Wiersz jako organizm. O Wylinkach Joanny Mueller
Julia Fiedorczuk
Strona cyklu
Ule i mrówkiJulia Fiedorczuk
Urodzona w Warszawie. Prozaiczka, poetka, tłumaczka. Na Uniwersytecie Warszawskim prowadzi zajęcia z literatury amerykańskiej, teorii literatury i ekokrytyki. Nagrodzona przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek za najlepszy debiut (2002). Laureatka austriackiej nagrody Huberta Burdy (2005). Członkini ASLE (Association for the Study of Literature and the Environment). Mieszka w Warszawie.
Proces metaforycznego mapowania należy do najważniejszych tematów twórczości poetyckiej i krytycznoliterackiej Joanny Mueller. Autorka Intima Thule przygląda się problemowi metafory z perspektywy silnego intuicyjnego przeczucia o bliskości języka i ciała, przy czym ani język, ani ciało, nie są dla niej domeną wyłącznie ludzką. Doskonałym przykładem jest tomik Wylinki: tytułowe słowo podkreśla morfologiczne podobieństwo między zrzuconą przez zwierzę powłoką ciała (exuvium) i wierszem. Tak wylinka, jak i wiersz, są „skutkami ubocznymi” rozwoju jakiegoś organizmu. Dla wylinkujących zwierząt moment zrzucania egzuwium jest bardzo ważny (zaświadcza o tym, że zwierzę urosło), ale jest też newralgiczny – po zrzuceniu skóry jest się kompletnie bezbronnym, narażonym na pożarcie. Każda z „Wylinek” Mueller należy do innego wyobrażonego gatunku literackiego, przy czym nazwy gatunków nawiązują, z jednej strony, do języka specjalistycznego (biologii, literaturoznawstwa), a z drugiej – do wypełnionej krzątaniem i czułością sfery domowej. Przykładowo, wiersz zaklasyfikowany jako „łuszczynka” nosi tytuł uśnij, zaśnież, uśmierz i zaczyna się od słów:
pamięć to płytka powleczona ciałem
więc każdą warstwą niesiesz w sobie wroga
on wiedzie żywot podziemny i skryty
ryty w podściółce skóry w myszejących tkankach1
Łuszczynka to rodzaj suchego, pękającego owocu (np. owoc tasznika), jest to więc nazwa specjalistyczna, ale jej zdrobniała forma przywodzi na myśl czuły sposób mówienia, na przykład matki do dziecka. Tytuł – „uśnij, zaśnież, uśmierz” – sugeruje kołysankę, jednak adresatem prośby o uśmierzenie jest wiersz. Jakiego rodzaju ukojenie przychodzi ze strony wiersza będącego łuszczynką, skoro tym, co nie daje spokoju jest pamięć, „płytka powleczona ciałem”, wewnętrzny wróg? Być może ulga pojawia się z chwilą uwolnienia nasion (słów). Tworzenie, jak często u Mueller, ma tu wymiar silnie cielesny. Z drugiej strony, ciało, ludzkie i roślinne, jest zarazem cierpiące (z powodu pamięci) i twórcze.
