Urodziny Burroughsa
Tadeusz Pióro
Strona cyklu
Osobista historia językaTadeusz Pióro
Urodzony 15 marca 1960 roku w Warszawie. Poeta, tłumacz, felietonista. W roku 1993 obronił doktorat na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley (o twórczości Jamesa Joyce'a i Ezry Pounda). Do roku 1997 wykładał na Southern Methodist University w Dallas, obecnie adiunkt anglistyki w Instytucie Anglistyki. W latach 2000-2005 felietonista kulinarny „Przekroju”, oraz miesięcznika „Pani” (w latach 2005-2013). Redaktor naczelny „Dwukropka” (2002-2003). Mieszka w Warszawie.
W mieście na Lazurowym Wybrzeżu przechodzę koło obskurnego budynku przy plaży. Na drzwiach zawieszono napis: 80-te urodziny Billa Burroughsa. Ping pong $35. Zapraszamy! Wchodzę do sali bez okien, słabo oświetlonej. W kącie stoi William Burroughs w stroju tenisowym i rozmawia z kilkoma mężczyznami. Szybo orientuję się, że to bar na terenie klubu sportowego. Drzwi po drugiej stronie sali są otwarte, widzę przez nie plażę, więc tam się kieruję. Lecz podchodzi do mnie ochroniarz i mówi, że najpierw muszę zapoznać się z urządzeniami klubowymi. Innym wyjściem prowadzi mnie do sali, w której stoją rozmaite maszyny, trochę podobne do tych z siłowni, lecz na pierwszy rzut oka nie służące do wykonywania właściwych dla siłowni ćwiczeń. Jedna składa się ze stalowych szyn, powyginanych w serpentyny. Na szczycie tej konstrukcji leżą cztery kule z ołowiu, przypominające stare kule armatnie. Ochroniarz puszcza do mnie oko i mówi: 25 dolarów za kolejkę. Wreszcie wydostaję się na plażę. Stoi tu kilkadziesiąt osób w strojach wieczorowych, piją szampana i plotkują zajadle. Zaczepiam jakiegoś gościa i mówię, że szukam pracy w branży reklamowej, na co on, że chwileczkę, naradzi się z kolegą, i zaraz mówi, że jest do wzięcia kampania reklamowa jakiegoś kosmetyku, trzeba wymyślić 14 haseł, jedno na każdy tydzień trwania kampanii. Usiłuję obliczyć, ile może wynieść moje honorarium. Ale goście zaczynają bić brawo, więc rozglądam się za Burroughsem, lecz na plażę wchodzi chór chłopięcy. Zaczyna się konkurs. Na stołach obsługa stawia kilka szklanych waz, pełnych cukierków. Cukierków jest łącznie osiemset, a wygrywa ten, który zje najwięcej w pięć minut. Chłopcy pożerają, czy połykają, cukierki w przerażającym tempie, a jest ich zaledwie trzech. Koło mnie przechodzi naga kobieta w czarnych szpilkach. Rozmawia przez telefon i słyszę, jak mówi: Bernard, bardzo cię proszę, nie pilchuj!