24/01/17

Subiektywna kronika wyborów amerykańskich

Katarzyna Jakubiak

Strona cyklu

Obce stany
Katarzyna Jakubiak

Pisarka, tłumaczka, naukowczyni i pedagożka. Wykłada literaturę i pisanie na Millersville University w Pensylwanii. Naukowo zajmuje się głównie literaturą diaspory afrykańskiej i jej międzynarodową recepcją oraz zagadnieniami przekładu. Laureatka nagrody „Literatury na Świecie” (2006) za przekład tomu wierszy Yusefa Komunyaki Pochwała miejsc ciemnych. Autorka zbioru opowiadań Nieostre widzenia (Biuro Literackie, 2012) nominowanego do Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus oraz Nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia. Od ponad 20 lat mieszka w USA, w tym przez ostatnie 15 lat w hrabstwie Lancaster w Pensylwanii.

Pro­log: Pol­ska, 1990

Do ukoń­cze­nia osiem­na­stu lat bra­ku­je mi roku. Z powo­du tych dwu­na­stu mie­się­cy, któ­re dzie­lą mnie od peł­no­let­no­ści, nie mogę gło­so­wać w pierw­szych wol­nych wybo­rach pre­zy­denc­kich. Mam o to żal do losu. W koń­cu prze­ży­wam poli­tycz­ne zmia­ny w kra­ju bar­dziej niż moja star­sza kuzyn­ka, z któ­rą już dwa lata wcze­śniej śpie­wa­łam „Pol­ska, miesz­kam w Pol­sce” na kon­cer­cie Kul­tu w czę­sto­chow­skim „Poli­tech­ni­ku”. Kazik, paro­diu­jąc par­tyj­ne prze­mó­wie­nia, stał przy mów­ni­cy przy­kry­tej bia­ło-czer­wo­ną fla­gą i krzy­czał „Tu, tu, tu, tu”, wyma­chu­jąc ręką tak, jak­by chciał roz­wa­lić pod­ło­gę i ścia­ny. Za jego ple­ca­mi prze­su­wa­ły się slaj­dy ze sce­na­mi straj­ków robot­ni­czych. Czu­łam pod­nie­ce­nie, wie­dząc, że uczest­ni­czę w czymś pod­nio­słym i nie­bez­piecz­nym – czymś, co jesz­cze nie­daw­no było­by zaka­za­ne. Teraz też dzie­je się coś, co nie­mal przed chwi­lą było nie­wy­obra­żal­ne i ja też chcę w tym uczest­ni­czyć. Chcę oddać głos na Tade­usza Mazo­wiec­kie­go, nie tyl­ko dla­te­go, że jego zale­ty wychwa­la na lek­cjach moja ulu­bio­na polo­nist­ka, z któ­rą zaczy­na­my już oma­wiać lite­ra­tu­rę anty-tota­li­tar­ną. Porów­nu­jąc w tele­wi­zji wystą­pie­nia Mazo­wiec­kie­go i zabaw­ne poga­dan­ki Wałę­sy, sama widzę, kto bar­dziej nada­je się na urząd pre­zy­den­ta. Jestem pra­wie pew­na, że więk­szość ludzi w Pol­sce myśli tak jak ja. Sta­ni­sła­wa Tymiń­skie­go w ogó­le nie trak­tu­ję poważ­nie. Ten milio­ner zni­kąd jest dla mnie tyl­ko jed­nym z ele­men­tów nowej poli­tycz­nej egzo­ty­ki, tak jak pan Sta­siu z rynecz­ku, któ­ry też zbie­rał pod­pi­sy, żeby kan­dy­do­wać na pre­zy­den­ta. Dla­te­go nawet nie otwie­ram egzem­pla­rza „Świę­tych psów”, któ­ry pew­ne­go dnia poja­wia się w moim domu i nie wiem, że w tej książ­ce Tymiń­ski prze­strze­ga Pola­ków, żeby nie sta­li się „bia­ły­mi murzy­na­mi Euro­py”.

