25/09/17

Wybieganie z jasności

Lynn Suh

Strona cyklu

Wytłumaczenia
Lynn Suh

Urodzony w 1982 roku w Bostonie, USA. Tłumacz współczesnej poezji polskiej. Były redaktor naczelny czasopisma poświęconego współczesnej poezji amerykańskiej i polskiej, WIDMA. Jego eseje, przekłady i wiersze są publikowane m.in. w "Berlin Quarterly", "biBLiotece", "Fence", "Kontencie" i "Versopolis". Obecnie mieszka w Seulu w Korei Południowej i jest doktorantem na Wydziale Polonistyki na Hankuk University of Foreign Studies.

Wybie­ga­nie z raju (Tomasz Puł­ka)

Komi­ny pra­cu­ją na nasze zamy­śle­nie, mają ast­mę,
oddy­cha­ją cięż­ko. Cze­kam aż skoń­czysz wpa­try­wać się
w tę nie­bie­ską cegłę wiszą­cą nad nami, zauwa­ży­łeś,
jak rzad­ko uży­wa­my w roz­mo­wie kolo­rów? Każ­de
dopo­wie­dze­nie koń­czy się na brze­gu ław­ki, mar­twie­je.

Wiesz dobrze jak była nie­śmia­ła. Zawsze sia­da­ła
na moich kola­nach, a ty w myślach cedzi­łeś: dziw­ka.
Teraz myślę że bra­ło się to ze zwy­czaj­ne­go zro­zu­mie­nia,
nie z zazdro­ści, a rodzin­ne­go powi­no­wac­twa.

Chodź, bo spad­nie nam jesz­cze na gło­wy. Było­by
nie­do­brze wra­cać do domu z oskar­że­niem
o dewa­sta­cję nie­ba. Przy­spiesz kro­ku,
ta cegła obra­sta sadzą. Rzę­sy się tlą.

Run­ning from Para­di­se (by Tomasz Puł­ka)

Chim­neys labor in our tho­ughts, have asth­ma,
and bre­athe heavi­ly. I’m waiting till you finish gazing
at the blue brick han­ging abo­ve us; you noti­ced
how rare­ly we employ colors in our conver­sa­tion? Each
addi­tio­nal remark conc­lu­des on the edge of a bench, beco­mes numb.

You know well how shy she was. She always sat
on my kne­es, and you said to your­self: slut.
Now I think that that was to be under­sto­od sim­ply as empa­thy,
not jealo­usy, but fami­ly affi­ni­ty.

Let’s get going becau­se it’s going to fall on our heads. It’d be
no good to return home being accu­sed
of deva­sta­ting the sky. Hur­ry up,
the brick is clo­aked in soot. Eyela­shes are smol­de­ring.

*

Jeśli cho­dzi o potrze­bę, aby wier­sze zna­czy­ły coś, jak­że nie­szczel­ne są gra­ni­ce nie­któ­rych współ­cze­snych wier­szy, a zwłasz­cza wier­szy Toma­sza Puł­ki – wszel­kie pozo­ry zna­cze­nia w jego poezji zawsze jakoś wycie­ka­ją zanim się zdą­ży wycią­gnąć ręce, aby pochwy­cić „prze­błysk mądro­ści”. To aku­rat była głów­na skar­ga pew­ne­go Pana na festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 22. w Stro­niu Ślą­skim w tym roku, kie­dy miał przy­pusz­czal­nie swo­ją pierw­szą oka­zję usły­szeć wier­sze Puł­ki. ‘Nic nie zna­czą. Po co czy­tać?’ I więk­szość z nas naraz wstrzy­ma­ła oddech, bo ile razy moż­na odgrze­wać tego same­go kotle­ta, odgrze­wa­ne­go pew­nie z milion razy, albo i wię­cej, przez ostat­nie 95 lat, od cza­su publi­ka­cji Zie­mi jało­wej T. S. Elio­ta, kie­dy­kol­wiek to mia­ło miej­sce dokład­nie. Nie mam tu zamia­ru dorzu­cać swo­ich trzech gro­szy, bo pero­ra to pero­ra.

