21/12/20

Tym razem pożar

Katarzyna Jakubiak

Strona cyklu

Obce stany
Katarzyna Jakubiak

Pisarka, tłumaczka, naukowczyni i pedagożka. Wykłada literaturę i pisanie na Millersville University w Pensylwanii. Naukowo zajmuje się głównie literaturą diaspory afrykańskiej i jej międzynarodową recepcją oraz zagadnieniami przekładu. Laureatka nagrody „Literatury na Świecie” (2006) za przekład tomu wierszy Yusefa Komunyaki Pochwała miejsc ciemnych. Autorka zbioru opowiadań Nieostre widzenia (Biuro Literackie, 2012) nominowanego do Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus oraz Nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia. Od ponad 20 lat mieszka w USA, w tym przez ostatnie 15 lat w hrabstwie Lancaster w Pensylwanii.

Widzę ich twa­rze na ekra­nie w trzy­dzie­stu cyfro­wych pro­sto­ką­tach. Jak kawał­ki róż­nych mate­ria­łów zszy­te w jeden pat­chwork. Praw­dzi­wy ame­ry­kań­ski pat­chwork, bo twa­rze mają wie­le odcie­ni: ciem­no- i jasno-brą­zo­we, bia­łe i kawa z mle­kiem. Zoom jest demo­kra­tycz­ny; ukła­da pro­sto­ką­ty loso­wo, nie zwra­ca­jąc uwa­gi na kolor skó­ry. Gdy­by­śmy byli w praw­dzi­wej kla­sie, więk­szość stu­den­tów pose­gre­go­wa­ła­by się instynk­tow­nie; usie­dli­by „przy swo­ich”, dopó­ki nie prze­mie­sza­ła­bym ich do pra­cy w gru­pach albo kaza­ła roz­sta­wić krze­sła w wiel­ki, podob­no jed­no­czą­cy krąg. Ale w tym seme­strze nie mamy wybo­ru. Żad­ne­go szu­ra­nia wspól­ny­mi krze­sła­mi, zde­rza­nia się w drzwiach, otrze­py­wa­nia z ubrań kre­do­we­go pyłu. Zosta­ła nam tyl­ko ta skon­den­so­wa­na prze­strzeń, świa­tło, pik­se­le i dźwię­ki naszych gło­sów, nie­rzad­ko chro­po­wa­te, spo­wol­nio­ne, prze­ry­wa­ne.

To nasze pierw­sze spo­tka­nie na zaję­ciach z lite­ra­tu­ry afro-ame­ry­kań­skiej. Mamy za sobą dłu­gie, trud­ne lato. Trud­ne nie tyl­ko z powo­du pan­de­mii, tak­że peł­ne napięć ‒ raso­wych i poli­tycz­nych ‒ o ile w ogó­le moż­na w tym kra­ju oddzie­lić od sie­bie te dwa przy­miot­ni­ki.

25 maja bia­ły poli­cjant Derek Chau­vin zabił czar­no­skó­re­go George’a Floy­da, przez dzie­więć minut przy­ci­ska­jąc mu szy­ję kola­nem. Sie­dzia­łam wte­dy w domu obło­żo­na ese­ja­mi Jame­sa Bal­dwi­na, ana­li­zu­jąc ich pol­skie prze­kła­dy do tek­stu dla „Lite­ra­tu­ry na Świe­cie”. Zagłę­bia­łam się w żar­li­we fra­zy z The Fire Next Time ‒ ese­ju-książ­ki, któ­rą nie­któ­rzy Ame­ry­ka­nie uwa­ża­ją za pro­fe­tycz­ną. Trud­no było nie przy­znać im racji tego lata, kie­dy po śmier­ci Floy­da pro­te­sty prze­ciw­ko bru­tal­no­ści poli­cji roz­pa­li­ły ame­ry­kań­skie mia­sta. Bal­dwin tak mówił do mnie sło­wa­mi z 1963 roku: „Nad­cho­dzi czas zapła­ty rachun­ku, na któ­ry, jak się oba­wiam, Ame­ry­ka nie jest przy­go­to­wa­na. (…) Dla dobra naszych dzie­ci, aby zmniej­szyć do mini­mum wyso­kość rachun­ku, któ­ry one będą musia­ły zapła­cić, musi­my wystrze­gać się ucie­czek w jakie­kol­wiek ilu­zje – a nada­wa­nie war­to­ści kolo­ro­wi skó­ry jest zawsze i wszę­dzie ilu­zją”.

I jesz­cze: „Potrze­ba wiel­kiej ducho­wej siły, by powstrzy­mać się od nie­na­wi­ści do nie­na­wist­ni­ka, któ­ry trzy­ma sto­pę na two­jej szyi” [1].

