14/04/20

Tomasz Różycki, Druga elegia na koniec zimy (dla J.B.)

Tadeusz Dąbrowski

Strona cyklu

W metaforze
Tadeusz Dąbrowski

Urodzony w 1979 roku,  poeta, eseista, redaktor dwumiesięcznika literackiego „TOPOS”. Publikuje m.in. w „The New Yorker”, „Paris Review”, „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Ogłosił siedem tomów wierszy, ostatnio Środek wyrazu (a5, 2016), oraz powieść Bezbronna kreska (Biuro Literackie, 2016). Laureat m.in. Nagrody Fundacji Kościelskich (2009) oraz Nagrody Fundacji Kultury Polskiej, którą otrzymał od Tadeusza Różewicza. Tłumaczony na ponad dwadzieścia języków. Mieszka w Gdańsku.

Tomasz Różyc­ki
Dru­ga ele­gia na koniec zimy (dla J.B.)

Co zosta­nie z tej zimy? Wypa­lo­ny czaj­nik
śpie­wa­ją­cy ele­gię ‒ mały wilk żela­zny
w kuch­ni, ponad zaspa­mi, któ­re przy­sy­pa­ły
popio­ła­mi sie­dzą­ce nad szklan­ka­mi cia­ła?

Noc się zakoń­czy szyb­ciej, niż zdą­żysz odna­leźć
dro­gę do swe­go łóż­ka. Trze­ba będzie ście­lić
sobie na cudzych stro­nach i mię­dzy lite­ry
kłaść się jako prze­ci­nek, zanim całe zda­nie

wypo­wie o nas ciem­ność. Na wal­kach z ekra­nem
upły­nął cały mie­siąc ‒ zakład był, by dotąd
wpa­try­wać się bez stra­chu w roz­ża­rzo­ne oko,
aż któ­ryś pierw­szy mru­gnie. Podob­nie prze­gra­ne

two­je słyn­ne wie­czor­ne poje­dyn­ki z cie­niem.
Kula, pew­nej czar­nej nie­dzie­li wystrze­lo­na
w jego kie­run­ku, wresz­cie okrą­żyw­szy zie­mię
wła­śnie teraz tra­fi­ła cię w sam śro­dek czo­ła.

„Dru­ga ele­gia na koniec zimy…” Toma­sza Różyc­kie­go rzu­ca nam ‒ jak wie­le wier­szy tego auto­ra ‒ przy­ćmio­ne świa­tło na nie­co klau­stro­fo­bicz­ny świat domo­wych pie­le­szy i gra­tów, któ­ry jest jed­no­cze­śnie meta­fo­rą porząd­ku lub bała­ga­nu w duszy oraz umy­śle boha­te­ra lirycz­ne­go. A ten ‒ jak na poetę przy­sta­ło ‒ wal­czy z ciem­no­ścią, tą dosłow­ną, bo pali świa­tło w ciem­ną zimo­wą noc, i tą sym­bo­licz­ną, czy­li z demo­na­mi, któ­re go zamiesz­ku­ją.

Zwy­cię­stwo prze­chy­la się raz na stro­nę ciem­no­ści, raz na stro­nę świa­tła, a dyna­mi­kę tych zma­gań świet­nie odda­ją sło­wa: „(…) ponad zaspa­mi, któ­re przy­sy­pa­ły / popio­ła­mi sie­dzą­ce nad szklan­ka­mi cia­ła”.

Fra­za ta może ozna­czać, że zaspy jak popiół zasy­pu­ją domow­ni­ków, ale rów­nie dobrze, że posta­ci sie­dzą­ce przy sto­le przy­sy­pu­ją popio­łem, grze­bią w popio­łach (zapew­ne z papie­ro­sów) nacie­ra­ją­ce zaspy ‒ szwa­dro­ny zimy.

