27/06/16

Śpiew z kolonii (1)

Paweł Tański

Strona cyklu

Śpiew języka
Paweł Tański

Urodzony w 1974 roku w Toruniu. Historyk literatury i krytyk literacki. Autor książek o literaturze, współredaktor prac zbiorowych. Mieszka w Toruniu.

W niniej­szym odcin­ku cyklu doko­nam inter­pre­ta­cji tek­stów utwo­rów słow­no-muzycz­nych zespo­łu Vari­été z pły­ty Pio­sen­ki kolo­ni­stów (wyd. 2–47 Records, 2013). Chcę też udo­wod­nić tezę, iż Grze­gorz Kaź­mier­czak – woka­li­sta gru­py oraz autor tek­stów pio­se­nek – to współ­cze­sny poeta oral­ny, któ­ry z peł­ną świa­do­mo­ścią i kon­se­kwen­cją reali­zu­je w świe­cie począt­ków XXI wie­ku per­for­ma­tyw­ny prze­kaz poezji oral­nej. W ten spo­sób dzię­ki jego twór­czo­ści ist­nie­je w rze­czy­wi­sto­ści mediów elek­tro­nicz­nych oraz dru­ku ta daw­na for­ma wypo­wie­dzi, wcie­la­na z powo­dze­niem w życie dzi­siej­szej kul­tu­ry. Tym samym ust­na lite­ra­tu­ra ma się dosko­na­le, nowo­cze­sne media zaś słu­żą z powo­dze­niem jej utrwa­la­niu – pły­ty oraz inter­net są swo­istym archi­wum prze­cho­wu­ją­cym poezję oral­ną. Dodać trze­ba, że jest to roc­ko­wa poezja oral­na, co ozna­cza, iż tek­sty funk­cjo­nu­ją tu z muzy­ką wyko­ny­wa­ną wła­śnie w tym idio­mie muzycz­nym. Nale­ży rów­nież dopo­wie­dzieć, że nie są to zwy­kłe tek­sty pio­se­nek – bowiem ze wzglę­du na ory­gi­nal­ną reali­za­cję języ­ko­wą sta­ją się czymś wię­cej, niż zwy­kłe tek­sty pio­se­nek – sta­ją się wła­śnie poezją oral­ną.

Kaź­mier­czak nie tyl­ko zamiesz­cza tek­sty utwo­rów w ksią­żecz­kach dołą­czo­nych do płyt, ale rów­nież do albu­mów muzycz­nych doda­wał tomi­ki ze swo­imi liry­ka­mi. W ten spo­sób słu­chacz może rów­nież te tek­sty sobie prze­czy­tać, ale nie zmie­nia to fak­tu, iż pod­sta­wo­wym kana­łem prze­ka­zu pozo­sta­je utwór wyśpie­wa­ny, a odbior­ca ma przede wszyst­kim tych tek­stów słu­chać. Roc­ko­wa poezja oral­na Grze­go­rza Kaź­mier­cza­ka to współ­cze­sny per­for­mans, cha­rak­te­ry­zu­ją­cy się trans­owym pul­sem i melan­cho­lij­nym gło­sem, za pomo­cą któ­re­go dzia­ła­nie języ­ka w śpie­wie odda­je wer­bo­so­ma­tycz­ne spo­so­by bycia, sło­wo jest zna­kiem i dźwię­kiem – jest, jak dźwięk, toż­sa­me ze swo­im trwa­niem; wydo­by­wa się z wnę­trza czło­wie­ka i jed­no­czy go z dzie­ją­cym się kosmo­sem, per­for­mans taki to splot tra­dy­cji, prak­ty­ki i emer­gen­cji w sztu­ce sło­wa. Dyna­mi­ka, rucho­mość, siła oddzia­ły­wa­nia gło­su woka­li­sty słu­ży mocy spraw­czej tkwią­cej w oral­no­ści. W ten spo­sób nasza uwa­ga kie­ru­je się ku ana­li­zo­wa­niu resi­du­ów i nie­ocze­ki­wa­nych nawro­tów oral­no­ści w spo­łe­czeń­stwie piśmien­nym i post­pi­śmien­nym – mają­cych zna­ko­mi­te reali­za­cje w pie­śnio­wych opo­wie­ściach Grze­go­rza Kaź­mier­cza­ka.