Kie­dy spo­ty­kam się ze stu­den­ta­mi na pierw­szych zaję­ciach 27 sierp­nia, sto­pa jesz­cze nie ustą­pi­ła z szyi.  Roz­nie­co­ne w maju poża­ry nie uga­sły. Pło­nie Por­t­land, Ore­gon, gdzie w lip­cu przy­sła­na bez zgo­dy guber­na­to­ra poli­cja fede­ral­na wcią­ga­ła pro­te­stu­ją­cych do nie­ozna­ko­wa­nych fur­go­ne­tek. Pło­nie Louise­vil­le, Ken­tuc­ky, gdzie od mar­ca tłu­my doma­ga­ją się spra­wie­dli­wo­ści dla zastrze­lo­nej przez poli­cjan­ta we wła­snym domu Bre­on­ny Tay­lor. Na kil­ka dni przed naszy­mi pierw­szy­mi zaję­cia­mi wybu­cha Keno­sha, Wiscon­sin po incy­den­cie z Jaco­bem Blake’em, któ­re­mu poli­cjant strze­lił w ple­cy sie­dem razy. 25 sierp­nia pod­czas wyni­kłych z tego zda­rze­nia zamie­szek bia­ły nasto­la­tek Kyle Rit­ten­ho­use zabił pół­au­to­ma­tem dwie oso­by.

Więk­szość z nas, zgro­ma­dzo­nych w tej cyfro­wej prze­strze­ni udzie­lo­nej nam przez uni­wer­sy­tet, ma jed­nak wra­że­nie, że poża­ry są dale­ko. Miesz­ka­my w koń­cu wśród spo­koj­nych farm Ami­szów; nasz okręg zna­ny jest w kra­ju jako przy­stań dla uchodź­ców i szczy­ci­my się umie­jęt­no­ścią poko­jo­we­go współ­ist­nie­nia. Zabój­stwo Floy­da oczy­wi­ście nie prze­szło tu bez echa. W maju i czerw­cu przez uli­ce sto­li­cy okrę­gu, Lan­ca­ster oraz przez uli­ce oko­licz­nych mia­ste­czek prze­szły poko­jo­we mar­sze Black Lives Mat­ter. W Lan­ca­ster bra­ła w nim udział sama pani bur­mistrz i sze­fo­stwo poli­cji. Ja też w moim ośmio­ty­sięcz­nym Mil­ler­svil­le dołą­czy­łam do mar­szu, któ­ry zor­ga­ni­zo­wa­li razem stu­den­ci i miesz­kań­cy. Nie bałam się, że marsz zakoń­czy się poża­rem. Nawet kie­dy mija­li­śmy przed doma­mi ogrom­ne trans­pa­ren­ty z napi­sem „Trump”, idą­cy wśród nas naczel­nik poli­cji, któ­re­go wszy­scy tu zna­ją i sza­nu­ją, dawał nam gwa­ran­cję, że demon­stra­cja pozo­sta­nie poko­jo­wa.

27 sierp­nia nie roz­ma­wiam więc ze stu­den­ta­mi o ogniu. Roz­ma­wiam o rasie – tej ilu­zji, o któ­rej pisał Bal­dwin. Co semestr roz­po­czy­nam zaję­cia w ten sam spo­sób: od świet­ne­go doku­men­tu Cali­for­nia New­sre­el Race: the Power of an Illu­sion (Rasa: Siła Ilu­zji). Film opo­wia­da m.in. o para­dok­sie, któ­ry poja­wił się przy samych naro­dzi­nach ame­ry­kań­skiej repu­bli­ki. Ojco­wie zało­ży­cie­le, któ­rzy w 1776 roku dekla­ro­wa­li, że „wszy­scy ludzie stwo­rze­ni są rów­ny­mi” byli jed­no­cze­śnie wła­ści­cie­la­mi setek nie­wol­ni­ków. A ponie­waż gospo­dar­ka nowo powsta­ją­ce­go pań­stwa była w ogrom­nym stop­niu zależ­na od sys­te­mu nie­wol­nic­twa, para­doks ten trze­ba było pil­nie roz­wią­zać wła­śnie poprzez stwo­rze­nie ilu­zji róż­nic raso­wych. Tho­mas Jef­fer­son w Uwa­gach o pań­stwie Wir­gi­nia posta­wił więc tezę, że bia­li prze­wyż­sza­ją czar­nych „w upo­sa­że­niu zarów­no cie­le­snym, jak i umy­sło­wym”. Ase­ku­ranc­ko pod­kre­ślił jed­nak, że ta teza opie­ra się tyl­ko na jego „podej­rze­niach”.  W XIX wie­ku ame­ry­kań­scy naukow­cy euge­nicz­ni, zaan­ga­żo­wa­ni w pod­trzy­my­wa­nie sys­te­mu bia­łej supre­ma­cji, stop­nio­wo zamie­ni­li Jef­fer­so­now­skie „podej­rze­nia” w pew­ność.