Mniej wię­cej dwa tygo­dnie przed pierw­szą turą wybo­rów moje wyobra­że­nia o świe­cie zaczy­na­ją się zała­my­wać. W skle­pach, na przy­stan­kach, na rodzin­nych impre­zach, sły­szę ści­szo­ne gło­sy doro­słych i sen­sa­cyj­ną wia­do­mość poda­wa­ną kon­spi­ra­cyj­nym tonem, że Mazo­wiec­ki praw­do­po­dob­nie „jest Żydem.” Od dzie­ciń­stwa przy­zwy­cza­jo­na jestem do takich kon­spi­ra­cyj­nych szep­tów na temat tej czy tam­tej oso­by publicz­nej. Do tej pory nie widzia­łam w tych szep­tach nicze­go szcze­gól­nie groź­ne­go – ot takie sobie lek­ko draż­nią­ce plot­kar­stwo. Teraz powo­li docie­ra do mnie, ile napraw­dę ważą takie plot­ki. Jed­na z naj­bli­żych mi osób w rodzi­nie, ktoś z kim dzie­lę świat wyobraź­ni – a więc myśla­łam, że tak­że war­to­ści – na pyta­nie o swój wybór, odpo­wia­da nie­mra­wo: „Na …Tymiń­skie­go. Bo co jeśli te plot­ki o Mazo­wiec­kim są praw­dą? ” Kie­dy Tymiń­ski uzbro­jo­ny w czar­ną tecz­kę przy­stę­pu­je do wal­ki z Wałę­są w dru­giej turze, nie jestem wca­le pew­na, w jaki spo­sób myśli więk­szość ludzi w Pol­sce.

USA, 2016

Przed

Któ­re­goś dnia budzę się z poczu­ciem pomie­sza­nia cza­sów i prze­strze­ni. Déjà vu z wid­mem Tymiń­skie­go w tle. Zbli­ża­ją się wybo­ry pre­zy­denc­kie w kra­ju, w któ­rym teraz miesz­kam. Miesz­kam tu już pra­wie osiem­na­ście lat, ale z róż­nych biu­ro­kra­tycz­nych powo­dów nie mam jesz­cze oby­wa­tel­stwa, więc nie mogę gło­so­wać. Jed­nym z kan­dy­da­tów jest miliar­der bez doświad­cze­nia poli­tycz­ne­go, któ­re­go na począt­ku w ogó­le nie trak­tu­ję serio. O jego kan­dy­da­tu­rze dowia­du­ję się w szpi­ta­lu, dzień po naro­dzi­nach moje­go syna. Zaję­ta nowo­rod­kiem myślę w prze­lo­cie „To chy­ba żart” i do gło­wy mi nie przyj­dzie, że zanim mój syn nauczy się cho­dzić, ten wła­śnie kan­dy­dat otrzy­ma nomi­na­cję Par­tii Repu­bli­kań­skiej. Ale nawet po tej nomi­na­cji obser­wu­ję jego wybor­czy show ze spo­ko­jem. Zno­wu wie­rzę, że więk­szość wybor­ców poprze bar­dziej wykwa­li­fi­ko­wa­ne­go kan­dy­da­ta i że nie będzie powszech­ne­go przy­zwo­le­nia na kse­no­fo­bicz­ną, rasi­stow­ską i sek­si­stow­ską reto­ry­kę miliar­de­ra. Atmos­fe­ra w pra­cy wzmac­nia mój opty­mizm. Wykła­dam na uni­wer­sy­te­cie i więk­szość z moich współ­wy­kła­dow­ców twier­dzi, że insty­tu­cje demo­kra­tycz­ne USA są zbyt sil­ne, aby pozwo­lić na zwy­cię­stwo popu­li­stów, jak to się sta­ło w Pol­sce i w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Pro­wa­dzę zaję­cia z lite­ra­tu­ry afro-ame­ry­kań­skiej i post­ko­lo­nial­nej i pocie­szam się, że cho­ciaż nie mogę gło­so­wać, mam jakiś wpływ na mło­dych wybor­ców, bo roz­ma­wiam z nimi oprzy­czy­nach i skut­kach rasi­zmu i uprze­dzeń.
Jed­nak kie­dy opusz­czam uni­wer­sy­tec­ki kam­pus, zaczy­nam czuć się nie­swo­jo. Im bli­żej ter­mi­nu wybo­rów, tym wię­cej gra­na­to­wych tabli­czek z napi­sem „Trump/Pence” poja­wia się na traw­ni­kach przed doma­mi w moim nie­speł­na ośmio­ty­sięcz­nym mia­stecz­ku. Pod koniec paź­dzier­ni­ka, w dorocz­nej para­dzie, któ­ra ma feto­wać i jed­no­czyć lokal­ną spo­łecz­ność, masze­ru­je gru­pa ludzi o bojo­wych spoj­rze­niach, opa­sa­na wiel­kim bane­rem z tym samym duetem nazwisk. Przed jed­nym z domów, któ­ry mijam codzien­nie w dro­dze do pra­cy, obok tablicz­ki „Trump/Pence” stoi bia­ły trans­pa­rent z ręcz­nie wykle­jo­nym hasłem: „Isa­ac 45 for the 45th Pre­si­dent”. Zaglą­dam do 45-tego roz­dzia­łu księ­gi Iza­ja­sza: „Tak mówi Pan, Świę­ty Izra­ela i jego Twór­ca: ‘Czyż wy Mnie będzie­cie pytać o moje dzie­ci i dawać Mi roz­ka­zy co do dzie­ła rąk moich?” Gło­wię się, o co cho­dzi, póki nie prze­czy­tam w The Nation, jak wiel­kie zna­cze­nie dla ame­ry­kań­skich ewan­ge­li­ków – a w mojej oko­li­cy miesz­ka ich mnó­stwo – ma sta­no­wi­sko Trum­pa wobec abor­cji. Nie wiem, dla­cze­go nie zra­ża ich fakt, że jesz­cze nie­daw­no Trump repre­zen­to­wał w tej spra­wie zupeł­nie prze­ciw­ne sta­no­wi­sko.