Pio­sen­ki kolo­ni­stów to siód­my album gru­py Vari­été, wyda­ny jesie­nią 2013 roku. Rok póź­niej uka­zał się wybór wier­szy auto­ra Klasz­czę w dło­nie, zaty­tu­ło­wa­ny Cen­tra (Poznań 2014), z przed­mo­wą Rafa­ła Sko­niecz­ne­go, któ­ry tę książ­kę uło­żył w fascy­nu­ją­cą histo­rię pisar­stwa Kaź­mier­cza­ka. Tom udo­wod­nił, że autor Byd­gosz­czy to zna­ko­mi­ty poeta, nato­miast pły­ta Pio­sen­ki kolo­ni­stów, zawie­ra­ją­ca dzie­więć nie­zwy­kłych wyśpie­wa­nych tek­stów, jest dzie­łem szcze­gól­ne­go rodza­ju, bowiem naj­peł­niej i naj­sub­tel­niej odda­je war­tość poezji oral­nej war­szaw­skie­go twór­cy.

Nie­wiel­ka licz­ba utwo­rów na krąż­ku oraz krót­ki czas trwa­nia muzy­ki (ok. 34 minu­ty) cha­rak­te­ry­zu­je rów­nież spo­sób myśle­nia o świe­cie i sobie jako auto­rze tek­stów pio­se­nek przez Kaź­mier­cza­ka – mini­ma­lizm i lapi­dar­ność to cechy waż­ne w jego życio­pi­sa­niu. Cel­ność fra­zy, poetyc­ka minia­tu­ra, oszczęd­ność sło­wa – te walo­ry arty­stycz­nej wypo­wie­dzi auto­ra Zie­lo­no­okie­go radia Romans przy­ku­wa­ją uwa­gę odbior­cy i każą zatrzy­mać się nad bud­dyj­skim nie­mal zapi­sem i gło­so­wym per­for­man­sem uważ­no­ści, zasta­no­wić się nad rolą języ­ka, śpie­wu, cia­ła w kosmo­sie wra­żeń, feno­me­nów, doświad­czeń oraz roz­my­ślań czło­wie­ka. Antro­po­lo­gicz­ny wymiar roc­ko­wej poezji oral­nej Grze­go­rza Kaź­mier­cza­ka prze­ja­wia się w tym, iż nar­ra­tor jego tek­stów snu­je opo­wie­ści o nie­koń­czą­cym się pro­ce­sie two­rze­nia ludz­kiej toż­sa­mo­ści, prze­dzie­ra­nia się przez obsza­ry zna­czeń, mowy, sen­sów, war­to­ści, prak­tyk, by wypo­wie­dzieć pró­by porząd­ko­wa­nia czło­wie­czych losów i zma­gań z nie­ob­ję­tą zie­mią naszych egzy­sten­cjal­nych przy­gód, doli i nie­do­li.

