Stańmy przed lustrami
Marta Podgórnik
Strona cyklu
Latarnia lądowaMarta Podgórnik
Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.
Dwa lata temu, sympatyczne okoliczności. Karol pyta, oficjalnie, choć z szelmowskim przymrużeniem oka, na scenie festiwalowej, gdzież podziała się Anna Ekierhardt, gdy (ponoć) brakuje jej głosu? Odpowiadam w konwencji, rozbawiona, nie przeczuwając jeszcze, że przyjdzie mi ów zgrzytliwy głos reanimować. Odpowiadam na ile się udaje, błyskotliwie, bo to spotkanie benefisowe, i po dwudziestu pięciu latach życiowej i literackiej tułaczki rubieżami zdarzeń nareszcie mogę zagrzać fotel i oto jestem, na swoją miarę, spasioną kotką przyspawaną do miski jakiegoś tam sukcesu. Na sali siedzą moim rodzice, są koleżanki i koledzy, czujemy się w wypielęgnowanej niszy komfortowo. Już znalazłam pierwsze siwe włosy na swojej skroni, tych usytuowanych wymownie na skroniach cudzych, tak bardzo mi drogich, nie liczę. Chcę tym chwilowym komfortem (i nie bójmy się wielkich słów – szczęściem) obdzielić jeśli już nie cały świat, to przynajmniej tę jego maleńką część, jaką współurządziłam. Chęci mam dobre, a myśli czyste. Ale nie, Kochani i Drodzy Memu Sercu, nie dany mi będzie happy end, masażyk z finałem, słodka retrospekcja i polisa na pogodną jesień. W każdej toalecie zawieszono lustra, swe prywatne, kieszonkowe noszę w pakiecie z puderniczką, nasze odbicia noszą szyby mijanych budynków i katedr, lusterka boczne, nieożywione ekrany telewizorów w hotelowych pokojach, nawet, na upartego, przejrzeć można się w kałuży. I co nam powie lustereczko? Powie nam, jak dalece zaniedbaliśmy kulturę dialogu, na rzecz egotycznego monologowania. Nie chcę tu nikogo urazić, jak wspomniałam, od ćwierćwiecza co najmniej uprawiam aktywnie solipsystyczną erystykę wybujałego „ja” (krzywdy tym jednakowoż nikomu nie czyniąc).
Czemu zatem obudził się we mnie polemiczny duch, jakże nieprzystający pisarce w średnim wieku, co powinna już tylko zaliczać stypendia, rezydencje i konferencje, instytuty polskie, ambasady (czynię to), bo wszak nie zaliczy niczego innego? Bo z nieznanej mi bliżej przyczyny kilka środowisk uczyniło sobie z nieszczęsnej literatury pośmiewisko. I żeby nie było, śmiać się uwielbiam – poza płaczem śmiech to moja ulubiona forma aktywności fizycznej. Ale gdy czytam o kolejnych „zmianach pokoleniowych”, „rewolucjach”, „nowych językach poezji”, zamiast płaczu czy śmiechu bierze mnie na ziewanie. Jasne, rozcieńczymy setkę wódki ośmioma litrami lemoniady, i nazwiemy to drinkiem. Pójdziemy w klapkach z Lidla po kanapki do Żabki, i nazwiemy to „podróżą życia”, „doświadczeniem formującym”, „transgresją”. Gdzie, Drogie i Drodzy, wcięło Wam proporcje?
Rozmowa z Maćkiem, przez telefon, i nasza tak prosta konstatacja: „dla niektórych literatura zaczęła się, kiedy zaczęli pisać”. Jeśli, Młodzianko i Młodzieńcze, odczytacie to zdanie przed lustrem i nie zawstydzicie się, to najwidoczniej nie macie czego się zawstydzić; jeśli jednak najdzie Was refleksja, macie wciąż czas, by się opamiętać; spalone mosty bywają bowiem mostami donikąd.
Tyle ostatnio tekstów wspomnieniowych, jakbyśmy godzili się, Drogie i Drodzy, że „nasz świat” się skończył lub zszedł do podziemia, a my – do szeroko pojętej rezerwy, acz z godnymi emeryturami, lub przynajmniej z poczuciem moralnego qui pro quo. Tymczasem świat przedstawiony swoim zwyczajem ma nasze rozterki z przemijaniem w tle w głębokim poważaniu.
Czy istnieje coś takiego, jak wymiana warty, przepaść pokoleniowa czy porozumienie pokoleń? A kogo to obchodzi? Dzisiejsze instytucje i ministerstwa przeminą, nim czas zdąży mrugnąć. Cnotę podobno można stracić kilka razy; nie mogą jej stracić jedynie tacy, którzy nigdy jej nie posiadali. Niechże więc ci, co chcą się ścigać, ścigają się na zdrowie i ku chwale ojczyzny. Ci, co wolą zgryźliwie docinać z ławki rezerwowych, niechże mają szansę w nowym wspaniałym świecie stadionu narodowego zabłysnąć retoryką kawiorowej lewicy lub prawackiej konserwy. Jeśli „nasz” świat ma przetrwać w jakiejkolwiek znośnej (lub i nieznośnej) formule, przetrwa dzięki tym, którzy uparcie robią swoje. Mnie strzelać nie kazano, mam tylko swój ołóweczek do obrony wyliniałych wartości; wciąż umiem kochać, czytać i pisać (zwróć uwagę na kolejność), i każdego dnia jestem bezgranicznie wręcz wdzięczna temu „obłemu światu”, że obywa się beze mnie, jako i ja obywam się tą jego namiastką, która znaczy dla mnie więcej, niż (… tu, Koleżanko i Kolego, którzy już dobrze wiecie, że właśnie do Was kieruję te słowa ‒ wpiszcie swoją dowolnie wybraną doczesną, materialną czy polityczną, gratyfikację).