18/11/19

Starsza pani nie chce zniknąć

Małgorzata Kolankowska

Strona cyklu

Ogród kobiety
Małgorzata Kolankowska

Hispanistka, medioznawca, tłumacz przysięgły. Doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Adiunkt w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego.

Mają w sobie dużo god­no­ści, cho­ciaż bar­dzo się boją, że ją stra­cą. Alzhe­imer jest bez­wględ­ny, dońa Demen­cja rów­nież – pła­ta­ją figle w naj­mniej odpo­wied­nich momen­tach.  Naj­gor­szy jest don Zwier­nik. Zni­że­nie się do sta­nu nie­mow­lęc­twa uwła­cza god­no­ści, ale nie­jed­no­krot­nie jest jedy­nym wyj­ściem – trze­ba się prze­pro­sić z pie­lu­chą, noc­ni­kiem i cho­dzi­kiem. Jest się zda­nym na pomoc dru­gie­go czło­wie­ka, któ­re­go czę­sto już nie ma.

Naj­gor­sza jest myśl o tym, jak TAM jest. Mnie się tam wca­le nie spie­szy. CHOLERNIE boli. Bio­dro, ple­cy. Drę­twie­ją dło­nie.  I świat tak bar­dzo się zmie­nił… Wszyst­kie dro­gi się wydłu­ży­ły, scho­dom w domu przy­by­ło stop­ni, przy­sta­nek odda­lił się o jakieś dzie­sięć kilo­me­trów. Do tram­wa­ju już nie wsią­dzie, bo za wyso­ko.

Wszy­scy gdzieś gonią. Bie­gną. A ona chcia­ła­by się tyl­ko napić z kimś kawy. Poroz­ma­wiać przez chwi­lę. Wszyst­kie przy­ja­ciół­ki są TAM. Mąż wybrał się TAM eks­pre­sem, nie uprze­dza­jąc o swo­im pil­nym wyjeź­dzie. Od razu wyku­pi­ła sobie kuszet­kę obok nie­go, ale oka­za­ło się, że jej pociąg jesz­cze nie nad­je­chał. Może i dobrze? Z cza­sem przy­wy­kła do odwie­dzin na cmen­ta­rzu. Było paru co to, jak im żony kop­nę­ły w kalen­darz, przy­po­mnie­li sobie o pierw­szej powo­jen­nej miło­ści. I sma­li­li cho­lew­ki. Ona wodzi­ła ich tro­chę za nos.

Pew­ne­go razu z dumą poka­za­ła nam pra­wą dłoń. Błysz­czał. Pięk­ny, jak u Dia­ny. Poczu­li­śmy dreszcz emo­cji, radość pomie­sza­ną z zacie­ka­wie­niem, a ona szyb­ko ostu­dzi­ła nasze emo­cje: Oświad­czył mi się! Na gło­wę upadł sta­ry dziad. Co on sobie myślał, że ja mu teraz będę skar­pet­ki bra­ła, kie­dy Kry­sia jesz­cze w gro­bie nie osty­gła?! Rze­czy­wi­ście, Kry­sia dopie­ro co się wypra­wi­ła na tam­tą stro­nę, a on już wró­cił do daw­nej uko­cha­nej. Bab­cia przy­ję­ła pier­ścio­nek i do dziś nosi go z dumą, ale zarę­czy­ny odrzu­ci­ła. Taka femi­nist­ka. Świę­tej pamię­ci pra­bab­cia była taka sama. Twar­da do koń­ca.

Ma dzie­więć­dzie­siąt lat i jest nie do zdar­cia. Lubi cho­dzić na ciu­chy, zwłasz­cza na Świe­bodz­ki. Kokie­tu­je kar­dio­lo­ga, neu­ro­lo­ga i orto­pe­dę (wszyst­ko 30 plus), mówiąc, że tak napraw­dę to z nią jest wszyst­ko w porząd­ku, tyl­ko wnucz­ka chcia­ła się z nimi zoba­czyć. Uwiel­bia wypa­dy do ulu­bio­nej kawiar­ni. Nie pogar­dzi piz­zą. Nie lubi sprzą­tać i goto­wać, ale czy­ta naj­wię­cej z nas wszyst­kich. Przed poran­ną kawą ma już zali­czo­ny prze­gląd pra­sy.

Ponad czter­dzie­ści lat zaglą­da­ła ludziom w zęby. Nawet teraz z lubo­ścią wyty­ka dia­ste­my, gdy pro­wa­dzą­cy wia­do­mo­ści za sze­ro­ko otwo­rzą usta. Gdy­by nie oczy (prze­szczep rogów­ki, zaćma, sto­żek), dalej by leczy­ła. Zresz­tą sama sobie cza­sem coś popra­wia, uży­wa­jąc sta­rej wier­tar­ki z peda­łem.

Kocha róże i kota. Zawsze lubi­ła podró­że. Teraz ma nie­wie­le oka­zji, ale raz w mie­sią­cu cho­dzi na spo­tka­nia senio­rów. Mówi, że tam już sami gów­nia­rze przy­cho­dzą. Zosta­ła garst­ka osób w jej wie­ku: pano­wie to szar­manc­cy dżen­tel­me­ni sta­rej daty, panie, któ­re rzu­cą cień tu i ówdzie – wszy­scy pogod­ni, uśmiech­nię­ci. Cie­szą się chwi­lą. Dys­ku­tu­ją, pla­nu­ją wspól­ne wyj­ścia. Podzi­wiam ich. Wiem, że w zaci­szu domo­wym zma­ga­ją się z bólem, samot­no­ścią, stra­tą.  Pamię­tam jesz­cze to gro­no przy­ja­ció­łek. Weso­łe bab­ki. Powo­jen­ne twar­dziel­ki. W pamię­ci zapa­dła mi Wisia. Była nauczy­ciel­ką. Zawsze uśmiech­nię­ta. Ostat­ni raz widzia­łam ją po che­mii. Nie mia­ła już wte­dy obu pier­si. Uśmie­cha­ła się, mówiąc: „Naj­waż­niej­sze, że żyję”. Na sto­le w domu leży  hafto­wa­na ser­wet­ka. Zro­bi­ła ich tysią­ce. W ustach czu­ję smak cia­sta z gala­ret­ką, któ­rym nas ugo­ści­ła.

Jesień to taki czas, kie­dy myśli się o prze­mi­ja­niu. Jak trud­no kobie­cie zaak­cep­to­wać to obce cia­ło w lustrze, jak trud­no nauczyć się życia z bólem, jak trud­no żyć ze świa­do­mo­ścią, że oni już cze­ka­ją na mnie po dru­giej stro­nie. Ile trze­ba mieć w sobie siły, żeby mimo wszyst­ko przy­wi­tać wnucz­kę uśmie­chem, wyjąć z szaf­ki krów­ki i popi­ja­jąc kawę, mówić: „Korzy­staj z życia, bo jest pięk­ne!”