Zwy­kle dość szyb­ko prze­cho­dzę od tych histo­rycz­nych kon­tek­stów do oma­wia­nia wier­szy pierw­szej afro­ame­ry­kań­skiej poet­ki Phil­lis Whe­atley – prób bada­nia, jak ame­ry­kań­ska ide­olo­gia rasy wpły­nę­ła na jej twór­czość. Ale w tym roku jakoś nie spie­szy nam się do lite­ra­tu­ry; dłu­żej niż zwy­kle roz­wa­ża­my infor­ma­cje z fil­mu. Wobec ostat­nich wyda­rzeń mamy szcze­gól­nie sil­ne poczu­cie, że, jak pisał Bal­dwin, jeste­śmy „uwię­zie­ni w histo­rii”. Nawet ja, przy­bysz z inne­go kra­ju, czy mi się to podo­ba, czy nie, wybie­ra­jąc życie w Ame­ry­ce, sta­łam się czę­ścią sys­te­mu jej raso­wych hie­rar­chii i przy­wi­le­jów. Moje dzie­ci, uro­dzo­ne w tym kra­ju, mimo że z dwoj­ga pol­skich rodzi­ców, otrzy­ma­ły tę trud­ną histo­rię w spad­ku wraz z przy­zna­nym im auto­ma­tycz­nie ame­ry­kań­skim oby­wa­tel­stwem.

„Było­by lepiej”, tłu­ma­czy w fil­mie histo­ryk James Hor­ton, „gdy­by Ame­ry­ka po pro­stu powie­dzia­ła świa­tu: ‘Trzy­ma­my tych ludzi w nie­wo­li, bo mamy nad nimi wła­dzę i potrze­bu­je­my ich pra­cy’. Wte­dy, po znie­sie­niu nie­wol­nic­twa pro­ble­my raso­we by się skoń­czy­ły. Ale my powie­dzie­li­śmy: ‘Coś jest nie tak z tymi ludź­mi’. W ten spo­sób po znie­sie­niu nie­wol­nic­twa jego uza­sad­nie­nie pozo­sta­ło z nami do dzi­siaj”.

Kie­dy roz­ma­wiam o tym dzie­dzic­twie nie­wol­nic­twa ze stu­den­ta­mi, przy­po­mi­nam sobie, że zale­d­wie kil­ka dni wcze­śniej pre­zy­dent Trump na kon­fe­ren­cji pra­so­wej potę­pił takie wła­śnie edu­ka­cyj­ne roz­li­cze­nia z histo­rią. Obar­czył dys­cy­pli­nę cri­ti­cal race stu­dies (bada­nia nad rasą) winą za obec­ny nie­po­kój w kra­ju. Zapo­wie­dział, że wdro­ży do szkół swój wła­sny pro­jekt „edu­ka­cji patrio­tycz­nej”, któ­ry ma zwal­czać tezę, iż Sta­ny Zjed­no­czo­ne są zbu­do­wa­ne na fun­da­men­cie bia­łej supre­ma­cji.

Kto by się spo­dzie­wał? – myślę, kie­dy z tru­dem roz­po­zna­ję sie­bie w figu­rze nie­bez­piecz­ne­go rady­ka­ła, któ­rą pre­zy­dent stra­szy swo­ich wybor­ców. Czy dwie deka­dy temu, kie­dy zaczę­łam zaj­mo­wać się lite­ra­tu­rą afro­ame­ry­kań­ską ze wzglę­du na jaz­zo­we ryt­my jej poezji, śni­ło mi się, że mogę być kie­dyś postrze­ga­na jako dywer­sant­ka? Jak myślisz, Jim­my? ‒ pytam Jame­sa Bal­dwi­na, któ­ry w tych burz­li­wych cza­sach stał się dla wie­lu ducho­wym prze­wod­ni­kiem. Czy mimo wszyst­ko uda nam się zmniej­szyć wyso­kość rachun­ku, któ­ry ame­ry­kań­skie dzie­ci, a więc i moje dzie­ci, będą musia­ły zapła­cić?

***

Dwa tygo­dnie póź­niej, w ponie­dzia­łek rano pod­no­szę z pod­jaz­du przed domem lokal­ny dzien­nik, któ­ry pre­nu­me­ru­ję. Nagłó­wek na pierw­szej stro­nie spra­wia, że na chwi­lę zamie­ram: Sho­oting Rouses City (Strze­la­ni­na wzbu­rza mia­sto). A pod spodem: „Poli­cja zastrze­li­ła męż­czy­znę na Lau­rel Stre­et w Lan­ca­ster. Wybuch gnie­wu w mie­ście”. Ner­wo­wo czy­tam głów­ny arty­kuł i not­ki roz­sia­ne na kolej­nych stro­nach.

