22/01/16

Terra Memoria

Bronka Nowicka

Strona cyklu

Poręczne pudełka z zagładą. Tryptyki intermedialne
Bronka Nowicka

artystka interdyscyplinarna, pisarka, wykładowczyni Wydziału Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Absolwentka PWSFTviT oraz Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Publikuje w magazynach i antologiach, m.in.: „Poetry Wales”, „Modern Poetry in Translation” (Anglia, 2017), „The Cinnamon Review of Short Fiction” (Anglia, 2018), „Michigan Quarterly Review”, „Tripwire”, „LIT” (USA, 2019), „Znak” (2017/2019), „Pismo” (2019), „Powidoki” (2019/2020). Laureatka Nagrody Literackiej Nike oraz Złotego Środka Poezji za książkę Nakarmić kamień (2016). W 2017 roku została laureatką projektu New Voices from Europe realizowanego w ramach platformy Literary Europe Live i wspierającego wyróżniających się europejskich pisarzy po debiucie.

Naj­star­si w języ­ku powia­da­ją, że daw­no temu każ­dy ist­nie­ją­cy w pamię­ci obraz rze­czy moż­na było wymie­nić na jej cia­ło, ponie­waż wspo­mnie­nia zło­żo­ne w umy­śle odkła­da­ły się bliź­nia­czo w zie­mi i osią­ga­ły kon­kret mate­rii. To, co czło­wiek zapa­mię­ty­wał, natych­miast wywo­ły­wa­ło się w pod­gle­biu: w nim zale­ga­ły pię­tra­mi nama­cal­ne mani­fe­sta­cje przed­mio­tów, zja­wisk, zwie­rząt i ludzi.

Wszy­scy żyją­cy mie­li wte­dy pola w Memo­rii, któ­ra była rów­ni­ną i nie rodzi­ła nicze­go poza urze­czy­wist­nie­nia­mi prze­szło­ści. Obszar ten zaczy­nał się za gra­ni­ca­mi Regnum i cią­gnął po miej­sce, gdzie prze­strzeń wyprzę­ga­ła się z cza­su, odbie­ra­jąc wędrow­com szan­sę na jego rachu­bę. Jeśli ktoś zdo­łał dotrzeć na skraj Memo­rii, aż do Infan­tii, zie­mi pamię­ci dzie­cię­cej, tra­cił – podob­nie jak wte­dy, gdy był mały – poczu­cie upły­wu godzin i zamiesz­ki­wał w wiecz­nym tu i teraz. Dla­te­go tuła­li się tam star­cy gada­ją­cy do wskrze­szo­nych lalek, ujeż­dża­ją­cy tru­chła koni na bie­gu­nach, wle­ką­cy za sobą bez­wład­ne lataw­ce i nogi.

Przed Infan­tią leża­ła Insa­nia pomy­lo­nych, wyrzu­ca­ją­ca na powierzch­nię tak zawi­łe hybry­dy rze­czy i ludzi, że tyl­ko logi­ka sza­leń­ców mogła je roz­plą­ty­wać w pier­wot­ne kształ­ty. Za Insa­nią cią­gnę­ła się Penu­ria – ubo­ga w przed­miot i pod­miot pamięć tych, któ­rzy uni­ka­li życia wewnątrz sie­bie i nawet myśle­nie wywo­dzi­li gdzie indziej.

Mia­ła Memo­ria swo­ich kopa­czy i kapła­nów, a obie funk­cje scho­dzi­ły się w oso­bach sepul­kra­rzy. Mówio­no, że są potom­ka­mi kre­tów i ludzi, bo mają łopa­to­wa­te ręce oraz sto­py i nie potrze­bu­ją wie­le powie­trza, by oddy­chać. Nikt nie docie­kał gene­alo­gii tych istot, zwa­nych też kon­fe­sja­rza­mi lub mogil­ni­ka­mi, ponie­waż uwa­ża­no pamięć, zarów­no tę, któ­rą czło­wiek nosił w sobie, jak i tę, któ­ra była zie­mia­mi Memo­rii, za nie­prze­bra­ny kur­han: „Scho­dzi­my w pamięć, for­mę naj­głęb­sze­go gro­bu” – pisał Gra­ma­tyk, kro­ni­karz tam­tej ery. Dla piel­grzy­mów tere­nów memo­rial­nych pozo­sta­wa­li sepul­kra­rze ludź­mi-rebu­sa­mi, mil­czą­cy­mi szy­fro­gra­ma­mi, cho­dzą­cą enig­mą. Lęka­no się ich, jak więk­szo­ści tajem­nic, ale nie­sio­no do nich proś­by o kopa­nie, bo tyl­ko oni potra­fi­li odna­leźć w zie­mi i zabrać jej real­ne kształ­ty rze­czy, któ­re w umy­słach były jedy­nie atro­ficz­ny­mi obra­za­mi minio­ne­go.