8 listo­pa­da

W dniu wybo­rów od rana mam poczu­cie wyklu­cze­nia, jak­by naj­lep­sza przy­ja­ciół­ka nie zapro­si­ła mnie na przy­ję­cie uro­dzi­no­we. Na fejs­bu­ku wszy­scy wsta­wia­ją sobie w pro­fil znacz­ki „I voted”. Kobie­ty cho­dzą po kam­pu­sie ubra­ne w gar­ni­tu­ry na znak popar­cia dla Hil­la­ry albo w bia­łe bluz­ki dla upa­mięt­nie­nia ame­ry­kań­skich sufra­ży­setk (taką wybor­czą modę pole­ca fejs­bu­ko­wa gru­pa „Pant­su­it Nation”). Ja nie mogę nawet dołą­czyć do tej odzie­żo­wej mani­fe­sta­cji, bo po dru­gim dziec­ku nie miesz­czę się już ani w mój sta­ry gar­ni­tu­re, ani w bia­łą bluz­kę, a nowych nie mia­łam cza­su kupić. W samo połu­dnie dość duża gru­pa wykła­dow­czyń robi sobie zbio­ro­we zdję­cie przed biblio­te­ką. Natych­miast zamiesz­cza­ją je na fejs­bu­ku, w kil­ku wer­sjach. Więk­szość z nich ma na sobie gar­ni­tu­ry, wie­le ma bia­łe gar­ni­tu­ry i wszyst­kie trzy­ma­ją w górze zaci­śnię­te pię­ści. Jest wśród nich kil­ka kole­ża­nek z moje­go wydzia­łu i kie­dy je widzę, robi mi się przy­kro, że żad­na nie powie­dzia­ła mi o tej „akcji”. Zaraz zasta­na­wiam się jed­nak, czy dołą­czy­ła­bym do nich, nawet gdy­bym wie­dzia­ła. Fejs­buk budzi we mnie sprzecz­ne uczu­cia, nie­po­ko­ją mnie jego woj­ny na obraz­ki. Czy te unie­sio­ne pię­ści na zdję­ciu moich kole­ża­nek mają być gestem trium­fu? Wyra­zem soli­dar­no­ści z myślą­cy­mi tak samo? A może jed­nak pogróż­ką dla prze­ciw­ni­ków?

Wie­czo­rem uda­je mi się dotrwać przed ekra­nem kom­pu­te­ra tyl­ko do chwi­li, kie­dy mój stan, bar­dzo dłu­go zazna­czo­ny na nie­bie­sko na map­ce New York Time­sa, zmie­nia gwał­tow­nie kolor na czer­wo­ny. Wiem już, jaki kolor prze­wa­ży na tej mapie jutro rano.