Intymny związek ciała i twórczości jest tematem wiersza (s. 13) Lanugo (należącego do gatunku „kolekta”), będącego poruszającym opisem zagrożonej ciąży:
być sobie dwojgiem
najbliżej w sobie najgłębiej nieznane
istnienie dużego ryzyka przeważająca mniejszości
uparta nacjo narodzie sprzed narodzin
niepospolite poruszenie niepodległe eksterminacjom
tworzą się rzeźbią linie papilarne
twarz ledwie muśnięta w okienku transferowym
oczy = bakterie uczulone na światło
znużone nóżęta w lunecie tunelu
na równi pochyłej ponad płaszczyzną łamania
podnosi się dno tej historii
panoszą się msze wcielenia
omszała zbroja którą porastasz
w złączce osmozy odbitko stykowa
ułóż się jeszcze wnikliwiej wraź w powięź
jak manat w mroźnej fali jak delfin w ultradźwięku
pławię się otorbiam uziemiam w leżeniu
kolejny tydzień chodzę w tej miłości
w jeziorze łzowym tętni obawiaczek
rytm traumi refrenem echem wymilczanki
klęsko urodzaju nie opłać mi się stratą
okiełznaj zagrożenia wpisz w księgę rodzaju
nie być jak kocia matka gdy niepokojona
potrafi zanosić kocięta na śmierć
ani jak obietnica która cię zawodzi
wciel się za nami
taki traf mi się
Kolekta to rodzaj chrześcijańskiej modlitwy, ale i tutaj natychmiast pojawia się skojarzenie z domem. Nazwa modlitwy pochodzi od łacińskiego colligere, zbierać razem, a zatem przywodzi na myśl rodzinę. Etymologia jest tu istotniejsza od kontekstu religijnego, poruszająca prośba: „wciel się za nami” nie może być kierowana do jakiekolwiek instancji oddzielnej od tego mówiącego organizmu, który nie jest już pojedynczy, ale jeszcze nie jest podwójny. Tytuł „lanugo” odnosi się do włosów – a w zasadzie sierści – porastającej rozwijający się płód. Podmiotka szuka słów dla wyrażenia relacji, która z konieczności pozostaje na granicy wyrażalności i niewyrażalności (podobnie jak dziecko pozostaje tu jeszcze na granicy bycia i niebycia). Nowe stworzenie jest zatem przyrównane do manata i delfina, fale ultrasonografu do zimnych fal oceanu. Klamrę utworu stanowi lekko ironiczne nawiązanie do Mirona Białoszewskiego: „być sobie dwojgiem/ tak traf mi się” pisze Mueller zamieniając pojedynczość oryginału („być sobie jednym”) na liczbę mnogą. Kolokwialne i zasadniczo banalne stwierdzenie: „taki traf” zmienia się u Białoszewskiego w żarliwą modlitwę: „traf mi się.” Mueller modyfikuję tę modlitwę tak, aby objęła nie-jedno.
Punktem wyjścia dla wiersza zdaje się być dziwność stanu, w którym to, co najbardziej wewnętrzne, staje się najbardziej nieznane. Co za tym idzie, granica tożsamości zostaje przeniesiona do wnętrza podmiotu. Warto odnotować, że chociaż według obowiązującej terminologii ciąża jest sprawą naturalną, to dostęp do nie w pełni jeszcze upostaciowionego dziecka możliwy jest tylko za pośrednictwem aparatury medycznej. Inaczej nie można się z nim (nią?) porozumieć, a zatem nie można się porozumieć ze swoim własnym wnętrzem, już nie pojedynczym, jeszcze nie podwójnym, w którym rośnie jakieś inne życie. Rytm serca „traumi refrenem […] echem wymilczanki”: ten wers opowiada o strachu, że serce, którego nie da się usłyszeć inaczej, niż za pośrednictwem aparatury, mogłoby zamilknąć. Oczy, widoczne zapewne na ekranie ultrasonografu, przypominają „bakterie”: wiersz mnoży nie-ludzkie porównania, pokazując ciążę jako doświadczenie zarazem biologiczne (zwierzęce), jak i kulturowe, zmedykalizowane (związane z technologią).
Także kształt wiersza – jego materialna forma na stronie – jest istotny. Słowa otaczają prawie całkowitą pustkę, odzwierciedlając stan ciążowego zawieszenia, kiedy ciało jest wypełnione czymś, co znajduje się dopiero na granicy istnienia. Jedną z konsekwencji takiego ułożenia jest wprowadzenie dystansu pomiędzy słowa, które normalnie stałyby obok siebie w obrębie zdania lub wersu. Powstają pauzy, chwile ciszy, jak ta pomiędzy „tydzień” i „chodzę”, sygnalizująca być może upływ czasu. Przede wszystkim jednak dystans pomiędzy rzeczami, które z natury są powiązane, przedstawia, na płaszczyźnie formy, jedną z podstawowych myśli zawartych w utworze: potencjalny nowy byt jest nie tylko najbliższy, jest też nieskończenie daleki.