Podob­no sepul­kra­rze umie­li zejść w pokła­dy kry­ją­ce pier­wo­rod­ne ewo­ka­cje, odbi­cia gawo­rzeń zmy­słów na temat kształ­tów naj­bliż­sze­go im świa­ta. Wyj­mo­wa­li z gle­by nie więk­sze od dło­ni amor­ficz­ne byty, w któ­rych jedy­nie pry­wat­na mor­fo­lo­gia wspo­mi­na­ją­ce­go mogła roz­po­znać ręko­jeść grze­chot­ki, kor­pus lal­ki lub kobie­cą pierś. „Sepul­krarz zło­żył mu do ręki wyję­te z zie­mi embryo rze­czy” – rela­cjo­nu­je anna­łarz współ­cze­sny Gra­ma­ty­ko­wi. „A ten, któ­ry pere­gry­no­wał do cza­su prze­szłe­go, roz­po­znał wspo­mnie­nie swej infan­tii: stru­ga­ny masz­to­wiec. Przed­miot o cią­gle wią­żą­cej się for­mie, liniach tak mgli­stych jak wspo­mnie­nie dziec­ka. I zapła­kał piel­grzym, choć był kró­lem, a obok łkał żebrak. Ludzie byli sobie rów­ni, gdy pamięć dzia­ła się w zie­mi.”

Gra­ma­tyk, docie­ka­jąc isto­ty kom­me­mo­ra­cji w embrio­nach, odkrył naczel­ną zasa­dę archi­tek­tu­ry pamię­ci. Był nią język. Gdy dziec­ko wstę­po­wa­ło w jego rze­kę, rze­kę rze­czy zro­bio­nych z sub­stan­cji mowy, gdy zaczy­na­ło w niej bro­dzić – porze­kać – jego wspo­mnie­nia, wcze­śniej nie­ostre i tkwią­ce w bez­ru­chu, pły­nę­ły; przyj­mo­wa­ły for­my przej­rzy­ste jak woda. Dowo­dził Gra­ma­tyk, że dobrze pamię­tać może tyl­ko ten, kto umie wpraw­nie nazy­wać, bowiem: tak, jak obra­zy wspo­mnień odbi­ja­ły się w zie­mi, tak język prze­no­sił per­cy­po­wa­ne w utrwa­lo­ny obraz. Stąd ziem­na pamięć czło­wie­ka, któ­ry był w swym środ­ku nie­my, peł­na była topor­nych form podob­nych do drew­nia­nych kloc­ków. Z takich gleb sepul­kra­rze wycią­ga­li nie­ocio­sa­ne w szcze­gół kukły przed­mio­tów i ludzi.

Opi­su­je też kro­ni­karz przy­kła­dy wyko­pa­lisk z tere­nów nale­żą­cych do bie­głych w języ­ku: „(…) i ujrze­li wyrzu­ca­ne z dołów ciel­ska meta­for o nie­po­ję­tych fizjo­no­miach, za któ­ry­mi stał język, budow­ni­czy pamię­ci.” Patrzy­li, jak kon­fe­sja­rze dźwi­gnę­li odgrze­ba­ny oksy­mo­ron: roz­po­ście­ra­li płach­tę suche­go desz­czu, dopó­ki nie zła­pa­ła wia­tru i nie zaczę­ła wsta­wać nad pola­mi, na kształt żagla. Gdy deszcz osią­gnął pozy­cję wer­ty­kal­ną, spa­dał, nie czy­niąc niko­go mokrym. Poeci przy­by­wa­ją­cy po swo­je wspo­mnie­nia widzie­li, jak pra­ca języ­ka odci­snę­ła się w ich struk­tu­rach.