Pora przy­stą­pić do ana­li­zy i inter­pre­ta­cji tek­stów auto­ra Zapa­chu wyj­ścia z inte­re­su­ją­cej nas pły­ty. Tytuł albu­mu wpro­wa­dza nas w krąg tema­tycz­ny zawar­to­ści krąż­ka – Pio­sen­ki kolo­ni­stów to meta­fo­ra auto­te­ma­ty­zmu, namy­słu nad tym, kim jestem jako śpie­wak, jakie jest moje miej­sce w kul­tu­rze, co chcę wyra­zić i w jaki spo­sób w mojej twór­czo­ści, dru­gi zaś człon tego tytu­łu (a zło­żo­ny jest on z meta­fo­ry dopeł­nia­czo­wej, czy­li takiej, któ­rej oba czło­ny są rze­czow­ni­ka­mi, z cze­go pierw­szy to rze­czow­nik licz­by mno­giej sło­wa „pio­sen­ka”, dru­gi to dopeł­niacz licz­by mno­giej wyra­zu „kolo­ni­sta”) – to meta­fo­ra o nace­cho­wa­niu iro­nicz­nym, auto­iro­nicz­nym, peł­nym humo­ru, komi­zmu, żar­tu. Sło­wo ozna­cza­ją­ce mło­de oso­by (dzie­ci, mło­dzież) prze­by­wa­ją­ce na waka­cjach, na kolo­niach – nabie­ra w poezji Kaź­mier­cza­ka zna­cze­nia takie­go, że oto czło­wiek to ktoś mają­cy wie­le swo­bo­dy, dążą­cy do wol­no­ści – czas waka­cji jest meta­fo­rą owej aury wol­ne­go cza­su, wyraz ten w ogó­le odno­si się do doświad­cze­nia cza­su. Budu­jąc taką meta­fo­rę, autor Punk­tu prze­ciw­sta­wia się upły­wo­wi cza­su, tytuł jest prze­ko­rą, bun­tem wobec prze­mi­ja­nia i kru­cho­ści ludz­kie­go losu. Życie to czas wol­no­ści, ale trze­ba ją sobie wywal­czyć – zda­je się powia­dać Kaź­mier­czak poprzez takie ukształ­to­wa­nie tytu­łu pły­ty. Ale sło­wo „kolo­ni­ści”, uży­te przez poetę, ma rów­nież nace­cho­wa­nie melan­cho­lij­ne – jeste­śmy zale­d­wie kolo­ni­sta­mi we wszech­świe­cie, nasz pobyt na „kolo­niach” – w tym życiu – to jedy­nie pobyt krót­ko­trwa­ły, trze­ba po nim wró­cić – tyl­ko gdzie? Takie meta­fi­zycz­ne pyta­nia prze­świ­tu­ją przez tę meta­fo­rę. W tym zna­cze­niu – ludziom pozo­sta­je jedy­nie śpie­wać, na prze­kór śmier­ci, mamy nic nie­zna­czą­cą broń – pio­sen­ki, by wyra­zić ten gniew wobec krót­ko­ści naszych ist­nień. Pio­sen­ki kolo­ni­stów to zatem meta­fo­ra ozna­cza­ją­ca twór­czość tych, któ­rzy zda­jąc sobie spra­wę z wszech­po­tę­gi prze­mi­ja­nia, dążą nie­prze­rwa­nie ku wol­no­ści, będąc w duchu mło­dy­mi – jedy­nie wita­lizm, aktyw­ność, uważ­ność w zdo­by­wa­niu świa­ta i szu­ka­niu sen­su poma­ga­ją prze­zwy­cię­żyć ból świa­do­mo­ści tana­tycz­nej koniecz­no­ści. Oczy­wi­ście znać tu aurę filo­zo­fii egzy­sten­cja­li­zmu – z mitem Syzy­fa na cze­le oraz kon­cep­cję czło­wie­ka jako homo via­tor, co zresz­tą wpi­su­je się w kon­tekst twór­czo­ści Grze­go­rza Kaź­mier­cza­ka – w jego wier­szach bowiem i w roc­ko­wej poezji oral­nej poja­wia się motyw czło­wie­ka w dro­dze, wiecz­ne­go wędrow­ca, nie­stru­dze­nie podró­żu­ją­ce­go i pozna­ją­ce­go wie­le miejsc. Już sam tytuł tomu liry­ków: Byd­goszcz-Nowy Jork, o tym infor­mu­je. Ksią­żecz­ka ta dołą­czo­na zosta­ła do pły­ty Zapach wyj­ścia (2008), któ­ra jest opo­wie­ścią o podró­ży do Nowe­go Jor­ku, poja­wia się w utwo­rach słow­no-muzycz­nych z tego albu­mu wie­le moty­wów zwią­za­nych z tą metro­po­lią (na przy­kład tytuł jed­nej z pio­se­nek – Man­hat­tan). Chciał­bym w tym miej­scu dodać myśl, iż ten wymiar twór­czo­ści auto­ra Pocią­gów na wie­trze przy­no­si ana­lo­gię ze świa­tem pisar­stwa Edwar­da Sta­chu­ry, nie ma tu miej­sca na dokład­niej­szą inter­pre­ta­cję tej pro­ble­ma­ty­ki, ale war­to zasy­gna­li­zo­wać, że dało­by się zna­leźć podo­bień­stwa poezji Kaź­mier­cza­ka do dzie­ła auto­ra Całej jaskra­wo­ści na pozio­mie postrze­ga­nia, rozu­mie­nia, odczu­wa­nia, doświad­cza­nia świa­ta oraz reflek­sji auto­te­ma­tycz­nych. Pod­su­mo­wu­jąc tę część naszych roz­wa­żań, może­my zatem stwier­dzić, iż Pio­sen­ki kolo­ni­stów to dzie­więć opo­wie­ści o czło­wie­ku w dro­dze, będą­cym pod­mio­tem afir­mu­ją­cym byt, zagar­nia­ją­cym świat w geście roz­pacz­li­wej wia­ry w sens ist­nie­nia i dążą­cym z nadzie­ją do nie­pod­le­gło­ści bycia i gło­su, doświad­cza­ją­cym bole­śnie i dotkli­wie cza­su, któ­ry miaż­dży naszą egzy­sten­cję, a któ­re­mu trzci­na-czło­wiek prze­ciw­sta­wia się poprzez miłość do rze­czy­wi­sto­ści i bycia oraz poprzez nie­usta­ją­ce wyśpie­wy­wa­nie zarów­no cier­pie­nia, spo­wo­do­wa­ne­go świa­do­mo­ścią kru­cho­ści życia, jak i zachwy­tu pięk­nem Dase­in oraz kosmo­su.