W nie­dziel­ne popo­łu­dnie 13 wrze­śnia zgi­nął 27-let­ni Ricar­do Muñoz, cier­pią­cy na schi­zo­fre­nię i cho­ro­bę dwu­bie­gu­no­wą. Praw­do­po­dob­nie prze­cho­dził epi­zod psy­cho­tycz­ny. Rodzi­na pró­bo­wa­ła spro­wa­dzić dla nie­go pomoc, dzwo­niąc na linię inter­wen­cyj­ną zdro­wia psy­chicz­ne­go. Nie­ste­ty, oso­ba dyżur­na pole­ci­ła im zadzwo­nić na numer alar­mo­wy 911, któ­ry w USA wzy­wa jed­no­cze­śnie poli­cję i karet­kę. Poli­cyj­nym radio­wo­zem przy­sła­no tyl­ko jed­ne­go poli­cjan­ta, któ­re­go Muñoz zaata­ko­wał nożem. Padły czte­ry strza­ły. Karet­kę zawró­co­no z dro­gi, kie­dy poli­cjant stwier­dził, że nie jest już potrzeb­na.

Zgod­nie z tutej­szym poli­cyj­nym pro­to­ko­łem cia­ło pozo­sta­ło na uli­cy jesz­cze przez czte­ry godzi­ny. W tym cza­sie zebrał się wokół nie­go tłum wzbu­rzo­nych miesz­kań­ców. Do pół­no­cy tłum na miej­scu wyda­rzeń liczył już sto osób, a napię­cie wzro­sło do tego stop­nia, że roz­bi­to szy­by w dwóch poli­cyj­nych samo­cho­dach. Dru­ga set­ka osób zgro­ma­dzi­ła się w cen­trum mia­sta przed głów­nym komi­sa­ria­tem poli­cji. Tam też pęka­ły szy­by – jed­nak nie w dobrze zabez­pie­czo­nym komi­sa­ria­cie, tyl­ko w oko­licz­nych buti­kach i gale­riach sztu­ki. Pada­ły wyzwi­ska, pło­nę­ły śmiet­ni­ki. Gaz łza­wią­cy i aresz­to­wa­nia nad ranem poło­ży­ły kres pro­te­stom.

Tyle arty­ku­ły pra­so­we. Ale posty zna­jo­mych na Face­bo­oku poka­zu­ją mi inny obraz – nie­jed­no­li­ty, ziar­ni­sty – widzia­ny z bli­ska, z same­go środ­ka toczą­cych się zda­rzeń. Wcho­dzę w ich opo­wieść jak­bym sama była świad­kiem.

Jest post Nel­ly, aktor­ki i akty­wist­ki, zało­ży­ciel­ki orga­ni­za­cji Lan­ca­ster Stands Up, zaj­mu­ją­cej się pra­wa­mi mniej­szo­ści i emi­gran­tów. Trzy lata temu na festi­wa­lu krót­kich sztuk gra­ła w mojej dzie­się­cio­mi­nu­tów­ce postać wzo­ro­wa­ną na mnie samej, a więc przez tam­te dzie­sięć minut wła­ści­wie była mną. Teraz ja patrzę na sce­nę wyda­rzeń jej ocza­mi. Na jej osi cza­su jest zdję­cie z okna, widok z dru­gie­go pię­tra na uli­cę Lau­rel – rząd kamie­nic, zapar­ko­wa­ne samo­cho­dy i tury­stycz­ny bal­da­chim roz­pię­ty nad nie­wi­docz­nym mar­twym cia­łem. „Gli­ny zabi­ły mło­de­go męż­czy­znę 15 minut temu, a teraz kogoś ata­ku­ją. Sły­szę krzy­ki. To wasza wina, pani bur­mistrz, człon­ko­wie komi­te­tu miej­skie­go, wszy­scy, któ­rzy mogli­ście temu zapo­biec jesz­cze przed Floy­dem. ZREFORMUJCIE POLICJĘ”.

Jest cała seria postów Isma­ila, prze­wod­ni­czą­ce­go rady mia­sta, syna nie­daw­no zmar­łej, cha­ry­zma­tycz­nej i uwiel­bia­nej pro­fe­sor­ki z moje­go uni­wer­sy­te­tu. „Prze­stań­cie, pro­szę, udo­stęp­niać zdję­cia cia­ła. To por­no­gra­fia trau­my. Każ­de­mu nale­ży się miłość, opie­ka i bez­pie­czeń­stwo cho­dze­nia po zie­mi. Jeśli nie miał tego za życia, przy­naj­mniej daj­cie mu to po śmier­ci”. „Pro­szę!”

A póź­niej: „To zabaw­ne, że ludzie, któ­rzy zarzu­ca­ją mi nie­na­wiść do poli­cji, to zwy­kle ci, któ­rzy sie­dzą przy kla­wia­tu­rze i nigdy nie ryzy­ko­wa­li wła­snym życiem, by obro­nić poli­cjan­ta. (Ja to robi­łem).  Myślą, że ‘wspie­rać’ poli­cję ozna­cza wysy­łać ich w nie­bez­piecz­ne sytu­acje bez odpo­wied­nie­go przy­go­to­wa­nia, prze­szko­le­nia i infor­ma­cji”.

