Starsza pani nie chce zniknąć
Małgorzata Kolankowska
Strona cyklu
Ogród kobietyMałgorzata Kolankowska
Hispanistka, medioznawca, tłumacz przysięgły. Doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Adiunkt w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego.
Mają w sobie dużo godności, chociaż bardzo się boją, że ją stracą. Alzheimer jest bezwględny, dońa Demencja również – płatają figle w najmniej odpowiednich momentach. Najgorszy jest don Zwiernik. Zniżenie się do stanu niemowlęctwa uwłacza godności, ale niejednokrotnie jest jedynym wyjściem – trzeba się przeprosić z pieluchą, nocnikiem i chodzikiem. Jest się zdanym na pomoc drugiego człowieka, którego często już nie ma.
Najgorsza jest myśl o tym, jak TAM jest. Mnie się tam wcale nie spieszy. CHOLERNIE boli. Biodro, plecy. Drętwieją dłonie. I świat tak bardzo się zmienił… Wszystkie drogi się wydłużyły, schodom w domu przybyło stopni, przystanek oddalił się o jakieś dziesięć kilometrów. Do tramwaju już nie wsiądzie, bo za wysoko.
Wszyscy gdzieś gonią. Biegną. A ona chciałaby się tylko napić z kimś kawy. Porozmawiać przez chwilę. Wszystkie przyjaciółki są TAM. Mąż wybrał się TAM ekspresem, nie uprzedzając o swoim pilnym wyjeździe. Od razu wykupiła sobie kuszetkę obok niego, ale okazało się, że jej pociąg jeszcze nie nadjechał. Może i dobrze? Z czasem przywykła do odwiedzin na cmentarzu. Było paru co to, jak im żony kopnęły w kalendarz, przypomnieli sobie o pierwszej powojennej miłości. I smalili cholewki. Ona wodziła ich trochę za nos.
Pewnego razu z dumą pokazała nam prawą dłoń. Błyszczał. Piękny, jak u Diany. Poczuliśmy dreszcz emocji, radość pomieszaną z zaciekawieniem, a ona szybko ostudziła nasze emocje: Oświadczył mi się! Na głowę upadł stary dziad. Co on sobie myślał, że ja mu teraz będę skarpetki brała, kiedy Krysia jeszcze w grobie nie ostygła?! Rzeczywiście, Krysia dopiero co się wyprawiła na tamtą stronę, a on już wrócił do dawnej ukochanej. Babcia przyjęła pierścionek i do dziś nosi go z dumą, ale zaręczyny odrzuciła. Taka feministka. Świętej pamięci prababcia była taka sama. Twarda do końca.
Ma dziewięćdziesiąt lat i jest nie do zdarcia. Lubi chodzić na ciuchy, zwłaszcza na Świebodzki. Kokietuje kardiologa, neurologa i ortopedę (wszystko 30 plus), mówiąc, że tak naprawdę to z nią jest wszystko w porządku, tylko wnuczka chciała się z nimi zobaczyć. Uwielbia wypady do ulubionej kawiarni. Nie pogardzi pizzą. Nie lubi sprzątać i gotować, ale czyta najwięcej z nas wszystkich. Przed poranną kawą ma już zaliczony przegląd prasy.
Ponad czterdzieści lat zaglądała ludziom w zęby. Nawet teraz z lubością wytyka diastemy, gdy prowadzący wiadomości za szeroko otworzą usta. Gdyby nie oczy (przeszczep rogówki, zaćma, stożek), dalej by leczyła. Zresztą sama sobie czasem coś poprawia, używając starej wiertarki z pedałem.
Kocha róże i kota. Zawsze lubiła podróże. Teraz ma niewiele okazji, ale raz w miesiącu chodzi na spotkania seniorów. Mówi, że tam już sami gówniarze przychodzą. Została garstka osób w jej wieku: panowie to szarmanccy dżentelmeni starej daty, panie, które rzucą cień tu i ówdzie – wszyscy pogodni, uśmiechnięci. Cieszą się chwilą. Dyskutują, planują wspólne wyjścia. Podziwiam ich. Wiem, że w zaciszu domowym zmagają się z bólem, samotnością, stratą. Pamiętam jeszcze to grono przyjaciółek. Wesołe babki. Powojenne twardzielki. W pamięci zapadła mi Wisia. Była nauczycielką. Zawsze uśmiechnięta. Ostatni raz widziałam ją po chemii. Nie miała już wtedy obu piersi. Uśmiechała się, mówiąc: „Najważniejsze, że żyję”. Na stole w domu leży haftowana serwetka. Zrobiła ich tysiące. W ustach czuję smak ciasta z galaretką, którym nas ugościła.
Jesień to taki czas, kiedy myśli się o przemijaniu. Jak trudno kobiecie zaakceptować to obce ciało w lustrze, jak trudno nauczyć się życia z bólem, jak trudno żyć ze świadomością, że oni już czekają na mnie po drugiej stronie. Ile trzeba mieć w sobie siły, żeby mimo wszystko przywitać wnuczkę uśmiechem, wyjąć z szafki krówki i popijając kawę, mówić: „Korzystaj z życia, bo jest piękne!”