Pierw­szy wiersz na pły­cie – Kim (czas trwa­nia: 4’35’’, jest to naj­dłuż­sza pio­sen­ka na krąż­ku) skła­da się z trzech stro­fo­id, liczą­cych łącz­nie jede­na­ście wer­sów: w pierw­szej – czte­ry, w dru­giej – dwa, w trze­ciej – pięć. Pod­czas namy­słu nad tymi tek­sta­mi będę poda­wał naj­pierw zapis tek­stu z ksią­żecz­ki doda­nej do albu­mu, a następ­nie – zapis w wer­sji wyśpie­wa­nej, bowiem te dwa spo­so­by ist­nie­nia tek­stu róż­nią się od sie­bie, wer­sja śpie­wa­na jest zawsze inna, ponie­waż Kaź­mier­czak sto­su­je powtó­rze­nia, tak cha­rak­te­ry­stycz­ne dla poezji oral­nej.

żad­ne­go zna­cze­nia
nie będzie mia­ło nic
jeśli kim jestem
się nie dowiem

nawet jeśli to że życie ma sens
to tyl­ko mit pięk­ny jak kosmos

nie ma ze mnie dziś pożyt­ku
umiem tyl­ko śpie­wać
a moje pio­sen­ki
nie słu­żą niko­mu
i nicze­mu

Na pły­cie utwór ten roz­po­czy­na się od śpie­wu kobie­ce­go – swo­je­go gło­su uży­czy­ła woka­list­ka Mag­da Powa­lisz. To bar­dzo cie­ka­wy zabieg arty­stycz­ny, este­tycz­ny i nade­ste­tycz­ny – męski głos Kaź­mier­cza­ka uzu­peł­nio­ny zosta­je na albu­mie (dzię­ki obec­no­ści w tej otwie­ra­ją­cej krą­żek pio­sen­ce) o głos kobie­cy, w ten spo­sób tekst odda­je peł­nię i bogac­two świa­ta, pier­wia­stek męski rze­czy­wi­sto­ści zosta­je uzu­peł­nio­ny o pier­wia­stek żeń­ski, jest to rów­nież meta­fo­ra życia – to kobie­ta wyda­je na świat czło­wie­ka, daje mu ist­nie­nie, myślę też, że to meta­fo­ra Mat­ki-Zie­mi, rodzą­cej życie. W ten spo­sób utwór ten zysku­je wymiar afir­ma­tyw­ny, jest hym­nem na cześć kobie­co­ści i bycia, to dodat­ko­wy aspekt tej pio­sen­ki, łączą­cy się z pod­sta­wo­wym tema­tem tego wier­sza, będą­cym reflek­sją nad tym, kim jestem jako śpie­wak i co chcę powie­dzieć poprzez swój śpiew.