Wresz­cie sło­wa, któ­re brzmią jak raport z pola bitwy: „Nikt wam nie mówi o pro­te­stu­ją­cych, któ­rzy prze­py­cha­li się przez tłum, żeby wycią­gnąć pło­ną­cy przed­miot z poli­cyj­ne­go samo­cho­du. Albo o tych, któ­rzy obe­rwa­li, bo pró­bo­wa­li powstrzy­mać bój­kę, albo o tych, któ­rzy popa­rzy­li się, pró­bu­jąc wydo­stać pusz­kę z gazem łza­wią­cym spo­mię­dzy gałę­zi drze­wa, żeby nie wybuchł pożar. A co powie­cie o pro­te­stu­ją­cych, któ­rzy wła­sny­mi cia­ła­mi chro­ni­li rasi­stów przed prze­mo­cą? Albo o tych, któ­rzy odga­nia­li ludzi ze sce­ny zabój­stwa, żeby pozwo­lić mat­ce w spo­ko­ju opła­ki­wać syna? Albo o tych, któ­rzy kie­ro­wa­li ruchem, żeby nie nara­żać na nie­bez­pie­czeń­stwo prze­jeż­dża­ją­cych samo­cho­dów? Nigdzie o nich nie usły­szy­cie. Moi ludzie obie­ma ręka­mi chro­nią tę spo­łecz­ność, jed­no­cze­śnie mówiąc ‘nie’ postę­po­wa­niu, któ­re­go już nie mogą tole­ro­wać. Czy wie­dzie­li­ście o tym?”

Następ­ne­go dnia na Face­bo­oku huczy z obu­rze­nia. Dla sze­ściu spo­śród ośmiu osób aresz­to­wa­nych w nie­dziel­nych roz­ru­chach sędzia okrę­go­wy usta­no­wił kau­cję w wyso­ko­ści milio­na dola­rów. To dokład­nie ta sama wyso­kość kau­cji, jaką usta­no­wio­no dla zabój­cy Floy­da, Dere­ka Cha­ve­za. Jed­nak w odróż­nie­niu od Cha­ve­za, „naszych” aresz­to­wa­nych nie oskar­żo­no o mor­der­stwo. Ich zarzu­ty to: pod­pa­le­nie, wan­da­lizm, rewol­ta. Więk­szość aresz­to­wa­nych ma po dwa­dzie­ścia kil­ka lat, naj­star­szy trzy­dzie­ści. Dla tutej­szych akty­wi­stów decy­zja sędzie­go jest oczy­wi­stym aktem poli­tycz­nym – pró­bą zastra­sze­nia lokal­nych mło­dych lide­rów i zmu­sze­nia ich do porzu­ce­nia żądań refor­my poli­cji.

Naj­wię­cej w mojej Face­bo­oko­wej bań­ce mówi się o dwóch aresz­to­wa­nych – Tay­lor i Kathe­ryn. Obie dwu­dzie­sto­lat­ki, stu­dent­ki oko­licz­nych uni­wer­sy­te­tów – wszy­scy zaświad­cza­ją, że dziew­czy­ny były na pro­te­ście jako sani­ta­riusz­ki, a poli­cja zgar­nę­ła ich łapiąc „kogo popad­nie”.

Wśród lin­ków do zrzu­tek GoFund­Me, oświad­czeń wyda­nych przez Ame­ry­kań­ski Zwią­zek Wol­no­ści Oby­wa­tel­skich (ACLU) i uśmiech­nię­tych foto­gra­fii dziew­czyn udo­stęp­nio­nych przez ich zna­jo­mych, moją uwa­gę przy­ku­wa fil­mik nagra­ny pod­czas nocy pro­te­stów. Kath­ryn, szczu­pła blon­dyn­ka z bia­łą masecz­ką na twa­rzy, cho­dzi pomię­dzy gru­pa­mi pro­te­stu­ją­cych i ofe­ru­je im wodę mine­ral­ną z prze­wie­szo­nej przez ramię szma­cia­nej tor­by. Kie­dy zauwa­ża fil­mu­ją­ce­go, macha ręką w stro­nę kame­ry, a jej oczy roz­ja­śnia­ją się w uśmie­chu. Za jej ple­ca­mi widać budy­nek zabyt­ko­wej XIX-wiecz­nej hali tar­go­wej w cen­trum mia­sta. Jest już ciem­no i na cegla­stych murach odbi­ja­ją się miga­ją­ce świa­tła, praw­do­po­dob­nie poli­cyj­ne­go radio­wo­zu. Ale sce­na jest tak spo­koj­na, dziew­czy­na noszą­ca wodę tak roz­luź­nio­na, że gdy­bym nie zna­ła kon­tek­stu pomy­śla­ła­bym, że to film z jakie­goś publicz­ne­go kon­cer­tu.