Ale tam­te­go wie­czo­ru mia­łem ocho­tę zare­ago­wać na stwier­dze­nia tego Pana. Nie mogłem z dwóch powo­dów. Po pierw­sze, bałem się, że moja ner­wo­wość roze­rwie mój język pol­ski na nie­zro­zu­mia­łe strzę­py, i po dru­gie, trud­no mi było przy­po­mnieć sobie dokład­nie, co chcia­łem powie­dzieć dla­te­go, że chcia­łem po pro­stu papu­go­wać to, co usły­sza­łem w radiu daw­no temu. Teraz, pisząc we wła­snym poko­ju, mogę powtó­rzyć głów­ny wątek tej audy­cji: to błąd łączyć brak jasno­ści z nie­zro­zu­mia­ło­ścią, a co wię­cej, nie­ja­sność może wie­le zna­czyć i prze­ko­ny­wać z więk­szą mocą niż jasność. A czy­je to sło­wa? Niko­go inne­go jak tyl­ko John’a Ashbery’ego, któ­ry nazy­wał sie­bie nie­obli­czal­nym sur­re­ali­stą, albo według jego wła­snych słów: „a hare-bra­ined sur­re­alist”.

W pewien spo­sób, może dzię­ki Ashbery’emu i temu, co zro­bił dla języ­ka ame­ry­kań­skie­go, tłu­ma­cze­nie wier­szy Puł­ki było w mia­rę łatwe. To Ash­be­ry, wraz z Fran­kiem O’Harą i inny­mi, był tym, któ­ry otwo­rzył bra­my poezji ame­ry­kań­skiej i wpu­ścił wszel­ki rodzaj odchy­leń, i od tam­te­go cza­su wszyst­ko, pra­wie wszyst­ko, sta­ło się poetyc­ko koszer­ne w Sta­nach, jak w wizji tego świę­te­go, któ­re­mu wręcz naka­za­no jeść wszyst­kie zwy­kłe i ‘nie­czy­ste’ zwie­rzę­ta, bo naresz­cie wol­no było jeść swo­bod­nie. A wra­ca­jąc do Puł­ki, tłu­ma­cząc, mia­łem wra­że­nie, że język ame­ry­kań­ski przy­jął poezję Puł­ki z otwar­ty­mi ramio­na­mi i jak­by z goto­wo­ścią do bycia roz­cią­ga­nym przez jego wyobraź­nię (nie­ko­szer­ną dla nie­któ­rych) – może to tro­chę głu­pie, ale taka cere­mo­nia powi­tal­na mia­ła miej­sce w mojej gło­wie. Jed­no­cze­śnie, muszę przy­znać, że wybra­łem do tłu­ma­cze­nia na Sta­cję Lite­ra­tu­ra 22. te nie­co łatwiej­sze wier­sze, a to z uwa­gi na ogra­ni­cze­nia cza­so­we, więc nie jestem w sta­nie w peł­ni oce­nić trud­no­ści prze­kła­du poezji Puł­ki na angiel­ski.

I jesz­cze jed­na spra­wa: sadza, któ­ra poja­wia się w ostat­niej linij­ce wier­sza prze­sta­wio­ne­go powy­żej. Jest jej spo­ro w Kra­ko­wie, i wraz z nadej­ściem zimy będzie jej wię­cej, w powie­trzu, na ścia­nach i oknach, i osta­tecz­nie w płu­cach. Dla­te­go czę­sto przy­po­mi­nam sobie w zimie wiersz Fran­ka O’Hary zaty­tu­ło­wa­ny „Pieśń”: „Czy to jest brud­ne / czy to wyglą­da na brud­ne / o tym myślisz w mie­ście co / … / nie odma­wiasz oddy­cha­nia, czyż nie”. Na tak posta­wio­ne pyta­nie zawsze odpo­wia­dam, że jed­nak cza­sem odma­wiam oddy­cha­nia w Kra­ko­wie, szcze­gól­nie idąc Mostem Dęb­nic­kim, ale oba­wiam się, że odbie­gam od tema­tu. W tym samym wier­szu czy­tam: „prze­jedź pal­cem po umy­śle nie pokry­tym mchem / ta sadza to nie myśl”. Powiem tyl­ko tyle, że dostrze­gam inte­re­su­ją­cy rezo­nans mię­dzy tym wier­szem O’Hary, a wier­szem Puł­ki. Obaj oni piszą o nie­ła­dzie miej­skim… ład­nie, i o tych dwóch wier­szach będę pamię­tał, cho­dząc uli­ca­mi Kra­ko­wa tej zimy, wstrzy­mu­jąc oddech.