Naj­pierw sły­szy­my głos Mag­dy Powa­lisz:

żad­ne­go zna­cze­nia nie będzie mia­ło nic
jeśli kim jestem się nie dowiem

nawet jeśli to że życie ma sens
to tyl­ko mit pięk­ny jak kosmos

Po tych sło­wach dołą­cza swój śpiew Kaź­mier­czak i sły­szy­my duet:

żad­ne­go zna­cze­nia nie będzie mia­ło nic
jeśli kim jestem się nie dowiem

nawet jeśli to że życie ma sens
to tyl­ko mit pięk­ny jak kosmos

żad­ne­go zna­cze­nia nie będzie mia­ło nic
jeśli kim jestem się nie dowiem

nawet jeśli to że życie ma sens
to tyl­ko mit pięk­ny jak kosmos

Następ­nie duet kon­ty­nu­uje śpiew:

nie ma ze mnie
dziś pożyt­ku

umiem tyl­ko śpie­wać
umiem tyl­ko śpie­wać

a pio­sen­ki
moje pio­sen­ki

nie słu­żą niko­mu i
nicze­mu

Znów sły­szy­my głos woka­list­ki:

żad­ne­go zna­cze­nia nie będzie mia­ło nic
jeśli kim jestem się nie dowiem

nawet jeśli to że życie ma sens
to tyl­ko mit pięk­ny jak kosmos

Ponow­nie duet:

żad­ne­go zna­cze­nia nie będzie mia­ło nic
jeśli kim jestem się nie dowiem

nawet jeśli to że życie ma sens
to tyl­ko mit pięk­ny jak kosmos

żad­ne­go zna­cze­nia nie będzie mia­ło nic
jeśli kim jestem się nie dowiem

nawet jeśli to że życie ma sens
to tyl­ko mit pięk­ny jak kosmos

nie ma ze mnie
dziś pożyt­ku

umiem tyl­ko śpie­wać
umiem tyl­ko śpie­wać

a pio­sen­ki
moje pio­sen­ki

nie słu­żą niko­mu i
nicze­mu

Pierw­sza stro­fo­ida przy­no­si reflek­sję na temat toż­sa­mo­ści pod­mio­tu, naj­waż­niej­sze sta­je się zagad­nie­nie: kim jestem? To dąże­nie do samo­świa­do­mo­ści sple­cio­ne zosta­je z afir­ma­cją wszech­świa­ta w czą­st­ce dru­giej tek­stu, w któ­rej poja­wia się rów­nież pro­blem sen­su życia. Widać tu pyta­nie meta­fi­zycz­ne, roz­my­śla­nie na temat sen­sow­no­ści ist­nie­nia. Kolej­na, trze­cia, stro­fo­ida liry­ku przy­no­si zagad­nie­nie auto­te­ma­ty­zmu, boha­ter utwo­ru okre­śla sie­bie jako tego, któ­ry śpie­wa, a zatem poprzez tę czyn­ność samo­okre­śla swój onto­lo­gicz­ny sta­tut. Pozna­je sie­bie, kon­dy­cję czło­wie­ka i świat poprzez głos, któ­ry wydo­by­wa w per­for­ma­tyw­nych aktach śpie­wa­nia sen­sy tek­stów, będą­cych spo­so­bem doświad­cza­nia bytu. Uka­zał tu rów­nież autor Wie­czo­ru przy balu­stra­dzie bez­in­te­re­sow­ność aktów twór­czych, rolę i funk­cję arty­sty w spo­łe­czeń­stwie cywi­li­za­cji współ­cze­snej – to ktoś, z kogo „nie ma pożyt­ku”, bowiem jego „pio­sen­ki nie słu­żą niko­mu i nicze­mu”. Dodać może­my, że nam – odbior­com i słu­cha­czom tych utwo­rów słow­no-muzycz­nych – z pew­no­ścią słu­żą te pio­sen­ki, jest z nich poży­tek, ponie­waż nie tyl­ko przy­no­szą przy­jem­ność este­tycz­ną, ale rów­nież radość poznaw­czą – namysł nad ich zna­cze­nia­mi, inter­pre­ta­cja ich sen­sów przy­no­szą korzyść w posta­ci roz­my­ślań o czło­wie­ku i świe­cie. Ale chciał w ten spo­sób Kaź­mier­czak pod­kre­ślić rolę arty­sty w cza­sach, kie­dy wszyst­ko pod­po­rząd­ko­wy­wa­ne jest prag­ma­tycz­nym celom, to wyraz gnie­wu i bun­tu wobec rze­czy­wi­sto­ści „wyści­gów szczu­rów”, goni­twy za uty­li­tar­ny­mi efek­ta­mi ludz­kich dzia­łań. W ten spo­sób pio­sen­ka otwie­ra­ją­ca pły­tę jest nie tyl­ko auto­te­ma­tycz­nym namy­słem nad wybra­ną przez sie­bie dro­gą życio­wą kogoś, kto śpie­wa, ale jest rów­nież gło­sem sprze­ci­wu wobec narzu­ca­nym czło­wie­ko­wi współ­cze­śnie prio­ry­te­tom i sty­lom życia. Prze­ni­ka zatem wiersz Kim tema­ty­ka wol­no­ści i nie­pod­le­gło­ści, rów­nież gło­su, któ­ry słu­ży „nie­słu­że­niu” oraz śpie­wu, któ­ry jest bro­nią wobec zawłasz­cza­nia prze­strze­ni ludz­kich swo­bód. Krót­ki tytuł tej pio­sen­ki odda­je reflek­sję nie tyl­ko nad tym, kim jestem, ale rów­nież kim byłem i kim będę, jak sie­bie zbu­du­ję. Kim jestem jako czło­wiek i kim jestem jako śpie­wak, jako arty­sta piszą­cy wier­sze i śpie­wa­ją­cy je? Powtó­rze­nia fraz i zdań, prze­pla­ta­nie gło­sów: kobie­ce­go i męskie­go, śpiew w duecie – te zabie­gi słu­żą pod­kre­śle­niu pro­ble­ma­ty­ki toż­sa­mo­ści, auto­te­ma­ty­zmu, afir­ma­cji, poszu­ki­wań prawd życio­wych, war­to­ści, zna­czeń, kształ­to­wa­nia świa­do­mo­ści. Lapi­dar­ność tek­stu (w zapi­sie w ksią­żecz­ce: 3 cząst­ki, 11 lini­jek, 42 wyra­zy) uwy­pu­kla to, co naj­istot­niej­sze – pyta­nie o sie­bie, rytm zaś (czte­ro-. pięcio‑, sześcio‑, ośmio‑, dziewięcio‑, dzie­się­cio­zgło­skow­ce – w wer­sji zapi­sa­nej oraz trzy‑, cztero‑, pię­cio- sześcio‑, siedmio‑, dziewięcio‑, dziesięcio‑, dwu­na­sto­zgło­skow­ce – w wer­sji wyśpie­wa­nej) pozwa­la uchwy­cić trans­owość wypo­wie­dzi lirycz­nej i odda­je ruch i płyn­ność odde­chu, któ­ry peł­ni rów­nież funk­cję sen­so­twór­czą – infor­mu­je bowiem o aspek­cie per­for­ma­tyw­nym aktu śpie­wa­nia: oddech wszak­że słu­ży gło­so­wi, któ­ry z kolei słu­ży śpie­wa­ko­wi. War­to jesz­cze wspo­mnieć o roli rymów w tym tek­ście – o ile pio­sen­ka jako gatu­nek wła­ści­wie kar­mi się ryma­mi, to w tym utwo­rze wystę­pu­ją zale­d­wie dwa, ale są uży­te świet­nie: „jestem – dowiem” w pierw­szej stro­fo­idzie (linij­ki: 3, 4) oraz „sens – kosmos” w czą­st­ce dru­giej (dys­tych). W tym dru­gim przy­pad­ku mamy wła­ści­wie tyl­ko spół­gło­skę „s” na koń­cu wyra­zów, któ­ra spa­ja rymo­twór­czo te dwa rze­czow­ni­ki, ale jest to o tyle waż­ne, iż wła­ści­wie te dwa wyra­zy są naj­istot­niej­sze seman­tycz­nie w tym wier­szu, okre­śla­ją bowiem to, o czym jest liryk Kim – o poszu­ki­wa­niu sen­su życia i świa­ta oraz o pięk­nie kosmo­su, o któ­rym woka­li­sta śpie­wa i poprzez głos wydo­by­wa struk­tu­rę zna­czeń jego doświad­cza­nia. Nawet w obli­czu nico­ści sta­je się zasad­ne pyta­nie o toż­sa­mość – autor Jak sre­bro sta­wia w tym utwo­rze pyta­nia z zakre­su antro­po­lo­gii filo­zo­ficz­nej.

