12/12/22

SPACE RHAPSODY

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Urodzony w 1962 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, dramatopisarz i artysta wizualny. Autor wielu książek (poezja, dramat, proza); ostatnio m.in. Miejsca styku (2018), Runy lunarne (2019), Pani Sześć Gier (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), książka asemic writing Shanty Town (2022), tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski (Our Flying Objects - selected poems (2007), A Marzipan Factory - new and selected poems (2010), Kopenhaga - prose poems(2013), Let's Go Back to the Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023). Dwukrotnie wyróżniony w Konkursie na Brulion Poetycki (1990, 1992). Stypendysta Duńskiej Rady Literatury i Duńskiej Państwowej Fundacji Sztuki. Należy do Duńskiego Związku Pisarzy (Dansk Forfatterforening). Od 1985 roku mieszka w Kopenhadze.

W 2008 roku zali­czy­łem w Tate Modern w Lon­dy­nie wysta­wę, o któ­rej zawsze dłu­go marzy­łem. Jeden z moich głów­nych boha­te­rów sztu­ki współ­cze­snej – Cy Twom­bly! Była dosko­na­le przy­go­to­wa­na, sze­ro­ko rekla­mo­wa­na i słusz­nie: „Tate Modern pre­sents a major exhi­bi­tion of works by Cy Twom­bly, one of the most high­ly regar­ded pain­ters wor­king today and a fore­most figu­re among the gene­ra­tion of Ame­ri­can arti­sts that inc­lu­des Jasper JohnsRobert Rau­schen­berg and Andy War­hol. Twom­bly rose to pro­mi­nen­ce thro­ugh a distinc­ti­ve sty­le cha­rac­te­ri­sed by scrib­bles and vibran­tly dau­bed paint. This is his first solo retro­spec­ti­ve in fifte­en years, and pro­vi­des an ove­rview of his work from the 1950s to now”[1]. Arty­sta, któ­re­go zawsze będę szcze­gó­ło­wo badał i podzi­wiał. Dzia­ła na mnie podob­nie moc­no jak Pier­re Ale­chin­sky z jego spiralami/znakami/kaligrafiami. Jed­na rzecz wyda­ła mi się nie­zwy­kle cie­ka­wa. Twom­bly, mimo całej jego skom­pli­ko­wa­nej dro­gi twór­czej, cią­głe­go eks­pe­ry­men­tu, był nie­zwy­kle kon­se­kwen­ty! To cią­gi, serie prac, dobrze ze sobą powią­za­nych, obse­syj­nie się uzu­peł­nia­ją­cych. To dia­log mię­dzy obra­za­mi, szki­ca­mi, pul­sa­cja­mi. Cięż­ko tam wła­ści­wie o tzw. rodzyn­ki, poje­dyn­cze eks­plo­zje. W gło­wie pozo­sta­je za to jeden wiel­ki i wspa­nia­ły szum znaków/płaszczyzn, oce­an suge­stii, potę­ga ase­mic wri­ting. Podob­nie mam zresz­tą z reje­stra­mi poetyc­ki­mi. W przy­pad­ku trzy­dzie­stu kil­ku dosko­na­łych wier­szy Andrze­ja Bur­sy moż­na mówić o mono­li­cie, o genial­nie tra­fio­nej este­ty­ce, ostrości/definitywności jego lite­rac­kiej tra­sy. Każ­dy z wier­szy Bur­sy wspa­nia­le drą­ży nam gło­wę. Z kolei Rezni­koff to dla mnie trzy pierw­sze zbio­ry. A w set­kach wier­szy Wil­lia­ma C. Wil­liam­sa nie­ustan­ne wzloty/latarnie, zasko­ki, zdu­mie­wa­ją­co bli­skie mi for­mal­nie & psy­chicz­nie sekwen­cje. Tak samo Cre­eley i Zuko­fsky. Albo Lever­tov, Dornal, do któ­rych ostat­nio inten­syw­nie powra­cam. Szu­ka­nie punk­tów prze­ło­mo­wych, miejsc fun­da­men­tal­nych, dro­go­wska­zów w podró­ży na Andro­me­dę. I jed­nym z takich fascy­nu­ją­cych obiek­tów, porad­ni­ków dla ziem­skie­go pasa­że­ra, oka­za­ło się dla mnie płót­no Kari­ny Oba­ry Spa­ce Rhap­so­dy.

