ca 1937 roku roz­po­czę­ło się sys­te­ma­tycz­ne wypro­wa­dza­nie z publicz­nej prze­strze­ni kul­tu­ral­nej (wysta­wien­ni­czej, księ­gar­skiej, biblio­tecz­nej) Entar­te­te Kunst, sztu­ki wyna­tu­rzo­nej – tysią­ce bez­cen­nych dzieł awan­gar­do­wych zosta­ło z powo­du oskar­żeń o deka­den­tyzm, zde­ge­ne­ro­wa­nie, cho­ro­bli­wość, por­no­gra­ficz­ność, dewia­cyj­ność, raso­wą obcość bądź to znisz­czo­nych, bądź to sprze­da­nych za bez­cen za gra­ni­cę, bądź też tra­fi­ło jako loka­ta kapi­ta­łu do pry­wat­nych skarb­ców nazi­stow­skich bon­zów.

Nie­mal sto lat temu Sta­ni­sław Wyspiań­ski w Nocy listo­pa­do­wej ostrze­gał Pola­ków sło­wa­mi wło­żo­ny­mi w usta księ­cia Kon­stan­te­go, że listo­pad to nie­bez­piecz­na dla nich pora.

Mar­cel­lus do Hora­cja (czwar­ta sce­na dru­gie­go aktu Szek­spi­ro­we­go Ham­le­ta) – „some­thing is rot­ten in the sta­te of Den­mark”, coś się psu­je w pań­stwie duń­skim.

Nie­sko­ry jestem do narze­ka­nia, do czar­no­widz­twa. Ale coś się psu­je, coś gni­je, coś cuch­nie mi potwor­nie ten dopie­ro co skoń­czo­ny listo­pad. I choć tego wpi­su mia­ło nie być, to czu­ję się zmu­szo­ny – wier­ny impe­ra­ty­wo­wi Zoli – by opu­ścić dostoj­ną samot­nię Wie­ży Osob­nej Kur­rem­kar­mer­ru­ka, Mistrza Imion. Opu­ścić tyl­ko na chwi­lę i tyl­ko po to, by powie­dzieć: oskar­żam.

Zady­ma w kra­kow­skim Teatrze Sta­rym na przed­sta­wie­niu Do Damasz­ku Augu­sta Strind­ber­ga w reży­se­rii Jana Kla­ty. Obu­rze­ni widzo­wie pro­te­stu­ją prze­ciw­ko obsce­nicz­no­ści nie­któ­rych scen odgry­wa­nych przez Krzysz­to­fa Glo­bi­sza i Doro­tę Seg­dę. Opi­sy zaj­ścia w pra­wac­kich (nie mylić z pra­wi­co­wy­mi) mediach biją wszel­kie rekor­dy nie­rze­tel­no­ści, stron­ni­czo­ści i mani­pu­la­cji – a na ich czo­ło wysu­wa­ją się enun­cja­cje Witol­da Gadom­skie­go przed­sta­wio­ne w por­ta­lu wpolityce.pl. Bra­ku­je infor­ma­cji o tym, że cały incy­dent nie miał nic wspól­ne­go ze spon­ta­nicz­nym wyra­zem znie­sma­cze­nia, że był zna­ko­mi­cie przy­go­to­wa­ny przez śro­do­wi­ska, któ­re za cel posta­wi­ły sobie usu­nię­cie Jana Kla­ty ze sta­no­wi­ska dyrek­to­ra Teatru Sta­re­go; nie ma ani sło­wa o tym, że garst­ka pro­wo­ka­to­rów opu­ści­ła teatr „wykla­ska­na” przez zna­ko­mi­tą więk­szość publicz­no­ści (któ­ra to więk­szość – dodaj­my – zosta­ła wcze­śniej przez pro­te­stu­ją­cych w spo­sób mało ele­ganc­ki obra­żo­na). Jest zachwyt nad „histo­rycz­no­ścią” tego rze­ko­me­go bun­tu eli­ty teatro­ma­nów, nie­po­mnych tego, że ero­tycz­ne akcen­ty na tym spek­ta­klu są nie­win­ne niczym pierw­sza rand­ka dwu­na­sto­lat­ków w porów­na­niu z dzi­ką sek­su­al­no­ścią tań­ca gra­nej przez Annę Dym­ną Zosi w insce­ni­za­cji Dzia­dów Mic­kie­wi­cza, jakiej na tej samej sce­nie doko­nał Kon­rad Swi­nar­ski lat temu czter­dzie­ści. A głów­nym argu­men­tem rze­czo­nej eli­ty jest to, że sztu­ka Kla­ty hań­bi „naro­do­wy” cha­rak­ter Teatru Naro­do­we­go. Dopo­wie­dze­nie, że w takim razie Do Damasz­ku jest przy­kła­dem Entar­te­te Kunst, nie wyda­je się szcze­gól­nie histe­rycz­nym nad­uży­ciem.