13 wrze­śnia 2020 roku słoń­ce w Lan­ca­ster w sta­nie Pen­syl­wa­nia zaszło o 19:17. W któ­rym momen­cie mię­dzy zmierz­chem a świ­tem ten sie­lan­ko­wy obra­zek zamie­nił się w rewol­tę, a uśmiech­nię­ta dziew­czy­na w groź­ną pod­pa­lacz­kę?

***

Na następ­nych zaję­ciach nie mogę uwie­rzyć wła­snym oczom.  Zoom jed­nak nie zdo­łał prze­ciw­sta­wić się ame­ry­kań­skim hie­rar­chiom. W gór­nych rzę­dach mam pra­wie same bia­łe twa­rze. Poni­żej tyl­ko czar­ne pro­sto­ką­ty z imio­na­mi, za któ­ry­mi ukry­wa­ją się w więk­szo­ści nie-bia­li stu­den­ci. Mają słab­szy inter­net? Nie chcą poka­zy­wać wnętrz swo­ich domów? A może muszą łączyć się z nami z pra­cy? Wśród czar­nych pro­sto­ką­tów szu­kam Bran­do­na [2]. Znam go dobrze, bo jestem jego opie­kun­ką aka­de­mic­ką. Zwy­kle jest pra­co­wi­tym i obo­wiąz­ko­wym stu­den­tem, ale opu­ścił już dru­gie zaję­cia i nie oddał zada­nej na dzi­siaj pra­cy. Wiem, że nale­ży do lokal­nej orga­ni­za­cji zwią­za­nej z Black Lives Mat­ter. Zasta­na­wiam się, czy uczest­ni­czył w ostat­nim pro­te­ście.

Bran­don zja­wia się dwa dni póź­niej na moich Zoo­mo­wych kon­sul­ta­cjach. Chce oddać pra­cę po ter­mi­nie. Rze­czy­wi­ście był na pro­te­ście. Od kil­ku dni nie może przez to dojść do sie­bie. „Przez całe lato po Floy­dzie, kie­dy dzia­ły się te rze­czy w innych mia­stach, zasta­na­wia­łem się, co by było, gdy­by coś takie­go sta­ło się u nas” – mówi. „A teraz sta­ło się, ale było ina­czej niż myśla­łem”. „Jak ina­czej?” – pytam. „To miał być pro­test poko­jo­wy”. „I co poszło nie tak?” „Nie wiem”. Widzę, że jest moc­no poru­szo­ny. Patrzy w ekran gdzieś nad moją gło­wą, jak­by cały czas był myśla­mi przy wyda­rze­niach tam­tej nocy. „My tu w Lan­ca­ster dopie­ro uczy­my się pro­te­sto­wać. Nie wie­my, jak budo­wać bary­ka­dy ani jak roz­pa­lać ogień w kon­te­ne­rach ze śmie­cia­mi” – wypo­wia­da to ostat­nie, dump­ster fire, iro­nicz­nym tonem, jak­by to zja­wi­sko w naszym spo­koj­nym Lan­ca­ster było szczy­tem absur­du. „Tam było dużo ludzi, któ­rych nikt nie znał. Ludzi z zewnątrz – z Yor­ku, nawet z Fila­del­fii”. Nie koń­czy tej myśli. Wypi­ja łyk kawy z beżo­we­go cera­micz­ne­go kub­ka. Nie pytam, czy podej­rze­wa, że tych ludzi ktoś nasłał. Nie chcę insy­nu­ować żad­nej kon­spi­ra­cji, bo i bez tego teo­rie kon­spi­ra­cyj­ne zale­wa­ją nas ostat­nio ze wszyst­kich stron. „Roz­ma­wia­my teraz o tym, żeby tro­chę przy­ha­mo­wać z pro­te­sta­mi. Sku­pi­my się raczej na edu­ka­cji” ‒ cią­gnie dalej Bran­don. Czy to zna­czy, że milio­no­wa kau­cja odnio­sła sku­tek? ‒ myślę, ale nie mówię tego gło­śno. Robię tyl­ko parę kli­ków, żeby otwo­rzyć zamknię­tą skrzyn­kę na plat­for­mie do cyfro­we­go ucze­nia i pozwo­lić Bran­do­no­wi oddać tę spóź­nio­ną pra­cę.