Po

Kil­ka dni po wybo­rach rek­tor moje­go uni­wer­sy­te­tu wysy­ła do stu­den­tów mej­la o takim mniej wię­cej prze­sła­niu: „Przez ostat­nie kil­ka mie­się­cy byli­śmy świad­kiem bez­pre­ce­den­so­wej kam­pa­nii wybor­czej, w któ­rej obie par­tie bom­bar­do­wa­ły nas reto­ry­ką pogłę­bia­ją­cą poli­tycz­ne podzia­ły. Jeste­śmy dum­ni, że mimo to nasza kadra i stu­den­ci potra­fi­li pozo­stać wzo­rem publicz­nej deba­ty i cywi­li­zo­wa­ne­go dys­kur­su. Jeśli jed­nak odczu­wa­cie nie­po­kój, pamię­taj­cie teraz, żeby dobrze się odży­wiać, wysy­piać i zacho­wać aktyw­ność fizycz­ną. Ogra­nicz­cie używ­ki i dys­ku­sje na temat poli­ty­ki. Spę­dzaj­cie czas z rodzi­ną i przy­ja­ciół­mi. Pamię­taj­cie, że usłu­gi psy­cho­te­ra­peu­tów dostęp­ne są na kam­pu­sie od ponie­dział­ku do piąt­ku w godzi­nach od 8‑ej do 16-tej”. Mejl krót­ko wspo­mi­na o bój­ce, któ­ra wywią­za­ła się mię­dzy zwo­len­ni­ka­mi i prze­ciw­ni­ka­mi Trum­pa na jed­nym z wie­ców powy­bor­czych. Ale nie mówi nic o oso­bie ubra­nej w strój Ku Klux Kla­nu, któ­rą widzia­no w wie­czór wybor­czy przed lokal­ną gale­rią han­dlo­wą. Nie ma nic o swa­sty­ce, któ­rą naza­jutrz po wybo­rach ktoś nary­so­wał na tabli­cy w sali wydzia­łu filo­zo­fii w sąsied­nim college’u.

Kie­dy po raz pierw­szy po ósmym listo­pa­da widzę się ze stu­den­ta­mi na zaję­ciach z lite­ra­tu­ry afro-ame­ry­kań­skiej, boję się roz­ma­wiać z nimi o wyni­kach wybo­rów. Mam dość zróż­ni­co­wa­ną gru­pę, zło­żo­ną przede wszyst­kim z bia­łych i czar­nych stu­den­tów (mniej wię­cej po poło­wie), jest też jeden Arab i kil­ku Laty­no­sów. Nie­wy­god­ne tema­ty są u nas na porząd­ku dzien­nym, ale zwy­kle roz­ma­wia­my o nich, bio­rąc za punkt wyj­ścia prze­szłość. Tego nie­wy­god­ne­go tema­tu z teraź­niej­sze­go kon­tek­stu, jako cudzo­ziem­ka bez oby­wa­tel­stwa, nie mam odwa­gi pod­jąć wprost. Cie­szę się więc, że na ten dzień przy­pa­dło nam aku­rat oma­wiać ostat­ni roz­dział książ­ki W.E.B. DuBo­is „The Souls of Black Folk” (z 1903-ego roku), poświę­co­ny „negro spi­ri­tu­als”. Pusz­czam nagra­nie pie­śni „You May Bury Me in De East” w wyko­na­niu Fisk Jubi­lee Sin­gers. Sie­dzi­my w mil­cze­niu na krze­słach usta­wio­nych w krąg i słu­cha­my żałob­nych tonów muzy­ki, któ­rą DuBo­is okre­ślił mia­nem „the Sor­row Songs” – Pie­śni Żalu. Fisk Jubi­lee Sin­gers roz­po­czy­na­ją pieśń solo­wym kontr­al­tem, do któ­re­go po chwi­li dołą­cza chó­ral­ny bas:

„Możesz pocho­wać mnie na zacho­dzie,
Możesz pocho­wać mnie na wscho­dzie,
Ale dźwięk trą­by ja usły­szę
Tego poran­ka.”

Cze­sław Miłosz

Baso­wy chór sprzy­ja zamy­śle­niu, któ­re­go potrze­bu­ję teraz bar­dziej niż dys­ku­sji. Nie wiem o czym w tym samym cza­sie myślą stu­den­ci, ale mi krą­ży po gło­wie jed­na obser­wa­cja: w tym seme­strze stu­den­ci prze­sta­li uży­wać sfor­mu­ło­wa­nia „back then”. „Back then” – okre­śle­nie, któ­re­go nie­pre­cy­zyj­ność dopro­wa­dza ame­ry­kań­skich pro­fe­so­rów do bia­łej gorącz­ki – w języ­ku mło­dych Ame­ry­ka­nów ozna­cza całą mgli­stą, odle­głą i pra­wie już zapo­mnia­ną prze­szłość, w któ­rej dzia­ło się wszyst­ko, co złe. „Back then” ist­niał rasizm, sek­sizm, dys­kry­mi­na­cja i uprze­dze­nia, ale teraz jest już ina­czej, nastą­pił postęp, miesz­ka­my w naj­wspa­nial­szym kra­ju na zie­mi i jeśli jesz­cze cza­sem zda­rza­ją się pro­ble­my, to w przy­szło­ści na pew­no je poko­na­my. Tak więk­szość stu­den­tów na moich zaję­ciach mówi­ła jesz­cze do nie­daw­na. Ale nie w tym seme­strze. W tym seme­strze czy­ta­my dzie­więt­na­sto­wiecz­ne argu­men­ty prze­ciw hie­rar­chiom raso­wym, jak­by były napi­sa­ne dzi­siaj.