Kari­na Oba­ra, Spa­ce Rhap­so­dy, tech­ni­ka mie­sza­na na płót­nie, 50 x 60 cm, 2022.

Autor­ka poka­za­ła ten obraz w mediach spo­łecz­no­ścio­wych. Zamie­ści­ła przy nim notę: „Pismo, licz­by, zna­ki, kolo­ry. Sta­le poru­sza­ją­ce się w prze­strze­ni. Pra­daw­ne przy­wo­ła­nia, czu­cie teraz, obraz cza­su, któ­ry moż­na skró­cić i roz­cią­gnąć”. Mia­łem to szczę­ście pra­co­wać z Kari­ną przy oka­zji moich pol­skich work-sho­pów arty­stycz­nych w latach 2021–2022. Mogłem na żywo zaob­ser­wo­wać jej prze­róż­ne fazy for­mal­ne, falo­wa­nia. Od moty­wów figu­ra­tyw­nych, ase­mic wri­ting, aż po kon­cep­tu­al­ne mixed media, koja­rzą­ce się z beto­no­wą fazą Tàpie­sa. I nie było w tych aktyw­no­ściach żad­nych dyso­nan­sów, jaz­dy bez trzy­man­ki, wszyst­ko ukła­da­ło się płyn­nie (mimo że hybry­dycz­nie), na zasa­dzie przejść/połączeń, w sty­lu zde­cy­do­wa­nie osob­nym, nie­pod­ra­bial­nym. Zapre­zen­to­wa­łem na Face­bo­oku kil­ka przy­kła­dów tych prac, gdzie napi­sa­łem: „Gre­at acry­lic and mixed media pain­tings by Kari­na Oba­ra. In recent years I have had the oppor­tu­ni­ty to coope­ra­te with her. They were very impor­tant art ses­sions for me. We have explo­red dif­fe­rent forms expres­sion in the visu­al art. The­se were expe­ri­ments with con­cep­tu­al and cal­li­gra­phic works, ase­mic wri­ting as well as canvas with the use of natu­ral mate­rials, such as sand, grass scraps etc”. Płót­no Spa­ce Rhap­so­dy z miej­sca zwró­ci­ło moją uwa­gę. Nie dało rady od nie­go uciec, wyco­fać się – im dłu­żej o nim myśla­łem i je ana­li­zo­wa­łem, tym coraz wię­cej mia­łem prze­my­śleń, prób usta­le­nia, co takie­go powo­du­je, że jest tak cał­ko­wi­te, zro­zu­mia­łe i zara­zem kom­plet­nie magicz­ne, for­mal­nie czy­ste, a z dru­giej stro­ny bar­dzo jed­nak skom­pli­ko­wa­ne. Jaki zawie­ra komu­ni­kat. Dla­cze­go jest zarów­no eklek­tycz­ne, jak i nie­pro­ste w inter­pre­ta­cji, jak­by zablo­ko­wa­ne dla zewnętrz­no­ści, odpo­wied­nio her­me­tycz­ne. „Pra­daw­ne przy­wo­ła­nia, czu­cie teraz, obraz cza­su, któ­ry moż­na skró­cić i roz­cią­gnąć”. Tak, to był na pew­no trop, któ­rym podą­ża­łem. Obraz zde­cy­do­wa­nie z czymś mi się koja­rzył, z czymś, co zna­łem z dłu­go­let­nich prze­my­śleń nad isto­tą cza­su, nad pró­bą jego uchwy­ce­nia, odda­nia kli­ma­tów danej epo­ki czy tyl­ko może chwili/zdarzenia w sztu­ce, lite­ra­tu­rze, naukach ści­słych i huma­ni­stycz­nych. Aso­cja­cji mia­łem chy­ba zbyt wie­le. Powo­li zaczą­łem je sobie sys­te­ma­ty­zo­wać. Jed­no­cze­śnie wpa­da­łem na ten obraz non stop, był przy mnie fizycz­nie, patrząc w jego prze­strzeń, wcho­dzi­łem głę­bo­ko w ekran płót­na. Zapra­szał mnie do podró­ży, nie zapo­da­jąc celu & kon­se­kwen­cji tego prze­ni­ka­nia, tych naszych spo­tkań trze­cie­go stop­nia. W ten spo­sób odwie­dzi­łem bli­skie i odle­głe mi szla­ki, tery­to­ria wcze­śniej zna­ne. Do koń­ca jed­nak prze­ze mnie nie roz­pra­co­wa­ne.