***

W cią­gu kolej­ne­go mie­sią­ca nie­po­ko­je w mie­ście przy­ga­sa­ją. Po inter­wen­cji lokal­nych orga­ni­za­cji sędzia obni­żył aresz­to­wa­nym wyso­kość kau­cji do 50 tysię­cy dola­rów i za spra­wą zrzu­tek w mediach spo­łecz­no­ścio­wych sied­mio­ro wyszło już na wol­ność. Poli­cjant, któ­ry zastrze­lił Muño­za, został oczysz­czo­ny z zarzu­tów. Jak wyka­za­ło śledz­two, miał tyl­ko czte­ry sekun­dy na pod­ję­cie decy­zji i zare­ago­wał dokład­nie tak, jak uczo­no go na szko­le­niu: w obli­czu śmier­tel­ne­go zagro­że­nia nale­ży strze­lać w „masę cen­tral­ną”, czy­li w klat­kę pier­sio­wą. Nie poin­for­mo­wa­no go, że jedzie inter­we­nio­wać w spra­wie oso­by cho­rej. Tym­cza­sem pani bur­mistrz skry­ty­ko­wa­ła cię­cia w budże­cie usług socjal­no-zdro­wot­nych, jesz­cze sprzed swo­jej kaden­cji, i obie­ca­ła zain­we­sto­wać w refor­mę sys­te­mu reago­wa­nia kry­zy­so­we­go. Wśród komen­ta­rzy do jej wystą­pie­nia naj­bar­dziej zapa­da mi w pamięć wypo­wiedź człon­ka rady miej­skiej, Xavie­ra Gar­cii-Moli­ny, któ­ry tak jak Muñoz cier­pi na cho­ro­bę dwu­bie­gu­no­wą. Moli­na zauwa­ża, że jego same­go stać na tera­peu­tę tyl­ko dzię­ki temu, że otrzy­mu­je tę usłu­gę pro bono jako czło­nek rady. Nato­miast żeby dostać się na pierw­szą pół­go­dzin­ną wizy­tę u psy­chia­try, musiał cze­kać trzy mie­sią­ce.  Sko­ro komuś takie­mu jak on tak trud­no jest uzy­skać dostęp do usług zdro­wot­nych, to co mają powie­dzieć ludzie znacz­nie mniej uprzy­wi­le­jo­wa­ni? Kie­dy Muñoz stał się doro­sły w oczach sys­te­mu, stra­cił pra­wo do więk­szo­ści usług. Jego mat­kę i sio­stry szu­ka­ją­ce dla nie­go pomo­cy lata­mi odsy­ła­no od jed­nej insty­tu­cji do dru­giej – dokład­nie tak jak tam­tej tra­gicz­nej nie­dzie­li.

Komen­tarz Moli­ny utwier­dza mnie w prze­ko­na­niu, że pro­te­sty prze­ciw­ko sys­te­mo­wi, któ­ry zawiódł Muño­za, mia­ły sens, nawet przy całej ich mate­rial­nej i moral­nej cenie. I tyl­ko spot wybor­czy Donal­da Trum­pa, w któ­rym wiel­ki pożar pło­nie za pochy­lo­ną bez­rad­nie gło­wą Joe Bide­na, usi­łu­je nakło­nić mnie do inne­go punk­tu widze­nia: „Rady­kal­ny lewi­co­wy motłoch opa­no­wu­je nasze mia­sta i odbie­ra fun­du­sze poli­cji. (…) Joe Biden jest z nimi: obci­na budże­ty poli­cji, eli­mi­nu­je kau­cje gotów­ko­we, wypusz­cza kry­mi­na­li­stów z powro­tem na uli­ce. Prze­moc eks­plo­du­je, nie­win­ne dzie­ci giną od strza­łów. Kto odbie­rze tele­fon, kie­dy two­je dzie­ci znaj­dą się w nie­bez­pie­czeń­stwie?  Nie będziesz bez­piecz­ny w Ame­ry­ce Joe Bide­na” [3].

Na począt­ku i na koń­cu spo­tu czar­ny tele­fon w jakimś opusz­czo­nym biu­rze dzwo­ni i dzwo­ni bez odpo­wie­dzi. Im dłu­żej dzwo­ni, tym bar­dziej docie­ra do mnie, jak wiel­ką dozą iro­nii wypeł­nia się ten sym­bol w kon­tek­ście zda­rzeń, któ­re mia­ły miej­sce w naszych oko­li­cach.  Bo tutaj, w mojej Ame­ry­ce, tele­fon wpraw­dzie ode­bra­no, ale ode­bra­no go bez empa­tii, według sta­rych, skost­nia­łych zasad i hie­rar­chii sys­te­mu. I wła­śnie przez tak bez­dusz­nie ode­bra­ny tele­fon zgi­nę­ło od strza­łów czy­jeś nie­win­ne dziec­ko.