Nagra­nie dobie­ga koń­ca, otwie­ra­my książ­ki. Pro­szę stu­den­tów, żeby w oma­wia­nym roz­dzia­le wska­za­li mi frag­ment, w któ­rym, według nich, DuBo­is stresz­cza prze­sła­nie książ­ki. Więk­szość wybie­ra ten sam frag­ment: „W Pie­śniach Żalu poprzez smu­tek tchnie nadzie­ja – wia­ra w osta­tecz­ne zwy­cię­stwo spra­wie­dli­wo­ści. Mino­ro­we tony roz­pa­czy czę­sto zmie­nia­ją się w głos trium­fu i spo­koj­nej pew­no­ści sie­bie. Cza­sem jest to ufność wobec życia, cza­sem ufność wobec śmier­ci, cza­sem zapew­nie­nie o bez­gra­nicz­nej spra­wie­dli­wo­ści w jakimś pięk­nym, odle­głym świe­cie. Jed­nak cokol­wiek by to nie było, zawsze gło­si jasno: że kie­dyś, gdzieś, ludzie nauczą się osą­dzać innych według dusz, nie według kolo­ru skó­ry”. Nie­któ­rzy stu­den­ci prze­ry­wa­ją cytat w tym miej­scu, twier­dząc, że takie wła­śnie jest prze­sła­nie DuBo­is. Inni uwa­ża­ją, że trze­ba ten aka­pit doczy­tać do koń­ca: „Czy ta nadzie­ja ma rację bytu? Czy w Pie­śniach Żalu brzmi praw­da?”

Epi­log

Po zaję­ciach wsia­dam do nasze­go nowe­go rodzin­ne­go mini­va­na. W gło­wie roz­brzmie­wa mi jesz­cze baso­wy lament „negro spi­ri­tu­als”, więc pra­wie pod­ska­ku­ję na sie­dze­niu, kie­dy po odpa­le­niu sil­ni­ka wnę­trze samo­cho­du wypeł­nia ener­gicz­ny głos Kazi­ka Sta­szew­skie­go. Mój mąż, chciał chy­ba wypró­bo­wać odtwa­rzacz CD w nowym samo­cho­dzie, więc zła­pał z pół­ki pierw­szą z brze­gu pły­tę i padło aku­rat na Kult. Odtwa­rzacz dzia­ła bez zarzu­tu, wszyst­kie sześć gło­śni­ków roz­brzmie­wa czy­stym dźwię­kiem, więc sie­dzę cał­ko­wi­cie zanu­rzo­na w tę muzy­kę z innej epo­ki moje­go życia. To prze­dziw­ne uczu­cie tak sie­dzieć w tej muzy­ce, mając za okna­mi hop­pe­row­ski kra­jo­braz moje­go ame­ry­kań­skie­go mia­stecz­ka. Sze­ro­ka przed­nia szy­ba daje mi roz­le­głe pole widze­nia, ale ponie­waż wnę­trze samo­cho­du też jest prze­stron­ne – pra­wie jak mały pokój w blo­kach – i może też dla­te­go, że wła­śnie zapa­da zmierzch, czu­ję się oddzie­lo­na od kra­jo­bra­zu na zewnątrz. Prze­szklo­ne tanie restau­ra­cje, sta­cje ben­zy­no­we z pop-artow­ski­mi neo­na­mi i wik­to­riań­skie dom­ki z pozo­sta­ło­ścia­mi wybor­czych slo­ga­nów na traw­ni­kach prze­su­wa­ją się po dru­giej stro­nie nie­re­al­nie, jak­bym włą­czy­ła wir­tu­al­ną rze­czy­wi­stość albo pokaz slaj­dów. Głos Kazi­ka jest bliż­szy, bar­dziej nama­cal­ny, czu­ję jego rytm na skó­rze, sak­so­fon świ­dru­je mi w uszach. Date­go daję się mu ponieść i jadąc do domu śpie­wam na głos, wście­kle kle­piąc w kie­row­ni­cę: „Miesz­kam tu, tu, tu,tu”.