Jaski­nia Chau­ve­ta, a może Alta­mi­ra? Sau­tu­ola: Bre­ves apun­tes sobre algu­nos obje­tos pre­hi­stó­ri­cos de la pro­vin­cia de San­tan­der. Zna­ki punk­to­we i film Herzo­ga Jaski­nia zapo­mnia­nych snów… Jed­no ze wstęp­nych, auto­ma­tycz­nych sko­ja­rzeń. Bar­dzo moż­li­we, że spo­wo­do­wa­nych uży­ciem przez autor­kę okre­ślo­nych pig­men­tów pod­kła­do­wych, mię­dzy inny­mi brą­zu. Wśród nanie­sio­nych, wyry­tych w mokrym akry­lu zna­ków, mamy też do czy­nie­nia z sym­bo­lem ryby (widocz­nym zresz­tą w wie­lu innych pra­cach Kari­ny). Echo pale­oli­tu, kul­tu­ra mag­da­leń­ska, oś cza­su. Oświe­tle­nie natu­ral­ne (płyt­kie schro­ni­sko) czy oświe­tle­nie sztucz­ne (głę­bo­kość)? Magia & począ­tek nauki, pismo naszych wło­cha­tych bra­ci i sióstr. Tajem­ni­cze, geo­me­trycz­ne cią­gi, komunikat/świadectwo. Kre­ski w pio­no­wych i pozio­mych ukła­dach (prze­kaz dla nas i dla tych, któ­rzy potem lub bar­dzo dłu­go potem…). Świt świa­ta i moc­ne przy­spie­sze­nia, sko­ki w przy­szłość (?). Czło­wiek szan­se­landz­ki zmie­nia nam się szyb­ko w dużo póź­niej­sze­go miesz­kań­ca Nini­wy. Zna­my prze­cież dobrze kolek­cję Kir­ko­ra Minas­sia­na i pismo kli­no­we Sume­rów, zna­ki odci­ska­ne na gli­nia­nych tablicz­kach za pomo­cą kawał­ków trzci­ny. Zna­my tak­że podob­ne reje­stry z cza­sów Seleu­cy­dów. Spa­ce Rhap­so­dyspra­wia wra­że­nie obiek­tu wie­lo­wy­mia­ro­we­go. Zanim ujrza­łem to płót­no life, myśla­łem, że mam do czy­nie­nia z relie­fem. War­stwy, świet­ne opa­no­wa­nie mate­ria­łu, sztu­ka ilu­zji. Fani Chri­stia­na Gobrech­ta, gra­vu­re numi­sma­ti­que, z pew­no­ścią mogli­by się na ten temat zawo­do­wo wypo­wie­dzieć.