Gra­ma­tyk poda­je dowód na to, że wie­lo­krot­ne przy­wo­ły­wa­nie imie­nia rze­czy powie­la­ło obra­zy w pamię­ci, a one roz­mna­ża­ły w zie­mi toż­sa­me im bry­ły: „– Daj­cie mi twarz tej kobie­ty – powie­dział Seni­lis do sepul­kra­rzy – ją pamię­tam, cia­ło zapo­mnia­łem, bo jestem sta­ry”. Wygrze­ba­li mu nie jed­ną, lecz cały sznur twa­rzy, z któ­rych każ­da kolej­na była nie­do­kład­ną kopią pierw­szej. Mogil­ni­cy cią­gnę­li te mięk­kie kora­le aż po hory­zont. Tak odkła­da­ły się w Memo­rii echo­la­lie wspo­mnień. Gdy Seni­lis dostał to, o co pro­sił, cie­szył się rado­ścią ludzi, któ­rym sta­rość dawa­ła kolej­ne lata, żąda­jąc w zamian rozu­mu. Pod­rzu­cał twa­rze w górę, lulał, zakła­dał je na swo­ją, coś im śpie­wał w języ­ku, któ­ry pomy­lił wła­sne narze­cze z obcy­mi. Gdy twa­rze, na począt­ku podob­ne do ani­mu­ją­cych się masek, zwię­dły, a póź­niej uschły – jak każ­dy wcie­lo­ny refleks odję­ty od gle­by – Seni­lis powlókł się do Insa­ni i nigdy nie opu­ścił jej gra­nic.

Po co ludzie piel­grzy­mo­wa­li do Memo­rii? Tra­ci­li lata, by sta­nąć na naj­dal­szych obsza­rach wła­sne­go pamię­ta­nia? Szli po dotyk – jedy­ny czczo­ny zmysł tam­te­go świa­ta.

Za to, że wcho­dzi­my dru­gi raz do tej samej rze­ki
będzie­my was sła­wić, sepul­kra­rze, nie­udol­ną kopią
waszej wła­snej sztu­ki, a nazwie­my ten ersatz arche­olo­gią.

Anty­fo­ny nad Memo­rią, frag­ment


Żad­na z rze­czy przed­sta­wio­nych na tomo­gra­fi­kach (gra­fi­kach wyko­na­nych przy uży­ciu tomo­gra­fu kom­pu­te­ro­we­go) już nie ist­niej. Rze­czy te zosta­ły spa­lo­ne, wyrzu­co­ne, zako­pa­ne przez wła­ści­cie­li. Zobra­zo­wa­ne na ska­nach przed­mio­ty to mię­dzy inny­mi: waliz­ki, wor­ki z ubra­nia­mi po zmar­łych, pudła z buta­mi, szu­fla­dy.

BRONKA NOWICKA - MIKROŚWIATY
Bron­ka Nowic­ka, „Mikro­świa­ty”, tomo­gra­fi­ka

BRONKA NOWICKA - MIKROŚWIATY II
Bron­ka Nowic­ka, „Mikro­świa­ty II”, tomo­gra­fi­ka

BRONKA NOWICKA - ANATOMIE
Bron­ka Nowic­ka, „Ana­to­mie”, tomo­gra­fi­ka

BRONKA NOWICKA - DESTRUKCJE
Bron­ka Nowic­ka, „Destruk­cje”, tomo­gra­fi­ka


Żad­na z rze­czy zobra­zo­wa­nych na rucho­mych tomo­gra­mach już nie ist­nie­je.
Rze­czy te zosta­ły spa­lo­ne, wyrzu­co­ne, zako­pa­ne przez wła­ści­cie­li.
Wspo­mnie­nia kil­ku z nich zło­ży­ły się na tekst towa­rzy­szą­cy ska­nom.
Wła­ści­cie­le nie chcie­li obco­wać ze ska­za­ny­mi na uni­ce­stwie­nie rze­cza­mi
w ich fizycz­nej for­mie. Wspo­mi­na­li, oglą­da­jąc ich tomo­gra­my.

Bron­ka Nowic­ka, „Sto­ły”, tomo­wi­deo – wideo zre­ali­zo­wa­ne przy uży­ciu tomo­gra­fu kom­pu­te­ro­we­go