30/04/18

Wielkie święto polskiej sztuki awangardowej: o wystawie Karola Hillera

Tadeusz Pióro

Strona cyklu

Cykl na nowo
Tadeusz Pióro

Urodzony 15 marca 1960 roku w Warszawie. Poeta, tłumacz, felietonista. W roku 1993 obronił doktorat na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley (o twórczości Jamesa Joyce'a i Ezry Pounda). Do roku 1997 wykładał na Southern Methodist University w Dallas, obecnie adiunkt anglistyki w Instytucie Anglistyki. W latach 2000-2005 felietonista kulinarny „Przekroju”, oraz miesięcznika „Pani” (w latach 2005-2013). Redaktor naczelny „Dwukropka” (2002-2003). Mieszka w Warszawie.

Dłu­go cze­ka­li­śmy na zapo­wia­da­ną już od lat wysta­wę Karo­la Hil­le­ra w łódz­kim Muzeum Sztu­ki. Dotych­czas jego dzie­ła moż­na było obej­rzeć wyryw­ko­wo, od oka­zji do oka­zji. Taki stan rze­czy był i dziw­ny, i bole­sny, ponie­waż Karol Hil­ler to jeden z naj­waż­niej­szych – i naj­wspa­nial­szych – arty­stów pol­skich minio­ne­go stu­le­cia. Wraz z Wła­dy­sła­wem Strze­miń­skim i Kata­rzy­ną Kobro Hil­ler prze­szedł do histo­rii jako cen­tral­na postać łódz­kiej awan­gar­dy arty­stycz­nej w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym. A wła­śnie w Łodzi sztu­ki pla­stycz­ne roz­wi­ja­ły się dyna­micz­niej i mia­ły bar­dziej rady­kal­ny cha­rak­ter niż w innych ośrod­kach arty­stycz­nych poszu­ki­wań. Otwar­cie naj­ob­szer­niej­szej dotych­czas wysta­wy prac Hil­le­ra  jest świę­tem pol­skiej sztu­ki awan­gar­do­wej. Zgro­ma­dzo­ne na niej obra­zy, gra­fi­ki, helio­gra­my, a nawet czar­no-bia­łe rekon­struk­cje dzieł zagi­nio­nych (wyko­na­ne na pod­sta­wie zacho­wa­nych foto­gra­fii tych dzieł), napa­wa­ją zachwy­tem i rado­ścią, któ­rą jed­nak pod­szy­wa smu­tek, bo licz­ba prac stra­co­nych lub znisz­czo­nych pod­czas woj­ny jest cał­kiem spo­ra.

Karol Hil­ler uro­dził się w 1891 roku w Łodzi. Jego ojciec był tka­czem. Hil­ler kształ­cił się naj­pierw na che­mi­ka w Niem­czech, póź­niej stu­dio­wał malar­stwo w Kijo­wie. Kie­dy wybu­chła rewo­lu­cja bol­sze­wic­ka, wró­cił do Łodzi i miesz­kał tam aż do śmier­ci (z rąk gesta­po) w 1939 roku. Był zafa­scy­no­wa­ny oso­bli­wą uro­dą tego fabrycz­ne­go mia­sta. Piszę – oso­bli­wą, bo rzad­ko koja­rzy się prze­my­sło­we pej­za­że z pięk­nem. Lecz Hil­ler uwa­żał, że nie ma miast brzyd­kich: „spo­sób zabu­do­wa­nia, styl gma­chów, pla­ce i ruch ulicz­ny – wszyst­ko to odbi­ciem duszy zbio­ro­wej mia­sta. (…) Lecz trze­ba zro­zu­mieć i wyczuć – a więc i poko­chać – tę duszę zbio­ro­wą mia­sta, by w jej mate­rial­nych prze­ja­wach dopa­trzeć się pięk­na” – pisał na łamach „Gło­su Pol­skie­go” w 1922 roku.

Rów­nież w „Gło­sie Pol­skim” opi­sał Hil­ler swo­je wra­że­nia z wędró­wek po Łodzi, pod­czas któ­rych podzi­wiał artyzm budyn­ków, witryn i szyl­dów skle­po­wych na pozór bied­nych i zapusz­czo­nych, lecz dają­cych uważ­ne­mu obser­wa­to­ro­wi głę­bo­ką satys­fak­cję este­tycz­ną, może nawet – ducho­wą. Kie­dy mala­rza i towa­rzy­szy jego wędró­wek dostrze­ga­li kup­cy, pyta­li – cze­go szu­ka­ją? „Jak tu ludziom obja­śnić, że szu­ka­my pięk­na? Nie uwie­rzą. Dzi­wi ich zwłasz­cza, że oglą­da­my sta­ran­nie szyl­dy skle­po­we, a ubrań oglą­dać nie chce­my…” Hil­ler uzna­wał szyl­dy skle­pów za naj­cie­kaw­szą, a wręcz jedy­ną, szko­łę łódz­kie­go malar­stwa. W budyn­kach miesz­kal­nych i fabrycz­nych dostrze­gał zaś „kształ­ty fan­ta­stycz­ne”, któ­rych próż­no by szu­kać w Moskwie czy Kra­ko­wie. „Olbrzy­mie mia­sta-poli­py o mac­kach stu­ty­sięcz­nych mają w sobie wię­cej prze­ra­ża­ją­cej fan­ta­sty­ki niż roman­tycz­ne gro­dy śre­dnio­wiecz­ne” – pisał, entu­zja­zmu­jąc się arty­stycz­nym poten­cja­łem Łodzi, któ­ry wła­śnie odkry­wał.