Oczy­wi­ście, mamy tu do czy­nie­nia z sze­ro­ko poję­tym nur­tem ase­mic wri­ting. Z jego róż­ny­mi wariantami/odnogami. Kie­ru­nek ten bar­dzo w ostat­nim cza­sie ewo­lu­ował. Nie są to obec­nie tyl­ko odnie­sie­nia do Ręko­pi­su Woj­ni­cza. Sko­ja­rze­nia z arty­sta­mi, taki­mi jak wła­śnie Twom­bly, Pol­lock (action pain­ting), czy współ­cze­śnie dzia­ła­ją­cy­mi Domi­ni­que Evrard, Mami Kawa­sa­ki, Kit Kelen są w przy­pad­ku Kari­ny Oba­ry moc­no uza­sad­nio­ne. Oglą­da­jąc Spa­ce Rhap­so­dy, nale­ży też pomy­śleć o dzia­łal­no­ści Mor­ri­sa Gra­ve­sa. Szko­ła Pacy­fi­ku! Szko­ła zain­spi­ro­wa­na z kolei chiń­ską, sta­ro­żyt­ną kali­gra­fią. Kari­na Oba­ra dobrze musia­ła te świa­ty roz­po­znać, wycią­gnąć z nich opty­mal­ne wnio­ski. Nie może­my więc pomi­nąć Mar­ka Tobey. U naszej autor­ki mamy jed­nak do czy­nie­nia ze zja­wi­skiem roz­pro­szo­nej gęsto­ści. Był­by to więc taszyzm, ale pod mikro­sko­pem. Pla­my i kreski/znaki są na Spa­ce Rhap­so­dy mini­mal­nie od sie­bie odda­lo­ne. Coś podob­ne­go pró­bo­wał zro­bić kie­dyś Pol­lock, ale wte­dy poległ na pla­cu boju. Spraw­dzał się w odda­lo­nej paję­czy­nie nacho­dzą­cych na sie­bie ele­men­tów (był w tym oczy­wi­ście genial­ny), nato­miast zbli­że­nia, ich mini­mal­na cho­ciaż­by niezależność/izolacja powo­do­wa­ły, że jego ary­lo­we ścież­ki z miej­sca tra­ci­ły moc. Podob­nie moż­na powie­dzieć o zbit­kach w wyko­na­niu innych ludzi z krę­gu taszy­zmu, ich kosmicz­ne tra­sy to triumf nacho­dzą­cych na sie­bie roz­le­wa­nych kolo­rów (w prze­ci­wień­stwie do płót­na Kari­ny, gdzie orna­ment został stwo­rzo­ny na bazie okre­ślo­ne­go pod­kła­du, nie na zasa­dzie nakła­da­nia roz­cień­czo­nych pig­men­tów, ale na wyżło­bie­niu go w mokrym jesz­cze akry­lu), mro­wi­sko plam. Wols, Har­tung, Mathieu, a tak­że J.-P. Rio­pel­le. U Kari­ny Oba­ry mamy do czy­nie­nia z sąsia­du­ją­cy­mi ze sobą mały­mi zna­ka­mi, pik­to­gra­ma­mi, zapi­sa­mi jak­by mne­mo­tech­nicz­ny­mi (?). W zależ­no­ści od oświe­tle­nia obra­zu potra­fią one zle­wać się w całość, two­rzyć skon­so­li­do­wa­ną mgła­wi­cę albo wręcz prze­ciw­nie, nie­za­leż­ne bastio­ny, obszary/ośrodki, oce­an osob­nych raf. Ich pul­sa­cja nie była­by moż­li­wa, gdy­by nie dosko­na­le pomyślana/zrealizowana powierzch­nia pod­kła­do­wa. Tutaj duże zasko­cze­nie. Nie jest to kon­tra­sto­wy do jasne­go zna­ku (czar­ny) mono­lit, ale osob­ny obraz. Świat posia­da­ją­cy wła­sną dyna­mi­kę i głę­bię. Two­rzy kolej­ny wymiar. Moją pierw­szą i chy­ba jed­nak naj­traf­niej­szą reak­cją było porów­na­nie go do póź­nych obra­zów Tur­ne­ra. Przy­po­mnia­łem sobie Sta­tek nie­wol­ni­czy, a potem Ostat­nią dro­gę Temeraire’a. Kolej­ne zakłó­ce­nie na osi cza­su. Z jed­nej stro­ny infor­mel, a z dru­giej wyła­nia­ją­cy się z dru­gie­go pla­nu syn peru­ka­rza z Covent Gar­den, pre­kur­sor impre­sjo­ni­zmu, Tur­ner. Nie wiem, jak to moż­li­we, a jed­nak „sło­wo cia­łem się sta­ło”. Prze­pły­wy nie są siło­we i sztucz­nie wykon­cy­po­wa­ne. W tune­lach cza­su, świa­tach rów­no­le­głych, na Zie­mi jało­wej i zapę­tlo­nej spraw­dza się hasło Gary­’e­go Sny­de­ra: „True afflu­en­ce is not needing any­thing”. Trze­ba jed­nak wpierw zasma­ko­wać podró­ży w nie­zna­ne, zoba­czyć świt/mrok cza­su i wró­cić do punk­tu wyj­ścia, w sie­bie, w tak zwa­ne TU I TERAZ.