Kra­ków – mia­sto, któ­re w zeszłym roku sto­czy­ło bata­lię prze­ciw­ko bar­ba­rzyń­skim pla­nom zamy­ka­nia szkół (moty­wo­wa­nym koniecz­no­ścią oszczę­dza­nia), chce wydać cięż­kie miliar­dy zło­tych na orga­ni­za­cję irra­cjo­nal­nych z każ­de­go moż­li­we­go punk­tu widze­nia zimo­wych igrzysk olim­pij­skich. Wróć: to nie Kra­ków chce – to mrzon­ka jego wło­da­rzy, brną­cych bez cie­nia wsty­du w kolej­ne kom­pro­mi­ta­cje (od skan­da­licz­nie nie­rze­tel­nych badań popar­cia po kurio­zal­ną, gro­te­sko­wą akcję face­bo­oko­we­go „laj­ko­wa­nia” prze­pro­wa­dzo­ną z kom­pu­te­rów zlo­ka­li­zo­wa­nych gdzieś w Egip­cie). Żąda­nia respek­to­wa­nia demo­kra­tycz­nych reguł dia­lo­gu z oby­wa­te­la­mi zamy­ka­ne są w punk­cie wyj­ścia pod pozo­rem nie­zgo­dy na wsłu­chi­wa­nie się w głos mal­kon­ten­tów i fru­stra­tów.

Orga­ni­zo­wa­na przez wydaw­nic­two Ope­ron i „Gaze­tę Wybor­czą” matu­ra prób­na z języ­ka pol­skie­go, na któ­rej – jako mate­riał do spraw­dzia­nu umie­jęt­no­ści czy­ta­nia ze zro­zu­mie­niem – poja­wił się frag­ment tek­stu Zyg­mun­ta Bau­ma­na (tek­stu – mówiąc na mar­gi­ne­sie – nud­ne­go jak przy­sło­wio­we fla­ki z rów­nie przy­sło­wio­wym ole­jem). Sku­tek: akcja pro­te­sta­cyj­na czę­ści zda­ją­cych – mają­ca wyraź­ne popar­cie w śro­do­wi­skach nacjo­na­li­stycz­nych i odpo­wied­nio naświe­tla­na przez pra­wac­kie media. Argu­ment: Zyg­munt Bau­man to zbrod­niarz komu­ni­stycz­ny – więc rów­nież jego tek­sty nie mają pra­wa bytu w prze­strze­ni publicz­nej, zwłasz­cza na matu­rze, bo w ten spo­sób bied­na nasza mło­dzież ma wyko­śla­wia­ny moral­ny krę­go­słup. Zasta­na­wiam się – poza wszyst­kim innym – czy rze­czy­wi­ście skut­kiem obco­wa­nia z tek­stem auto­ra Ety­ki pono­wo­cze­snej będzie depra­wa­cja ludzi, któ­rzy tak czę­sto mówią, że na matu­rze z języ­ka ojczy­ste­go inte­re­su­je ich wyłącz­nie prze­kro­cze­nie mini­mal­ne­go pro­gu zda­wal­no­ści, bo to i tak są bzdu­ry; któ­rzy swo­imi prak­ty­ka­mi zwią­za­ny­mi z matu­rą ust­ną legi­ty­mi­zu­ją ist­nie­nie gar­gan­tu­icz­ne­go czar­ne­go ryn­ku goto­wych pre­zen­ta­cji na każ­dy moż­li­wy i kil­ka nie­moż­li­wych tema­tów. No i jesz­cze jed­no pyta­nie: jakie pra­wo do wyda­wa­nia tak ostrych sądów potę­pia­ją­cych mają ci, któ­rzy jed­no­cze­śnie obno­szą się ze swo­ją bał­wo­chwal­czą czcią do tzw. żoł­nie­rzy wyklę­tych, wśród któ­rych – obok auten­tycz­nych boha­te­rów – było tak wie­lu zwy­kłych ban­dy­tów, sto­su­ją­cych iden­tycz­ną (co do isto­ty, choć oczy­wi­ście ina­czej moty­wo­wa­ną) filo­zo­fię dzia­łań zbroj­nych co KBW, któ­re­go żoł­nie­rzem był Bau­man?