Dla­te­go zosta­wiam poli­ty­ków i wra­cam do Bal­dwi­na. W zakoń­cze­niu The Fire Next Time, pomi­mo kasan­drycz­ne­go tonu wcze­śniej­szych stron, Bal­dwin doty­ka wizji tego, co może oca­lić Ame­ry­kę. To reme­dium zna­ne ludz­ko­ści od wie­ków ‒ miłość – tyle że zde­fi­nio­wa­na nie­co ina­czej niż w para­dyg­ma­cie chrze­ści­jań­skim, domi­nu­ją­cym w kul­tu­rze Zacho­du. Bal­dwin pisze: „Uży­wam tu sło­wa ‘miłość’ nie w sen­sie oso­bi­stym, ale w sen­sie sta­nu ist­nie­nia lub sta­nu łaski ‒ nie w infan­tyl­nym ame­ry­kań­skim sen­sie bycia szczę­śli­wym, ale w trud­nym, uni­wer­sal­nym sen­sie poszu­ki­wa­nia, doj­rze­wa­nia i odwa­gi”. Ina­czej niż w chrze­ści­jań­stwie, w tej „trud­nej miło­ści” Bal­dwi­na waż­ny jest jej wymiar ero­tycz­ny, bo Bal­dwin pro­si bia­łych i czar­nych Ame­ry­ka­nów, aby byli „jak kochan­ko­wie”,  któ­rzy albo „wyma­ga­ją” od sie­bie nawza­jem świa­do­mo­ści (con­scio­usness), albo tę świa­do­mość dla sie­bie nawza­jem two­rzą. Tak zde­fi­nio­wa­na miłość jest, według Bal­dwi­na, jed­ną ze sta­łych rze­czy na świe­cie, w prze­ci­wień­stwie do rze­czy nie­sta­łych jak „bez­pie­czeń­stwo, czy pie­nią­dze, czy wła­dza”. A obo­wiąz­kiem wol­ne­go czło­wie­ka jest „ufać rze­czom sta­łym i świę­to­wać je (…) oraz pojąć isto­tę zmia­ny, mieć wolę i zdol­ność zmia­ny”.

Odkąd prze­czy­ta­łam The Fire Next Time nie opusz­cza mnie ten obraz dwóch skłó­co­nych stron jed­ne­go naro­du, któ­re muszą pod­jąć wysi­łek zro­zu­mie­nia sie­bie nawza­jem i zmia­ny – jak kochan­ko­wie. Trans­for­ma­cyj­na i uzdra­wia­ją­ca moc ero­ty­ki zosta­ła stry­wia­li­zo­wa­na w kul­tu­rze popu­lar­nej np. w takich poję­ciach, jak make-up sex. Takie poję­cia zamie­nia­ją w por­no­gra­fię praw­dzi­wie rewo­lu­cyj­ny wymiar siły czu­cia. Kie­dy zawo­dzą słow­ne argu­men­ty, zosta­je jesz­cze cia­ło i dotyk, cał­kiem dosłow­ne poczu­cie czło­wie­czeń­stwa kochan­ka, któ­re­go per­cep­cja świa­ta może być cał­ko­wi­cie inna od naszej. Czy ist­nie­je lep­sza meta­fo­ra sta­nu rady­kal­nej empa­tii, któ­ry wyma­ga wię­cej niż inte­lek­tu­al­ne­go zro­zu­mie­nia – raczej sta­nia się tym dru­gim?

A może to nie jest meta­fo­ra? Współ­cze­sna Bal­dwi­no­wi czar­na myśli­ciel­ka Audre Lor­de defi­niu­je ero­ty­kę jako „zmy­sło­wość – fizycz­ną, emo­cjo­nal­ną i psy­chicz­ną eks­pre­sję tego, co w każ­dym z nas naj­głęb­sze, naj­sil­niej­sze i naj­bo­gat­sze” [4]. Opi­su­je ją jako ener­gię, któ­ra poma­ga roz­po­znać to, co słusz­ne poprzez głę­bo­kie wewnętrz­ne odczu­wa­nie, a nie poprzez kie­ro­wa­nie się zewnętrz­ny­mi two­ra­mi i struk­tu­ra­mi, któ­rych nie zbu­do­wa­no z myślą o ludz­kich potrze­bach.

Zanim znów sta­nę przed ekra­nem wypeł­nio­nym rzę­da­mi fan­to­mów, muszę pamię­tać, jak waż­ne jest, aby tę zmy­sło­wą ener­gię pie­lę­gno­wać – szcze­gól­nie teraz, kie­dy nasze kon­tak­ty stra­ci­ły cie­le­sność i zosta­ły zamknię­te w Zoo­mach i Googlach.

Przy­pi­sy:
[1] Wszyst­kie cyta­ty z The Fire Next Time Jame­sa Bal­dwi­na poda­ję w moim tłu­ma­cze­niu. Ist­nie­ją­cy pol­ski prze­kład autor­stwa Danie­la Pas­sen­ta Następ­nym razem pożar nie odda­je wszyst­kich waż­nych dla mnie niu­an­sów zawar­tych w tych frag­men­tach.
[2] Imię stu­den­ta zosta­ło zmie­nio­ne.
[3] Zobacz spot “You won’t be safe in Joe Biden’s Ame­ri­ca”
[4] Zobacz wspa­nia­ły esej Audre Lor­de Uses of the Ero­tic: The Ero­tic as Power, w: Sister Out­si­der: Essays and Spe­eches by Audre Lor­de, Cros­sing Press, 2007.