Podobnie, bliski, całkiem obcy, jest nowy wiersz. Ciąża bywa dla Mueller metaforą twórczości poetyckiej, a to dlatego, iż autorka podkreśla materialny, organiczny charakter wiersza. W wywiadzie udzielonym Katarzynie Szopie mówiła:
Teraz bardziej niż kiedykolwiek czuję już nie tylko materialność, ale wręcz organiczność tekstu. Wiersz jako żywy organizm, a nie tylko – jak wpaja się studentom polonistyki – organizacja znaczeń (swoją drogą może da się tu zastosować terminy Adrienne Rich: organizm byłby bliski żywemu doświadczeniu, organizacja odpowiadałaby bezosobowej instytucji).3
Warto jednak odnotować, iż autorka często odwraca dość powszechną metaforę porównującą akt twórczy do ciąży i porodu. W książce Powlekać rosnące to ciąża okazuje się być podobna do tworzenia poezji. Mamy to znowu do czynienia z powstaniem nowego gatunku: autorka tworzy poetycki esej autobiograficzny skrzyżowany z traktatem o literaturze i baśnią. Mueller przygląda się strategiom obieranym przez autorki piszące o doświadczeniu ciąży: Gretkowskiej, Brach-Czainie, Nasiłowskiej, Miłobędzkiej. Jaki rodzaj literacki najlepiej pasuje do tego doświadczenia? – pyta. I odpowiada:
Rodzaj taki, siaki, owaki – drobiazg. Pusta przegródka pozostaje. Gretkowska to widzi, więc wybiera dosadne. Dostrzega to Brach-Czaina i oto w szczelinie wylęga się krwiste, mięsne, otwarte. Obawia się Nasiłowska dlatego na piersi metaforyczne ufne się kładzie.
To, ono. Urodzaj sierocy, rodzaj zaniedbany. Feministki walczą o kobiece. Szowiniści strzegą męskiego. A nijakie wciąż wciśnięte w przegródkę, nawet główki nie może wydobyć. Jakże czuły ultrasonograf trzeba umościć w języku, żeby szmer Niedosłowa usłyszeć? I jak bardzo matczyna powinna stać się mowa, by bezpiecznie powlekać Rosnące?4
Pisanie wierszy to także „powlekanie rosnącego”. Jeśli, jak chcą Zwicky i Dickinson5, wiersz rodzi się na granicy wypowiadalnego i niewypowiadalnego, to pisanie jest obejmowaniem pustki, z której powoli powstaje nowy kształt (potem będzie żył własnym życiem).
W książce Powlekać rosnące Mueller kontempluje obraz Caravaggia z 1594–1596 roku przedstawiający pokutującą Marię Magdalenę. Tak o niej pisze:
W odróżnieniu od bohaterki La Toura – nie trzyma w ręku wanitatywnego rekwizytu. Złowieszcze memento wieszczą jedynie rozsypane obok niej klejnoty. Zamiast pustego czerepu grzesznica trzyma na podołku… No właśnie, jak To nazwać? To, co chroni w ramionach matczynym gestem? To, czemu nie jestem w stanie nadać żadnego imienia? Bo przecież ona tuli czule… samą pustkę.6
„Tulenie pustki” to metafora odnosząca się do ciąży, ale jeszcze bardziej – do twórczości poetyckiej, a także każdej innej twórczości opierającej się na metaforze. Rozciągnięcie tego porównania tak, aby obejmowało nieustępliwe poiesis ewolucji, pozostaje zgodne z duchem twórczości autorki Wylinek.
[1] Joanna Mueller, uśnij, zaśnież, uśmierz, [w:] Wylinki (Biuro Literackie: Wrocław, 2010), 25. Kolejne cytaty z tego tomu oznaczam bezpośrednio w tekście.
[3] Joanna Mueller i Katarzyna Szopa, Cztery Razy M., ArtPapier 245 (2014), dostęp 19.10.2015, http://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=196&artykul=4231.
[4] Joanna Mueller, Powlekać rosnące (Wrocław: Biuro Literackie, 2013), 118.
[5] Dickinson opisuje metaforyczność jako tę warstwę ekspresji, która wyraża się za pośrednictwem articulatio (przełamanie i połączenie, staw, zawias), „pomiędzy obecnością i nieobecnością, językiem i nie-językiem, logiką i brakiem logiki” (Dickinson, „Lyric Ethics,” 36).
[6] Mueller, 118.