Kie­dy stu­diu­je­my Spa­ce Rhap­so­dy Kari­ny Oba­ry, uru­cha­mia­ją nam się w gło­wach filmy/ciągi/sekwencje ze świa­ta sztu­ki fil­mo­wej. Płót­no zasu­ge­ro­wa­ło mi dwa takie dzie­ła. Wia­do­mo, że Kubrick zare­ago­wał moc­no na opo­wia­da­nia Clar­ke­’a, np. „Z koleb­ki – na wiecz­ne orbi­to­wa­nie” (Out of the Cra­dle, Endles­sly Orbi­ting…). Z tego musia­ło powstać to, co powsta­ło, nie miał prze­cież inne­go wyj­ścia. Inte­rak­cja małp z mono­li­tem… Począ­tek i koniec ludz­kie­go barasz­ko­wa­nia, kości zosta­ły kie­dyś rzu­co­ne, czy­li Świt ludz­ko­ści (The Dawn of Man). Ody­se­ja… HAL 9000 i jego (samo)świadomość! Defekt albo apo­geum moż­li­wo­ści nadaw­czych maszyn­ki. Jej roz­ma­rze­nie. Czy zna­ki Kari­ny Oba­ry, w zaska­ku­ją­cy spo­sób roz­ło­żo­ne na nie­du­żym prze­cież płót­nie, zale­d­wie 50 x 60, są prze­ka­zem ze świa­ta rów­no­le­głe­go, rodza­jem sygna­łu ostrze­gaw­cze­go? A jego wyko­naw­czy­ni medium A.D. 2022, oso­bą wybra­ną do prze­ka­za­nia nam praw­dy o natu­rze czło­wie­ka, jego przegranych/wygranych moż­li­wo­ściach zro­zu­mie­nia Obce­go, nad­isto­ty bez­sku­tecz­nie krą­żą­cej wokół nas, cze­goś co jest już bli­sko, ale nasze recep­to­ry są jed­nak zbyt pry­mi­tyw­ne, nie­wy­dol­ne, żeby ją zauwa­żyć? Gda­ka­nie kury, nic z tego nie potra­fi­my zała­pać. Nato­miast zwłasz­cza gór­ne par­tie obra­zu, w czę­ści środ­ko­wej Spa­ce Rhap­so­dy, to rów­nie dobrze sce­ne­rie z fil­mu Inter­stel­lar Chri­sto­phe­ra Nola­na. Myśli się wte­dy z miej­sca o cza­so­prze­strzen­nym tune­lu i apo­ka­lip­tycz­nych, zaku­rzo­nych polach kuku­ry­dzy, o nad­cią­ga­ją­cym koń­cu koń­ców, a tak­że o moż­li­wo­ści unik­nię­cia kosmicz­nej pułap­ki. Kari­na Oba­ra może ponad­to zna­leźć fanów wśród osób zain­te­re­so­wa­nych pale­oastro­nau­ty­ką. Znaj­dą w nie­okre­ślo­nym, tajem­ni­czym prze­ka­zie Spa­ce Rhap­so­dy echo słów Eze­chie­la, czy Epo­su o Gil­ga­me­szu. Moż­na i tak prze­strzen­nie żeglo­wać. W stro­nę pusty­ni Nazca albo wima­nów ze sta­ro­żyt­nej Maha­bha­ra­ty.