Boha­te­ro­wie wal­czą z ciem­no­ścią, sie­dząc przy sto­le. Nie wie­my, czy pro­wa­dzą teo­lo­gicz­ne dys­pu­ty, czy­ta­ją sobie wier­sze, czy pro­wa­dzą miło­sną grę. Być może to ostat­nie, sko­ro zosta­li okre­śle­ni w tek­ście jako „sie­dzą­ce nad szklan­ka­mi cia­ła”. Szklan­ki nie są tu bez zna­cze­nia, podej­rze­wam, że jest w nich coś moc­niej­sze­go niż her­ba­ta, bo jak dalej czy­ta­my: „Noc skoń­czy się szyb­ciej, niż zdą­żysz odna­leźć / dro­gę do swe­go łóż­ka”.

Naj­bar­dziej inte­re­su­je mnie w wier­szu Toma­sza Różyc­kie­go prze­ci­nek. Do prze­cin­ka wła­śnie porów­nu­je poeta swo­je­go boha­te­ra, któ­ry po zarwa­nej nocy szu­ka dla sie­bie miej­sca w zda­niu:

(…) Trze­ba będzie ście­lić
sobie na cudzych stro­nach i mię­dzy lite­ry
kłaść się jako prze­ci­nek, zanim całe zda­nie

wypo­wie o nas ciem­ność.

Czło­wiek jako prze­ci­nek to odważ­na i dale­ko­sięż­na meta­fo­ra, musi­my tyl­ko dać jej szan­sę. Prze­ci­nek wyda­je się czymś bła­hym, zwłasz­cza w cza­sach pogar­dy wobec inter­punk­cji, ale war­to pamię­tać, że poje­dyn­czy prze­ci­nek potra­fi zmie­nić sens całej wypo­wie­dzi.

Jeże­li boha­ter wier­sza, szu­ka­ją­cy dla sie­bie miej­sca do spa­nia, jest prze­cin­kiem, to zda­nie nale­ża­ło­by utoż­sa­mić z kon­tek­stem towa­rzy­skim, sce­na­riu­szem tam­tej nocy, a może cał­kiem ogól­nie: z prze­zna­cze­niem, losem, czymś, co jest komuś pisa­ne? Jestem prze­cin­kiem ‒ tyl­ko i aż ‒ prze­cin­kiem w zda­niu, któ­re jest mi pisa­ne… Mnie to prze­ko­nu­je.

Spró­buj­my ponow­nie zre­kon­stru­ować zda­rze­nia: pod­miot wier­sza z co naj­mniej jed­ną jesz­cze oso­bą sie­dzą w nocy przy sto­le i toczą bój z ciem­no­ścią, roz­grze­wa­jąc się tym, co mają w szklan­kach. Zasta­je ich świt i nasz boha­ter szu­ka sobie miej­sca do spa­nia. Być może jest w nie­swo­im domu, więc szu­ka nie­śmia­ło i nie­po­rad­nie. Kto wie, czy w noc­nym spo­tka­niu nie uczest­ni­czy­ło wię­cej osób, rodzi się zatem dyle­mat, bli­żej kogo albo mię­dzy kim się poło­żyć. To wszyst­ko spra­wia, że czu­je się jak prze­ci­nek w zda­niu, któ­re­go nie wypo­wie­dział.

Oczy­wi­ście, naj­bar­dziej kom­for­to­wo jest być prze­cin­kiem we wła­snym zda­niu. Ale świat to nie tyl­ko my i nasza nar­ra­cja. Moż­na mieć ponie­kąd wpływ na to, w jakich oko­licz­no­ściach i mię­dzy jaki­mi ludź­mi czy sło­wa­mi się kła­dzie­my. Wresz­cie: jeże­li zda­nie z jakichś powo­dów nam nie odpo­wia­da, może­my ‒ będąc prze­cin­kiem ‒ zmie­nić jego sens.

Zda­nie w wier­szu Toma­sza Różyc­kie­go wycho­dzi z ust ciem­no­ści. Prze­ci­nek ‒ nawet znu­żo­ny i odu­rzo­ny ‒ może tutaj wie­le. Zna­cie popu­lar­ne zaba­wy czy zada­nia inter­punk­cyj­ne, wska­zu­ją­ce na sen­so­twór­czą rolę prze­cin­ka? Wyko­naj­my je na pro­stym zda­niu, kła­dąc się w nim albo nie: „Nie nale­żę do świa­tła”.