Dru­gi wiersz na pły­cie nosi tytuł Pio­sen­ka kolo­ni­stów (4’06”), zło­żo­ny jest rów­nież z trzech stro­fo­id, zawie­ra­ją­cych łącz­nie dzie­więć wer­sów (pierw­szy – pięć, dru­gi – dwa, trze­ci – dwa). Jak widzi­my, tytuł utwo­ru nawią­zu­je do tytu­łu pły­ty, z tym że tu mamy rze­czow­nik licz­by poje­dyn­czej – „pio­sen­ka”. Czło­wiek w tym liry­ku został uka­za­ny jako „kolo­ni­sta”, a więc ktoś, kto korzy­sta z dobro­dziejstw cza­su wol­ne­go, cie­szy się ze swo­bo­dy i ducho­wej mło­do­ści. Ale rów­no­cze­śnie wyraz ten nabie­ra inne­go sen­su – odsy­ła do zna­cze­nia „kolo­ni­stów” jako „miesz­kań­ców kolo­nii”, a zatem boha­ter tego tek­stu to rów­nież ktoś, kto zamiesz­ku­je „kolo­nię” – pla­ne­tę Zie­mię, daną na krót­ki czas życia/wakacji. Zauważ­my jed­nak, że w tytu­le mamy „kolo­ni­stów”, nie zaś „kolo­ni­stę” (Pio­sen­ka kolo­ni­stów, nie – Pio­sen­ka kolo­ni­sty), a więc pod­miot lirycz­ny wypo­wia­da się w imie­niu zbio­ro­wo­ści, nas wszyst­kich, ludzi, połą­czo­nych wspól­no­tą miesz­ka­nia w tym, a nie innym, punk­cie wszech­świa­ta.

Sytu­acja lirycz­na tego wier­sza okre­ślo­na zosta­ła w pierw­szej czą­st­ce tek­stu, z któ­rej dowia­du­je­my się, że boha­ter utwo­ru jest podróż­nym na pokła­dzie – łodzi? stat­ku? żaglów­ki?, obser­wu­ją­cym nie­bo w nocy, kolej­ne frag­men­ty pio­sen­ki to: zapis cie­le­sno­ści czło­wie­ka i poczu­cia wita­li­zmu (dru­ga stro­fo­ida) oraz zdzi­wie­nia, pły­ną­ce­go z zachwy­tu nad kosmicz­ną har­mo­nią (trze­cia). Pio­sen­ka kolo­ni­stów to wiersz o byciu w dro­dze i byciu we wszech­świe­cie, o wędrów­ce po wod­nych obsza­rach i zamy­śle­niu nad ziem­skim oraz poza­ziem­skim pięk­nie, waż­na jest tu opo­zy­cja: zewnątrz – wewnątrz, to, co zewnętrz­ne wobec czło­wie­ka i to, co wewnętrz­ne, w nim; to, co „wewnątrz” naszej pla­ne­ty, czy­li tu, na zie­mi oraz to, co na zewnątrz niej – cały kosmos. Szcze­gól­nie inte­re­su­ją­ce są dwie meta­fo­ry, koń­czą­ce tekst. Pierw­sza okre­śla wła­śnie cie­le­sność czło­wie­ka – „nasie­nie” to sym­bol życia
i mocy, mamy tu świet­ną meta­fo­rę: „z bia­łą gwiaz­dą na dnie”, zauważ­my – „gwiaz­da” to wszak wyraz odno­szą­cy się do wszech­świa­ta, tu został rewe­la­cyj­nie wyko­rzy­sta­ny jako skład­nik budu­ją­cy meta­fo­rę cia­ła – kosmo­su czło­wie­ka. Dru­ga nato­miast ozna­cza siłę spraw­czą wszech­świa­ta, Wiel­kie­go Poru­szy­cie­la? Boga? – i tu mamy meta­fo­rę Abso­lu­tu jako Arty­sty – Mala­rza, zdol­ne­go jed­nym ruchem stwo­rzyć kosmos:

Cho­dzę po pokła­dzie
i patrzę w noc­ne nie­bo
tam gdzie wzrok
się nigdy nie zatrzy­ma
łodzie pły­ną

Czu­ję nasie­nie w sobie
z bia­łą gwiaz­dą na dnie

Ktoś nama­lo­wał galak­ty­kę
jed­nym ruchem pędz­la

Spójrz­my teraz, jak ten utwór jest wyśpie­wa­ny:

Cho­dzę po pokła­dzie
i patrzę w noc­ne nie­bo
tam gdzie wzrok się nigdy nie zatrzy­ma
a łodzie pły­ną

Ktoś nama­lo­wał galak­ty­kę
jed­nym ruchem pędz­la

Ktoś nama­lo­wał galak­ty­kę
jed­nym ruchem pędz­la

Czu­ję nasie­nie w sobie
z bia­łą gwiaz­dą na dnie

Czu­ję nasie­nie w sobie
z bia­łą gwiaz­dą na dnie

Ktoś nama­lo­wał galak­ty­kę
jed­nym ruchem pędz­la

Ktoś nama­lo­wał galak­ty­kę
jed­nym ruchem pędz­la

Cho­dzę po pokła­dzie
i patrzę w noc­ne nie­bo
tam gdzie wzrok się nigdy nie zatrzy­ma
a łodzie pły­ną

Zauważ­my róż­ni­cę w wer­sji dru­ko­wa­nej i śpie­wa­nej – ta pierw­sza ma nastę­pu­ją­cy prze­bieg: obser­wa­cja noc­ne­go nie­ba (na zewnątrz) – cia­ło czło­wie­ka (wnę­trze) –  zdzi­wie­nie kosmo­sem (na zewnątrz), dru­ga zaś: obser­wa­cja nie­ba (na zewnątrz) – zdzi­wie­nie kosmo­sem (na zewnątrz) – cia­ło czło­wie­ka (wnę­trze) – obser­wa­cja noc­ne­go nie­ba (na zewnątrz). Obie mają kom­po­zy­cję „kuli­stą”, przy­po­mi­na­ją­cą okrąg, ale pierw­sza koń­czy się zdzi­wie­niem pod­mio­tu, dru­ga zaś – powro­tem do punk­tu wyj­ścia, do kon­tem­pla­cji. Tekst dru­ko­wa­ny poin­tu­je rze­czow­nik ozna­cza­ją­cy narzę­dzie pra­cy Arty­sty, nato­miast wyśpie­wa­ny utwór – cza­sow­nik infor­mu­ją­cy o ruchu łodzi – „pły­ną”, dzię­ki temu sło­wu pio­sen­ka nabie­ra cha­rak­te­ru dyna­micz­ne­go, zamknię­cie wier­sza otwie­ra hory­zont boha­te­ro­wi oglą­da­ją­ce­mu świat. Cie­ka­wa jest rów­nież gra ze słyn­nym stwier­dze­niem Kan­ta: „nie­bo gwiaź­dzi­ste nade mną, pra­wo moral­ne we mnie”, w liry­ku Kaź­mier­cza­ka pierw­szy człon tego zda­nia jest iden­tycz­ny, nato­miast dru­gi to zamia­na ety­ki na antro­po­lo­gię, z pola aksjo­lo­gii moral­no­ści prze­cho­dzi­my na pole aksjo­lo­gii antro­po­lo­gii cia­ła. Nie­ba­ga­tel­ną rolę odgry­wa tu tak­że soma­este­ty­ka, któ­ra pozwa­la pod­mio­to­wi wier­sza doświad­czać świat. Ale i w tym tek­ście pozo­sta­je­my w krę­gu antro­po­lo­gii filo­zo­ficz­nej, podob­nie jak to było w poprzed­nim inter­pre­to­wa­nym utwo­rze.


Inna wer­sja tego tek­stu uka­za­ła się w tomie Uni­so­no w wie­lo­gło­sie (6), red. R. Mar­cin­kie­wicz, Opo­le 2015.