 

Nie­któ­re zna­ki, podob­ne do tych ze Spa­ce Rhap­so­dy, poja­wia­ją się tak­że na innych płót­nach Kari­ny. Czyż­by był to więc rodzaj opra­co­wa­ne­go sys­te­mu, pozor­nie (celo­wo) tyl­ko pod­świa­do­me­go i bezznaczeniowego/asemiotycznego stru­mie­nia nadaw­cze­go? Rybę może­my roz­pra­co­wać, gorzej już z pozo­sta­ły­mi sekwen­cja­mi. Każ­dy dobrze pamię­ta tabli­ce ze wzo­ra­mi mate­ma­tycz­ny­mi, nanie­sio­ny­mi kre­dą (w daw­nych cza­sach pocho­dzi­ła ona z Zakła­dów Kre­do­wych w Kor­ni­cy, słyn­ny WAPNIAK KORNICKI – śro­dek wap­nu­ją­cy WE G1.5a, typ: kre­da-stan­dar­do­wa), z takim wąt­kiem mamy też do czy­nie­nia na fil­mie Inter­stel­lar. Tutaj jed­nak nie pomo­że nam wie­dza i swo­bod­ne poru­sza­nie się w świe­cie LaTeX-owe­go modu­łu Math. Ale coś w tym jest. Mate­ma­ty­cy pokło­nią się nad naszą zagad­ką, będą na pew­no w swo­im żywio­le. Zoba­czą jakieś dale­kie podo­bień­stwa do swo­ich nie­zro­zu­mia­łych dla prze­cięt­ne­go zja­da­cza chle­ba ser­pen­tyn. Roz­cią­gnię­te, wie­lo­pię­tro­we wzo­ry… Tak napraw­dę nie wie­my, w jakim kie­run­ku zmie­rza­my i co wła­ści­wie tutaj bada­my. Ewen­tu­al­ny szyfr jest o wie­le bar­dziej skom­pli­ko­wa­ny, niż ten opi­sa­ny w powie­ści Cryp­to­no­mi­con Neala Ste­phen­so­na. Musi opie­rać się na kom­plet­nie innych zasa­dach. Teo­ria strun/grawitacja pętlo­wa? Prze­strzeń punk­to­wa i bez­punk­to­wa. Jeste­śmy bli­sko, ponie­waż bar­dzo dale­ko. Na lodzie, w sawan­nach i buszu. „Bez instruk­cji od Pana”.

Jest rze­czą natu­ral­ną, oczy­wi­stą, że Kari­na Oba­ra musia­ła być dosko­na­le zorien­to­wa­na w dzie­le Mar­ce­la Pro­usta À la recher­che du temps per­du. To samo doty­czyć musi tech­ni­ki stru­mie­nia świa­do­mo­ści, z któ­rą mamy do czy­nie­nia w Ulis­se­sie Jame­sa Joyce’a. Przej­ścia, odle­gło­ści mię­dzy zna­ka­mi i pod­kła­do­wym kosmosem/pejzażem Spa­ce Rhap­so­dyprzy­po­mi­na­ją kon­fi­gu­ra­cje, zda­rze­nia, nie­po­ko­je Leoplo­da Blo­oma, Bla­ze­sa Boy­la­na, Mol­ly etc. Od razu myśli się o domu publicz­nym Bel­li Cohen! Dla mnie były­by to rów­nież cam­po­we kli­ma­ty powie­ści Jane Bow­les. Dziw­ne, ale Dwie poważ­ne damy, jakaś potęż­na zupa eks­cen­trycz­no­ści, fala dziw­nych zacho­wań, regu­lar­ność cze­goś pospo­li­te­go, ale jed­nak odpo­wied­nio skrzy­wio­ne­go, są dla mnie kolej­nym klu­czem do analizy/odczytania tajem­nic obra­zu Kari­ny.