Ciąg dal­szy skan­da­li wokół kra­kow­skie­go Teatru Sta­re­go: pro­test akto­rów, któ­rzy odma­wia­ją gra­nia w sztu­ce Oli­ve­ra Frl­ji­ća Nie-Boska kome­dia. Szcząt­ki, bo jest ona jako­by zbyt dale­ko idą­cą inge­ren­cją w zamysł tek­stu źró­dło­we­go, czy­li dra­ma­tu Zyg­mun­ta Kra­siń­skie­go. Smut­nym koń­cem tej dość w grun­cie rze­czy żało­snej mani­fe­sta­cji jest bul­wer­su­ją­ca decy­zja dyrek­cji teatru o zerwa­niu współ­pra­cy z chor­wac­kim reży­se­rem. Po pierw­sze: zasta­na­wiam się, skąd u nie­któ­rych akto­rów tak zna­ko­mi­te samo­po­czu­cie wzglę­dem osią­gnię­cia peł­ni wie­dzy o tym, co kry­je w sobie jeden z naj­bar­dziej inter­pre­ta­cyj­nie otwar­tych tek­stów dra­ma­tycz­nych w histo­rii pol­skiej lite­ra­tu­ry? Pytam nie bez powo­du: pamię­tam momen­ty głę­bo­kie­go zawsty­dze­nia, gdy nie­któ­rych z pro­te­stu­ją­cych obec­nie w świe­tle fle­szy akto­rów zda­rza­ło mi się przy­ła­pać na grze, któ­ra uka­zy­wa­ła tak głę­bo­kie nie­zro­zu­mie­nie gra­ne­go tek­stu, że tyl­ko wiel­ki mój sza­cu­nek do zaprze­szłych doko­nań sce­nicz­nych tego czy inne­go lumi­na­rza gry aktor­skiej powstrzy­my­wał mnie przed chę­cią natych­mia­sto­we­go (oczy­wi­ście na spo­sób angiel­sko dys­kret­ny) opusz­cze­nia sali. Nie­ste­ty, spra­wa ma też głęb­sze dno: Frl­jić chciał swo­ją insce­ni­za­cję wywieść z rze­czy­wi­ście nie­po­ko­ją­ce­go pyta­nia – jakie miej­sce w pol­skiej kul­tu­rze zaj­mu­je tekst tak wyra­zi­ście anty­se­mic­ki jak wła­śnie Nie-Boska kome­dia? A tego już nad­to: jak to, arcy­dzie­ło wiel­kie­go nasze­go wiesz­cza ma być anty­se­mic­kie?! Gwał­tow­ny wyraz temu obu­rze­niu dała w swym opu­bli­ko­wa­nym w „Gościu Nie­dziel­nym” felie­to­nie Bar­ba­ra Grusz­ka-Zych, któ­ra doma­ga się wręcz praw­nej ochro­ny wiel­kich doko­nań naszej kul­tu­ry przed obra­zo­bur­czy­mi zaku­sa­mi myślą­cych ina­czej. Cóż… zna­ko­mi­tej (jak rozu­miem) inter­pre­ta­tor­ce wiel­kiej sztu­ki Kra­siń­skie­go zale­ca się pozy­ska­nie wie­dzy na temat tego, kim był jeden z wycho­waw­ców mło­de­go pisa­rza; jakie poglą­dy wygła­szał (tak­że dru­kiem) ojciec poety, z któ­rym przez całe życie nie­doj­rza­ły Zyg­munt był tak tok­sycz­nie zwią­za­ny; co w jed­nym z listów autor Iry­dio­na pisał o mał­żeń­stwie Ada­ma Mic­kie­wi­cza z Żydów­ką…

Mogło­by też poja­wić się tutaj coś wzglę­dem nie­by­wa­łych bred­ni, jakie sły­szy się o „ide­olo­gii gen­der” – ale nazbyt się wsty­dzę, bo za lwią część tego skan­da­licz­nie igno­ranc­kie­go beł­ko­tu odpo­wie­dzial­ni są ludzie Kościo­ła – moje­go Kościo­ła.

Puen­ta? Mam nadzie­ję, że nie poja­wi się ona sama z sie­bie w posta­ci pło­ną­cych na uli­cach naszych miast przy­kła­dów Entar­te­te Kunst. Bo każ­da wła­dza roz­zu­chwa­lo­na suk­ce­sa­mi na polu fle­ko­wa­nia demo­kra­cji, wspar­ta skrze­cze­niem mediów i pory­ki­wa­niem motło­chu, zaczy­na w koń­cu palić książ­ki – by na pogo­rze­li­sku wybu­do­wać are­ny, gdzie zma­gać się będą gla­dia­to­rzy. Tak­że ci na łyż­wach i nar­tach.