Entu­zjazm ten łatwo zauwa­żyć we wcze­snej twór­czo­ści Hil­le­ra. Lito­gra­fie przed­sta­wia­ją­ce tra­ga­rza i szo­fe­ra bądź lino­ryt o dziw­nym tytu­le „Arty­sta (Fabry­kant łódz­ki, Kre­ślarz, Budow­ni­czy)”, uka­zu­ją posta­ci ludz­kie w zawie­ru­sze moty­wów archi­tek­to­nicz­nych. Pra­ca, jaką posta­ci wyko­nu­ją, jest ści­śle zwią­za­na z mia­stem, któ­re przy­bie­ra fan­ta­stycz­ne kształ­ty, a zara­zem wyda­je się czę­ścią tych ludzi. Nie wia­do­mo, czy to oni wyra­sta­ją z mia­sta, czy ono z nich – i w tym rzecz. Gra­fi­ki, na któ­rych nie ma posta­ci ludz­kich, tyl­ko budyn­ki, są mniej inte­re­su­ją­ce, trzy­ma­ją się kon­wen­cji ilu­stra­tor­skich. Co inne­go na obra­zie olej­nym „Fabry­ki” – tam rów­nież nie ma posta­ci ludz­kich, lecz dzię­ki bar­wom Hil­ler wpro­wa­dza zupeł­nie nową jakość do swo­ich pej­za­ży miej­skich. I wła­śnie kolor sta­no­wi jed­ną z głów­nych przy­czyn nie­zwy­kło­ści i dosko­na­ło­ści jego malar­stwa. Lecz żeby się o tym prze­ko­nać, trze­ba pójść na wysta­wę: efek­ty gry barw z fak­tu­rą pod­ło­ża nie wyj­dą na jaw nawet w naj­do­sko­nal­szych repro­duk­cjach.

Wie­le spo­śród zacho­wa­nych obra­zów Hil­le­ra wyglą­da na dzie­ła abs­trak­cyj­ne i kil­ka z nich na pew­no do abs­trak­cyj­nych moż­na zali­czyć, lecz do naj­cie­kaw­szych zali­czył­bym te, któ­re widzia­ne z dale­ka, stwa­rza­ją pozo­ry abs­trak­cyj­no­ści, choć z bli­ska oka­zu­ją się w nie­sa­mo­wi­ty spo­sób kon­kret­ne. Sło­necz­nik, Kom­po­zy­cja pej­za­żo­wa czy Deszcz przed­sta­wia­ją poszcze­gól­ne ele­men­ty sło­necz­ni­ka, pej­za­żu z brzo­za­mi i ule­wy, choć uło­żo­ne ina­czej niż zwy­kle. Zamiast uka­zy­wać całość, zsyn­te­ty­zo­wa­ną już przez umysł z ele­men­tów, któ­re widzi oko, Hil­ler sku­pia się na czę­ściach skła­do­wych, wydo­by­wa z nich to, co łatwo prze­oczyć w kon­wen­cjo­nal­nym spo­so­bie patrze­nia i malo­wa­nia. Naj­le­piej widać to w czar­no-bia­łej rekon­struk­cji zagi­nio­ne­go obra­zu Kot. (Na foto­gra­fiach rodzin­nych pań­stwo Hil­le­ro­wie tyl­ko spo­ra­dycz­nie wystę­pu­ją bez kota). Podzie­lo­ny na czę­ści kot jawi się z nie­praw­do­po­dob­ną inten­syw­no­ścią wła­śnie dla­te­go, że oko, wąsy, ogon, zako­la grzbie­tu i ud każ­de z osob­na (i wszyst­kie na raz) wyra­ża­ją wizu­al­ną isto­tę „koto­wa­to­ści”. Na taki spo­sób przed­sta­wia­nia codzien­nej rze­czy­wi­sto­ści wpły­nę­ły meta­fi­zycz­ne poglą­dy Hil­le­ra, o któ­rych moż­na wię­cej się dowie­dzieć z impo­nu­ją­ce­go kata­lo­gu wysta­wy.

Być może naj­ory­gi­nal­niej­szym doko­na­niem Hil­le­ra było opra­co­wa­nie tech­ni­ki robie­nia helio­gra­mów. Z grub­sza pole­ga­ła ona na utrwa­le­niu na świa­tło­czu­łym papie­rze obra­zu spo­rzą­dzo­ne­go naj­pierw na płyt­ce szkla­nej lub kli­szy celu­lo­ido­wej. Był to nega­tyw, z któ­re­go obraz pozy­ty­wo­wy powsta­wał na papie­rze pod wpły­wem naświe­tla­nia przy­ło­żo­nej do nie­go kli­szy. Nie­któ­re z helio­gra­mów Hil­le­ra są abs­trak­cyj­ne, inne przed­sta­wia­ją kształ­ty jak­by zna­jo­me lub z czymś się koja­rzą­ce, lecz zawsze zaska­ku­ją­ce, suge­styw­ne, a zara­zem tajem­ni­cze – „miste­ria mate­rii”, jak powie­dział o nich sam arty­sta. Przy­wo­dzą na myśl naj­wyż­szej pró­by poetyc­kie zapi­sy snów. I chy­ba dla­te­go tak moc­no i bez­po­śred­nio prze­mó­wi­ła do mnie całość twór­czo­ści Hil­le­ra – jest wizu­al­nym odpo­wied­ni­kiem tego, co w poezji cenię naj­bar­dziej.

Cyta­ty z arty­ku­łów Hil­le­ra w „Gło­sie Pol­skim” poda­ję za kata­lo­giem wysta­wy w Muzeum Sztu­ki w Łodzi, któ­ra trwa­ła od 26.11.2002 do 30.03.2003.