Spra­wą pryn­cy­pial­ną są tu (needless to say) pre­dys­po­zy­cje psy­cho­lo­gicz­ne odbior­cy, pora dnia/nocy, meta­bo­lizm i kon­cen­tra­cja w trak­cie spo­tka­nia ze Spa­ce Rhap­so­dy. Obraz jest dzie­łem pul­su­ją­cym, jak każ­de wybit­ne dzie­ło sztu­ki, ewi­dent­nie inte­rak­cyj­nym. W moim przy­pad­ku wywo­łu­je prze­róż­ne (zwal­cza­ją­ce się) sta­ny wewnętrz­ne. Nie są to histo­rie łatwe do zde­fi­nio­wa­nia. Na pew­no nie cho­dzi­ło­by o pej­zaż line­ar­ny. W grę nie wcho­dzi utra­ta zdol­no­ści odczu­wa­nia przy­jem­no­ści zmy­sło­wej & cie­le­snej, jakiś para­liż emocjonalny/intelektualny czy inny ducho­wy szok. Obcu­jąc z tym płót­nem, nie trze­ba zaży­wać tzw. selek­tyw­nych inhi­bi­to­rów wychwy­tu zwrot­ne­go sero­to­ni­ny, palić na oślep haszu czy jed­no­czyć się z nim za pomo­cą grzy­bów psy­lo­cy­bi­no­wych. Obraz ma tak sil­ne pro­mie­nio­wa­nie, że wszel­kie wspo­ma­ga­cze nie mają prze­cież sen­su. Wystar­czy się na nim skon­cen­tro­wać przez kil­ka minut. I wte­dy z miej­sca zmie­nia się nam gra­wi­ta­cyj­ne przy­spie­sze­nie, nasta­je abso­lut­na jasność/ciemność, Syriusz zbli­ża się podej­rza­nie bli­sko do Alfy Cen­tau­ri. Zaczy­na­my oddy­chać dale­ko poza Ramie­niem Orio­na.

Cha­rak­te­ry­stycz­na spra­wa. Pisząc ten szkic o Spa­ce Rhap­so­dy, naj­le­piej słu­cha­ło mi się Mozar­ta & Bacha (Mozart napi­sał kie­dyś o Bachu w liście do swo­je­go ojca: „I love him, as you know, with all my heart and hold him in the gre­atest este­em”) w wyko­na­niu Ars Redi­vi­va Ensem­ble z Pra­gi na zmia­nę z kawał­ka­mi Cla­sha: „Brand New Cadil­lac”, „Jim­my Jazz”, „Spa­nish Bombs”, „Clamp­down”. Kosmicz­na róż­no­rod­ność, czy­li Wszech­świat nie­kie­dy prze­wi­dy­wal­ny, a jed­nak naj­czę­ściej kom­plet­nie zaska­ku­ją­cy. I w ścia­nach poko­ju krą­żył mi nie­ustan­nie poemat Krzysz­to­fa Jawor­skie­go, utwór „Chmu­ry”, pocho­dzą­cy z książ­ki Jesień na Mar­sie (1997):

CHMURY
Są.


Przy­pi­sy:
[1] Za: https://www.tate.org.uk/whats-on/tate-modern/cy-twombly, dostęp: 17.11.2022 r.